Nie wiem po co ten tytuł

              

poniedziałek, 25 lutego 2013

Angélique Kidjo - Lonlon

Zostań ze mną czyli Keep the Lights On

Syn zamożnego skandynawskiego tatusia, Erik, mieszka w Nowym Jorku i zajmuje się tym, czym miliony innych ludzi, czyli szukaniem partnerów seksualnych. Innym jego zajęciem jest robienie filmów dokumentalnych, do realizowania tej pasji bogaty tatuś jest wręcz niezbędny. Wkrótce poznaje Paula, w którym zakochuje się z wzajemnością, zamieszkują razem. Zostaje jeszcze jakieś półtorej godziny filmu, domyślamy się, że nie będzie to historia uroczego pożycia. Nie jest, bo związek okazuje się toksyczny, a harmonię niszczą narkotyki. Związek Erika i Paula z samej swej istoty nie może być sformalizowany, rozejście się nie wymaga wielkich formalności, ani sądów, ale walka o jego ocalenie trwa. Mogę swobodnie wyobrazić sobie większe dramaty niż te przedstawione w filmie, ale cenię jego kameralność i oszczędność w epatowaniu emocjami. Pozorny spokój, kiedy jeden z partnerów ogląda drugiego oddającego się za pieniądze. Niebanalna rzecz z niebalną muzyką w tle.

niedziela, 24 lutego 2013

Eleven Men Out czyli Strákarnir okkar

Sprawdziłem, że populacja Islandii liczy około trzystu tysięcy ludzi, a mimo to są w stanie produkować całkiem sensowne filmy, choćby przy udziale innych krajów. Eleven Men Out ma być komedią, ale trochę na tej zasadzie, że jeśli w filmie padnie choć jedna zabawna kwestia, to zaliczamy go do komedii, bo to zwiększa wpływy kasowe. Tu nie jest aż tak źle, elementy komediowe są, ale nie dominują. W Islandii mają również piłkę nożną, która przeżywa wstrząs, kiedy znany piłkarz, Ottar Thor, oświadcza, że jest gejem. Zorientował się dość późno, zdążył się wcześniej ożenić i spłodzić potomka. Słynna skandynawska tolerancja nie zapobiegła wyrzuceniu go z czołowej drużyny piłkarskiej, więc nasz Ottar przechodzi do amatorów, u których po pewnym czasie w drużynie zostają sami geje. Kolejnym przytykiem do skandynawskiej tolerancji jest to, że rywale tego zespołu w rozgrywkach dziwnie często z przyczyn "niezależnych" odwołują mecze godząc się na stratę trzech punktów. W scenie finałowej dochodzi do meczu drużyny Ottara z jedenastką byłych kolegów. A ponieważ w stolicy wypadł akurat dzień parady Gay Pride, na stadionie gromadzi się wielotysięczna homoseksualna widownia. Kto wygra? Lepsi. Wygranym na pewno jest Ottar, bo po pierwszych sercowych - eufemizm - niepowodzeniach ma szansę na nową znajomość, kiedy kolega z przeciwnej drużyny, kiedyś jego własnej, wyznaje mu, że trudno będzie grać przeciwko Ottarowi. "Bo jestem w twojej drużynie. Zawsze byłem".

sobota, 23 lutego 2013

Watercolors

Danny jest artystą, który właśnie wystawia swoje prace w galerii. I tu łapie go hydra pamiątek, która każe mu wrócić myślami do szkoły średniej, do momentu kiedy spotkał swoją pierwszą miłość, czyli Cartera. Był to szkolny "młodociany atleta", co ma mniej więcej oddać angielski termin "jock" (język polski wygrywa 7:1 pod względem liczby sylab), ale nie odepchnął Danny'ego, a nawet rzec można, że go prowokował do zbliżeń. Trochę interesownie, bo w zamian za pozowanie półnago miał esej z angielskiego. Prowadzi niebezpieczna grę, bo jego koledzy z drużyny pływackiej szczególnie tolerancyjni dla gejów nie byli. (... - w tym miejscu redaktor Janicka opowiada fabułę z detalami do końca.) Pod koniec filmu wracamy do dojrzałego Danny'ego, który wciąż zmaga się z tym szkolnym uczuciem, z czym nie może się pogodzić jego aktualny facet, całkiem przystojna bestia. Danny powinien się postarać, żeby gość nie zmienił statusu na "it's complicated" lub co gorszego. W roli ogona, szkolnego trenera, widzimy siwego Grega Louganisa.

Boni, pamiętaj o faraonie

Boni zasiadający na tronie MAC (Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji) widzi problemy z formalną rejestracją Kościoła Latającego Potwora Spaghetti. Dotychczas było to mało ważne, ale teraz nabrało znaczenia, skoro kościoły i związki wyznaniowe będą dostawały pół procenta z PIT-u. Jako wyznawca Potwora Spaghetti muszę ostrzec Boniego, że Potwór Spaghetti jest bogiem zazdrosnym i pamiętliwym. Jeśli Boni nie odmieni swego serca zatwardziałego, to niech wie, czego spodziewać się może. Wyginie dziesiąta część stad jego, szarańcza pozbawi go trzeciej części kartofli i buraków jego, a pierworodny odda się rozpuście, będzie się wyśmiewał z ojca i złorzeczył matce z durszlakiem w prawicy obrzękłej. Jeśli tym proroctwem złamałem zalecenia z oktologu "Naprawdę wolałbym, żebyś nie...", to trudno. Boni, jeśli nie wierzysz w LPS, to obejrzyj filmik poniżej. Jest jeszcze szansa dla ciebie i ludu twego. Ale odmień swe serce, do jasnej cholery! Wiem, że Bóg, który mówi
Jeżeli zaś ktoś jest tak ubogi, że nie może przynieść owcy, to jako ofiarę zadośćuczynienia za grzech, który popełnił, przyniesie dwie synogarlice albo dwa młode gołębie dla Pana, jednego jako ofiarę przebłagalną, drugiego jako ofiarę całopalną. Przyniesie ją kapłanowi, a ten ofiaruje najprzód tego gołębia, który jest przeznaczony na ofiarę przebłagalną. Ściśnie jego główkę przy karku, ale jej nie oddzieli. Potem pokropi ścianę ołtarza krwią ofiary przebłagalnej. Reszta krwi będzie wyciśnięta na podstawę ołtarza. To jest ofiara przebłagalna. Drugiego gołębia złoży jako ofiarę całopalną według zwyczaju. W ten sposób kapłan dokona przebłagania za grzech, który tamten popełnił, i będzie mu odpuszczony. (Kpł. 5,7-10)
jest dużo śmieszniejszy od LPS, ale miej wzgląd na to, że są ludzie, którzy pragną czcić swych bogów, choćby tak marnych i nudnych jak LPS. A jeśli twoją troską, Boni, jest możliwość defraudowania funduszy idących na Kościół LPS, niech nie będzie to twoim zmartwieniem. Jeśli wskutek defraudacji wzbogaci się mąż miły oku LPS, stada swe rozmnoży i wille z basenem pobuduje, to będzie się radować serce moje, a chwała LPS rozniesie się po całej ziemi. Nasi kapłani żyjący w dobrobycie najlepiej zaświadczą o wielkości naszego bóstwa, jak w każdej innej religii zresztą.

piątek, 22 lutego 2013

Banksy kontra Nick Stern

Czy dobrze pamiętam wieszcza, który wpierał ciemnotę, że to, co ma żyć w pieśni, arce przymierza między starymi a nowymi laty, musi w realu zaginąć? Tymczasem graffiti Banksy'ego z Brighton jest sprzedane do Ameryki, a sytuację z graffiti w realu odtworzył Nick Stern.

Cytat wart ocalenia

For centuries, theologians have been explaining the unknowable in terms of the-not-worth-knowing. (H. L. Mencken)

Jak się wkurwić

Przepraszam za ostry tytuł, ale czasem trzeba. Pamiętamy słynne instrukcje Cortazara, w których informował jak chodzić po schodach lub jak prawidłowo płakać. Nie wiem, czy napisał instrukcję jak się wkurwiać. Gdybym miał przyjąć, że robię to jak należy, to aby okazać poprawnie wkurwienie należy machać rękami, mówić podniesionym głosem, szybko i dość nieskładnie używając określeń "żenada", "umysłowy zaścianek", "jak Pawłowicz, normalnie". Można to robić szczotkując siekacze, można też przy wykopaliskach (zob. Uściski dla ludności, W. Szymborska). Wkurwienie najlepiej wychodzi, gdy mamy dobry do niego powód, bo wtedy idzie jak z płatka. Bardzo dobre powody można znaleźć na demotywatorach.pl. Poniżej zamieszczam obrazek ze strony głównej, nie żadnego przedsionka czy poczekalni. Ktoś chyba chodzi dumny, że moderator mu to puścił na główną. Dowcip, jeśli nawet w tym jest, to nadzwyczaj słaby, za to kołtun dobrze rozwinięty. No cóż, jeśli o mnie chodzi, to mam zamiar kontynuować unikanie demotywatorów.pl, żeby moje kliki nie dawały im zarobków z reklam. A jak demotywatory.pl podźwigną się po tym ciosie, wiem dobrze, ale nie powiem.

niedziela, 17 lutego 2013

Inseparable czyli Xing Ying Bu Li

Chyba nie powinienem pisać o tym filmie, skoro na nim przysnąłem. Nie dlatego, żeby był jakiś szczególnie nudny, po prostu zmęczony byłem. Miejsce akcji to nowoczesne chińskie miasto ze szklanymi wieżowcami, w którym chińskie japiszony pracują w kapitalistycznym kieracie, dzięki czemu mogą spłacać raty za samochód i opłacać czynsz. Jak się okazuje, ten styl życia źle wpływa na ich funkcje psychiczne, co przejawia się między innymi w próbach samobójczych, maniach prześladowczych oraz trzymaniu śniętych złotych rybek w akwariach, jak u Li, głównego bohatera. Sytuację próbują ratować żona i przyjaciel Amerykanin grany przez Kevina Spaceya, ale zachodzi obawa, że oni też są urojeni, przynajmniej w części. I zamiast ratować, pchają Li w jeszcze większe szaleństwo, kiedy zaczyna odgrywać superbohatera w rajstopkach. Tylko ty możesz uprzątnąć swój własny bałagan - tłumaczy bohaterowi śnięta złota rybka, po czym została spłukana w klozecie. Szkoda. Wyglądała na jedyną trzeźwą, która mogłaby nam wyjaśnić, czy w tym szaleństwie jest metoda.

Kaboom

Jak niegdyś przekonywała nas Szymborska po lekturze poradnika o wypadkach w domu, przebywanie w domu jest potwornie niebezpieczne. Książka kończyła się opisem właściwych zachowań w przypadku ataku nuklearnego, przez co nabrała charakteru apokaliptycznego, a wspominam o tym nie od rzeczy. W Kaboom widzimy, że podjęcie studiów w amerykańskim college'u wiąże się z nie mniejszymi niebezpieczeństwami. Główny bohater, Smith z buzią przypominającą młodocianego Jareda Leto, ma dziwne sny z nieznajomymi twarzami, które wkrótce spotyka w rzeczywistości. Ale ta rzeczywistość jest nieco podmyta działaniem różnych psychotropów, na ogół więc ma kłopot z przekonaniem innych - i siebie też - że dramatyczne zdarzenia, które mu się przytrafiają, są realne. Faceci w maskach zwierząt zabijają rudą dziewczynę? Fajny odlot, koleś. Przyjaciółka wdała się w lesbijski romans z wiedźmą? Cool. Zagrożenie się zagęszcza i zatacza nowe kręgi, coraz trudniej je lekceważyć jako efekt działania substancji psychoaktywnych. A szkoda, bo życie w college'u zapowiadało się dość atrakcyjnie zważywszy, że główny bohater nie określał jednoznacznie swojej orientacji seksualnej, co znacząco zwiększało jego szanse na niezobowiązujący seks. Gdybym był postacią z tego filmu, zaraz by mnie ogłuszono i prześwietlono mi mózg telepatycznie. I wynikłoby z tego, że facet uważa ten film jedynie za zabawną historyjkę o teorii spiskowej. I nie wie jeszcze, jak bardzo się myli.

sobota, 16 lutego 2013

Struck by Lightning

Carson Phillips właśnie kończył szkołę średnią, kiedy padł rażony gromem, na śmierć zabity. Zamiast udać się w zaświaty opowiada nam z offu o swoim niezbyt długim życiu. Że mamusia toksyczna i na antydepresantach, że plany życiowe zniweczone, że chciał pracować w redakcji New York Timesa lub innego Los Angeles Posta i przez to czuł się dziwakiem i wyrzutkiem w swojej szkole. Bywały ciekawsze życiorysy, ale nudniejsze też. Atutem tego filmu jest niewątpliwie ścieżka dialogowa, bo główny bohater jest wyszczekanym młodzieńcem, niemal jak Juno. W głównej roli Chris Colfer, znany z Glee, a poza tym w roli scenarzysty i producenta. Nieźle jak na 22 lata. Ma jeszcze przed sobą trudny moment w karierze, a może nie? Może będzie grał licealistów do emerytury?

czwartek, 14 lutego 2013

Bóg mówi

Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie! Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią! Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą. Okazuję zaś łaskę aż do tysiącznego pokolenia tym, którzy Mnie miłują i przestrzegają moich przykazań.
Tak brzmi drugie przykazanie w Biblii Tysiąclecia. Nie wiem, czemu nie propaguje się pełnej wersji przykazań. Może po to, żeby Piechociński mógł w Do rzeczy mówić od rzeczy, że niczego lepszego nie wymyślono. Immanuel Kant rozważał jakieś imperatywy, ale to był cienki Bolek. Skoro nie ma nic lepszego, to widzę pewną niekonsekwencję w stosowaniu się do boskich nakazów. Ostatnie dwa przykazania w wersji katolickiej to w istocie przykazanie dziesiąte.
Nie będziesz pożądał domu bliźniego twego. Nie będziesz pożądał żony bliźniego twego, ani jego niewolnika, ani jego niewolnicy, ani jego wołu, ani jego osła, ani żadnej rzeczy, która należy do bliźniego twego.
Jeśli chodzi o osła Piechocińskiego - nie pożądam.

środa, 13 lutego 2013

Wierzę w ewolucję wszechmogącą...

Niezmiernie dziwi mnie, jak wiele pracy trzeba włożyć, żeby znaleźć w sieci treści, które powinny być dostępne łatwo. Mam na myśli listy otwarte, przeciwko Pawłowicz i odpowiedź na niego, czyli list popierający. Nie znam treści pierwszego poza omówieniami prasowymi. Łatwo więc sugerować, że przepraszający za Pawłowicz ludzie naukowi domagają się jej wyrzucenia z uczelni lub też niezatrudniania. Do tego postulatu akurat bym się nie dopisał, ale bądźmy szczerzy - decyzje kadrowe wobec Pawłowicz w niewielkim stopniu zależą od opinii paru sygnatariuszy. Udało mi się znaleźć tekst drugiego listu z poparciem Pawłowicz. Znajdujemy w nim ten śliczny fragment.
Podstawowe założenia syntetycznej teorii ewolucji wykazują, że najważniejszym zadaniem każdego gatunku jest przekazanie genów następnemu pokoleniu. Stanowi ono motor ewolucji i podstawę istnienia gatunku. Gdyby wszystkie osobniki danego gatunku (także i człowieka) zamieniły się w osobniki homoseksualne – gatunek ten przestałby istnieć, ponieważ nie nastąpiłoby przekazanie genów następnemu pokoleniu, w związku z czym nie byłoby potomków. Dlatego z całą odpowiedzialnością można stwierdzić, że z punktu widzenia ewolucji homoseksualizm jest anomalią.
Ten fragment doczekał się już fachowej riposty uczonych ewolucjonistów. Postawię parę pytań w związku z tym cytatem. Czy naprawdę ewolucja obliguje nas, ludzi, do jakichkolwiek działań? Teologowie starają się, jak mogą, dawać odpór idei, że wartości moralne są efektem ewolucji, bo przecież ich źródłem jest Bóg. A tu proszę, to ewolucja nam mówi
Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi (Rdz. 1,28).
Idźmy dalej. Ewolucja, która każe przekazywać geny, jakoś marnie się sprawdza w roli opiekuna nad gatunkami, bo jak się szacuje, gatunki wymarłe to około 99% wszystkich gatunków, jakie kiedykolwiek istniały. Czy warto czcić tak marnego boga? Poza tym, czy naprawdę autorzy tego wypotu uważają głupkowato, że geje nie spoczną, aż wszyscy inni staną się homoseksualni? To chcą osiągnąć, kiedy domagają się związków partnerskich? I na koniec kwestia celibatu. Uprzejmie donoszę, że Kościół katolicki rekrutuje młode osoby w wieku prokreacyjnym do zakonów i stanu duchownego. Czy to zgodne z ewolucją? Oj, strzeżcie się sygnatariusze tej piramidalnej bzdury, bo Ewolucja, wasz Bóg, jest Bogiem zazdrosnym, który za występek ojców karze potomków do trzeciego i czwartego pokolenia tych, którzy Go nienawidzą.

Lincoln czyli Lincoln

O ile nie pokręciłem, pan Ż. zżymał się na pana Szcz., że w sposób oburzający obsmarował ten film w gazecie mówiąc, że jest propagandą w stylu stalinowskim czy goebbelsowskim. Zapewne można by tak powiedzieć, gdyby film powstał jakieś 150 lat temu, bo nie wierzę, że dzisiaj potrzebna jest agitacja za obaleniem niewolnictwa. Z pewnością film jest laurką, ale interesującą, co rzecz jasna jest oksymoronem. Spodziewałem się jakiejś panoramy historycznej, opowieści o tym, jak doszło do wojny, jakie były jej koleje - a tu nic z tego. Widzimy Lincolna w akcji, kiedy w czwartym roku wojny postanowił wprowadzić w życie trzynastą poprawkę do konstytucji, która znosiła niewolnictwo. Była to kolejna próba jej uchwalenia i nie trzeba być wybitnym znawcą historii, żeby się domyślić, że zakończyła się powodzeniem. Film opowiada o kulisach politycznej rozgrywki, poprawka wymagała większości kwalifikowanej, przeszła już przez senat. W kongresie partia Lincolna, czyli republikanie, miała większość, ale niewystarczającą. Tymczasem polityczni przeciwnicy, czyli demokraci, byli niezwykle zawzięci. Damy czarnym wolność i co dalej? Prawa wyborcze? To może i kobietom? (Śmiech na sali.) Ci demokraci, oni znali się na żartach! Na ogół mało estetyczne były metody zdobywania głosów kongresmenów demokratycznych, zastraszanie, przekupowanie, ale też argumentowanie. Ważnym trybem w tej machinie był republikanin Thaddeus Stevens, w tej roli rewelacyjny Tommy Lee Jones. A Lincoln? Człowiek zmęczony, przygnieciony odpowiedzialnością za setki tysięcy ofiar wojny, ale zdeterminowany. Opowiadający historyjki (o nie, znowu! - woła jeden z jego ludzi, kiedy coś ważniejszego jest do omówienia) i snujący dość górnolotne wywody, w których roztrząsa konsekwencje odbierania Murzynów ich właścicielom z Południa. Bez poprawki do konstytucji, to jakby im krzesło ukradli. Lincoln, piękna postać. Posłuchajmy, co mówił, zanim został prezydentem.
Muszę podkreślić, że ani nie jestem, ani nigdy nie byłem – i to w żadnej formie – zwolennikiem społecznej czy politycznej równości białej i czarnej rasy. Nie jestem też i nigdy nie byłem skłonny dać czarnym prawa głosu lub czynić z nich sędziów, ani też pozwolić im pełnić jakiekolwiek urzędy lub poślubiać białych ludzi. Dodać w tym miejscu muszę, że uważam, iż biała i czarna rasa różnią się pod względem cech fizycznych, i wierzę, że za sprawą tych różnic te dwie rasy nigdy nie będą żyć wspólnie na warunkach społecznej i politycznej równości. Z tego to właśnie powodu niemożności bycia równym wnoszę, iż jako że te dwie rasy muszą żyć obok siebie, jedna z nich musi być wyższa, druga zaś podporządkowana. I tak jak każdy człowiek uważam, że pozycja wyższa zawarowana być musi dla białej rasy.
Jakiekolwiek urzędy... Urząd Prezydenta SZA chyba też się zalicza?

poniedziałek, 11 lutego 2013

Inż. Waldemar Dąbrowski mówi

Straciliśmy dystans do sztuki nowoczesnej.

Kto stracił? My, Polacy. Byliśmy niegdyś tak pięknie zdystansowani wobec dokonań współczesnych artystów, ale to się już skończyło, przepadło. Na podobnej zasadzie pani Basia z Tarnowskich Gór zasmuciła się utratą ubóstwa po wygranej w totku. Pozwolę sobie wygrzebać inna otchłanną myśl dyrektora Teatru Wielkiego – Opery Narodowej z czasów, kiedy był ministrem kultury. Po wielu zatwardzeniach nadal nie umiem jej skomentować w jakikolwiek sposób.

To, co wymaga obrony, wsparcia i realnych politycznych działań, to ten jedyny wymiar kultury, w którym dochodzi do rozpoznania tego, co nieredukowalne w indywidualnej osobowości, z tym, co ją przekracza.

niedziela, 10 lutego 2013

Do boju, Pawłowicz!

Gdyby Szekspir żył dzisiaj, nie lałby łez w sonetach z powodu braku potomka, jakiego winien był światu obiekt jego homoseksualnych westchnień. Nie, dzisiaj zdrowo i heteroseksualnie rozpaczałby nad bezpotomnością Krystyny Pawłowicz, której wielka troska o czynności reprodukcyjne u innych najwyraźniej osłabiła własny potencjał rozrodczy. Szkoda jest wielka, bo w tym potomku można by przecież pokładać nadzieje, że po mamusi odziedziczy cnoty ducha i umysłu, dzięki którym nie zaginie przesłanie Krystyny Pawłowicz. Już świerzbi mnie ręka, aby sonety układać. Na razie śledzę z uwagą poczynania Pawłowicz, a osobliwie czekam na pryncypialne wypowiedzi komentujące zmiany w Wielkiej Brytanii prowadzące do legalizacji małżeństw homoseksualnych. Sytuacja jest trochę niezręczna, bo zmiany te wprowadza konserwatywny rząd powołany przez partię, która razem z PiS tworzy frakcję w parlamencie europejskim. Czyli nieco naciągając można rzec, że PiS jest w politycznej awangardzie na rzecz praw gejów. Dziękujemy ci, Krystyno.

piątek, 8 lutego 2013

Życie Pi 3D czyli Life of Pi

Wszyscy wiedzą, że to chłopcu, który pływał na tratwie z tygrysem. Najpierw była książka Martela, która odniosła sukces, więc nic dziwnego, że teraz zrobili film dla ludzi, którzy słabo czytają. Martelowi musiała przyśnić ta absurdalna sytuacja, szkoda mu było zmarnować ten pomysł, więc dorobił realistyczną oprawę dla jego uprawdopodobnienia. I to byłoby największe dla mnie zaskoczenie, bo nie spodziewałem się tego stopnia realizmu. Tygrys nazywa Ryszard Parker i jest prawdziwym tygrysem, który naprawdę ma ochotę pożywić się współpasażerem na ratunkowej łodzi, a znaleźli się na niej po katastrofie statku unoszącego rodzinę Pi wraz z ich zoo do Ameryki. Pomijając drapieżną wyspę wszystko byłoby w miarę prawdopodobne. Jaki morał wypływa z tej historii? Najciekawszy to taki, że stałe napięcie między Pi a Ryszardem Parkerem uratowało mu życie w trakcie długiej przeprawy przez Pacyfik. Najbardziej naciągany to ten, że kwestia wiary w tę opowieść ma mnie jakoś światopoglądowo określać w kwestii Boga czy bogów. Chyba uchylę się od zdecydowanej deklaracji, bo nie chcę nagle niczym ksiądz Maliński widzieć Boga wszędzie, gdzie spojrzę.

niedziela, 3 lutego 2013

Django czyli Django Unchained

Może to i dobrze, że Tarantino nie powtarza tego, w czym wydawał się mocny, czyli kryminalnych fabuł z akcją w naszych czasach z dość naturalnymi odniesieniami do pop-kultury. O te odniesienia raczej trudno w opowieściach z czasów II wojny lub czasów niewolnictwa w SZA. Eksperci naturalnie wszędzie je wypatrzą, bo jak się chce, to i w harlekinach można dostrzec. Ale do rzeczy, bo zasadnicze pytanie jest takie, czy kupujemy najnowszy produkt Tarantino. Ja odpowiadam twierdząco, z dużo większym przekonaniem niż w przypadku poprzedniego jego filmu. Przed aktorami u Tarantino stoi trudne zadanie odegrania postaci z cieszącą ucho groteskową grandilokwencją tak, aby uniknąć śmieszności. Na szczęście czarni niewolnicy nie musieli wypowiadać się zanadto kwieciście, a nawet od czasu do czasu trzeba było tłumaczyć im pewne rzeczy prostszym językiem. Film opowiada historię Djanga, który trafia pod opiekę doktora Schultza, kapitalnej postaci niepraktykującego dentysty żyjącego z państwowych nagród za bandytów, martwych lub żywych. Współpraca układa się znakomicie, między bohaterami powstaje więź, która owocuje wspólnym przedsięwzięciem mającym na celu odzyskanie żony Djanga. Choć z początku nic na to nie wskazuje, trup zaścieli się gęsto i krwawo, co u Tarantino nie może dziwić. Za to należy się dziwić, jak ten gość umie genialnie dobrać muzykę do obrazu. Nigdy nie zapomnę sceny z Kill Bill, w której O-Ren Ishii idzie ze swoim gangiem do Domu Błękitnych Liści. Z Djanga nie zapomnę sceny z jeźdźcami udającymi się tłumnie na zebranie czegoś w rodzaju Ku Klux Klanu. I ujęcia, na którym widać zakrwawiony grzbiet białego konia, z którego właśnie zestrzelono mężczyznę, również białego.

Rozmowa z Kwiatkiem

- To co robimy? Jakie mamy plany?
- Nudzić się.

Malutkie pytanie

Dla uczczenia Matki Boskiej Gromnicznej postanowiłem rzucić w świat pytanie do wszystkich apologetów małżeństwa zagrożonego szczególnie mocno przez jednopłciowe związki partnerskie. Przy okazji, widzę zagrożenie dla idei małżeństwa jakie stwarza legalizacja różnopłciowych związków małżeńskich, ale z mocnym zastrzeżeniem, że tylko dla idei, nie konkretnego małżeństwa Ani i Piotra, dajmy na to. Zagrożenia małżeństwa przez związki jednopłciowe nie widzę, bo widocznie mało bystry jestem. Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny powinno być otaczane wszelakimi przywilejami, bo to z małżeństw rodzą się dzieci. Chyba nie przekręciłem za bardzo argumentu przeciwników związków partnerskich. Obecnie jest to prawda jedynie w osiemdziesięciu procentach, bo tyle dzieci rodzi się teraz w małżeństwach. A pytanie, jakie stawiam, jest następujące: czy w Polsce zabroniony jest ślub pary, o której z góry wiadomo, że jest bezdzietna? Zakładam, że obie strony są tego świadome i się z tym godzą. Czy wtedy cofa się te przywileje? Nie ma wspólnego rozliczania podatków? Tak tylko pytam.

piątek, 1 lutego 2013

Piotr Gliński majaczy

Nie mam dokładnego cytatu z dzisiejszej rozmowy Chlasty z Glińskim, dość egzotycznym kandydatem na premiera lansowanym przez PiS. Zapytany o legalizację związków partnerskich wydobył ów mąż ze swego pięknego umysłu stwierdzenie, że nie ma potrzeby ustanowienia takiego prawa w Polsce, ale jako katolik jest zobowiązany szanować bliźnich i na tej zasadzie szanuje gejów i wybór ich stylu życia, choć - parafraza - nie w pełni aprobuje. Taka postawa jest dość piękna i godna podziwu. Powiem nawet, że odwdzięczyć chciałbym się szacunkiem dla wyborów życiowych Glińskiego, ale pod jednym warunkiem. Niech najpierw wyjaśni mi w jakich okolicznościach dokonał wyboru heteroseksualnego stylu życia, który w aspekcie seksualnym - wyjaśniam dla słabo zorientowanych - polega na wkładaniu członka w zwodzie do waginy. Fuj!
The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger