środa, 21 grudnia 2011
Wyścig z czasem czyli In Time
In Time to znowu coś między hitem a shitem. Film zrobił Niccol, facet od Truman Show i Gattaki, więc mamy prawo czegoś oczekiwać. I jest ok, bohaterowie jak zwykle w sci-fi uciekają przez większość czasu (a momentami czasu mają mało!; od czasu do czasu nie mam wcale czasu, jak śpiewał Adaś nawiązując do pieśni Kayah'y i Bregovicia), ale też podejmują odważne i udane próby przeciwstawienia się opresji. Świat, w którym osadzona jest fabuła, przypomina z pozoru nasz, parę razy widzimy mapę z zarysami znanych nam kontynentów. Największy zarzut, jaki stawiam, to założenie wyjściowe, które wywoduje w moim przypadku natrętne pytanie: w jaki sposób doszło do tego, że ludzie mogą być praktycznie nieśmiertelni, po skończeniu 25 lat się nie starzeją (dlatego na filmie są same młode buzie), ale mają limit 1 roku życia? Nie pytam naturalnie o to, jakie midichloriany zostały użyte, aby powstrzymać procesy starzenia, ale o to, jak wprowadzono taki dziwny system, który najwidoczniej jest jakoś odgórnie sterowany. Na to pytanie nie ma cienia odpowiedzi, dlatego rzeczywistość przedstawiona w filmie ma tyle wspólnego z naszą, ile mniej więcej świat Gwiezdnych Wojen. Tym bardziej, że w trakcie ucieczki bohater gna na wstecznym ile wlezie, a jadący za nim, ale przed siebie samochód pościgowy ledwie nadąża. Dopisek późniejszy: Kwiatek twierdzi, że ten film pokazuje maksymę "czas to pieniądz" wprowadzoną literalnie w życie. Zgoda!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz