Nie wiem po co ten tytuł

              

niedziela, 29 września 2013

Kto ma większego?

Pralka przyszłości w akcji
Apple pracuje nad 12-calowy iPadem (cytat dokładny!). W duchu Tragedii pralniczej Lema przewiduję, że z biegiem czasu tablet wyewoluuje w wykładzinę podłogową, która będzie wyświetlaczem z nawigacją papuciową. Zupełnie jak te coraz inteligentniejsze pralki, które wskutek postępu technologicznego były zdolne zaspokajać użytkowników intelektualnie i łóżkowo, zachowując przy tym zdolność do wyprania chusteczki do nosa, bo więcej się w bębnie nie mieściło.

wtorek, 24 września 2013

True Blood, sezon 6

Podobno narzekali na sezon szósty. E, tam, bywało gorzej, do dzisiaj mam problem z idiotycznym wątkiem panterołaków z poprzednich sezonów. W tym sezonie na szczególną uwagę zasługuje osiemsetletnia wampirzyca Violet grana przez Karolinę Wydrę, która odebrała solidne średniowieczno-katolickie wychowanie i żeby się czuć jak u siebie, musi mieć odpowiedni wystrój wnętrza.

Szansa czyli Chance

Po pierwsze: Panama! To hasło wyborcze Fernanda, który kandyduje na burmistrza miasta Panamy. Mówi ludziom o pięknych planach, które doprowadzą do poprawy ich losu. To należy rozumieć odpowiednio, bo jeśli chodzi o służbę zatrudnioną w jego hacjendzie, w porządku jest najmniejsza możliwa pensja wypłacana lub niewypłacana w zależności od kaprysu. Ten kaprys zresztą nie jest taki całkiem dobrowolny, żona i dzieci przyzwyczaiły się, że pieniądze nie są problemem. Nie są, dopóki są. Jak twierdziła znana mi uboga duchem niewiasta: mąż powinien zarabiać tyle, żebym nie była w stanie tego wydać. W obliczu osobistej katastrofy życiowej spowodowanej brakiem należnych poborów służące biorą sprawy w swoje ręce. Jeden z pobocznych wątków wiąże się z zamiłowaniem syna Fernanda, chłopca poniżej dziesięciu lat, do filmowania rozmaitych sytuacji domowych. Ma talent niczym operator wśród dziczyzny, chowa się po krzakach, szafach i zakamarkach, skąd podgląda okiem kamery domowników oddających się czynnościom, głównie starsze siostry bliźniaczki, ale tatusia w ogródku też. Film jest na tyle przyzwoity, że da się przyjemnie obejrzeć, ale na tyle przeciętny, że za parę lat będę raczej solidnie zdziwiony, że w ogóle go widziałem.

poniedziałek, 23 września 2013

Piątek tylko z Pankracym

Tomasz Piątek rozpoczął karierę poza strukturami Krytyki Politycznej, jak w korporacyjnej polszczyźnie określa się wywalenie na zbity pysk, pardon, rozwiązanie stosunku pracy, dlatego od teraz - jeśli Piątek, to raczej z Pankracym, a nie z KP. Cokolwiek zaskoczony zostałem tym, że poszło o obronę praw gejów. Chyba kogoś pogięło, geje w Polsce mają już wszystkie należne im prawa, a niecny wyskok Piątka sprowadza się do ataku na uciśnionych homofobów od Lisickiego lub Karnowskich, którzy chwalą Putina za wprowadzone przez niego bardzo rozsądne prawo, żadna tam dyskryminacja gejów, ale najzwyczajniejszy zakaz lansowania pozytywnego obrazu homoseksualistów wśród rosyjskiej dziatwy i młodzieży. Trochę się pogubiłem, może się mylę, że Lisiccy i Karnowscy widzą w Rosji wielkie zagrożenie dla Polski. Jeśli tak, to powinni gorąco popierać szerzenie pozytywnego wizerunku miłości homoseksualnej w Rosji, aż wszyscy Rosjanie umrą szczęśliwie na homoseksualizm. Prawo Putina według niektórych interpretacji będzie pozwalało zapuszkować dwóch facetów trzymających się publicznie za ręce, więc gdzie dyskryminacja? Jak zrozumiałem, atak hejtera Piątka polegał na wysłaniu do reklamodawców Lisickiego pytania o ich pośredni udział w propagowaniu treści homofobicznych. Z rozmowy w Tok FM wnoszę, że decyzja o wyrzuceniu Piątka była podjęta w afekcie, potem dorobiono ad hoc uzasadnienie, że to nie są metody, że etyka cierpi na krzyżu, gdzie umiar, Piątku? Parę lat temu periodyk Machina zaznaczył swoje istnienie okładką, na której blond Madonnę obsadził w roli Brunetki Częstochowskiej. Publiczne spazmy i histeria prawicowców doprowadziła do upadku Machiny, w dużej mierze z powodu szantażu moralnego wobec reklamodawców. To była piękna akcja obywatelskiego sprzeciwu, nie to, co haniebne metody Piątka. Ale czego się spodziewać po autorze paszkwilu Antypapież? W którym na przykład przypomina prawdziwe brzmienie dzesięciu przykazań, dokładnie takie, jakiemu powinni hołdować dobrzy ewangelicy, a w ich liczbie Piątek. To zapewne kolejny przejaw nieodgadnionego dla mnie piękna postawy religijnej, że można przejmować się prawami gejów i jednocześnie cenić księgę, w której Bóg zaleca zabijać dzieci złorzeczące rodzicom. A co, jeśli te dzieci okażą gejami, a będą złorzeczyć rodzicom zarzucając im homofobię? Na to pytanie z pewnością miałby odpowiedź Ziemkiewicz, który na przykład wie, że powodem homoseksualizmu jest uwiedzenie. „Każdy rozsądny seksuolog zgodzi się z tą tezą”. Powodem hetereseksualizmu jest także uwiedzenie, ale mnie heteroseksualizm jakoś nie uwiódł.

sobota, 21 września 2013

Riddick

Za wiele, wiele stuleci, za siedmioma oortami, za siedmioma mgławicami będzie sobie umierał superhiro Riddick porzucony zdradziecko na półpustynnej planecie pełnej krwiożerczych animowanych stworzeń. Ale śmierć wciąż następować nie będzie, więc zmuszony do życia superhiro będzie się błąkał w towarzystwie oswojonego pieskonia, aż się dobłąka do opuszczonej stacyjki kosmicznej. Tam ujrzy szansę na wyrwanie się z tego miejsca, wystarczy się tylko dać przeskanować, a po chwili zlecą się łowcy nagród z okolicznych systemów planetarnych. Reszta filmu to pokaz sprytu, zręczności i siły Riddicka o oczach świecących w ciemności, który ogrywa tych, którym ufać nie można, a zdobywa szacun u tych, którzy są tego warci. Narażę się Riddickowi, ale trudno: oglądanie jego poczynań również wymaga od widza wiele sprytu, zręczności i siły. Na następny film z serii wybiorę się tylko wtedy, gdy będzie miał tytuł „Zakochany Riddick”. Albo ewentualnie „Riddick vs. Gay Dick”.

Siła przyciągania czyli Freier Fall

Na ulotce jeden pan uśmiecha się nieśmiało do drugiego. Czyli grozi nam opowieść o cudownym spełnieniu w konfiguracji jednopłciowej. Na szczęście zagrożenie jest iluzoryczne, bo ta historia jest ponura niczym przyszłość Unii Europejskiej. Główny bohater to policjant Marc, który po niby to żartobliwym pocałunku Kaya, kolegi z pracy, zaczyna typową dla filmów gtm szamotaninę od ciężarnej żony do kochanka i z powrotem, z towarzyszeniem muzyki ujmującej otuchy. Żona patrzy spode łba niby to czytając papierowy ebook, homofob Limpinski (dobrze dobrane nazwisko) daje się we znaki, a mowa nienawiści przebiera się w piórka dowcipu (gej z dredami - pede-rasta). A myślałem - mówi Kwiatek - że pod koniec będą biec trzymając się za rączki wśród fruwających motylków, świergolących ptasząt i zieleniącej się trawy. Jedno przewidział trafnie: będą biec.

PS. Po ujrzeniu syna całujęcego się z Kayem matka Marka wyznała z goryczą: nie tak cię wychowaliśmy. Zapewne całe życie korzystała z poradnika Jak wychować szczęśliwie, heteroseksualne niemowlę, ale nie wiedziała, że zaczaiła się w nim wroga propaganda prgejowska. A poza tym dawała dziecku marchewkę pokrojoną w kostkę zamiast przetartej.

Krytyka czystego rozumu à la russe

Filozofowanie jest zajęciem niebywale niebezpiecznym. Paru facetów wymyśliło coś przy biurkach w XIX wieku, a w XX parę milionów ludzi straciło życie w imię tych idei. Miejmy nadzieję, że niedawny spór dwójki młodzieńców o filozofię Kanta w Rostowie nad Donem w kolejce po piwo będzie miał całkiem inne następstwa. Chłopcy dojdą do wniosku, że w gruncie rzeczy Immanuelowi chodziło o coś całkiem innego.

czwartek, 19 września 2013

Kongres czyli The Congress

Czemuż to trzeba tak wydziwiać, nie można zekranizować Lema po bożemu? Film nawiązuje do powieści Kongres futurologiczny, której głównym bohaterem był Ijon Tichy, a tu zamiast niego mamy niejaką Robin Wright, co jest zabiegiem ciekawym, bo to prawdziwe imię aktorki, która wcieliła się w postać aktorki o imieniu Robin Wright. Lem był twórcą wielu hardkorowych powieści sajens-fikszyn, te dałyby się sfilmować po bożemu. Polubiłem Lema raczej za Ijona Tichego oraz Trurla i Klapaucjusza, czyli pisarstwo z pogranicza groteski i powiastki filozoficznej. Tego tak po prostu sfilmować się nie da. O grotesce w filmie już pisałem, a filozofia na celuloidzie to średni pomysł. Czytając książkę można przy zniewalającej podniecie myślowej się zatrzymać, aby podumać, przemyśleć, zrobić przerwę na stosunek, kanapkę lub skręta. Film nie przystanie usłużnie z akcją, nie zaczeka, bo za chwilę jest już kolejny zwrot, następny dialog, nowy bohater, który okazuje się tchórzem. Z filmem Kongres jest również ten problem, że jego niewierność wobec książki dotyczy głównego pomysłu. W książce rzeczywistość jest demaskowana z zaskoczenia, w filmie wiemy od pewnego momentu, że postaci żyją świecie urojonym, który na język filmowy został przełożony jako naprawdę pomysłowa animacja. W ujęciu Folmana, twórcy filmu, dostrzegam również inne zalety, które (uwaga, bluźnierstwo) uszlachetniają pierwowzór literacki. Przede wszystkim Robin jest postacią z krwi i kości, a w jej życiu są radości, zmartwienia, miłości. Może się mylę, ale nie wiadomo mi nic o życiu uczuciowym Tichego, poza momentami, kiedy jajka sadzone mu się przypaliły. Druga ważna różnica to kwestia życia w urojonym świecie - w filmie jest to pozostawione decyzji osobistej, inaczej niż w książce. Formalny wybieg, który pozwolił zastosować animację jako substytut świata chemicznie ubogaconego, uważam za mistrzowski.  Bardzo ładna była parodia kultu firmy Apple, której fenomen nie sprowadza się przecież do sprzedaży gadżetów elektronicznych. Bynajmniej, Apple kusi nas ofertą fascynującego stylu życia, któremu patronuje prorok Jobs. Poza tym dostrzegłem w filmie przynajmniej dwa momenty idealnego zgrania obrazu z muzyką w stylu Tarantino. Czy są powody do niepokoju? Jakie stymulanty wypiłem w kawie w czasie seansu? Przecież na co dzień jestem sardonicznym zgredem z loży w Muppet Show.

środa, 18 września 2013

Nonsense from the Bible (Brian Baker)

Kolejny seansik nienawiści wobec Jezusa Chrystusa w ramach wzmacniania prawdziwości poglądu, że katolicy są w Polsce prześladowani. Autor Nonsensu, były protestancki guru, wydłubuje z Biblii różne niedorzeczności, które ilustruje nużąco rozwlekłymi cytatami ze świętej księgi. Zanim przytoczę parę przykładów, pozwolę sobie zauważyć, że naprawdę nie trzeba sięgać głęboko, żeby dostrzec ów nonsens. Nie wiem, czy dzisiaj uczy się małe dzieci o pięknej postawie patriarchy Abrahama, ja w każdym razie to „przerabiałem”. Dzieci przyjmują to spokojnie i musimy im to wybaczyć, ale dorosły, myślący człowiek powinien mieć wątpliwości, czy istota doskonale miłosierna rzeczywiście poddałaby kogokolwiek takim sadystycznym próbom lojalności jak żądanie zabicia własnego dziecka. Kapo z obozu koncentracyjnego, stalinowski oprawca - takie postaci mogłyby wymyślić podobną potworność, ale nawet w tym przypadku uważalibyśmy to za wyjątkowe barbarzyństwo. Jednocześnie w ramach religijnej indoktrynacji wpaja się małym dzieciom przekonanie, że powinny być wdzięczne rodzicom za to, że nie zostały zabite jako embriony (takiej wdzięczności doświadczył Jacek Hołówka). Po książce Bakera przekonałem się, że w zasadzie temat jest dla mnie zamknięty, choć znalazłem parę nowych dla siebie rewelacji. Pośród atrakcji przewidzianych za nieposłuszeństwo Bogu przewidziany jest kanibalizm, a dokładniej: Będziecie jedli ciało synów i córek waszych (Kpł. 26:29). Od razu chce się być lepszym człowiekiem, nieprawdaż. Jeśli wierzyć Izajaszowi, Bóg był stwórcą zła (Iz. 45:7; w Biblii Tysiąclecia jest „niedola”, nie „zło”, ale za to u Wujka „złość”). Zły to Bóg, co własne gniazdo kala.

Dzisiaj narysujemy śmierć (Wojciech Tochman)

Do 1994 roku chyba nawet nie wiedziałem, że istnieje taki kraj, Rwanda. Już prędzej wydusiliby ze mnie, że Bujumbura jest stolicą Burundi. Teraz Rwanda jest jednym z najlepiej rozpoznawanych krajów świata, choć szczerze mówiąc nie wiem, czy umiałbym go wskazać na mapie konturowej. Hasłowo można ująć rzecz prosto: w kwietniu 1994 zestrzelono samolot z prezydentem kraju, wskutek czego Hutu rozpoczęli rzeż Tutsi. Ludzie się zarzynają, musi być wtorek - można by stwierdzić cynicznie. Ale zawsze warto zapytać, dlaczego ludzie zaczęli ścinać maczetami głowy sąsiadów, którym przez kawał życia wcześniej mówili dzień dobry na powitanie. W odwecie? Raczej aby odwetowi zapobiec czyli z przezorności. W ujęciu Tochmana źródeł zła można doszukać się w kolonialnej historii Rwandy, kiedy to biali ludzie posegregowali ludność kraju na trzy plemiona, okazując przy tym dziwną, nieomal homoseksualną skłonność wobec majestatycznych i powabnych Tutsi. (Homoseksualną, bo kto wtedy był źródłem miarodajnych opinii? Raczej nie kobiety. I o kim? Nie o kobietach.) Tutsi, władcy krainy, rządzili pozostałymi, czyli Hutu i Twa. Tak to widzieli „odkrywcy”, ale był to bardziej system kastowy, w którym po ojcu dziedziczyło się przynależność do kasty, co nawet zaznaczano w dowodach osobistych, kiedy je wprowadzono. Pod koniec lat pięćdziesiątych rządy objęli Hutu, którzy od razu rozpoczęli od prześladowania Tutsi. Ci z nich, którzy wyjechali z kraju, zaczęli organizować opór tuż za granicami Rwandy, na co Hutu zareagowali zaostrzeniem retoryki. Sytuacja napinała się przez długi czas, Tutsi zorganizowali siłę militarną, a Hutu przygotowali setki tysięcy maczet i głów wypełnionych zideologizowaną nienawiścią szerzoną przez radio. Miarą sukcesu propagandy mogło być to, że w 1994 roku niektóre matki Hutu zabijały własne dzieci Tutsi. A jeśli pragniemy wierzyć w człowieka, to można pomyśleć, że zabijały, aby oszczędzić im jeszcze gorszego losu. Oczywiście nie wszyscy Hutu mordowali, wielu próbowało ratować Tutsi przed zagładą, choć nie oznaczało to, że po zakończeniu szaleństwa zostali docenieni. Tutsi chronili się u nich ze swoim podręcznym dobytkiem, jednak czasem musieli wyjść lub uciekać, przepadali ścięci maczetą, a dobytek zostawał. Skąd masz te rzeczy, pytał później sąd rozliczający ludobójców, nie dawał wiary wyjaśnieniom i skazywał na lata więzienia. Osobny rozdział poświęcony jest roli Kościoła katolickiego w ludobójstwie. Byli księża mordercy i księża zbawiciele. Polscy pallotyni mieli nieszczęście znaleźć się w oku ludobójczego cyklonu. Cóż, bohaterstwa zarzucić im nie można, nie próbowali powstrzymać morderców odwołując się do miłości bliźniego. Nic by zresztą nie wskórali, bo Tutsi od kwietnia 1994 mieli status robactwa. Groteskowo brzmią relacje z ocalania Najświętszego Sakramentu, który bohatersko wyniesiono z kościoła, gdzie miała dokonać się rzeź. Pallotyni, jak inni przyjezdni, mieli możliwość wyjazdu. Jak wspominał jeden z ocalonych o uciekających kapłanach:
Nasi pasterze porzucili swoją trzodę. Uciekli w pośpiechu. Nie zabrali nawet jednego dziecka. Tego porzucenia nie mogę ani pojąć, ani wybaczyć. Wskakując do busów, wykrzykiwali tylko hasła: miłujcie się wzajemnie i wybaczajcie swoim nieprzyjaciołom, zwracając się do tych, którzy mieli zginąć z rąk sąsiadów.
W reakcji na zarzuty można usłyszeć od księży głupkowate historyjki o spisku światowym przeciwko Kościołowi katolickiemu, którego zakaz stosowania prezerwatyw w przeludnionej Rwandzie nie był w smak określonym siłom. Jak twierdzi Tochman, ludzie Kościoła zawsze sprzyjali Hutu, a przejawem tego jest lansowanie tezy o podwójnym ludobójstwie, czyli rzezi Hutu po wkroczeniu armii Tutsi do kraju. Tezy mocno wątpliwej. Na koniec wspomnę ojca Athanese Serombę, który nakazał buldożerem zrównać kościół, miejsce schronienia jego parafian z kasty Tutsi. Władze Włoch i Watykanu, dokąd potem uciekł, odmówiły wydania ojczulka międzynarodowemu trybunałowi.

niedziela, 15 września 2013

O kochaniu Jezusa na piątkę z minusem

Na pewno się mylę sądząc, że katecheci w szkołach oceniają w skali 1-6 religijne zaangażowanie uczniów. Kiedy ogłoszono pomysł wprowadzenia religii na maturze (na razie nieobowiązkowo), to w zasadzie nie miałem nic przeciwko temu. Ale pod jednym warunkiem: egzamin jest z wiedzy. To nic, że w zasadzie zbytecznej, ale to samo można powiedzieć prawie o wszystkim, czego się uczy przeciętną uczennicę w szkole. Niech omówią na maturze życiorys Loyoli, encyklikę Rerum Novarum lub prawidłowe rozumienie słów krytyki, jakie skierował Jezus do faryzeuszy, kiedy podobno zarzucał im, że rozwadniają boski nakaz karania śmiercią dzieci złorzeczących rodzicom. To byłby jakiś egzamin. Po dyskusji z Kwiatkiem jestem nawet gotów przyznać, że możliwe są pytania problemowe. W rozsądnym zakresie, rzecz jasna. Nie może przecież być dyskusji o niuansach etycznych aborcji czy eutanazji. Dla przykładu:
Wykaż piękno komplementarności dwudziestowiecznej nauki Kościoła na podstawie cytatów „Człowiek drogą Kościoła” oraz „Cierpienie biednych podoba się Bogu” (wykształconemu religijnie człowiekowi nie trzeba chyba przypominać autorów).
Albo:
Pytanie „Czy jest pani obrzezana?” arcybiskupa Hosera zadane posłance Annie Grodzkiej jako wyraz duszpasterskiej troski kapłana.
W Polityce 36/2013 napisali artykuł „Bo większość chodzi” o chodzeniu na religię. Mówi poeta Podsiadło:
Osobom chcącym mi powiedzieć, że religia w szkole nie jest obowiązkowa, radzę uderzyć się w czoło pierwszym napotkanym lichtarzem.
Bardzo lubię religijne formułki z katechezy. Oto garstka:
  • Kim są aniołowie? Aniołowie są to duchy rozumne, które mają dusze i wolną wolę, ale nie mają ciała.
  • Co to jest łaska uświęcająca? Łaska uświęcająca jest to boże życie w nas.
  • Co zapowiada ofiara Melchidezeka? Ofiara Melchidezeka zapowiada ofiarę mszy świętej.
  • Co to jest osoba? Osoba jest to jednostkowa substancja natury rozumnej.
  • Dlaczego Kościół jest święty? Bo jest w nim Duch Święty, Uświęciciel. 
Jeśli wierzyć autorom artykułu, w podręczniku religii do II klasy LO można znaleźć porównanie niewierzących do zwierząt. To całkowicie zgadza się z moim doświadczeniem. Przed pierwszą komunią miałem główkę pełną formułek z katechizmu, ale na egzaminie ksiądz zdziwił się, że nie potrafię powiedzieć, czym jest Kościół powszechny. W katechizmie było o Kościele katolickim, tę formułkę umiałem znakomicie, ale ani słowa o powszechnym. To był wyraźny sygnał, że nie zaliczam się do jednostkowych substancji natury rozumnej.

sobota, 14 września 2013

Jabłuszko pełne tokoferolu

O składzie jabłka przeczytałem w artykule Ekościema Marcina Rotkiewicza (Polityka 29/2013). Wczoraj widziałem w telewizji panią profesor, która ochrzaniała Rotkiewicza za nierzetelność czyli szkodliwe propagowanie poglądu, że tak zwana żywność ekologiczna niczym specjalnie się nie różni na korzyść od zwykłej, a czasami nawet na niekorzyść, kiedy na przykład w kiełkach kozieradki wyhodowanej w Afryce zasiedlił się bardzo interesujący szczep E. coli z naturalnego nawozu, czyli zwierzęcego gówna mówiąc prostacko. Uprawy ekologiczne zwane też organicznymi mają swój początek w mistycznych przekonaniach niejakiego Steinera w latach dwudziestych XX wieku. Eko-rolnicy wcale nie rezygnują ze środków ochrony roślin, ale stosują tylko niektóre, wcale nie lepsze od innych. Oczywiście w przeszłości stosowano bardzo szkodliwe dla ludzi i środowiska preparaty, ale jeśli wierzyć Rotkiewiczowi, teraz się tego nie robi.


[X]

A jaki kwas zawiera jabłko?

środa, 11 września 2013

Michał Kamiński mówi

Cytaty z wywiadu w „Do Rzeczy” nr 27/2013.

O PiS-ie: ta partia oczekuje intelektualnej dyscypliny wobec zmieniających się zresztą opinii prezesa. Zastanowiła mnie „intelektualna dyscyplina”. Niby oksymoron, ale czy na pewno?

Co Pan będzie robił po polityce? - pyta Terlikowski. Odpowiedź: mam głowę na karku, prowadzę życie religijne i to zostanie także wówczas, gdy nie będę już w polityce.

Grecja. Gorzkie pomarańcze (Dionisios Sturis)

Ciągle każą mi mówić o tej Grecji, już mam dość, normalnie. Wyobraźnia podsuwała mi takie westchnienia Sturisa, Polaka greckiego pochodzenia pracującego w polskich mediach. Ale chyba by nie popełnił tej książki, gdyby tak było naprawdę. Opowieść obejmuje parę wątków, w tym historię rodziny Sturisów i jej związków z Polską, współczesne kontakty autora z częścią rodziny, która wróciła do Grecji, oraz rzut oka na Grecję mniej lub bardziej współczesną. Podobno Grecy dali światu demokrację i teraz świat ma się im odwdzięczać strumieniem żywej gotówki, a nie stawiać jakieś warunki i narzucać trudne reformy. Ja bardziej doceniłbym miłość grecką, ale tym osiągnięciem Grecy się nie szczycą, czemu wyraźnie i bardzo zaściankowo dali wyraz protestując przeciw homoseksualnym insynuacjom wobec Aleksandra Macedońskiego w filmie Stone'a sprzed paru lat. Etnicznie i mentalnie Grecy dzisiejsi mają niewiele wspólnego ze starożytnymi, już więcej z Bizancjum. Oczywiście naturalne jest obarczanie Greków winą za stan ich państwa, ale to jakby mieć pretensje do alkoholika, któremu stawialiśmy jedną setkę za drugą, a on nas gorąco zapewniał, że odda z nawiązką. Odda, he he. Kwiatek książką się nie zachwycił. Tak naprawdę, to ja też nie, ale przeczytałem z pożytkiem. Nieznana była mi postać Meliny Mercouri, aktorki, która odważnie na emigracji wystąpiła przeciw reżimowi czarnych pułkowników. Nie wiedziałem o greckim problemie imigracji. Wszyscy nielegalni przybysze chcieliby rzecz jasna jechać gdzieś dalej, ale zgodnie z unijnymi ustaleniami nie mogą opuszczać kraju, w którym zostali zatrzymani. Nowością była dla mnie historia ideologicznej walki o dzieci w czasie wojny domowej tuż po II wojnie światowej. Królowa Fryderyka zaczęła stawiać sierocińce, do których trafiały często dzieci rodziców z wrogiego obozu komunistów, a ci, aby (podobno) zapobiec ich indoktrynacji, wysyłali dzieci na emigrację, a potem sami do nich dołączyli. Tak Sturisowie trafili do Polski. I jeszcze o wyspie Ikarii... A teraz jak zwykle garść cytatów.

[Jak się czuł autor w czasie zamieszek w Atenach?, 103]
wkurwiony

[512]
Saloniki nie zachwycają. (...) Zbyt mało zieleni, zbyt dużo cementu.

[953]
Gazi to najmodniejsza dzielnica Aten. Rzut beretem z Akropolu. Na terenie byłej gazowni kwitną offowe teatry, gejowskie knajpy, rybne tawerny, centra sztuki i muzea.

[O pannach, poznanych przez autora na kursie greckiego; poznały greckich chłopców w czasie wakacji, zaczęły się uczyć greckiego, ale niestety..., 1316]
Gnoje: Kostas, Sakis, Stelios. Gnoje jakich mało. Malakes! „Ja naprawdę myślałam, że on, że my, że, że razem, że przecież mówił, obiecywał... Chuje!”.

[Dobre rady dla Greków, 1767]
Zacisnęliby zęby, lenie jedne śmierdzące. Wzięliby się do roboty - jak my, Niemcy, którzy przez lata korumpowaliśmy greckich polityków i którzy zarządzamy ateńskim lotniskiem (zalegając z podatkami). I jak my, Francuzi, którzy pożyczaliśmy Grekom przez lata grube miliardy, nie zważając na ich niewypłacalność.

[O greckich kafenijach, 1803]
Wszystkie kafenija w greckich miastach i wioskach wyglądają tak samo. Zazwyczaj brzydkie i trochę zapuszczone, żeby czasem któryś z klientów nie zapomniał, że jest facetem z jajami (archidia), a nie ciotą, która preferuje kolorowe tapety na ścianach sterylnych kawiarni i pedalskie fredo cappuccino. (...) Krzesła są niewygodne, na ścianie wielka plazma i niekończący się latami mecz piłki nożnej.

wtorek, 10 września 2013

Poczet królowych polskich (Marcin Szczygielski)

Ani poczet, ani królowych, ani polskich. Autor tak zręcznie rozwija opowieść, że nie sposób napisać cokolwiek, żeby nie zdradzić jakiegoś sekretu. Jak u Hitchcocka, najpierw jest koniec świata (a dokładniej pożar), a potem napięcie rośnie. Od początku mamy jakby trzy wątki, jeden retrospektywny (Itki Zajtlerówny) i dwa współczesne, które dopinają się powolutku, jakby ktoś liczył ząbki w suwaku. Jak można się spodziewać w przypadku tego autora, wielu bohaterów książki odbiega od heteroseksualnego standardu, a chodzi nie tylko o zwykły, poczciwy homoseksualizm, lecz także inne odcienie seksualności (wątek Dory). Jedną z głównych postaci jest osoba pod pseudonimem Ina Marr (w rzeczywistości Ina Benita), przedwojenna, dobrze się zapowiadająca aktorka, której karierę zakończył wybuch wojny. Na planie współczesnym jest jakby powtórzenie schematu ze Smażonych zielonych pomidorów, gdzie dochodzi do niepowierzchownego porozumienia dwóch pań znacząco różniących się wiekiem. Ale zastrzegam - tylko schematu, bo w powieści rodzaj relacji między nimi jest całkiem inny, rodzaj czujnego wzajemnego obwąchiwania się. Trudno mi ocenić, czy wizja Polski przedwojennej jest wiarygodna, ale z pewnością jest przekonująca. W szczególności dotyczy to „podziemia” homoseksualnego, które miało swoich ujawnionych reprezentantów, choćby w postaci reżysera Waszyńskiego. Tu przypomina mi się Miłosz ze swoim „niech będzie, że to kuzyn” o współlokatorze poety Czechowicza. A teraz cytaty i ciekawostki.

W Rosji kiszą arbuzy i potem je jedzą, kwaśne i słone, choć wyglądem nie różnią się specjalnie od zwykłych, świeżych arbuzów.

Itka, wychowana w niezbyt gorliwej religijnie rodzinie żydowskiej, ma udawać porządną katolicką pannę. I oto zapoznaje się z nową dla niej religią czytając teksty dla młodzieży.
Czcząc Najświętszą Dziewicę jako najgodniejszą Matkę Bożą, wolną od najmniejszej nawet skazy grzechowej, wskazuje Kościół święty, że chrześcijanie powinni przygotować drogi Panu, a czynią to, zachowując swe serca wolne od złego i wszelkich grzesznych skłonności i uświęcając je dla Boga. Najczystsza Panienka, będąc sama bez zmazy, wyprasza także swoim czcicielom czystość i niewinność serca . Podstawą tej modlitwy jest prawda wiary, że Najświętsza Panna Marja na mocy osobnego przywileju, dzięki zasługom Jezusa Chrystusa, była wolną od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego.
W tym momencie Itka przestaje rozumieć cokolwiek. Urodziła, ale pozostała czysta, inaczej niż wiele dzieciatych panienek? No tak, „osobny przywilej”. A co z Józefem? Żona urodziła cudze dziecko, nie był wkurzony? A w ogóle, czemu była dziewicą, skoro była zamężna? Gdyby dzisiaj rodziny miały naśladować Świętą Rodzinę, to ludzkość wyginęłaby w jednym pokoleniu. Później Itka czyta, jak to Maryja Panna „w progu izdebki stanęła cudna jak zorze, słońce i tęcza razem wzięte, nadziemska wprost, o królewskim majestacie” i powiedziała, że obiadu nie będzie, bo Józef nie dostał zapłaty za pracę. Ale chwilę potem pacnęła się w czoło, przecież mam Dzieciątko, a ono cudownie zapełniło spiżarkę.

[Aleksander wita się z Itką, 2030]
- Aleksander Paczkowski, enchantée
(Powinno niby być „enchanté”, ale zaczynam myśleć, że to bardzo przemyślana pomyłka autora.)

[Adrian na pierwszym spotkaniu z Iną, 5757]
Ma na sobie płócienny garnitur, białą koszulę i czarne espadryle.

[Jedna z niezliczonych sentencji Królowej, 5840]
Kto ma szczęście, temu i wół cielę urodzi.

[O medycynie przedwojennej, 7194]
Lekarze wtedy zalecali papierosy podczas ciąży. Podobno uspokajały.

[Urojenia Iny, 9804]
Przy latarni stoi Dora, trzyma za uzdę osiodłaną zebrę.

[O filmie Dybuk w reżyserii Waszyńskiego, 9884]
najsławniejszy film polski

Waszyński po wojnie ożenił się z leciwą i zamożną hrabiną Tarantini, której nie przeszkadzała jego orientacja seksualna. Zdobył wpływy we włoskim przemyśle filmowym, to jemu zawdzięczamy Sofię Loren.

[O przejściu kanałami w czasie Powstania Warszawskiego, 10501]
brodząc po kostki w fekaliach i szlamie
(Drogie Muzeum Powstania! Wiesz co zrobić, żeby zwiększyć realizm powstańczej przygody...)

PS. Dzieło składa się z powieści i klucza do niej, co jest anonsowane w pełnym tytule. Na szczęście klucz, czyli rodzaj posłowia, nie jest potrzebny w czasie czytania powieści, można spokojnie odłożyć na koniec. To dobra wiadomość dla czytających Poczet w formie ebooka, bo w wersji elektronicznej odsyłacze w przypisach odwołują się do numerów stron w kluczu, rozwiązanie totalnie absurdalne w wersji elektronicznej. Redaktorzy ebooków mają jeszcze sporo do nadrobienia.

poniedziałek, 2 września 2013

Moja świadomość tańczy (Miron Białoszewski)

Ja uwielbiam ją.
Ona tu jest
i tańczy dla mnie.
[Dzieło wykonane przez Kwiatka z moim współudziałem, oprócz autora wymienionego w nagłówku sięgnęliśmy do repertuaru zespołu Weekend.]
The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger