Nie wiem po co ten tytuł

              

poniedziałek, 28 grudnia 2020

Barbarella

Filmy starzeją się różnie. Odyseja kosmiczna Kubricka z tego samego roku jest dostojnym zabytkiem, który do dziś robi dobre wrażenie, a Barbarella posunięta w latach jest filmem klasy B, który należy oglądać raczej dla beki niż na serio. W dalekiej przyszłości, kiedy zapomniano już o wojnach, prezydent Ziemi zleca Barbarelli misję odnalezienia Duranda Duranda, który skonstruował groźną broń mogącą zagrozić ludzkości, gdyby wpadła w niepowołane ręce. Leci więc Barbarella na Tau Ceti w swoim różowym stateczku i przeżywa przygody godne libretta operowego, a słuszniej rzec - operetkowego. Cała ta heca wygląda, jakby twórcy chcieli powiedzieć: spójrzcie, jaką fajną nową dupcię Fondę dla was znaleźliśmy, popatrzcie sobie na nią i nie zwracajcie uwagi na tandetne efekty specjalne, kiczowatą fabułę i grę aktorską na poziomie jasełek. Dla osób odpornych na wdzięki Fondy dokładamy aniołka Pygara ze ślicznym torsem, którego nigdy nie chowa pod żadnym odzieniem. W jednym z epizodów miłe dzieci urządzają Barbarelli sajgon z użyciem dobrze uzębionych lalek, które mogłyby być prezentem od Jacka z miasteczka Halloween. To akurat mnie urzekło, bo nie jestem przekonany, że słodkie ludzkie pacholątka są z natury dobre, wręcz przeciwnie, są często bezmyślnie okrutne i całe lata zajmuje im przyswojenie podstaw empatii. Film otwiera scena striptizu Fondy, w trakcie którego zrzuca z siebie kosmiczny skafander, a literki napisów wstępnych biegną zasłonić zbytnią nagość. Z kolei w napisach końcowych literki uciekają w dal, dokładnie jak w prologu Gwiezdnych wojen. Film był znany na tyle, że nazwa onegdaj znanego zespołu Duran Duran została nim zainspirowana (dziś nieco zapomniany, ale swego czasu chłopcy nagrali utwór wstępny do jednego z Bondów). Kosmos Barbarelli był kiedyś snem hippisa upalonego trawką, a dziś ma urok pornosa, z którego wycięto cały hardkor.

Jezus błogosławi nudystom

A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. (Mt 6,28)

[X]

Miasteczko Halloween czyli The Nightmare Before Christmas

Uwielbiam ten film, więc obejrzałem go sobie w święta, co ze względu na temat jest wyborem bardzo słusznym. Pierwsze zaskoczenie po latach: to nie Burton był reżyserem. Był „zaledwie” producentem, co oczywiście widać w czasie oglądania. Znakiem firmowym Burtona jest tandetna groteska, niby ma być strasznie, ale myśl o widzu przerażonym jego filmem wydaje się idiotyczna. Nikt tak jak Burton nie potrafi z ciasta grozy lepić zabawnych pajacyków, jak szkielet Jack, który postanawia dla odmiany urządzić Christmas. Nie da się tego zrobić grzecznie, trzeba porwać świętego Mikołaja, a produkcję prezentów zlecić swoim ludziom, pardon, pokrakom, które, cóż, mają ograniczone horyzonty i jedyną jasną wizję dobrej zabawy. Moją ulubioną zabawką spośród prezentów rozdawanych przez Jacka jest zębata kaczusia. Z dorosłego spojrzenia na film ciekawa wydaje się struktura władzy miasteczka Halloween. Niekwestionowanym szefem jest szkielet Jack, a burmistrz z demokratycznego wyboru nic nie może, bo jest jedynie urzędnikiem - tak dzieci uczą się życia. Sprostowanie: jest jednak ktoś, kto się Jackowi przeciwstawia i to nie tak nieśmiało jak szmacianka Sally. Głosu Jackowi użyczył sam kompozytor Elfman, który partie Jacka odśpiewał genialnie, tego da się słuchać nie oglądając filmu. Piosenkę z prologu miał w swoim repertuarze sam Marilyn Manson. Na płycie z muzyką z filmu jest pominięta w filmie gawęda świętego Mikołaja, który wspomina te szalone święta w trakcie spotkania z Jackiem, ojcem gromadki szkieleciątek, którymi zaowocował romans z Sally. Ciekawe jak się jej rodziło, a przy okazji - angielskie słowo „boner” w odniesieniu do Jacka jest perwersyjnie trafione.

Joanna Szczepkowska opowiada bajkę

I udaje jej się znakomicie.

Historia małżeńska czyli Marriage Story

Wiadomo, że wszystko już napisali starożytni Grecy, a to, że nie znamy z tamtych czasów tragedii o rozwodzie, w który mieszają się prawnicy, świadczy o tym, że tekst nie zachował się do naszych czasów. Dlatego sięgamy pamięcią zaledwie do filmu Kramer vs. Kramer, który mógł zainspirować Historię - jeśli nie bezpośrednio, to poprzez fale myślowe przewidziane przez teorię rezonansu kształtu. Krążą legendy o przyjaznych rozejściach, co na ogół udaje się dobrze parom bezdzietnym. Charlie i Nicole szczęścia bezdzietności nie zaznali, a jak już mają tego Henrego, to odzywa się wpisany w naturę instynkt rodzicielski. Jakoś się utarło, że kobieta zostawiając męża może z sobą zabrać dzieci, ale właściwie dlaczego? W filmie ta kwestia nie jest poruszana, Nicole przeprowadza się z Nowego Jorku do Kalifornii, być może tylko na jakiś czas, wydaje się, że jest jeszcze szansa na uratowanie związku. Zadzwoń do tej prawniczki, radzi Nicole przyjaciółka - i wtedy kończy się miętka gra. Po paru brudnych zagraniach z obu stron pryska iluzja przyjaznego rozstania. Podobno prawo cywilizuje relacje między ludźmi. Pośmiejmy się chwilę z tej mądrości. A jak należy prawidłowo się śmiać, można sprawdzić tutaj.

piątek, 20 listopada 2020

100 rzeczy czyli 100 Dinge

Jest poranek ważnego dnia. Dwaj przyjaciele budzą się, Toni zaczyna od śniadania, treningu i odżywki, po czym wbija się w garniturek, a Paul przez ten czas przeleciał przez Twitter, filmy z kotkami i YouPorn, po czym ze świeżą erekcją otwiera drzwi Toniemu. I co? Bez tych treningów i męki klata i abs Paula nie ustępuje Toniemu. Za chwilę wezmą udział w konkursie dla start-upów, w którym pójdzie im zaskakująco dobrze, ale nas dziwi bardziej to, że w start-upy bawią się takie stare konie bliskie czterdziestki, a nie młodsze dzieci po dwudziestce, choć Fakap raczej potwierdza tę pierwszą opcję. Pomijam okoliczności, które doprowadziły naszych przyjaciół do zakładu o to, że zdołają obyć się bez sterty rzeczy, jakie ich otaczają w domu - i mimo że nie byli zbyt trzeźwi w tym momencie, zakład zostanie przeprowadzony, bo pracownicy start-upu mają wiele do ugrania. Problem z jedzeniem okazuje się mniejszy niż swoista deprywacja sensoryczna, jaką jest życie bez komórki lub chociażby książki. Tak źle zresztą nie jest, bo koledzy nadal chodzą do pracy, początkowo dziwnie ubrani. W okazjonalnie wynajętym magazynie Toni poznaje Lucy, z którą będzie miał dziwną randkę bez spodni. I tak dalej, cała historyjka ma nas przekonać, że konsumpcjonizm nie daje szczęścia. Oczywiście, że nie, jak już gdzieś napisałem, idealnym obywatelem jest wiecznie niezaspokojony konsument, który pracuje dorywczo za jedną dziesiątą płacy minimalnej (a kupuje wszystko na kredyt). Nie musiałem oglądać tego filmu, żeby wiedzieć, że szczęścia nie da się kupić w żadnym supermarkecie ani na ebayu i że w dawnych czasach ludzie byli szczęśliwi choćby dlatego, że udało im się przetrwać wojnę. Scenarzyści uprościli sobie trochę sprawę, bo nasi blisko czterdziestoletni chłopcy nie mają rodzin, w których kwestia zaspokojenia potrzeb prawdziwych i wykreowanych byłaby ciekawsza, ale i trudniejsza do analizy. Przeklęty żywioł konsumpcjonizmu przypomina ów nieszczęsny cykl narodzin i śmierci w buddyzmie. Czy można się z niego wyrwać? Film daje odpowiedź twierdzącą i naiwną, jak dziecko piszące list do świętego Mikołaja lub wyborca „P”i„S”-u przekonany o uczciwości Szumowskiego. Bardziej dojrzałą odpowiedź daje stoicyzm, który jest jak najbardziej pożądany w dzisiejszym kapitalizmie korporacyjnym - ale wyłącznie w sensie politycznym, przez co należy rozumieć powstrzymywanie się od krytyki systemu władzy. Podsumowując, bądź stoikiem politycznym, a ekonomicznie bądź „użytkowym potworem” Nozicka. Czy ta sprzeczność rozsadzi system? Miejmy ostrożną nadzieję, że tak.

Boys in the Sand

W pierwszej scenie Peter siedzi na plaży na Fire Island i widzi, jak spośród zamglonego morza wyłania się naga sylwetka Caseya. Po chwili dochodzi między nimi do kontaktu, po którym to Peter znika wśród morskich fal, a Casey wkłada jego ubrania i odchodzi. Jako metafora jest to piękny obraz, zapewne nie oryginalny, ale możliwy do interpretowania na wiele intrygujących sposobów. Zaskakujące, że taki głęboki przekaz możliwy był bez choćby jednego słowa. Cały film zresztą jest niemy. W kolejnej scenie Casey snuje się samotny po Fire Island, od domu do poczty, aż po długich dniach otrzymuje przesyłkę. Pudełko, a w niej pastylka, którą wrzuca do basenu. Woda pieni się i po chwili wyłania się z niej Danny, który przerwie samotność Caseya. Ta przenośnia wydaje mi się słabsza od poprzedniej, przesłanie wydaje się proste: pragniemy odnaleźć kogoś bliskiego. W ostatniej scenie nagi Casey, już jako inna postać, spogląda na ciemnoskórego montera Tommy'ego, który dokonuje napraw na jego ulicy. Następuje seria fantazji, w których dochodzi do interakcji między nimi, niby tylko wyobrażonych, niby to tylko gra z zabawkami, ale na koniec Casey podchodzi do drzwi, a na progu stoi Tommy. Marzenia się spełniają, mili panowie, drogie panie i osoby niebinarne. Wątpię, że Boys in the Sand był pierwszym filmem pornograficznym dla gejów, ale był pierwszym w oficjalnym rozpowszechnianiu. Początek lat siedemdziesiątych to był dziwny okres, kiedy w branży porno hetero i szeroko poza nią zasłynął film Głębokie gardło. Zasięg Boys był oczywiście mniejszy, ale film zwrócił się finansowo po wielokroć, choć standardy produkcji były koszmarne, jeśli mierzyć je dzisiejszymi możliwościami.

Randki od święta czyli Holidate

Bohaterka Balladyn i romansów w autodestrukcyjnym impulsie, który od czasu do czasu jej się udzielał, włączała sobie twórczość Gosi Andrzejewicz. Ja włączam sobie komedie romantyczne. Niskie instynkty mną powodują, popatrzeć na ładnych facetów z włochatą klatą i pięknym uzębieniem. Twórcy tego gatunku rzucają koła ratunkowe dla widza w postaci drwin z tego gatunku, że sztampa i serowe linijki, tak jest i tutaj, kiedy pod koniec bohaterka Sloane wygłasza płomienną publiczną przemowę, aby przekonać Jacksona o swojej miłości, a on tuż potem stwierdza, że to było bardzo serowe. Czy zaspojlerowałem? Żarty, komedii romantycznych nie da się spojlerować. Nasza para poznaje się przypadkiem i po krótkiej wymianie zdań wychodzi na to, że mają wspólny problem: brak partnera na święta. Postanawiają więc, że będą dla siebie takimi partnerami bez żadnych zobowiązań. Od początku wiadomo, jak to się skończy. W tle jest ciotka Sloane (podstarzała blondynka z Pushing Daisies), która pomimo pięćdziesiątki na karku zmienia facetów jak rękawiczki, bo boi się zaangażować. Nie ma obaw, Sloane razem z ciotką się opamiętają i zrozumieją, jak pięknym, wzniosłym i duchowo ubogacającym uczuciem jest miłość falliczno-waginalna. (Bez wątpienia jest nim też miłość analna, ale tej w filmie nie ma, poza leciuteńką aluzyjką.) Sprowadzony z Australii aktor grający Jacksona spełnił moje oczekiwania, nawet bardziej niż były facet Sloane, niewierny Francuz Luc. Jest też lekarz, Hindus Faarooq, który jest jedynym lekarzem w Chicago, bo ilekroć, czyli trzykroć, akcja przenosi się do szpitala, to jego widzimy w działaniu. Niestety nie był to aż tak słaby film, żebym poczuł się wystarczająco duchowo sponiewierany, czy choćby wyczochrany. Może następnym razem się uda.

7 minut czyli 7 Minutes

Skąd niby tak dokładnie wiadomo, że Maxime zmarł dokładnie siedem minut po swoim kochanku Kevinie? Śmierć nastąpiła zapewne w wyniku przedawkowania mocnych substancji, ale to nie są szczegóły, które powinny zaprzątać naszą uwagę, przynajmniej według twórców, chcących nas zainteresować Jeanem, ojcem Maxime’a, który żałobę po synu przeżywa bardzo nietypowo, bo wchodzi w środowisko, w którym do niedawna jego syn był jedną ze rozpoznawanych postaci. Jak na heteryka wchodzi naprawdę głęboko, a rzeczy tych doznaje razem z Fabienem, kolegą syna, który nie podejrzewa, kim jest Jean. Główne pytanie dotyczy natury tego nieprawdopodobnego związku, choć samo słowo „związek” jest już nadużyciem. Film przypomina mi współczesne opowiadania bez pointy, w których można wyciąć ostatnią stronę lub dwie, i niewiele to zmieni. Dlatego zakończenie mnie zaskoczyło - zawieszonego w dziwnej pozycji w oczekiwaniu na.

Late Night

Emmę Thompson kochamy między innymi za to, że potrafi zagrać zołzę, której kochać nie sposób, ale to jeszcze bardziej wzmacnia nasze uczucia. Aż głupio być gejem w tej sytuacji. Żeby Emmie nie było za słodko, wspomnieć trzeba, że z Cate Blanchett mamy podobnie. Ktoś słusznie zauważy, że rola Emmy w tej w sumie sztampowej komedii powinna raczej nadwątlić uczucia niż je potęgować, ale to nic, bo Emma wycisnęła z postaci Katherine tyle, ile się dało. Może ta komedia nie jest taka całkiem sztampowa? Sytuacja małżeńska bohaterki jest dość przykra, a kariera gwiazdy talk show wydaje się kończyć. Szefowa już myśli o zmianie prowadzącego na nowego stand-upera, który bawi publiczność dowcipami o sraniu do butów. Ratunkiem dla Katherine okazuje się nowa scenarzystka Molly w sztabie złożonym do tej pory wyłącznie z białych, przeważnie heteroseksualnych facetów. W tę postać wcieliła się Mindy Kaling, która napisała scenariusz filmu, a wcześniej zagrała irytującą hinduską pannę w The Office. Zgodnie z przewidywaniami wniosła do zespołu powiew świeżości, a co więcej - skłoniła Katherine do większej otwartości i podejmowania ryzykownych tematów. Czy to wystarczy? Nie wyjawię, ale wspomnę, że wraz z rozwojem internetu wyrosła groźna konkurencja dla Katherine, między innymi w postaci dziewczynki wąchającej tyłek swojego psa. W ramach aggiornamento Katherine stała się personą internetową, albo raczej uczyniono to z nią bez jej zaangażowania. „Stałam się hasztagiem - dobrze mówię? - który ma milionowe zasięgi, cokolwiek to znaczy” - wyznaje w pewnym momencie. Być albo nie być - to przestarzałe pytanie, w dodatku źle postawione. Być hasztagiem i reklamować kupony na allegro - tylko to się liczy.

Trzeci szympans. Ewolucja i przyszłość zwierzęcia zwanego człowiekiem (Jared Diamond)

Dobrze się złożyło, że autor jednak nie poświęcił swojej pasji twórczej w całości na zagadnienie transportu płynów przez pęcherzyki żółciowe. Jako uczony zajmował się tą frapującą kwestią przez wiele lat, ale pisywał też artykuły popularnonaukowe, ktoś zauważył jego talent i dał mu grant, w wyniku którego powstała ta książka. Do określenia „trzeci szympans” można mieć zastrzeżenia, ale niekoniecznie z pozycji urażonej dumy homo sapiens. Po pierwsze, rozdzielenie linii ewolucyjnych na prowadzącą do człowieka i szympansów nastąpiło około siedmiu milionów lat temu, dużo wcześniej zanim z jednego pnia wyodrębniły się dwa gatunki szympansów. Po drugie, mówiąc o „trzecim” zapominamy o wielu innych, choćby takich neandertalczykach, którzy naszymi przodkami nie są lub są w stopniu znikomym, a biorąc pod uwagę innych przed-ludzi, to zapewne bylibyśmy może siódmym szympansem. Tematów związanych z człowiekiem autor omawia wiele, a ja skupię się na dwóch. Autor przedstawia zgrabną teorię, która wyjaśnia, czemu to Europejczycy podbili Amerykę, a nie Aztecy Telpochpiltzintlię, jak mogliby nazwać po swojemu Europę. Zadecydowała o tym równoleżnikowa oś Eurazji, wzdłuż której łatwo jest przenosić nowe uprawy i zwierzęta hodowlane, nie mówiąc o łatwości podróży przez kraje o podobnym klimacie - nie trzeba po drodze mijać wściekłych tropików lub pustyń lodowych. To również spowodowało łatwość podbojów, więc ludy Eurazji siłą rzeczy szybciej wskoczyły na wyższy etap militarnego rozwoju. Jeszcze ten drobiazg: czemu to nie Chińczycy podbili Amerykę? Z książki tego nie zapamiętałem, ale wydaje się, że przypadek zrządził, że Europa była kontynentem wielu walczących ze sobą państw i narodów, co oczywiście napędzało rozwój. Dopiero od niedawna ludzkość dopracowała się niemilitarnego sposobu na dokonywanie postępu w nauce u technologii. Jeśli spojrzymy na inne kontynenty, obie Ameryki i Afrykę, to widać, że mają oś południkową, szalenie utrudniającą szerzenie postępu lub ekspansję w czasach prymitywnych środków transportu. W takim ujęciu szybszy rozwój Europejczyków w żadnym wypadku nie był zasługą ich domniemanej wyższości rasowej. Inny temat to rabunkowa działalność człowieka wobec środowiska, którą autor stawia obok zagrożenia wojną nuklearną. To akurat nie dziwne, bo w pokoleniu autora fobia nuklearna była traktowana poważnie, a dzisiaj jakby mniej. Do tego zaraz wrócę, a teraz przejdźmy do środowiska. Istnieje bardzo naiwny mit o szlachetnym dzikusie żyjącym w harmonii z przyrodą. Nic bardziej mylnego, okresy zasiedlania nowych lądów z nużącą regularnością łączyły się z wymieraniem wielu zwierząt, zwłaszcza tych, na które łatwo było polować, bo nie zetknąwszy się człowiekiem, nie wykształciły zbawczego dla nich instynktu ucieczki przed nim, jak europejskie jelenie. Przykłady to między innymi obie Ameryki, Nowa Zelandia i Madagaskar. Nie tylko o zwierzątka chodzi, bo równie często niszczono biosferę roślinną, co między innymi widać, jeśli spojrzymy na centra cywilizacji powoli przesuwające się z Bliskiego Wschodu na zachód, a następowało to po wycince lasów pod uprawy i nieuchronnym pustynnienie terenu. Inne przykłady to Wyspa Wielkanocna lub Angkor Wat. W dawnych czasach były to zjawiska lokalne, a obecnie w ten sposób eksploatujemy całą planetę. Może nie spełni się czarny scenariusz, może człowiek przetrwa jako gatunek, ale wydaje się pewne, że przyszłe pokolenia będą miały ciężko. Czy w czasach zamętu ktoś nie naciśnie atomowego guzika? Jeśli ktoś ma pewność, że nie, to jest ona guzik warta.

[46]
Sępy amerykańskie na przykład wyglądają i zachowują się bardzo podobnie jak sępy Starego Świata, ale biolodzy doszli do przekonania, że te pierwsze są spokrewnione z bocianami, a te drugie – z ptakami drapieżnymi, ich wzajemne podobieństwo wynika zaś z podobnego trybu życia.

[134]
Tak na przykład u gibbonów, które są monogamiczne, samce i samice są tej samej wielkości; samce goryli, z typowym haremem złożonym z trzech do sześciu samic, są niemal dwa razy cięższe niż samice; natomiast średnia wielkość haremu u południowego słonia morskiego wynosi 48 żon, które ważąc mniej więcej po 50 kilogramów, wyglądają jak karzełki przy trzytonowym samcu.

[141]
Od tryumfu naukowych wyjaśnień przechodzimy teraz do jaskrawego niepowodzenia: niemożności sformułowania przez naukę XX wieku równie trafnej Teorii Długości Członka. Długość członka w erekcji wynosi przeciętnie 3,2 centymetra u goryla, 3,8 centymetra u orangutana, 7,6 centymetra u szympansa i 12,7 centymetra u mężczyzny.
W odróżnieniu od Teorii Wielkości Jąder.

[143]
Kiedy nadzy mężczyźni zniknęli z łam „Vivy”, wzrosła liczba czytelniczek, a spadła liczba czytelników płci męskiej. Najwyraźniej to mężczyźni kupowali magazyn „Viva” z powodu fotografii nagusów. Jeżeli możemy się zgodzić na to, że męski członek jest organem popisowym, to popis ten nie jest przeznaczony dla kobiet, lecz dla innych mężczyzn.
(...)
Jednak można sobie wyobrazić, jak wyglądałby członek męski, gdyby usunięto przeszkody praktyczne, a mężczyzna sam mógł siebie zaprojektować. Otóż przypominałby futerały na członki (fallokarpy), używane jako męski strój w pewnych okolicach Nowej Gwinei, gdzie prowadzę badania terenowe. Fallokarpy są rozmaitej długości (do 60 centymetrów), średnicy (do 10 centymetrów), kształtu (proste albo zakrzywione), różnią się nachyleniem w stosunku do ciała mężczyzny, kolorem (żółte albo czerwone) i dekoracją (mogą mieć kitkę włosia na czubku). Każdy mężczyzna ma garderobę złożoną z kilku fallokarpów różnej wielkości i kształtów, do wyboru na każdy dzień, zależnie od nastroju o poranku.

[145]
Cokolwiek miałoby być główną funkcją biologiczną kopulacji u ludzi, nie jest nią zapłodnienie: to tylko przygodny produkt uboczny. W dzisiejszych czasach narastającego przegęszczenia ludzkiej populacji jednym z najtragiczniejszych paradoksów jest twierdzenie Kościoła katolickiego, że naturalnym celem kopulacji u ludzi jest zapłodnienie, a metoda rytmu owulacyjnego jest jedynym właściwym środkiem kontroli urodzin. Metoda rytmu byłaby świetna dla goryli i dla większości gatunków ssaków, lecz nie dla nas. U żadnego gatunku ssaków, oprócz ludzi, cel kopulacji nie pozostaje w równie małym związku z zapłodnieniem, a metoda rytmu owulacyjnego jest równie mało przydatna do antykoncepcji.

[147]
Biolodzy spierają się obecnie o co najmniej sześć różnych teorii mających wyjaśnić pochodzenie skrytej owulacji i sekretnej kopulacji u ludzi. Ciekawe, że debata ta okazuje się testem Rorschacha na płeć i światopogląd zaangażowanych badaczy.

[309, język neomelanezyjski]
Kam insait long stua bilong mipela
(...)
Come inside long store belong me-fellow
Czyli: wejdź do mojego sklepu, zacny człowieku.

[393]
Przypomnijmy sobie tych astronomów, którzy wysłali w przestrzeń kosmiczną sygnały radiowe z Arecibo, opisując położenie Ziemi i jej mieszkańców. W swoim samobójczym szaleństwie akt ten może się tylko równać z szaleństwem ostatniego cesarza Inków, Atahualpy, który – pojmany przez zwariowanych na punkcie złota Hiszpanów – opisał im bogactwo swojej stolicy i jeszcze dał przewodników na drogę. Jeżeli rzeczywiście są jakieś cywilizacje radiowe w zasięgu odbioru, to, na litość boską, wyłączmy nasze nadajniki i starajmy się uniknąć wykrycia albo będzie po nas.
Autor spodziewa się, że kosmiczni bracia potraktują nas mniej więcej tak, jak Europejczycy rdzennych Amerykanów.

[428]
gaury i bantengi
Co? Nie słyszeliście o tych azjatyckich zwierzętach domowych, nieuki?

[598]
Ciekawe, że najbliższymi krewnymi góralków są prawdopodobnie słonie.
Góralki to stworzenia wielkości susła występujące na Bliskim Wschodzie. Dzięki zachowanym stertom budowanym przez góralki udało się zbadać zmiany roślinności wokół Petry i uzyskać wniosek, że miasto upadło wskutek całkowitego wyeksploatowania zasobów w szeroko pojętej okolicy.

[607, sonet Shelleya Ozymandias]
Podróżnik, wracający z starożytnej ziemi,
Rzekł do mnie: „Nóg olbrzymich z głazu dwoje sterczy
Wśród puszczy bez tułowia. W pobliżu za niemi
Tonie w piasku strzaskana twarz. Jej wzrok szyderczy,

Zacięte usta, wyraz zimnego rozkazu
Świadczą, iż rzeźbiarz dobrze na tej bryle głazu
Odtworzył skryte żądze, co, choć w poniewierce,
Przetrwały rękę mistrza i mocarne serce.

A na podstawie napis dochował się cało:
»Ja jestem Ozymandias, król królów. Mocarze!
Patrzcie na moje dzieła i przed moją chwałą

Gińcie z rozpaczy!« Więcej nic już nie zostało...
Gdzie stąpić, gruz bezkształtny oczom się ukaże
I piaski bielejące w pustyni obszarze”.

Bardzo trafne epitafium dla wielu ludzkich cywilizacji, które wyginęły pożerając swoje zasoby.

[607, o pierwszym zasiedleniu Ameryki]
Posuwanie się na południe znaczył dramat. Kiedy przybyli indiańscy myśliwi, zastali obie Ameryki obfitujące w wielkie, obecnie wymarłe ssaki: mamuty i mastodonty podobne do słoni, naziemne leniwce osiągające ciężar do trzech ton, podobne do mrówkojadów glyptodonty o ciężarze dochodzącym do jednej tony, bobry wielkości niedźwiedzi, koty szablozębne oraz amerykańskie lwy, gepardy, wielbłądy, konie i wiele innych.
Biedne stworzenia nie miały nawyku uciekania przed człowiekiem, bo się nigdy wcześniej nigdy z tym paskudztwem nie zetknęły.

[613]
Łącznie Ameryka Północna utraciła – w co trudno uwierzyć – 73 procent, a Ameryka Południowa 80 procent gatunków wielkich ssaków mniej więcej w tym samym czasie. Wielu paleontologów nie obwinia łowców Clovis o spowodowanie tego paroksyzmu wymierania, ponieważ nie pozostał ślad masowej rzezi – tylko tu i ówdzie kopalne kości paru porąbanych tusz. Natomiast paleontolodzy ci przypisują to wymarcie zmianom klimatu i środowiska pod koniec epoki lodowej, dokładnie w czasie, kiedy przybyli łowcy Clovis. To rozumowanie wydaje mi się trudne do przyjęcia z kilku powodów: wolne od lodu środowiska dostępne dla ssaków raczej rozszerzały się niż kurczyły, kiedy lodowce ustępowały na rzecz roślinności trawiastej i lasów; wielkie ssaki amerykańskie przetrwały już zakończenie co najmniej 22 poprzednich epok lodowych bez takiego paroksyzmu ekstynkcji; wreszcie, znacznie mniej gatunków wymarło w Europie i Azji, kiedy lodowce na tych kontynentach stopniały mniej więcej w tym samym czasie.

Zabłąkani czyli Perdiendo el norte

New jobs found in Ustrzyki Górne! To nasz rodzinny dowcip, który wziął się stąd, że Kwiatek zapisał się na listę mailingową w poszukiwaniu pracy i dostawał potem maile z Ameryki o ofertach pracy w jego okolicy. (Nie chodziło o Ustrzyki, ale o inną metropolię podobnego rozmiaru.) Hasło „new jobs found in Berlin” nie brzmi już tak ekscentrycznie, więc Hugo i Braulio pakują manatki i lądują w stolicy Niemiec. Mają świetne dyplomy i wielkie nadzieje, choć nie znają języka. Kwalifikacje w sam raz do wymarzonej pracy w tureckiej knajpce, gdzie wkrótce będą harować dziesięć godzin dziennie za płacę minimalną, co nie przeszkodzi im być w serdecznej zażyłości z szefem Hakanem, a także z rodzeństwem, Carlą i Rafą, u których wynajmują pokój. Nie tak od razu, bowiem Hugo z początku bardzo się ścinał z Carlą, gdyż widzowie lubią te ograne jak opowieści teścia schematy, że najpierw się czubią, a potem przeciągają ślinę. Mały drobiazg to Nadia pozostawiona w Hiszpanii, o której Hugo zapomniał powiedzieć Carli. Cóż za dramat! Wszystkie próby rozbawienia widza wywołują u mnie smutek pomieszany z zażenowaniem, co jest tym bardziej dołujące, że postaci są sympatyczne, jak ten kretyn Rafa, który cały czas się śmieje, choć cholera wie czemu. Ubogacenie duchowe, którego można doświadczyć oglądając ten film, polega głównie na wzbudzeniu nadziei na to, że kolejny oglądany film będzie z dużym prawdopodobieństwem lepszy. Ale ciągle jest szansa, że będzie gorszy, bo Zabłąkani nie jest tym ideałem, który sięgnął ostatecznego bruku.

Gorzkie lata czyli Gli anni amari

Pisarz Mario Mieli jest postacią autentyczną, co warto podkreślić, bo w końcu zdarzają się pseudobiografie nieistniejących postaci. W oczach dzisiejszych polskich prawiczków byłby Mario tym potwornym obyczajowym marksistą, który pragnie zniszczyć podstawy tradycyjnego społeczeństwa. Mario zapewne nie byłby oburzony takim opisem i w nagrodę za jego trafność zaproponowałby ssanie kutasa. Niewątpliwie łatwo jest być skandalicznie kontrowersyjnym marksistą, kiedy pochodzi się z bogatej rodziny włoskich fabrykantów i można co chwilę podróżować do Londynu lub gdzie indziej. Tkwiąc w mentalnych ograniczeniach obywatela byłego demoludu nie jestem w stanie docenić w pełni tej analizy, która w kapitalizmie upatrywała źródeł patriarchalnej pogardy dla homoseksualistów. Do niedawna w tej pogardzie łączyli się patriarchowie wszystkich krajów, bez względu na ustrój. Sprawy gejów i wszelkich innych osób o nietypowej seksualności są w filmie łączone z prawami kobiet. Sojusz feminizmu z LGBT jest oczywiście dość naturalny, zwłaszcza kiedy ma się lewicowe przekonania, ale nie wydaje mi się konieczny, osobliwie dla feministek, którym przez taki alians tym łatwiej jest przylepić łatkę lewicowego oszołomstwa. Temat szeroki, właśnie się powstrzymałem od dalszych dywagacji, bo przecież mówimy o filmie. Nie ulega wątpliwości, że Mario umiał prowokować, że robił to dowcipnie i że był niepoprawnym idealistą, który w klasie robotniczej szukał naturalnego sojusznika w walce o prawa gejów w latach siedemdziesiątych. A kiedy w końcu związał się ze swoim Umbertem, pragnął być jedynym obiektem jego uczuć -  jakże to drobnomieszczańskie i patriarchalne! - przynajmniej jeśli weźmie się pod uwagę jego wcześniejsze deklaracje o przełamywaniu zastanych wzorców. Przełamywanie może brzmi atrakcyjnie, ale w praktyce niezwykle utrudnia życie u boku kogoś takiego jak Mario, który upodobał sobie upokarzanie matki w obecności Umberta. Film sugeruje, że samobójstwa Maria mogło mieć związek z AIDS, ale to raczej zmyślenie. Miał wystarczająco wiele obciążeń psychicznych, które popchnęły go do takiego desperackiego kroku. Nie koniec na tym, bo lada dzień miała się ukazać nowa książka pisarza, obrazoburcza i nieprzyjemna dla rodziny. Czy wobec tego samobójstwo Maria było czystym przypadkiem? I jak tu nie wierzyć w teorie spiskowe...

Nocna burza czyli A Stormy Night

Z powodu złej pogody wstrzymano ruch lotniczy w Nowym Jorku, więc Marcos korzysta z okazji, by przenocować u znajomej, która akurat wyjechała na parę dni, ale to nic, bo mieszka razem z przyjacielem Alanem, który nie ma nic przeciwko, by przygarnąć gościa na noc. Obaj są gejami i wiedzą o tym, więc widz, który oczywiście też jest gejem, już się cieszy, bo seks będzie. Nie trzymałabym się kurczowo tej myśli, wtrąca się Maryja Czubaszek. Przecież Alan ma chłopaka Tristana, którego zresztą przelotnie poznajemy, a kto by chciał zdradzić takiego słodziaka? Niewinny pocałunek staje się powodem pogłębionych rozmów o życiu, w szczególności o tym, jakie jest życie nieujawnionego geja i czy ci ujawnieni mogą mieć pretensje do tych drugich, za - że tak to nazwę - jazdę na gapę? Kwestia numer jeden jednak to pytanie o sens monogamii w związkach homo. W małżeństwach hetero ma ona sens ukształtowany ewolucyjnie, wychowanie ludzkiego potomstwa udaje się lepiej w parach itd. Na pytanie o sens monogamii u gejów padnie w filmie odpowiedź, i to nie jedna. Z nich dwóch wybieram tę, która brzmi jak opowieść o oswojonym lisie z Małego Księcia. Jest tak urocza, że każdy by ją wybrał, nawet gdyby się z nią nie zgadzał.

poniedziałek, 2 listopada 2020

Petunia

Kwiatki to istoty wrażliwe, wymagające troski i pielęgnacji. Takie skojarzenie z nazwiskiem rodowym bohaterów jest zapewne słuszne i zgodne z intencją twórców. Cała rodzina przeżywa problemy, a słuszniej byłoby powiedzieć, że każdy z jej członków ma swoje, choć oczywiście problemiki jak trybiki, zazębiają się i napędzają nawzajem. Zapewne zapaść komunikacyjną między rodzicami nie dokonała się z dnia na dzień, ale właśnie teraz zaczęło im to doskwierać. Z trzech dorosłych synów najstarszy się właśnie ożenił i już od początku stwierdza, że kiepsko dogaduje się z żoną. Niby słabo twórcy to rozegrali, bo zgodnie z naszym rozumieniem obyczajów godowych w społecznościach ludzkich w Ameryce północnej przed ślubem dochodzi do wielu kontaktów werbalnych, na podstawie których dałoby się ustalić, że ta panna nie trawi absurdalnych pytań, jakie zadaje jej mąż. Cóż prostszego niż rozwiązać to niezbyt udane małżeństwo - gdyby tylko nie ta nieszczęsna ciąża, która się musiała przyplątać. Drugi z braci to przystojny seksoholik, a trzeci jest gejem żyjącym w celibacie. Właśnie pojawia się w jego życiu ktoś, dla kogo warto będzie rozważyć zerwanie ślubów czystości, ale nic nie pójdzie gładko i bez bólu. Gej Charlie zaniepokoił mnie szczególnie, bo z początku wydał mi się popychadłem bez własnej inicjatywy. Po czasie okazało się, że nie jest z nim tak źle. Gdyby dodać odpowiednią muzyczkę, można by ten film pomylić z produkcją Woody Allena. Nie jest tak dobry jak Allen z najlepszych lat, ale podsumowując, Petunia non olet.

Imperator Piotr mówi (Wielka, sezon 1, odcinek 4)

Łowca czyli El cazador

Rodzice pojechali na wakacje do Europy i pozostawili szesnastoletniego Ezequiela w domu w Buenos (chyba). Mam się za człowieka postępowego, ale nie byłbym zdolny wykrzesać z siebie takiego zaufania do młodego człowieka, w którym buzują hormony. Idealne warunki, by się seksualnie wyżyć. Z początku nie było łatwo, ale w końcu nawinął się ten sympatyczny Mono, co po hiszpańsku znaczy małpa. Niby nie ma potrzeby szukać innych miejscówek, ale Chino, kuzyn Mono, ma domek pod miastem, więc chłopcy wybrali się tam dla urozmaicenia. W domku niby nic się nie dzieje, tylko podkład muzyczny jak ze Świtu żywych trupów. Co się wkrótce okaże, nie wypada tu ujawniać - przynajmniej ja bym nie chciał tego przeczytać w żadnym omówieniu. Naiwny Ezequiel padł ofiarą ponurego procederu, ale - mówią mu - nie przejmuj się, damy ci spokój, tylko najpierw sprowadź kolejne ofiary do domku na przedmieściach. Ezequiel staje się łowcą, po chwili obserwujemy go osaczającego swoją ofiarę. Kat-ofiara, znany motyw. Film byłby głosem w ważnej sprawie, ale zakończenie rozpłynęło się w niejasnościach i niedopowiedzeniach, jak niegdyś w Placu Zbawiciela. Wątek główny ma charakter kryminalny, ale niewiele to pomaga, bo jak napięcie siadło w połowie filmu, tak już siedziało do końca. Najwidoczniej twórcom bardziej zależało, by grać posępnym nastrojem niż akcją, co oczywiście - lekko znudzeni - doceniamy.

Katolicyzm to ideologia śmierci, nienawiści i moralnego kalectwa

Jakbym wyjął pewne sformułowania z ust Jasia Pawła. Wobec stylu argumentacji episkopatu i prawiczków w zasadzie czuję się zwolniony z uzasadniania tych oczywistości. Króciutko: ideologia śmierci, bo każe kobietom rodzić trupki. Ideologia nienawiści - choćby z powodu nagonki na LGBT, czyli ludzi, którzy nikomu, poza wyobrażonymi postaciami mitycznymi, nie wyrządzają krzywdy okazując miłość na swój sposób. Ideologia moralnego kalectwa - z obu wymienionych powodów, ale to kalectwo nie jest wypadkiem przy pracy, to immanentna cecha ideologii katolickiej, która każe zachwycać się sadystycznym spektaklem rzekomej ofiary, jaką z siebie niby złożył Bóg chrześcijański. Dedykuję te myśli zwłaszcza protestującym katoliczkom, które deklarują wiarę, ale występują przeciw wypaczeniom. Nie, te wypaczenia są istotą ideologii katolickiej, więc im szybciej będzie zmarginalizowana, tym lepiej dla nas wszystkich. W imię tej ideologii uczyniono z Polski, kraju popierdolonego, kraj do rozpierdolenia, w którym za chwilę mogą płonąć kościoły i wybuchać bomby. Te emocje trzeba zrozumieć, że posłużę się cytatem z kretynki Szydło o antyszczepionkowcach. Nie życzę Kościołowi płonących kościołów, ale liczę na to, że opustoszeją ekspresowo i karki narodowe będą bronić pustek. W dalszej przyszłości życzę, by gmachy świątyń pozbawione finansowania przerabiano na sex shopy i dyskoteki dla gejów. Życzę też katolickim zakutym pałom, by w niedługiej przyszłości patrzyli na to, jak polskie kobiety urządzają sobie radosne imprezy po udanej aborcji „na życzenie”. Kobiety, nie dajcie sobie wmawiać, że aborcja jest jakimś dramatem. Czasami żałuję, że matka mnie nie wyskrobała. Gdyby to zrobiła, nigdy nie zetknąłbym się z czymś tak ohydnym, nikczemnym i obłudnym jak ideologia katolicka.

Syberia czyli Сибирь и он

Eto nieprawilno, mówi szwagrowi Saszy Dima w rozmowie telefonicznej. Chwilę później Sasza dokonuje próby samobójczej - i chętnie bym się tym przejął bardziej, ale nie widzę, by twórcom filmu na tym zależało. Ostatecznie odrzucona miłość to nie takie rzadkie zjawisko, a jakoś nie dochodzi na tym tle do masowych samobójstw. Mimo że to Rosja, a raczej jej syberyjskie zadupie, są tam jacyś geje, więc mogłoby się Saszy udać znaleźć kogo innego. Przypadek zrządził, że Sasza i Dima wyruszają w podróż do babci, która przestała dawać znaki życia. Zadziwiająca to podróż, bo jej część odbywa się konno, wiele pustkowi trzeba przebyć, żeby dotrzeć do celu, a fakt, że u boku byłego kochanka, sprawy nie ułatwia. Bardziej w tej podróży liczy się jej klimat niż same zdarzenia, choć w końcu dochodzi do zajść brutalnych z brutalnymi konsekwencjami. Cóż za melodramat, podsumował zakończenie Kwiatek, z czym oczywiście wypada się zgodzić. Nie jest jasne, jak taki smutny film o ciężkiej doli geja mógł powstać we współczesnej, homofobicznej Rosji. Nie ulega wątpliwości, że można napisać wiersz czy książkę, ale zrealizować film? Ktoś powie: a Przesłuchanie, które powstało w PRL-u? No tak, ale nigdy nie trafiło do dystrybucji. Może jednak aparat państwa nie kontroluje w Rosji wszystkiego? A może jestem naiwny, może film jest listkiem figowym dla władz, które teraz mogą mówić, że nie ma w Rosji cenzury. Bo ja w ogóle jestem niesłychanie naiwny, nie wierzę w płaską Ziemię, reptilian, starożytnych kosmitów i bezpłatną służbę zdrowia.

wtorek, 20 października 2020

Podróż Félixa czyli Drôle de Félix

Jadę do Marsylii zobaczyć się z ojcem, oświadcza Félix Danielowi, swojemu facetowi. Po czym rusza z północy przez całą Francję, ale postanowił utrudnić sobie życie podróżując tylko autostopem i omijając wielkie miasta. Co dziwne, ojca nigdy Félix nie widział, nigdy też ojciec nie wyraził w listach do matki żadnego zainteresowania synem. Z tego powodu wyprawa Félixa wygląda na niezbyt sensowny pomysł. Po drodze spotyka Félix obce osoby, w kolejnych częściach filmu zatytułowanych „mój młodszy brat”, „moja babcia”, „mój kuzyn” i „moja siostra”. Dwadzieścia lat temu, kiedy powstał film, mogło się wydawać, że wszyscy Francuzi to jedna rodzina (...starszy czy młodszy, chłopak czy dziewczyna), w której nie ma najmniejszego problemu z akceptacją geja pochodzenia arabskiego. A ci nieliczni źli ludzie zostają przykładnie ukarani. Dziś nie sposób odbierać tego sympatycznego filmu (momentami autentycznie zabawnego, ale i mądrego) inaczej niż jako bardzo miłe złudzenie, które zostało rozbite w pył przez dokonania takie jak Pokolenie nienawiści lub Nędznicy. A teraz wszystkie dzieci: proszę zaznaczyć, że macie ukończone 18 lat, i obejrzeć urywek pod tytułem „mój kuzyn”.



Nieważne, czy homoseksualizm jest wrodzony

Obejrzałem sobie filmik z Kulinskim, który... Ale najpierw dygresja: Kulinski jest jutubowym komentatorem politycznym z SZA, którego nazwisko sugeruje związek z Polską. Oczywiście najwięcej uwagi poświęca sprawom swego kraju, ale zdarza mu się omawiać wiele innych tematów. Nigdy, przenigdy nie słyszałem, żeby choć mimochodem wspomniał o Polsce. Nawet wtedy, gdy byłaby po temu okazja, kiedy wiceprezydent SZA zorganizował w Polsce wiec wyborczy Netanjahu pod żałosnym pretekstem jakiejś konferencji o Bliskim Wschodzie. Koniec dygresji. Tematem filmiku była nagonka na Amy Coney Barrett, kandydatkę do Sądu Najwyższego SZA, za użycie przez nią określenia sexual preference trzy lata temu (!), co niby ma sugerować, że Barrett uważa, że orientacja seksualna jest kwestią wyboru. Amerykańskie prawiczki od razu zmontowały filmik z parunastoma szacownymi lewakami (w pojęciu prawiczków), którzy mówią o sexual preference, w tym Joe Biden i najświętsza z świętych Ruth Bader Ginsburg (!). Ze strony prawiczków to znakomite zagranie, niewątpliwie tę rundę wygrali i zapewne przyciągnęli do siebie paru niezdecydowanych, którym nie odpowiada lewackie word policing (daję talon na balon za przetłumaczenie tego na polski). W końcu przejdę do tezy z tytułu. Nie mam pojęcia, czy mój homoseksualizm jest wrodzony, może urodziłem się heterykiem, ale zostałem homo, bo nie taki smoczek mi wkładali? Od kiedy pamiętam podobali mi się faceci i nie jestem w stanie tego zmienić. Ludzie rodzą się z różnymi wrodzonymi cechami, na które nie mają wpływu. Nie śmiejemy się, a przynajmniej nie powinniśmy się śmiać z garbatych, głuchych, rudych i gejów. Dobre, nie? Domaganie się szacunku z powodu cechy wrodzonej wygląda, hm, jakby gejom należał się ten rodzaj poszanowania co inwalidom. Tymczasem poszanowanie należy się gejom z tego prostego powodu, że absolutnie nikogo nie krzywdzą, kiedy oddają się seksowi za obopólną zgodą. A jeśli w dodatku się kochają, to społeczeństwo powinno ich wspierać na tej samej zasadzie, co małżeństwa par bezpłodnych. Wiem, że podobno Jezusom i Allahom nie podobają się całujący się mężczyźni. Może należałoby sprawę kary za czyny homoseksualne zostawić bogom? Jeśli nawet by istnieli, to przypuszczam, że byliby dużo mądrzejsi od swoich wyznawców i nie karaliby za coś, za co karać nie wypada.

Żegnaj, mamo czyli Thưa Mẹ Con Đi

Najpierw jednak witaj, mamo, bo Van przyjeżdża do Wietnamu po paru latach, które spędził w Stanach. Kiedyś tam, nie tak dawno, była ta wojna ze Stanami, a tu proszę, jaka przyjaźń między narodami. Nie bądźmy jednak zbyt naiwni, na studia Vana poszły niezłe pieniądze, ale jego rodzinę było stać. Vanowi towarzyszy Ian, kolega z Ameryki, a skoro to pozycja z outfilmu, od początku jest jasne, że jest to koleżeństwo analne, a jedną z ważnych spraw staje się delikatne poinformowanie rodziny o stanie rzeczy. Niemałą rolę odegra babcia Vana, która więcej widzi i rozumie niż by na to wskazywała jej demencja. W tle są trudne rodzinne sprawy, szemrane biznesy, choroby i początki alkoholizmu. Publiczność outfilmu oceniła film wysoko, co jest trochę dziwne, bo to całkiem zwyczajny film. Można by liczyć na koloryt lokalny, ale nic z tego, tę historię dałoby się przenieść do naszego kraju bez większych zmian. Po takim transferze nie byłoby już pokłonów z kadzidełkami i innych obrzędów tajemniczej religii, w której kapłan mówi o bogach. Ani to buddyzm, ani kaodaizm, za to u nas byłaby to ta jedyna słuszna religia, której wyznawcy mają to niezwykłe szczęście, że się w niej urodzili i wychowali. Jak zresztą prawie wszyscy inni w coś wierzący.

J'accuse! - mówi wyznawca Latającego Kościoła Spaghetti

Siłownio Atlantic Sports z Krakowa, która chcesz się obwołać kościołem, aby obejść rządowy nakaz zamknięcia z powodu fali epidemii - gdzie byłaś, kiedy trwała walka o rejestrację Kościoła Latającego Potwora Spaghetti. Nigdzie, więc teraz i ty nie założysz związku wyznaniowego, który rzeczywiście mógłby ci pozwolić funkcjonować. Nie będzie godzinek z rakietami tenisowymi, litanii z ciągnięciem linek w dół w zgięciu łokcia ani adoracji czworogłowu przyklękiem z hantlami.

Man size (Daniel Wołyniec)

Toż to prawdziwy poemat dygresyjny! Wprawdzie nie wierszem pisany, a jeśli już - to białym, ale schemat jest taki, jaki być powinien: fabuła przerywana dygresjami. W fabule Polak Danny przeżywa swoją przygodę z pornografią, która ma więcej stron ciemnych niż jasnych. Kariery w ślizgaczach (określenie autora) Danny nie pragnął, ani nie planował, ale jakoś tak samo wyszło. Autor zarzeka się na wszystkie świętości, że opowiada historię prawdziwą, ale ja nie z tych naiwnych. Co chwilę jesteśmy zachęcani, żeby coś tam w sieci obczaić, ale chyba jestem słaby w internet, bo ani filmu Wetter Offer, debiutu filmowego Danny'ego, ani aktorów porno w nim ponoć występujących nie znalazłem, nie mówiąc o samym Dannym. Aha, to ważne, Danny jest statystą, który w samych scenach seksu nie występuje. Oczywiście fajnie byłoby, gdyby powieść była rodzajem pamiętnika, ale myśl, że mamy do czynienia z kreacją autorską, jest poniekąd ciekawsza, bo wówczas moglibyśmy liczyć na kolejną powieść autora. Jeśli w tej naprawdę przelał swoje życie na papier, tfu, plik tekstowy, to już takiej drugiej nie napisze - a szkoda. A dygresje? Gdyby wyciąć fabułę, to przeczytalibyśmy traktat o pornografii pisany przez człowieka nią zafascynowanego, który widzi ją jako zjawisko wielowymiarowe i głębokie. Ponieważ podzielam tę fascynację autora, czytało mi się znakomicie. Jakże blado wypada przy tym tekst Umberta Eco, który niegdyś w zapiskach na pudełku, czy gdzie tam, zastanawiał się nad tym, jak odróżnić film porno od nie porno. Wyszło mu coś na kształt banału, czyli zależności od reakcji widza. Powinien się wstydzić, bo semiologiczna analiza Wołyńca poświęcona pornografii robi dużo mocniejsze wrażenie. Autor skończył łódzką filmówkę - w to akurat wierzę - więc potrafi. Lubimy to francuskie pieprzenie o przepływie znaczeń do i od widza, choć troszeczkę powątpiewam w specyfikę pornografii, no, ewentualnie mniej w to, że w tym przypadku bodźce są intensywniejsze i innego rodzaju niż, powiedzmy, w trakcie odbioru komedii romantycznych. Z bardziej przyziemnych uwag o porno gwiazdach (dla autora to tylko kobiety) przygnębiające wrażenie wywarła pogarda, z jaką się spotykają, najczęściej w postaci szykan, które naprawdę utrudniają życie. Co ciekawe, mężczyźni w porno heteroseksualnym nadal traktowani są na ogół jak samce alfa, którzy robią to, co lubią, i jeszcze inkasują wpływy. Inna kwestia to motywacja, by zostać aktorką porno - chodzi bardziej o tę deklarowaną niż rzeczywistą. Mało która dokonuje tego wyboru jako spełnienie marzeń (ale to się zdarza, patrz [539] poniżej), częściej chodzi o to, by mieć życie lepsze niż w przyczepie na zadupiu. W deklaracjach panie ulatują w kosmos, niektóre seks przed kamerą uważają za spełnienie idei feminizmu. W scenach, gdzie na ogół odgrywają seksualne zabawki facetów? Za to w realu już owszem - dostają za scenę ponad cztery razy więcej niż faceci. Skutek jest taki - tu przechodzę już do przemyśleń własnych - że część aktorów wybiera udział w porno dla gejów, gdzie płaci im się godziwiej. Swego czasu Sean ze studia Sean Cody opowiadał, że penetracja faceta sprawia mu przyjemność taką, jakby pieprzył dziurę w arbuzie (zmyślam z pieprzeniem arbuza, nie? - oj, żebyście się nie zdziwili). A co wtedy, gdy Sean jest posuwany, przy czym profesjonalnie utrzymuje wzwód? W każdym razie Sean w scenach porno wygląda na w pełni zaangażowanego w to, co robi - a najlepsze, że te jego opowieści z wywiadów wcale nie szkodzą, a wręcz potęgują efekt, przynajmniej w przypadku piszącego te słowa. Inny Sean, tym razem ze studia Corbin Fisher, chyba nawet był gejem i jako aktor porno mógłby mieć przed sobą znakomitą przyszłość, tyle że zmarł po zaledwie roku czy dwóch od wejścia w biznes. Podejrzewam, że zabiły go narkotyki, ale jednak także po części porno biznes, w którym narkotyki to chleb powszedni. Ciężki to moment dla studia, kiedy trzeba jakoś przejść przez żałobę, średnio pasującą do ogólnego przesłania: pieprzmy się i radujmy! „Pomódlmy się za Seana, który jak mało kto umiał wyrazić radość z dwóch kutasów w tyłku”? Co roku można poczytać o kolejnych młodo lub nieco mniej młodo zmarłych facetach z branży. Arpad Miklos, Erik Rhodes i wielu innych - ze szczególnym uwzględnieniem epidemii AIDS, która, cóż, spowodowała przymusową wymianę pokoleń. Nie ma u Wołyńca styku pornosa i Tanatosa, w ogóle porno w wersji homo dla niego nie istnieje (dlatego nie zarzuciłbym wydawnictwu uczciwości w doborze okładki). Wrażliwsi ode mnie geje zapewne byliby oburzeni użyciem przez autora określenia „pedał” zastosowanego do osoby głoszącej poglądy nieodpowiadające autorowi. Żeby mnie obrazić, trzeba się bardziej postarać. Nie mogę i nie chcę udawać, że potrafię pisać o porno dla gejów z tym znawstwem, co Wołyniec o zwykłym porno, jedynie zauważę, że temat seksualnego podporządkowania w przypadku porno homo otwiera nowe pola interpretacyjne tego zjawiska, w którym złamana zostaje zwykła rola mężczyzny. Nie chodzi tu o jakiegoś chuderlawego młodzianka (choć to motyw nierzadki), ale parędziesiąt kilo mięśni uszczęśliwionych penetracją, której właśnie doświadczają (przykłady? Jack z SC, Aiden z CF i praktycznie każdy model Kristena Bjorna, w tym Patryk Jankowski). I jeszcze to: większość heteryków nie trawi porno dla gejów i ja się im nie dziwię. Tymczasem geje mogą oglądać zwykłe porno, bo coś tam dla siebie zwykle znajdą, you know what I mean. Nieco naciągając, facet oglądający porno hetero zawsze jest trochę homo, bo w końcu chcąc nie chcąc ogląda dorodne pały i wcale mu to nie przeszkadza. Na koniec moja ostatnia obserwacja, której autor nie sformułował, choć wierzę, że mógłby ciekawie myśl rozwinąć: porno to wyznacznik człowieczeństwa. Jeśli nie wierzycie, to puśćcie swojemu psu film z ryćkającymi się kolegami i koleżankami z jego gatunku. Chyba że o czymś nie wiem...

[30]
(...) zgodnie z ulubioną maksymą Jaya Bridge’a, którą dane mi będzie usłyszeć o te kilka do kilkunastu razy za dużo, żebym mógł udawać, że mam do niej, podobnie jak on, przyjazne odczucia – jedźmy z tym koksem!
Get on with this cock(s)!
→ Dla purystów językowych: this cock lub these cocks.

[122, jeden z muzycznych przerywników]
Krzysztof Penderecki – Jutrznia II. Zmartwychwstanie Pańskie, I – Ewangelia

[141, czy trudno zgadnąć, czemu Danny miał problemy z karierą aktora?]
– Łelkam ewrybady! – Ręce Wojtka Olejniczaka w górę (notowania partii w dół). – Maj nejm is Dani end aj łont tu plej in jour mułwiz. Du ju tynk itz posibel or doncia?

[146]
Jak ci sto razy mówią „nie”, to jak ci w końcu powiedzą „tak”, masz prawo wpaść w confussion, prawda?
→ Nie, masz prawo wpaść w confusion.

[184]
Bez kontekstu seks w porno jest niezrozumiały. Bez kontekstu seks w porno jest nudny. Jest monotonny, niepociągający i pretensjonalny. Czyli generalnie wychodzi na to, że bez kontekstu seks w porno jest jak twórczość Samuela Becketta…
→ Votum separatum. Są znakomicie prosperujące studia homo, które nigdy nie kręcą fabuł (wymienione wyżej, Tim Tales, Chaos Men i inne, a Kristen Bjorn, Spielberg w porno dla gejów, też z biegiem czasu coraz bardziej odchodzi od fabuły).

[277]
(...) po czym wkracza trzeci, wywarza drzwi młotem
→ Czyli młotem robi wywar z drzwi. Gratulacje dla korekty!

[284]
Jak to ktoś kiedyś fajnie napisał: mieć dużo fanów na Instagramie to jak mieć dużo pieniędzy w Monopoly.

[312, o olewczym stosunku, nomen omen, do gwiazd porno]
Pamiętacie np, jak jessica drake (to nie mój brak szacunku, ale jej wola, żeby tak zapisywać pseudo), jedna z topowych gwiazd XXX, twarz studia Wicked, żona Brada Armstronga, leading role w większości jego filmów, oświadczyła w trakcie ostatniej kampanii prezydenckiej w US, że jeden z kandydatów (domyślicie się, który) molestował ją in the past? Ktoś się tym przejął? Ktoś to w ogóle potraktował poważnie oprócz serwisów plotkarskich? A w tym samym czasie jakąś anonimową babinę w okularach, o której chuj z kulawą nogą nie słyszał, która też twierdziła, że Trump ją molestował trzydzieści lat wcześniej, to nawet, kurwa, CNN zaprosiło na wywiad na żywo, „dzień dobry, może wody, how you feel today, ma’am, proszę nam coś opowiedzieć o tym molestowaniu”.

[313]
Chcielibyście na pytanie kolegi/koleżanki z pracy, która właśnie się wam chwali, że jej dzieciak skończył Harvard z wyróżnieniem i w Dolinie Krzemowej już na niego czekają, „a twoja – pyta – czym zajmuje się twoja pociecha?”, więc chcielibyście na to pytanie odpowiadać: „och, wiesz, kręci filmy porno i och, właśnie szykuje się do sceny ganbang-bukkake, tak że jest na małej głodówce od paru dni, bo sporo będzie mieć do przełknięcia…”? Co, chcielibyście? No więc właśnie.

[317, trochę statystyk]
• 12% wszystkich stron internetowych to strony o charakterze pornograficznym. W sumie jest ich 24,5 miliona.
• 25% zapytań na internetowych wyszukiwarkach dotyczy pornografii. To oznacza 68 milionów zapytań dziennie.
• 35% ściąganych z Internetu plików ma charakter pornograficzny. Reszta to Gra o tron ;)

[326]
Warto jeszcze odnotować gościa pt. Pistol Stevens, który zdobył parę lat temu spory rozgłos, po tym jak media podały info, że został zatrzymany na lotnisku w Seattle, bo przeszukująca go funkcjonariuszka airport uznała, że ma przy sobie broń. A to nie broń była…

[351, spojrzenie na porno jako sztukę użytkową]
Pełna jedność praktyki i estetyki – oto z czym mamy tu do czynienia. Jedzonko jest zdrowie dopiero wtedy, gdy jest smaczne, ubranko jest wygodne dopiero wtedy, gdy jest ładne. Gwiazda porno działa dopiero wtedy, gdy nam się podoba. How fucking simple is that? ;)
→ Cytat dokładny, droga korekto.

[358]
Gdyby John Lennon żył w dzisiejszych czasach i miał nie po kolei w głowie, mógłby zaśpiewać o tym piosenkę – Pornstar Is A Nigger Of The World.
→ Bo żadnej chyba innej pracy nie traktuje się jak rzecz bezwartościową. Jaki frajer płaci za porno? Przyznam, byłem tym frajerem.

[400, mówi Abella Danger]
– Jeśli marzysz o tym, żeby zgwałciło cię dziesięciu facetów, to jednak bezpieczniej jest, żeby się to odbyło na planie filmu porno, prawda?

[416]
Chociaż w sumie, jeśli ktoś zrobił więcej lodów niż Algida, jak to mówili kiedyś o Jennie… [Jameson] 
→ Czy gwiazdy porno mogą występować jako autorytety od dobrego seksu? No właśnie.

[480, być może była taka scena porno...]
Jedna laska do drugiej:
Oh, fuck me, Helen! Fuck my cunt! Fuck it right now and fuck it good!
Na co druga się niespodziewanie obrusza:
– Jenny, jak możesz używać tak wulgarnych wyrazów. – Spojrzenie w stronę kamery, uśmiech w stronę kamery. – Przecież oglądają nas dzieci. :D
→ Dzieci, nie uczcie się od Jenny. Królowa nigdy nie powiedziałaby „fuck it good”, lecz „fuck it well”.

[500]
Co ciekawe, jeśli rzeczywiście potraktować porno jak narkotyk, trzeba równocześnie odnotować, że jest to jednak narkotyk bardzo szczególnego rodzaju.
→ Oczywiście, autorze - wiadomo, że obywa się tu bez substancji zewnętrznych, ale przypominam, że na tej samej zasadzie działa hazard. Akurat porno nie jest tu szczególnie wyjątkowe.

[538]
(...) jakkolwiek kręcenie ślizgaczy jest teoretycznie legalne we wszystkich stanach Stanów Zjednoczonych (a to dzięki pierwszej poprawce do Konstytucji, czyli tej o wolności słowa), tylko w dwóch z nich, Kalifornii i New Hempshire, sytuacja, w której producent płaci aktorom za uprawianie przed kamerą seksu, nie jest traktowana jako prostytucja… Tak że end of story.
→ Oraz kolejny fakap korekty :)

[539]
(...) powody bywają oczywiście różne, różniste. Alix Linx została aktorką porno, bo zawsze o tym marzyła. Do tego stopnia, że rzuciła nawet intratny job, jaki miała na Wall Street, żeby spełnić swoje marzenia… Nie no, co kto lubi, ja z tym nie mam problemu – wy macie? :)

[539, o boyfriendzie porno gwiazdy Mary Carey]
Nowy zawód, kurwa – porn allower! Co za śmieć. (Niestety to wcale nie rzadki proceder – takich gości jest więcej, nazywa się ich walizkowymi alfonsami. Cechują się tym, że namawiają swoje dziewczyny do pracy w porno, prowadzą ich kariery, załatwiają im sceny, a po wszystkim inkasują ich pieniądze).

czwartek, 15 października 2020

Darkroom czyli Darkroom - Tödliche Tropfen

Tytuł oryginalny, „Zabójcze krople”, ma ów walor siermiężności, kojarzonej słusznie czy nie z kinem niemieckim. Dzięki temu widz niemiecki szybciej niż polski zorientuje się dlaczego system sprawiedliwości tak uwziął się na Larsa. Prawidłowo się uwziął, morderców należy sądzić i skazywać. Twórcy filmu próbują nie tylko opowiedzieć historię zbrodniarza, zapuszczają żurawia w jego biografię, chcąc nam wytłumaczyć jego postępki. Ktoś to kupi? Też miałem babcię dewotkę, może nie tak toksyczną jak Lars, a jakoś na seryjnego mordercę nie wyrosłem. Ale wszystko przede mną - z fabuły wynika, że Lars zaczął swój proceder w wieku postbalzakowskim. W swojej oficjalnej postaci nadal był kochającym i kochanym partnerem życiowym Rolanda, a zawodowo - zapracowanym nauczycielem poprawiającym klasówki po nocach. Nie mogę w to uwierzyć, mówi Roland na rozprawie (nie miał na myśli klasówek). Ze słynnej sprawy Polaka oskarżonego o brutalny gwałt w Wielkiej Brytanii zapamiętałem jego znajomych twierdzących, że to niemożliwe, przecież to taki sympatyczny człowiek. Nikt z nich nie widział, że „w nim jest ciemność okropna, a w ciemności chłopczyk”. To rzadko widać.

Znalezione w necie

wtorek, 13 października 2020

Chłopcy z paczki czyli The Boys in the Band

Czy Parsons będzie grał Sheldona? Takie sobie zadałem pytanie, kiedy zobaczyłem go w obsadzie. Wyczytałem, że scenariusz to tekst sztuki teatralnej z 1968 roku. Dobrze zgadujecie, dużo gadania, mało akcji. Grupa gejów spotyka się na urodzinach jednego z nich, przyplątuje się znajomy heteryk, którego homofobiczne uwagi prowadzą do napięć i naprędce wymyślonej atrakcji towarzyskiej, polegającej na telefonowaniu do swoich dawnych miłości. Znałem kiedyś dziewczynkę, która uważała, że pięknie jest walić ludziom prawdę w oczy. Ubierasz się jak wsiok, masz tłuste kłaki itp. Ponad połowa bohaterów to takie właśnie dziewczynki, które z ulgą wyeliminowalibyśmy z grona naszych znajomych. I to jest pierwszy gwóźdź programu. Kolejny to homo-martyrologia w moim „ulubionym” wydaniu: bądź skrytym gejem i miej pretensje o homofobiczne uwagi znajomych heretyków. Co następne w kolejce? Wyobrażaj sobie, że ten twój znajomy heretyk jest tak naprawdę gejem i wygarnij mu tę prawdę w twarz. Jako ostatnią wymienię atrakcję szeleszczącego papieru, z którego wycięto te postaci. Podsumowując, mamy cztery gwoździe do trumny, ale sprawiedliwie byłoby dodać, że jeśli nie marudzą, to nasi geje bywają dowcipni, zwłaszcza Emory. W tym kontekście stwierdzenie, że Parsons nie grał Sheldona to słaba pociecha. [X]

Call me Tony

Różne bywają rodzaje fascynacji. Fascynująca może być opowieść lub bohater filmu. Fascynujące może być również to, że ktoś uznał, że warto na taki film poświęcić wiele czasu, wysiłku - i pieniędzy zapewne też. Jeśli ktoś powie, że nie oglądaj, skoro ci się nie podoba, to zgodzę się, ale najpierw musiałbym zrozumieć, jak mogę stwierdzić, że mi się nie podoba, jeśli nie obejrzę. Jestem gotów przyznać, że moja ocena tego dokumentu brzmi zbyt ostro. To zapewne nie jest zły film, ale niemal na pewno nie dla mnie. Cóż ja poradzę na to, że w każdej scenie wyobrażam sobie tę kamerę skierowaną na Konrada Serwotkę, jego znajomych i rodzinę. Mam uwierzyć, że Konrad budzi się rano, a kamerzysta przez całą noc czekał na ten moment w jego pokoju? Uwierzyć w spontaniczność rozmów z matką, kiedy obok stoi obcy facet i to filmuje? Za to być może bohater jest intrygujący? Trochę jest, maturzysta-kulturysta z pasją do aktorstwa - to brzmi interesująco. Jest to wiek w życiu człowieka, kiedy miewa się najgłupsze pomysły, więc cieszę się, że nikt w tamtym czasie nie nakręcił filmu o mnie. Konrad nawet tak źle nie wypada, bywają gorsze projekty niż udział w zawodach kulturystycznych (warto było zobaczyć je od kuchni) lub egzamin do szkoły teatralnej. Zamykająca film scena to metaforyczna odpowiedź na pytanie co dalej. A raczej brak tej odpowiedzi. Chętnie złożyłbym w tej sprawie reklamacje, bo to jedno z ważniejszych pytań. Tylko do jakiej instancji?

piątek, 9 października 2020

Indie. Miliony zbuntowanych (V.S. Naipaul)

Przodkowie Naipaula przybyli do z Indii do Trynidadu w drugiej połowie XIX wieku, zapewne oba terytoria były podówczas częścią imperium brytyjskiego, więc jeśli gdzieś potrzebne były ręce do pracy, nie było problemu, żeby sprowadzić je z antypodów. Oprócz zwykłego bagażu, mieli przodkowie ów kulturowy, związany z tradycjami i religią hinduistyczną. I co się stało? Z pokolenia na pokolenie powtarzane rytuały wypłukały się z sensu, a jedynym ich uzasadnieniem było to, że nasi rodzice tak robili. Zanikła nawet znajomość języka. W takich okolicznościach na początku lat trzydziestych XX wieku rodzi się Naipaul, przyszły pisarz, który odczuje naturalną potrzebę poznania kraju swoich antenatów. Książka jest podsumowaniem drugiej podróży odbytej w końcu lat osiemdziesiątych, zatem w żadnym wypadku nie jest pozycją aktualną. Autor wędruje po wszystkich regionach Indii, a w każdym z nich znajduje parę postaci, którym oddaje głos. Inna noblistka, Aleksijewicz, w swojej Czarnobylskiej modlitwie mogła czerpać inspirację z Naipaula, który oczywiście dodaje coś od siebie. Indie zwane są subkontynentem, co ma nawet większe znaczenie kulturowe niż geograficzne. O ile przeprowadzka, powiedzmy, z Białostocczyzny na Dolny Śląsk nie byłaby większym szokiem dla Polaków, podobna rzecz w Indiach może oznaczać całkowitą zmianę. Tu hinduiści, tam muzułmanie (co ciekawe - szyici, którzy z tego powodu małą mieli chęć do przeprowadzki do sunnickiego Pakistanu), gdzie indziej sikhowie, a nawet zwolennicy ateisty w Madrasie. Ateizm wielkich tłumów nie porywa (komunizm sowiecki był ateizmem tylko technicznie), ale temu Periyarowi się udało, bo jego myśl obracała się przeciw religijnym tradycjom, a w jego ujęciu - religijnemu uciemiężeniu dużych warstw ludności. Jak taki kraj potrafi się utrzymać w jednym kawałku - rzecz to niepojęta. Wyjaśnieniem może być tutaj historycznie ukształtowana mentalność Indusów, którzy od wieków byli podbijani przez obcych, bez wielkiego wpływu na ich kulturę i obyczaje. O ile coś było mi wiadomo o hinduizmie (tak, oni naprawdę czczą tego boga z trąbą) i islamie, całkowitą nowością był dla mnie rozdział o sikhizmie. To nie taka stara religia, ukształtowana w ciągu paruset lat przez dziesięciu guru, po których już nie było kolejnych. Jak rozumiem, jej twórca, Pierwszy Guru, chciał utworzyć religię jednoczącą hinduistów i muzułmanów, co skończyło się przewidywalnie - jedni i drudzy stali się jej wrogami. Zamieszki na tle religijno-terrorystycznym doprowadziły do spacyfikowanie Złotej Świątyni (naprawdę złotej!) w Amritsarze, a później do zabójstwa Indiry Gandhi z rąk jej sikhijskich ochroniarzy. Niewątpliwie jest to interesująca książka, ma tylko ten mankament, że jest za długa - przynajmniej w proporcji do mojego zainteresowania tematem. No cóż, na koniec pozostaje mi tylko życzyć nieboszczykowi Naipaulowi bardziej zaangażowanych ode mnie czytelników.

[189]
Ambedkar to dawny wielki przywódca ludzi nazwanych kiedyś w Indiach niedotykalnymi. Był dla nich ważniejszy niż Mahatma Gandhi. Zaznał w swoim czasie zaszczytów i władzy; był ministrem prawa w pierwszym rządzie niepodległych Indii, jednym z autorów indyjskiej konstytucji, ale do końca pozostał rozgoryczony. To on zachęcił niedotykalnych – haridźanów, dzieci boże, jak ich nazywał Gandhi, a teraz dalitów, jak nazywali się sami – aby porzucili hinduizm, który uczynił z nich niewolników, i przeszli na buddyzm. Zmarł w 1956 roku, zanim jego myśl mogła się zmienić lub rozwinąć.

[933]
To była surowa wiara. Wykluczała telewizję, nie było w niej miejsca dla heretyków. Wszystkie liczne prawa, obrzędy i nakazy stanowiły integralną część świata Anwara. Gdyby odjąć jedną praktykę, całość byłaby zagrożona; wszystko mogłoby się rozpaść. Muzułmanin powinien na przykład sikać w kucki; i usłyszałem później od kogoś, kto pracował z Anwarem, że Anwar tak robił w nowoczesnym pisuarze w swoim miejscu pracy, choć nie było to łatwe.

[1209]
[Pan Raote odbywał] też inne pielgrzymki. Razem z żoną poszli sześć razy do jaskini Amarnath w Kaszmirze w Himalajach, znajdującej się na wysokości czterech tysięcy trzystu metrów, gdzie – pradawny indyjski cud – co roku w lecie tworzy się lodowy fallus, symbol Śiwy, rosnący i malejący wraz z księżycem.

[2952]
Nikhil, mówiąc mi kiedyś w Bombaju o swojej religijnej wierze, która była głęboka, wspomniał, że w momentach kryzysowych oddaje szczególną cześć dwóm figurom: Sai Babie (nie temu współczesnemu z fryzurą afro, ale oryginalnemu nauczycielowi z przełomu stulecia) oraz wizerunkowi Dzieciątka Jezus.

[2985]
Niemniej jednak ta jakże odległa data imperium Portugalczyków w Indiach nie przestawała zadziwiać. Myślałem o tym co dzień, kiedy – z dala od starego Goa nad rzeką Mandowi, z widokiem na pozostałości wielkich wojskowych fortyfikacji z czerwonej cegły, całych w kołach i liniach prostych, na tropikalnej plaży – zasiadałem do stołu w jadalni mojego hotelu i wpatrywałem się w reprodukcję starej europejskiej ryciny przedstawiającej Goa na papierowej serwecie. Podpis na rycinie podawał rok przybycia do Indii okrutnego, zwycięskiego portugalskiego wicekróla Albuquerque: 1509. W następnym roku podbił Goa. Równo osiemnaście lat po odkryciu przez Kolumba wysp Nowego Świata i zanim się okazało, że warto je było odkryć; dziewięć lat przed rozpoczęciem marszu Cortésa na Meksyk. A w samych Indiach – przed narodzeniem wielkiego cesarza Akbara z dynastii Wielkich Mogołów.

[4494]
[Periyar, madraski przywódca, był] ateistą i racjonalistą, przez całe swoje długie życie wygłaszał dwa do trzech przemówień dziennie. Ośmieszał hinduskich bogów. Drwił sobie okrutnie z kastowych hindusów i porównywał ubóstwo ich naukowych osiągnięć z osiągnięciami europejskimi. Po tym, żeby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, oświadczał, że hindusi skopiowali swoich bogów („kilka wybranych zwierząt, kilka ptaków, kilka drzew i roślin pnących, góry i rzeki”), biorąc za wzór bogów starożytnego Egiptu, Grecji, Persji i Chaldei.

[4512, jedna z myśli Periyara, wyryta na płycie obok jego grobu]
„Boga nie ma. Boga nie ma. Boga wcale nie ma. Ten, kto wymyślił Boga, jest głupcem. Ten, kto propaguje Boga, jest łajdakiem. Ten, kto czci Boga, jest barbarzyńcą”.

[5415, opowieść Kakusthana z kasty braminów]
W Welurze poczułem pociąg do córki mojej siostry i postanowiłem, że ożenię się z nią, gdy tylko to będzie możliwe. Rodzina zgodziła się na to, ale powiedziałem, że dziewczyna musi najpierw skończyć studia. Pokryłem koszta jej nauki i w dniu, kiedy zdała końcowy egzamin, rozpoczęliśmy ceremonie ślubne.

[8451, mówi Vishwa Nath, drukarz i wydawca]
Gandhi był znany ze swoich wybiegów. Nazywam to wybiegiem. Marsz solny był wybiegiem, ale wybiegiem koniecznym. Nie mieliśmy broni. Wyruszył na wieś i porwał masy. Marsz solny dosłownie wstrząsnął całym krajem. Pamiętam dzień, kiedy Gandhi dotarł nad morze, do Dandi, a my, delhijska ulica, zaopatrzyliśmy się w sól. z solnego szybu, mówiąc: „Złamaliśmy prawa solne”.

[8521]
W tym ataku czuło się wściekłość Vishwy Natha na indyjską historię. Ludzie, którzy korzą się przed Bogiem – mówił ten artykuł – gotowi są także ukorzyć się przed despotycznym władcą. - Mowa o tekście pt. Modlitwy rozbudzają egoizm i wymuszają czołobitność, który ukazał się w periodyku Woman's Era.

[8531, mówi Vishwa Nath]
Upaniszady to tylko gra słów. Atman, brahman; cała sztuka polega na tym, by dowieść, że atman jest częścią brahmana, a brahman jest atmanem. Jedni mówią, że tak, inni, że nie, jeszcze inni, że do pewnego stopnia. Filozofowie hinduscy przez całe życie dzielą włos na czworo.
(...)
Uważam, że religia to największe przekleństwo człowieka. Nie ma niczego innego, co by zabiło tylu ludzi i spowodowało takie spustoszenia materialne. Nawet dzisiaj, w Irlandii Północnej, na Bliskim Wschodzie. Hindusi, muzułmanie, sikhowie, w Indiach wszyscy walczą ze wszystkimi. Najstarszym zawodem nie jest prostytucja, tylko kapłaństwo.

[8638]
Bhindranwale w tym wcieleniu najczęściej opisywany jest – zarówno przez jego akolitów, jak i krytyków – słowem „potwór”. Święty człowiek stał się potworem. Przeniósł się do najświętszego sanktuarium sikhów – do Złotej Świątyni w Amritsarze, zbudowanej przez Piątego Guru (który był mniej więcej współczesny Szekspirowi) – po czym ogłosił jej okupację.

[8650]
W zemście za zbezczeszczenie Świątyni premier Indira Gandhi została zamordowana przez dwóch sikhów z jej gwardii przybocznej. Także tym razem wydawało się, że ci, którzy zaplanowali zamach, nie zdawali sobie w pełni sprawy z jego potencjalnych konsekwencji, z tego, że sprowadzi on nieszczęście na całą społeczność sikhijską – rozruchy przeciwko sikhom wybuchły w całych Indiach. Najstraszliwsze w Delhi, gdzie zginęły setki ludzi.

[9202, mówi Ram Singh]
Po przyjęciu amritu wolno jeść tylko jedzenie przygotowane przez amritdharich. – Czyli tych, którzy przyjęli amrit. – To pomaga przezwyciężać zło w pięciu postaciach: pożądania, gniewu, zazdrości, ego, więzi rodzinnych.
Amrit to sikhijska ceremonia, a raczej woda z dodatkami zmieszanymi mieczem Alego, brata stryjecznego, przybranego syna, a następnie zięcia Mahometa.

[9440, a pałacu w Patijali]
Natomiast pałac mówił o niedawnych przemianach. To był nowy pałac, zbudowany w latach trzydziestych XX wieku z przepychem, ale bez orientalnych motywów w rodzaju tych, które europejski architekt maharadźy Majsuru zastosował w jego pałacu wzniesionym w 1912 roku.
Czyli pałac, który widziałem w Majsurze, jakimś pradawnym zabytkiem nie jest.

[9520, o ostatniego mogolskim cesarzu, Bahadurze Śahu]
W czerwcu 1858 roku, gdy rewolta właściwie została już zdławiona, William Howard Russell udał się „w towarzystwie” do Czerwonego Fortu w Delhi, by popatrzeć na pokonanego cesarza. Czerwony Fort zajęli Brytyjczycy i Gurkhowie (najmowani teraz podobnie jak sikhowie do wojska w miejsce zbuntowanych żołnierzy). Cesarz przykucnął w pustym pasażu na małym patio na dachu. Drobny, wysuszony, bosonogi osiemdziesięciodwulatek nosił brudną tunikę z muślinu i batystową czapeczkę. Wymiotował do mosiężnej misy; Russell nie spytał dlaczego. Starzec był myślami daleko od tych, którzy przyszli się na niego gapić. Pisywał poezję i jak zaznaczył Russell, dzień czy dwa dni wcześniej ułożył wiersz, który „starannie skreślił osmalonym kijem na więziennej ścianie”. To nie wywołało u Russella podziwu ani współczucia, jedynie kpiny. Nie przyszło mu do głowy, żeby się dowiedzieć, co znaczyły zapisane słowa.
The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger