środa, 28 grudnia 2011
Greek Pete
Znowu angielski w wersji hardkorowej, tym razem w odmianie brytyjskiej. To kolejny całkiem inny film. Czy to prawda, czy teatrzyk w stylu dogmy? Może trochę tego i tego, ale wygląda na to, że więcej tu prawdy i reportażu, niż fikcji, o czym świadczy to, że bohater rzeczywiście widnieje jako zwycięzca w kategorii Best Overall Escort pod ksywą London Boy Pete (kto nie ma problemu ze zdjęciami gołych facetów, może sprawdzić tutaj). Haigh, twórca filmu, nie unika śmiałych scen seksu, ale po Winterbottomie nie jesteśmy zaskoczeni. Ma to być relacja z roku życia geja zarabiającego na płatnym seksie i zapewne jest, ale czy coś z obejrzenia tego wynika? Raczej niewiele, a ewentualna przyjemność polega na tym, że czujemy się, jakbyśmy kogoś podpatrywali. I nawet jeśli ten ktoś tylko kroi cebulę, ale nie chciałby być przy tym widziany, to już jest pewien dreszczyk emocji u podglądających. Pete raczej nie kroi cebuli, a pokazywanie imponująco dużych organów nie stanowi dla niego problemu. Mam na myśli przede wszystkim jego uszy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz