Nie wiem po co ten tytuł

              

środa, 31 sierpnia 2016

Miłość jest zagadką czyli Love Is Strange

Kolejny raz przekonałem się, że filmy gtm bez pięknych, męskich ciał napalonych na obcowanie ze sobą mogą być wciągające. Ciała w tym filmie są podeszłe w wieku, należą do Bena i George'a, jeden po siedemdziesiątce, drugi po pięćdziesiątce. Zaczyna się od zaślubin, które zwieńczają czterdziestoletnie pożycie pary. Rodzina i znajomi świętują razem z nimi i przyrzekają za mistrzem ceremonii, że będą ich wspierać na dalszej drodze życia. Uśmiechy, wzruszenie, toasty, ale potem przyszła godzina próby, kiedy George traci pracę jako nauczyciel muzyki w katolickiej szkole, bo choć nie ukrywał, że jest gejem, to arcybiskupowi niezbyt spodobały się ślubne fotki na facebooku. Nasza para traci sporą część dochodów i musi wynieść się ze swojego mieszkania, ale nie mają dokąd. Dramat zaczyna nieco przypominać Króla Leara, Ben zatrzymuje się u bratanka, a George u znajomych, z czego wynikają typowe komplikacje trudnego współżycia, które świetnie widzimy na przykładzie pisarki, żony bratanka, która usiłuje pracować, kiedy po mieszkaniu kręci się wuj jej męża. Kawał dobrego kina obyczajowego ze smutnym finałem, który nikogo nie ominie.

wtorek, 30 sierpnia 2016

G: Lost in Frankfurt

Patrz, patrz, bo przegapisz kolejną dłużyznę - powtarzałem Kwiatkowi w czasie tego niespełna półtoragodzinnego filmu. Te dłużyzny polegają na przykład na tym, że oglądamy parę chłopców spacerujących po Frankfurcie i całujących się w tle rytmicznej muzyki, za to bez żadnych dialogów. Ktoś powie zapewne, że to takie klimatyczne wprowadzenie do dalszego ciągu, czyli seksu na ostrej chemii. Jako Polacy powinniśmy się poczuć wywyższeni, skoro jeden z chłopców to Kris von Warschau, który znalazł pracę w sklepie ES Collection z bogatą ofertą nietypowej męskiej bielizny. Wnosząc z fabuły cały Frankfurt ożył na wieść o nowym pasywie, dlatego następnego dnia będzie już trójkąt, znowu na ostrej chemii, a to jeszcze nie koniec. Orzeszkowa kiedyś pisała pouczające powieści dla dorastających panien pełne komentarzy w stylu: na tym przykładzie, panienki, widzicie, jak nie należy się zachowywać. (Zawsze fajnie poświntuszyć pod pozorem propagowania moralności :) Tu nie ma takiego komentarza, ale pasowałby jak ulał. W pewnym momencie grupa gejów opowiada o swoich relacjach z rodzinami. Polak, Włoch, Grek, Amerykanin, Niemiec - doświadczenia różne, przeważa poczucie odrzucenia. Twórcy filmu zapewne chcą tym tłumaczyć ucieczkę bohaterów w seks. Ale, jak nam mówią, jeśli uciekasz, zawsze sprawdź, czy zdołasz wrócić.

Cytat wart ocalenia?

Nic tak nie ubogaci duszy jak przypływ gotówki. (nie Tomasz Lis)

Tomasz Lis napisał ostatnio, że w III RP zadbaliśmy o portfele, ale nie o ducha, co zapewne według niego zaowocowało wynikami wyborów w zeszłym roku. Parę rzeczy się tu nasuwa, na przykład to, że przed wyborami „P”i„S” udawał partię pokoju i miłości. To, że po stronie przeciwnej była pewna arogancja, czego przykładem jest Michnik ze stwierdzeniem, że Komorowski przegra, jeśli być może potrąci na pasach pijaną zakonnicę w ciąży (czy jakoś tak). Poza tym ubodzy duchem ludzie w Polsce nie potrafią cieszyć się względnie dobrymi wskaźnikami makroekonomicznymi, które nijak nie przekładają się na poprawę ich bytu. No i przyszedł „P”i„S” i programem 500+ zadbał o ducha Polaków.

Raport z Europy czyli Europa Report

Prędzej uwierzę, że opowiadanie świńskich kawałów jest gwałtem na kobietach, niż w to, że ktoś kiedyś wyda grube miliardy na wysłanie załogowej misji na Europę, księżyc Jowisza, na którym jest woda. Celem ma być ustalenie, czy pod lodem, który skuwa księżyc, występują jakiekolwiek formy życia. Jeśli tak, byłaby to niewątpliwie wiadomość doniosła, ale obawiam się, że dość niepraktyczna. To samo można by powiedzieć o matematyce współczesnej, ale chyba widzimy, że koszt produkcji jednego twierdzenia, choćby pozbawionego jakiejkolwiek wartości praktycznej, jest nikły w stosunku do kosztu wystrzelenia rakiety międzyplanetarnej. Film opowiada o misji na Europę, pełnej dramatycznych wydarzeń, ale nie w tym jego wartość. Z racji niskiego budżetu postawiono na osobliwą narrację, która składa się z zapisów kamer na statku i skafandrach (to drugie średnio sensowne, skoro kamery pokazują twarze astronautów). Oglądamy więc pseudo reportaż z misji, która nawet kiedyś byłaby możliwa. Gdyby nie ostatnie minuty filmu, trudno byłoby go nawet zaliczyć do klasycznej sajens-fikszyn, podobnie nie zaklasyfikowalibyśmy przecież filmu Apollo 13. A czemu jednak SF? Oprócz odkrycia dokonanego na Europie mamy ten klasyczny motyw: dzielny kosmonauta poświęca się dla dobra ludzkości, wie, że zginie, ale do końca pozostaje na służbie. Ku chwale ludzkości, w stos prop!

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Nice Guys. Równi goście czyli The Nice Guys

Przez chwilę myślałem, że oglądam zapowiadaną ekranizację Pynchona, ale nie. Cofamy się do lat siedemdziesiątych, Jackson jest zbirem do wynajęcia, który dostał zapłatę za pouczenie detektywa Hollanda, aby nie wtrącał nosa gdzie nie trzeba. Złamanie kości strzałkowej - gratis. Po kolejnym zwrocie fabuły panowie zaczną współpracę, bo - dziwna sprawa - giną postaci związane z pewnym filmem pornograficznym, ale jedna Amelia z obsady się ostała, więc należy ją odnaleźć i uchronić lub coś. Raczej coś. Hollandowi w śledztwie pomaga rezolutna młodociana córuś, która wszędzie się wkręci i nawet na pornobalandze potrafi świetnie nawiązać kontakty. Barańczak kiedyś pisał o damskich kryminałach, w których inspektor w domu przesłuchanego wyciąga przypadkową książkę z półki, a z niej wypada wszystko wyjaśniająca notatka. W tym filmie tez mamy taki zabieg, kiedy Holland wypada przez balustradę i wcale nie kończy ze złamanym kręgosłupem, a znajduje kolejne zwłoki. To podobno bardzo słaby film, ale wybaczcie fanki kina irańskiego, wybaczcie miłośnicy Gladiatora (gniota moim zdaniem), to jest całkiem przyzwoity film, momentami z humorem poniżej, ale lepszy od wielu drętwych komedii wywołujących u mnie płacz lub silne wzruszenie ramion.

Pod powierzchnią czyli Drown

Podobno głównym źródłem homofobii jest zakamuflowany pociąg do tej samej płci, są nawet jakieś badania, które to potwierdzają. Ale są jeszcze religie, które z homoseksualizmu robią problem, którym nie powinien wcale być. Trudno mi sobie wyobrazić heteryka, który bardzo przejmuje się gejami i tym, co robią w łóżku, skoro rzecz w najmniejszym stopniu go nie dotyczy. Przy okazji, czy seks analny w wykonaniu pary hetero jest cool? Ten wstęp do omówienia filmu już sugeruje pewną interpretację, która jest w tym przypadku niezbędna, bo nic nam wprost nie powiedziano. Pewna subtelna niewiasta kiedyś oburzała się, kiedy motywy działania emerytowanego wojskowego w American Beauty tłumaczono jego utajonym homoseksualizmem. Pewno i w  tym przypadku można by inaczej, ale pójdźmy na łatwiznę i przyjmijmy, że główny bohater Len jest skrytym gejem, bo to tłumaczy jego niezbyt przyjemne zachowanie wobec kolegi Phila, plażowego ratownika w Sydney, który ma super przystojnego chłopaka i dość marnie się z tym ukrywa. Mamy więc zestaw dość schematycznych homofobicznych zachowań, od drobnych przytyków do pobicia i znęcania się (zwłaszcza kiedy Phil zwycięża w zawodach odbierając tytuł mistrza Lenowi). Najdziwniejsze, że w pewien masochistyczny sposób Philowi to nie przeszkadza. Finał za to mocno odbiega od normy, bo choć w metaforyczny sposób życzylibyśmy agresywnym homofobom, aby skończyli jak Phil, musimy przyznać, że i homofobi są ludźmi, jak głosił pewien billboard na Chorwacji.

piątek, 26 sierpnia 2016

Counselor Week at Camp Liberty

To dzieło dla wielbicieli twinków, którzy tarmoszą swoje przywiędłe członki. Dla reszty ludzkości jest to strata czasu, choć nie aż tak wielka, bo tylko trzydzieści osiem minut. Naprawdę szkoda pisać, że akcja jest osadzona w jakimś obozie dla młodocianych gejów, a fabuła jest czysto pretekstowa. Grę aktorską zastępuje tu coś w rodzaju jasełkowej deklamacji. Szkoda dalszych czcionek na to badziewie, nawet na IMDb tego nie ma.

czwartek, 25 sierpnia 2016

Les garçons et Guillaume, à table!

Tytuł polski brzmiałby Chłopcy i Guillaume, do stołu!, co już jest lekko dziwne, skoro Guillaume to imię męskie. Zaimponował mi ten film konstrukcją, bo jego część jest niby to dziwnym komentarzem bohatera do zdarzeń z jego życia wypowiadanym na deskach teatru. Na koniec się to wyjaśnia na sposób wcale nienaciągany. Tytułowy Guillaume zasmucił swoją matkę po urodzeniu, ma dwóch starszych braci, a wszyscy w rodzinie uważają go za geja, jedynie ojciec się broni przed tą myślą i wysyła syna do różnych szkół z internatem, gdzie zrobią z niego mężczyznę. Jako gej Guillaume jest nieco osobliwy, bo choć próbuje doprowadzić do zbliżeń, jakoś marnie mu wychodzi. Naprawdę nie znam geja, który bałby się zbyt dużego penisa. Na koniec Guillaume oznajmia matce (w tej roli też Guillaume!), że ja i Amandine bierzemy ślub. Z kim? - pyta matka. Warto obejrzeć cały film, aby zrozumieć ten dowcip.

Carol

Z pewnością ten film można docenić za walory artystyczne. Tytułowa Carol grana przez Cate Blanchett to dama, o ile to określenie pasuje do lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, która właśnie się rozwodzi z mężem, pozostając z nim na stopie przyjacielskiej. Carol wolałaby mieć raczej żonę, a w tamtych czasach jest to rzecz jasna przejaw moralnej zgnilizny. Fabuła jest historią subtelnie rozwijającego się romansu Carol z Teresą, sprzedawczynią w dziale zabawek domu handlowego, która jest dość nijaką kobitką, więc naprawdę trudno jest zrozumieć poświęcenie Carol, kiedy w imię miłości do Teresy, nie wiedząc nawet, czy będzie odwzajemniona, rezygnuje z... Wszystko pięknie, ale nic na to nie poradzę, że film mnie znudził, bo akcja obfituje w jeden dramatyczny zwrot i jeden godny uwagi monolog. Piszę to z lekkim bólem serca, bo bardzo lubię Cate za Galadrielę i myślę, że ma potencjał podobny do Meryl Streep. Kiedyś może się doczekam...

Capital Games

Film miał podobno pierwowzór literacki - jeśli tak, był to raczej słabej próby harlekin dla gejów. W tej historii nie widzę nic oryginalnego. Nasza para najpierw za sobą nie przepada z powodu rywalizacji w pracy, potem w ramach durnowatego wyjazdu integracyjnego gubią się w dziczy, całują się namiętnie, a nawet coś więcej, ale później starają się o tym zapomnieć, bo jedno z nich bierze wkrótce ślub. Stoimy przed dylematem, czy do tego ślubu w takim razie dojdzie, ale pamiętajmy, że to harlekin. A że jest to para fajnych facetów - niewiele to wnosi poza rozterką, a co na to mama, ciocia, stryjek, siostra i wszyscy święci. W tej sytuacji chyba rzeczywiście można powiedzieć, że trzy sekundowe migawki z penisami w trakcie seksu wnoszą do filmu powiew artystycznej świeżości. Dodajmy, że były to penisy wynajęte od pornograficznej firmy Chaosmen, co z dumą zaznaczono w napisach końcowych. Niegdyś Barańczak w ramach Książek najgorszych omówił Kroki Sokorskiego, przy tej okazji wypisał na półtorej stroniczki wszystkie sceny erotyczne. Resztę można pominąć, książki czytać nie trzeba, tym bardziej jej kupować, a za zaoszczędzone pieniądze radził kupić ser, bo zdrowy. Ja także przygotowałem wyciąg z filmu ze wszystkimi scenami seksu, jak ktoś nie ma czasu na cały film, to zapraszam do obejrzenia.

wtorek, 23 sierpnia 2016

Bulwar czyli Boulevard

Robin Williams nie gra tutaj kolejnego podstarzałego dziecka, ale przygaszonego sześćdziesięcioletniego Nolana, faceta, którego najwyraźniej nie cieszy równie przygaszona żona, a w dodatku dołują go kontakty z używającym życia przyjacielem, który najwyraźniej coś poczuł do kolejnej panny, skoro są razem już od czterech miesięcy. Również perspektywa awansu w banku zanadto nie ekscytuje Nolana, a to już jest naprawdę dziwne. Pewnego razu Nolan skręca w omijany przez niego bulwar i zapatrzony na dostawczynie usług horyzontalnych potrąca niegroźnie Leo, który również czekał tam na klientów. Ta znajomość doprowadzi do zasadniczych zmian w życiu Nolana, jego dziwnej, nieseksualnej fascynacji Leo, który chyba akurat jest słaby w okazywaniu uczuć, na czym najbardziej zależałoby Nolanowi. Na przykładzie tego filmu można zobaczyć, że stopniowy wzrost napięcia, jakie się nam udziela, wcale nie musi wiązać się z szalonymi zwrotami akcji, wybuchami czy aktami agresji (choć małą dawkę tego tutaj mamy). Ogólne przesłanie jest takie, że lepiej byłoby dużo wcześniej niż w wieku sześćdziesięciu lat zdać sobie sprawę z tego, czego chcemy od życia. Ale jeśli nie dało się wcześniej - po sześćdziesiątce też można.

niedziela, 21 sierpnia 2016

Różowy pakt czyli Do Lado de Fora

O, nie - jęknąłem w duchu na widok głównego bohatera Maura, bo nie przepadam za egzaltowanymi młodzieńcami, którzy marzą o karierze drag queen. Będzie głupiej niż w Another Gay Movie? Na szczęście nie jest to jedyny bohater tego filmu, a pozostali prezentują inny typ gejów, wśród nich jest mniej przegięty kolega Maura oraz jego wujek biznesmen Vicente wraz ze swoim urodziwym kochankiem Rogerem. Wszyscy do pewnego stopnia są zakamuflowani jako geje, a najbardziej Roger, który ma żonę i dzieci. Z inicjatywy Maura wszyscy przyrzekają w ciągu roku się ujawnić, bo to całkiem normalne, że ktoś rzuca średnio sensowny pomysł, do którego wszyscy się przyłączają. Wkrótce następują komplikacje, zwłaszcza w przypadku Maura, którego rodzice liczyli na wzmocnienie więzi syna z Jezusem, co słabo się da zrealizować w blond peruce, makijażu i kiecce z cekinami. Nie jest więc z tym filmem tak źle, jeśli przeżyjemy naiwne rozwiązania fabularne i wybryk obsadowy w postaci teściowej Rogera granej nieudolnie przez drag queen. Być może są to zdolne bestie na estradzie, ale ze swoją manierą powinny być trzymane z dala od kamery, o ile komuś zależy na jakim takim realizmie.

Bizarre

Uczciwie trzeba przyznać, że już na początku dostajemy ostrzeżenie, że film będzie zryty. Jestem Maurice, mówi główny bohater Maurice, przyjechałem do Nowego Jorku z Francji, reżyser każe mówić mi po angielsku, a poza tym jestem zmyślony. No to cool. Przygarniają go dwie kobiety prowadzące dziwny klub, w którym Maurice poznaje chłopca Lukę, który tylko barwą głosu przypomina przedstawiciela płci męskiej, pominąwszy inne detale. Maurice ma też inną pasję, jest nią boksowanie i w ten sposób poznaje Charliego. Kiedyś na lekcji polskiego na polecenie pani opowiadaliśmy przebieg zdarzeń w Szewcach Witkacego, więc ja się tu zatrzymam, nie omówię osobliwego trójkąta Maurice-Luka-Charlie, a tylko wspomnę, że liczne migawki z klubu to seksualno-artystyczne panoptikum, na tle którego całujący się chłopcy wydają się esencją codzienności. Dziwactwa są pasjonujące, ale - jak wszystko - podlegają prawu Petroniusza: większe wrażenie zrobi jedna naga dziewica od tysiąca dziewic naraz. Dawno się tak nie znudziłem, jak w czasie tego odlotu od zwyczajności, zwłaszcza w scenach końcowych, w których twórcy najwyraźniej stracili kontrolę nad tym, co robią.

Sierpień czyli August

Ni z tego, ni z owego Troy po kilku latach spędzonych w Hiszpanii pojawia się w Los Angeles i zostawia Jonathanowi wiadomość. Hej, jestem tutaj, możemy się spotkać, jeśli chcesz. Zadzior melodramatyczny polega na tym, że Jonathan zdążył się już z trudem odkochać w Troyu i znalazł sobie przystojnego Raula, z którym ułoży sobie przyszłość. Film jest zaklasyfikowany jako melodramat, zwykle kojarzy się to z bohaterem chorym na raka lub AIDS, skoro mowa o gejach. Zdradzę, że nic z tych rzeczy, przez cały czas bohaterowie miotają się, bo albo nie wiedzą, czy naprawdę kochają, albo nie są pewni miłości partnera. Twórcy filmu chcieliby nam wmówić, że są tacy nieszablonowi i nieholliłódzcy, ale nie powiem, żeby mnie szczególnie zafrapowali. Z jednym wyjątkiem: możemy podziwiać bohaterów prezentujących swoją imponującą muskulaturę wyhodowaną na hamburgerach, przesłodzonej kawie, piwie i papierosach. Ja tak próbowałem i nic. No popłakać się można.

sobota, 20 sierpnia 2016

Aligarh

W roku 2009 w Indiach zdekryminalizowano homoseksualizm, czas najwyższy. Co ciekawe, zakaz kontaktów jednopłciowych w tym kraju jest dziedzictwem epoki kolonialnej, którego wcześniej nie było w tamtejszej kulturze, ale światłemu Gandhiemu akurat to się spodobało, bo nawet wysłał swoje brygady, aby niszczyły pozostałe po średniowieczu świadectwa akceptacji homoseksualizmu w postaci rzeźb lub malowideł w tamtejszych świątyniach i zabytkach. Ze swojej wizyty w Indiach zapamiętałem konsekwentny upór, aby - na ile to możliwe - wyprzeć z pamięci erę kolonialną. Zwiedzając tamtejsze pałace i świątynie naprawdę trudno byłoby się nam domyślić, że przez długie wieki Indie były perłą w brytyjskiej koronie. Ale przepis o karaniu gejów akurat z tych czasów się ostał. Z tej okazji zawsze przychodzi mi na myśl RPA po apartheidzie, pod względem akceptacji gejów kraj wyjątkowy w świecie, a na tle Afryki - wręcz nieprawdopodobnie fenomenalny. Aligarh to uniwersytet w Allahabadzie, czyli rejonie o przeważających wpływach muzułmańskich, więc nic dziwnego, że nieszczególnie tam przepadają za gejami. Główny bohater filmu to Siras, profesor uniwersytetu po sześćdziesiątce, którego przyłapano na seksie z rikszarzem w jego własnym (!) domu. W miarę rozwoju akcji zobaczymy, że więcej w tym było prowokacji niż autentycznej troski o moralność. Dochodzi do rozprawy sądowej przeciwko uniwersytetowi, dzięki której Siras staje się postacią znaną w całym kraju, choć nieszczególnie cieszy go ta rola bohatera praw gejów. Dość egzotycznie wyglądają obrazki z sali sądowej, w której na rzecz uniwersytetu przemawia, wypisz wymaluj, hinduska Krystyna Pawłowicz. Redaktor Janicka zdradzi wam, na czym polega podwójnie smutne zakończenie tego filmu. Nie ubawicie się niestety, choć na pewno warto obejrzeć ze względu na egzotykę, zwłaszcza że jest to produkcja niebolliłódzka.

piątek, 19 sierpnia 2016

Najlepszy kumpel Pana Boga czyli Dear God

Drobny krętacz Tom zostaje skazany sądownie na pracę na poczcie. A poprawka do amerykańskiej konstytucji mówi przecież, że zabronione są nadzwyczajne i okrutne kary. Poczta ukazana w tym filmie antycypowała Coenów lub została z nich zerżnięta, ale nic lepszego o tym produkcie powiedzieć się nie da. Patrzymy, jak Tom przeradza się w dobrego duszka spełniającego marzenia nadawców adresujących swoje listy do Boga. Z tego powodu znowu trafia przed sąd, ale tym razem jako niesłusznie prześladowany bohater. To tak poczciwy film, że bez wahania polecałbym go uniwersyteckiej dziatwie do wyświetlania obok brykających kociąt w „pokojach bezpieczeństwa” (safe spaces), w których można odizolować się od krytyki i brutalnego życia.

Sausage Party

Wiecie, że po zażyciu etorfiny (lub czegoś w tym stylu), jak to zrobili scenarzyści tego filmu, możecie sobie pogadać z parówką lub tamponem, poznać ich marzenia i aspiracje? Głównym pragnieniem parówy Carla jest wypełnienie bułeczki Brendy, ale w tym celu muszą opuścić hipermarket, poza którym zaczyna się prawdziwe, pełne przygód życie. A skąd o tym wiedzą mieszkańcy półek? Wiedzą - to nietrafne określenie, bo oni w to po prostu wierzą, a wiara jak to wiara, nie wymaga żadnych specjalnych świadectw. Nie wiedzą biedactwa, że po drugiej stronie drzwi czeka ich los okrutny, jedne będą szatkowane, inne gotowane, a jeszcze inne - rozrywane, opróżniane lub używane jako podcierka. Los gówniany, krótko mówiąc. Z filmu dowiemy się, jak narodziła się ta dość szczególna religia, jak się rozwijała i do jakich mutacji w niej doszło. Jako kpina z religii film wypada nieźle, ale po namyśle nie mogę powiedzieć, że trafnie diagnozuje przyczyny powstania i trwania religii. Ale to nic, przecież jako dorośli już od dawna nie żywimy dziecięcych oczekiwań, że z przygód gąski Balbinki dowiemy się, dlaczego raczej coś niż nic.

piątek, 5 sierpnia 2016

Dawid i Goliat czyli David and Goliath (2016)

Poprzedni Dawid i Goliat to nie był ten film, o którym opowiedział Kwiatek, do trzech razy sztuka i za drugim razem się udało. W zasadzie nadal jesteśmy w kręgu kina klasy B, ale ta wersja jest zdecydowanie lepsza. Chociażby wizualnie, co można ocenić poniżej, bo kumple Dawida u boku proroka Samuela to smakowite okazy, bo mają co okazywać. Nawet staruszek Samuel jest pod tym względem wyjątkowy. Jeśli w produkcji tego filmu nie maczali palców geje, to chyba uwierzę, że Michał Szpak jest hetero. Druga zaletą filmu jest pewnego rodzaju nastrojowość, którą uzyskuje się przez zręczne połączenie obrazu z dźwiękiem. Trzecią - sceny walki wyglądają profesjonalnie, Dawid naprawdę trochę się namęczył, zanim załatwił Goliata. Ryzykowna jest koncepcja, że prorok Samuel jest kimś w rodzaju trenera gladiatorów, czyli anachronizm. Poza tym genialny smaczek, kiedy dowiadujemy się, czemu Bóg odwrócił się od króla Saula. Nieszczęsny nie wypełnił boskiego nakazu wytępienia Amalekitów i zniszczenia ich mienia, ale uczynił z nich niewolników, a majątek przywłaszczył. W stosunku do pokonanych zachował się w miarę przyzwoicie, ale Bóg ujrzał, że to nie było dobre.

środa, 3 sierpnia 2016

David and Goliath

A tom się ubawił na chrześcijańskiej produkcji klasy B. Był jeden moment zabawny, kiedy król Saul pyta swoich żołnierzy, czy znajdzie się śmiałek, który stawi czoła Goliatowi. Jeden z żołnierzy ucieszył króla, kiedy podniósł rękę, ale tylko w nos chciał się podrapać. Proponuję pijacką grę: kieliszek wódki za każdym razem, kiedy ktoś mówi Dawidowi, że nie masz szans, pasterzu owiec, a on odpowiada, że Bóg mu pomoże. Czeka was alkoholowy zgon. Inne rzeczy powtarzają już rzadziej, bo tylko z dziesięć razy: to nasza ostatnia linia obrony przed Filistynami, musicie być dzielni dla Judy,  itp. Obie armie, Żydów i Filistynów liczą jakieś parędziesiąt osób, a stacjonują w odległości od siebie takiej, że mogą się przekrzykiwać. Cała walka Dawida z Goliatem trwa niecale piętnaście sekund. Aktorów grających Filistynów wzięli chyba z łapanki, bo lepsze aktorstwo mamy w teatrzykach szkolnych. Jak Filistyni, to muszą być źli do szpiku, nawet jako aktorzy. To nawet ma sens.

Co się stało w 966 roku? (Przemysław Urbańczyk)

Nie było Wiślan. Polanie też są wyssani. Na słynnej mapce ludów słowiańskich na terenach polskich ich rozmieszczenie jest bardziej wątpliwe niż konstytucyjność obecnie tworzonego prawa. Obrzanie i Bużanie istnieli w tym sensie, że ktoś musiał zamieszkiwać tereny, od których dano nazwy tym plemionom, choć nawet nazywanie ich „plemieniem” jest wątpliwe. Badanie początków państwa polskiego to praca detektywistyczna z dedukcją opartą na paru bitach niewiarygodnych przekazów. Zabawne, że Rosjanie tak gorliwie chcą pozbyć się Wikingów ze swojej historii, podczas gdy nasi historycy równie żarliwie chcieli ich widzieć wśród naszych pierwszych władców. Wikingowie, owszem, byli, ale na Pomorzu, skąd odbierali pożądany w ówczesnej Europie towar, czyli słowiańskich niewolników, a jednym z dostawców był zapewne Mieszko I. Głębiej Wikingowie się nie zapuścili, bo po co. Żadnych miast do zdobycia, żadnych bogactw do złupienia. Z tego punktu widzenia najazd Wikingów na Ruś jest zaszczytnym dla niej komplementem. Ten brak zainteresowania Polską Wikingowie w mutacji szwedzkiej z nawiązką zrekompensowali paręset lat później, kiedy w naszym kraju były już miasta i bogactwa. Mieszko I Wikingiem najpewniej nie był, ale są przesłanki, że był potomkiem Mojmirowiców z upadłej Wielkiej Morawy. A była to dynastia chrześcijańska, więc o co chodzi z tym chrztem? I w którym to było roku? Bo rok 966 też nie jest specjalnie pewny, skoro Thietmar rzucił jakąś datę, ale potem dodał, że nie pamięta, że może dwa lata później... Opowiadanie o chrzcie Polski to naprawdę grubo szyta propaganda lub mocne nadużycie, bo pogaństwo w Polsce tępiono jeszcze dwieście lat później. Ochrzcił się lub bierzmował Mieszko, a w jego ślady poszła zapewne część jego wodzów - nic poza tym, bo nie ma żadnych archeologicznych śladów akcji chrystianizacyjnej z czasów Mieszka. Takowe mamy z czasów jego następcy. Urbańczyk napisał książkę ciekawą, ale, uwaga, styl profesorski to wyzwanie dla czytelnika. Zwłaszcza partie początkowe. Cytat o czasach przed-Mieszkowych: Nie wiemy, czy te pierwsze umocnione osady spełniały funkcje obronne, czy też raczej symboliczne, ale stanowiły wizualnie agresywną manifestację istnienia lokalnych ośrodków władzy, które materialnie demonstrowały swój status i pretensje do dominacji politycznej. I o to się właśnie rozchodzi, jak mawiała moja koleżanka studiująca socjologię.
The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger