Nie wiem po co ten tytuł

              

środa, 28 sierpnia 2013

Czy wiecie, że Ridge Forrester...

...postać z Mody na sukces, to „wielokrotny wzorowy mąż i ojciec licznych dzieci” [X]. Chodzą słuchy, że zagra epizod w Salatut elämät.

XXL. Tragikomedia erotyczna (Jacek Melchior)

Po tej książce przeczytane parę lat temu 66 miłości Żurawieckiego wydają jeszcze bardziej szeleścić papierem. Szeleściłyby nawet czytane na czytniku ebooków. W ten sposób przeczytałem XXL, rzecz pełnokrwistą, pełnospermistą, bezszelestną par excellence. Dobrze, że nie zniechęcił mnie tytuł (dziękuję, Kwiatku!), bo literatura zaliczana do erotycznej mieści się na ogół w klasie Ż (nie Ź, bo bywają chlubne wyjątki). Już snułem podejrzenia, że autor pisze pod pseudonimem, bo nawet jeśli jest to czysty wymysł napisany przez ojca wielodzietnej rodziny, to i tak sporej odwagi wymagało wydanie tego dzieła. A tu proszę, autor jest prawdziwym redaktorem, tak jak powieściowy Wojtek. Krótko i trywialnie rzecz ujmując, bohater to genialne dziecko z szerokimi zainteresowaniami, które wyrasta na geja z niespełnionymi ambicjami literackimi, za to z biegłością w zaspokajaniu popędu seksualnego. Niestety, na tym drugim polu też trudno o spełnienie, taka już natura rzeczy. Hiob zmarł „syty dni”, ale nie ma szans, by Wojtek był kiedykolwiek syty seksu. Bez balastu uczuć: Potem już tylko bara-bara i do nie zobaczenia (3246). Zdarzają się odstępstwa od tej zasady. Dymany facet w czasie stosunku płciowego zachwyci się rzadką płytą cd na półce Wojtka, dochodzi do stosunku umysłowego, a kończy się na podbitym oku. Z kolei dorodny chłopak traci dziewictwo u Wojtka, później śle jakieś esemesy, czyta je matka rozdziewiczonego i wyzywa telefonicznie Wojtka od zboczeńców, a chłopiec w tle krzyczy „Kocham cię!”. Nie wspominam o wielu innych wątkach i epizodach (pomijam z bólem serca mocny rozdział o Luku), powieść w żadnym wypadku nie sprowadza się do listy seksualnych podbojów. Narrator opowiada o swoim życiu jak o zakończonej całości, czasem wychodzi poza ograniczenia narracji pierwszoosobowej i od swojego wszechwiedzącego kolegi uzyskuje esemesem jakieś strzępy wiedzy anonsowane słowami „Nigdy nie dowiem się, że…”. Tok opowieści jest przetykany licznymi cytatami z dialogów filmowych, a jej język jest na tyle barwny, że mocno odróżnia się od rozmów w sklepie warzywnym, ale nie jest przekombinowany, więc czyta się gładko. Rezonują echa rzeczywistości politycznej, zwłaszcza tej z lat rządów PiS-u, choć w ujęciu nieco zbyt paranoicznym na mój gust.

[O decyzji Lecha Kaczyńskiego, prezydenta Warszawy, 5824]
Kacyk Warszawy, niby w trosce o bezpieczeństwo, zakazuje przemarszu Parady Równości

[O homofobii za rządów PiS-u, 5840]
- Homoseksualiści są jak faszyści i komuniści! - padnie z ust ministra.
- Opacznie pojmują rolę kiszki stolcowej w organizmie mężczyzny! - powie pan prowadzący program w państwowej telewizji.

[O PiS-ie, 6015]
Gdy w redakcji dostanę formularz „oświadczenia lustracyjnego”, będę w kopercie szukał drugiej kartki z pytaniem o orientację seksualną. To też ich zwycięstwo.
Odniosą jeszcze jedno, najważniejsze - zrobią ze mnie obywatela pilnie wypełniającego swój obywatelski obowiązek. To nie udało się dotąd nikomu.

O, tak! Ja też wtedy stałem się obywatelem, który obiecał dozgonnie głosować przeciw homofobom politycznym. Przypomni nam się również o wyborze Raczka i Szczygielskiego na parę roku w „Różach Gali” (7868), po tym wybryku nie było już rok później transmisji w tvp. XXL jest dla mnie przede wszystkim opowieścią o odrębności światów homo i hetero, na swój łagodny sposób sam tego doświadczam. W wersji zabawno-refleksyjnej mieliśmy to w amerykańskim serialu Queer as Folk, kiedy jeden z gejów musiał przed kolegami z pracy udawać zwykłego faceta, oczywiście przykleiła się zaraz jakaś panna i typowe komplikacje. W serialu Rick & Steve the Happiest Gay Couple in All the World widzimy Chucka, który postanawia wyjechać z dzielnicy gejów. Jedzie autobusem, kolory powoli zanikają, podkład muzyczny jak u Hitchcocka, a z głośnika słyszymy ostrzeżenie, że to ostatni przystanek w tej dzielnicy. Książka Melchiora jest niestety prezentem dla Karnowskich, Terlikowskich, Feusette'ów i im podobnych, bo potwierdza ich stereotypy o homoseksualnej zgniliźnie. Nawiasem mówiąc, niedopuszczalne zalegalizowanie związków homo jest działaniem przeciw rozwiązłości, jak mi się wydaje. Gdzie bylibyśmy, gdyby społeczeństwo składało się z samych Wojtków? Mocny argument, a zagrożenie całkiem realne, nieprawdaż. Choć się ze swoim życiem nie afiszuje, Wojtek rzuca wyzwanie ustalonemu porządkowi świata, w którym największym szczęściem jest być ojcem rodziny otoczonym gromadką dzieci, a jak Bóg da, to i wnuków. Wierzcie Melchiorowi, są tacy, dla których to wizja piekielna. Wypisuję garść cytatów, wśród których nie zamieszczam napomnienia: mili homoseksualni młodzieńcy! I inni też! Nie mówi się „wziąŚĆ”, lecz „wziąĆ”.

[Wizyta w restauracji Rudawka vel Ruchawka, 2403]
Szczuplak się klei, lecz ma zasady.
- Słuchaj - tłumaczy mi całkiem poważnie. - Mam faceta, więc nie gniewaj się, ale nie mogę ci obciągnąć. Za to ty możesz mi zrobisz wszystko.

[Nowe potrzeby Maurycego, 3930]
Bo niby jak pracę o Kartezjuszu i sensie jego „wiem, że nic nie wiem” miałby napisać sam Maurycy - ktoś, kto zupełnie nie wie, że nic nie wie i wcale nie zamierza się dowiedzieć?
[Hm, wiem, że „wiem, że nic nie wiem” jest przypisywane Sokratesowi, nie znam Kartezjusza od tej strony. - G.]

[Z wizytą na przyjęciu u rodziny Rafała, 4365]
W którym momencie triumf Małysza stał się osobistym osobistym sukcesem Miecia? Czy pracował na to już jego ojciec, tłumacząc mu od dziecka, że Polska, polskość i w ogóle orzeł biały to ho, ho?

[Matylda - (nie-)koleżanka z redakcji, 4686]
Matylda, rozłożona jakąś grypoanginą, nie może iść na premierę filmu „Gulczas, a jak myślisz?”, choć wedle niepisanej umowy to ona obskakuje takie arcydzieła, mnie pozostawiając te nie-wiadomo-dla-kogo-bo-nie-dla-niej.

[O nawiązaniu współpracy z Witkiem, stałym partnerem do trójkątów, na które nastała moda, 5405]
Spółka z o.o., czyli z otwartym odbytem, staje się faktem.

[Ogłoszenia z czatu dla gejów, 6620]
szukam kolesia który zastąpi mi żonę na czas jej wyjazdu
zrobię loda tobie i twojemu psu
kto chce mojego kloca

[7295]
Ten tu ślicznotek to Nicholas Sparks. Mój awatar w „Second Life” byłby właśnie jak on.

[Seks Luka za pieniądze, 7703]
O Brance myśli, bo lubi tańczyć, a w klubie Toro, gdy tańczył, zarwał go ten grubszy, jak świetnie tańczysz, jak te chłopaki z Rihanną w telewizji! Zrobił mu potem taką ruchannę, że grubszy powinien zabulić ze dwieście pięćdziesiąt, a nie miał, skurwiel, ani grosza! Więc dajesz ten dres, warknął, zabierając z krzesła prawie nowy oryginał Najki, niewiele za duży.

[Luke pyta, 8034]
- Tylko nie mów, że się zakochałeŚ!
(…) Lecz nie. Nie kocham cię, kochanie moje.

PS. do wpisu „Gej w wielkim mieście (Mikołaj Milcke)”

Gdybym był Kościołem katolickim, to miałbym do autora żal pomieszany z wdzięcznością. Grupa byłych zakonników-lubieżników próbuje zorganizować homoseksualną orgię w sposób ocierający się o pierwszą grupę inwalidztwa umysłowego. Zakonników - stąd żal, byłych - więc wdzięczność.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Gej w wielkim mieście (Mikołaj Milcke)

Lekką reklamę zrobił tej książce jeden z tak zwanych opiniotwórczych tygodników w postaci wzmianki w pozytywnym kontekście, mogła to być Polityka. Stąd powstał we mnie impuls nabywczy, a nawet czytelniczy. Podobno Orzeszkowa pisywała we wczesnym pozytywizmie powieści adresowane do skromnych panien, w których tok narracji inkrustowany był odezwami do młodych czytelniczek, aby w danym momencie wzięły sobie do serca przestrogę i naukę płynącą z opowieści. W Geju nie ma takich apostrof, bo redaktor zapewne wyciął. A byłaby to powieść ku nauce i przestrodze dla homoseksualnych młodzieńców wkraczających w dorosłość. Fabularnie wielkiego tu wyczynu nie ma, jest historia dwóch romansów, ale za to nieźle wyposażona w życiowe realia. Nie tylko pokój z łóżkiem i wielka miłość, ale przyjaciele, studia i rodzina. Autor napisał książkę nie mając jeszcze trzydziestki, a pisał o dwudziestodwulatku, z którym ciężko się utożsamić, skoro nie przeżyłem nigdy szoku w związku z zamieszkaniem w dużym mieście, nie podzielam jego zainteresowań muzycznych (ani Maryla, ani Edyta, nie, nie), ani popkulturowych. Nigdy też nie udało mi się spotkać (niemal) idealnego faceta przypadkiem na mieście, nie wyobrażam sobie też, abym był w związku z takim ciachem przez parę miesięcy, w czasie których jedyną formą naszego seksu byłby handjob. Trudno mi  również wmówić, że internet jako platforma kontaktów między gejami miałby być około 2003 roku takim niesamowitym odkryciem. Autor pisze, że nie może być mowy o małżeństwach jednopłciowych (choć o związkach formalnych owszem), bo geje najczęściej nie tworzą trwałych związków [495]. Takie słowa wypowiada główny bohater, jednocześnie narrator (mała furteczka na wypadek, gdyby autor tak jednak nie myślał). To może być prawda, ale zwykłe małżeństwa też już nie są trwałe jak niegdyś („znudziłam się” jako powód rozwodu), a poza tym wciąż istnieje presja społeczno-katolicka na trwanie w małżeństwie, choć to nie musi mieć sensu. Jak zauważa przyjaciółka bezimiennego (sik!) bohatera, najchętniej znalazłby swoją miłość wśród nostalgicznych koksów.
Dużych, silnych samczych, a gdy nikt nie patrzy, opiekuńczych i czytających Marię Pawlikowską-Jasnorzewską. [2164]
Gej w żadnym wypadku nie jest wyrafinowaną prozą, wszystko jest podane kawa na ławę. Jako czytelnik lubię przy tej kawie dostać tortem po twarzy i tego mi zabrakło. Autor jest autorem bloga, który wydaje mi się ciekawszy od mojego.

Kochanie, zabiłam nasze koty (Dorota Masłowska)

Postanowiłem kiedyś, że będę lubił Masłowską, choć to nie wydaje się najrozsądniejszym pomysłem. Czyż nie lepiej inwestować uczucia w pierogi ruskie? Zwłaszcza że stosunek do nich można mieć wielce skomplikowany, pożądać i nienawidzić zarazem. Lub inaczej, jak w tym programie pod tytułem „Kocham to, co lubię”. Wyobrażam sobie, że Masłowska pisze instrukcję obsługi odkurzacza i odnosi sukces czytelniczy i zupełnie nieważne, że sprzęt jest zdezelowany i służy raczej do przerobu masy krochmalowej na szynkę babuni. Książka jest powieścią, a w powieści występują postaci osadzone w jakiejś rzeczywistości. Tu mamy Farah, Joanne i osoby towarzyszące, w tym samą jakoby autorkę, która ma tendencję do wtryniania się w świat przedstawiony jako jedna z postaci. Gdybym miał zgadywać, to mniemałbym, że pojechała Masłowska do SZA, tam sobie pożyła i teraz możemy tego sami doświadczyć po przefiltrowaniu przez jej umysł i język. Guzik mnie obchodzi, czy zgaduję trafnie. Relacja z fabuły ocierałaby się o tę śmieszność, jakiej doświadczyłem, kiedy na lekcji polskiego opowiadaliśmy przebieg zdarzeń w Szewcach Witkacego. Scurvy wsadził hrabinę do klatki. Co dalej? - pyta pani. Zaczęła krakać. Co dalej? - pyta pani. Dalej będą cytaty.

[O Farah, 345]
Leje deszcz, przechodnie w pelerynach rozstępują się, gdy biegnie ulicą, krztusząc się, wyjąc z bólu, zdradzona, oszukana, nieuprawiająca seksu!

[Farah w rozmowie z szurniętym sąsiadem na prochach, 518]
- Jaki to stan? - pyta Farah, bo jest otwarta, gotowa na przyjęcie cudów życia i nie przerywa rozmów ot tak, tylko dlatego, że ma ochotę uciec, spaliwszy wcześniej wszystkie swoje zdjęcia i dokumenty.

[O rozmowach w biurze, 1546]
Wydawały jej się poszumem dalekiego śmietniska, po którym błądzili hipsterzy w poszukiwaniu futrzanych kołnierzy i obłędnych kinkietów, a mewy wyjadały z wyrzuconych sandwiczów tylko szynkę parmeńską, resztę usuwając, bo nie przepadają ani za sałatą rzymską, ani tym bardziej za musztardą dijon…

[O St. Patrick's, 1559]
(…) większość sklepów to rupieciarnie oferujące podstawki do czajników, niedziałające faksy, zdezelowane kolanka hydrauliczne, lekko ułamane, ale jeszcze działające klawisze „Return” i „Option” do Atari 64, sukienki z żółtymi pachami i unikatowe dzieła zebrane Szekspira z XVII wieku bez okładki, grzbietu i kartek.

[O Mr Foods, 1570]
(…) wnętrza nie zaaranżował tam z pewnością Guy Mac Ferry, nie było stor w deseń zaprojektowany przez Kim Gordon, toaleta nie była wytapetowana Kamasutrą, a mięsa nie sprowadzano z farmy pod Portland, gdzie zwierzęta mogą mieć magnetofon w pokoju, a przed śmiercią mają prawo porozmawiać z psychologiem.

[O menu w Mr Foods, 1584]
- Poproszę… Poproszę duże nuggetsy.
- Dużych nie ma.
- A jakie są?
- Są Ogromne, Gigantyczne i Potworne.
(…)
- Poczwórne czy poszóstne frytki?

[1842]
Lubię jeździć metrem. Czuję wtedy coś z pogranicza religii i seksu. Które podobno przecież nie mają wcale pogranicza.

(Numery odwołują się do lokalizacji w ebooku.)

Lemański o homolobby

Po Polsce nie krążą ulotki. Chyba każdy się nie zetknął z odezwą o przyznanie homoseksualistom szybkiej ścieżki kariery w Kościele rzymskokatolickim. Wszyscy nie słyszeli z mediów elektrycznych, nie przeczytali w gazetach, na tabletach i internetach. Tak właśnie prężnie nie działa lobby homoseksualne w instytucji kościelnej, czyli utajniona grupa szarych eminencji, w tym szarych purpuratów. Jak zwykle czepiam się słówek. Dotychczas lobby kojarzyło mi się z jawną grupą osób prezentujących wspólne interesy, która publicznie domaga się przyznania praw lub wprowadzenia zmian. Lemański, osoba duchowna (czyli ani fizyczna, ani prawna?), pieszczoszek mediów, poruszył temat homolobby w Kościele. Przeczytałem.

W księdza Kościele jest miejsce dla homoseksualistów, którzy nie chcą zrezygnować z życia seksualnego?

Może pan wyliczać: zdzierców, oszczerców, krzywoprzysięzców, rozwodników, nałogowców, osób wykorzystujących dzieci, etc. Tak - jest miejsce dla każdego. To, że ktoś jest praktykującym gejem, nie jest przepustką do Kościoła, ale też nie stanowi wilczego biletu.


Jeśli w Kościele swoje miejsce znalazła, i to znaczące, jawnogrzesznica, to każdy grzesznik ma szansę odegrać w Kościele ważną rolę.


Gej, który nie zamierza wyrzec się życia seksualnego, też?


A skąd pan wie, że nie zamierza? Można mówić publicznie, że taka sytuacja nie uwiera i nie jest powodem do wstydu, a wieczorem zagryzać wargi i mówić sobie: jak ja sobie poradzę? To mnie przygniata!


Jeżeli jednak ktoś z tego zła, któremu uległ, robi sobie ścieżkę kariery, to nazywam go zbójem. Jeśli homoseksualizm jest ścieżką kariery w Kościele, a geje tak się usadowili w Stolicy Apostolskiej, że kupują sobie za pieniądze wiernych gejowską łaźnię, to uważam to za zgrozę. Trzeba temu postawić tamę.


W Polsce jest ten problem?


Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski (z którym w wielu sprawach się nie zgadzam) powiedział, że jest w Polsce kuria, w której wszyscy od biskupa po kamerdynera należą do lobby homoseksualnego. Ja wierzę, że mówi prawdę.


Nie usłyszeliśmy później o jakimś przypadku, by w którejś kurii nastąpiło personalne trzęsienie ziemi. Jest zatem po staremu. A z lobby opartym na nieprawości, krzywdzie i grzechu trzeba walczyć. Nie z homoseksualistami, ale z lobby homoseksualnym. Nie z alkoholikami, ale z tymi, którzy upijając się wykorzystują innych. Nie z chciwymi, ale ze zdziercami kupującymi dla siebie godności.

Przygniata go to, że nie ma pewności, że duchowny homoseksualista wyrzeknie się seksu? Całe szczęście, że to nie dotyczy heteroseksualistów - oni wyrzekają się seksu skutecznie i na wieki wieków. Seks analny nie powinien przyspieszać kariery w Kościele - zgoda. Ale w sumie brak zgody, bo mamy tu posępny galimatias, jak powiedziałaby Szymborska, prawdy zmieszane z gówno-prawdami i nadużycia leksykalne (to już nie Szymborska).

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Za co ♥ Wilfreda?

Przechodzę od razu do konkretów. W czwartym odcinku drugiego sezonu na scenie pojawia się ciężarna siostra Ryana i o to ma do niego pretensje Wilfred.

Wilfred: Wojna między psami a niemowlętami. A ty sprowadziłeś ją na nasz próg.

Ryan: Walczycie z niemowlętami? O co?

Wilfred: A o co każda wielka cywilizacja toczy wojnę? O to, kto jest najsłodszy. Poprzez tysiąclecia pod niewidzącym wzrokiem ludzkości toczyliśmy walkę. Rzeki spływały krwią, a sterty okaleczonych trupów rzucały cienie na zasłane wnętrznościami pola bitwy. To były psy kontra niemowlęta, więc i tak było dość uroczo, ale...

Ryan: Więc zawrzyjcie rozejm. Po prostu odpuść Kristen.

Wilfred: Odpuścić? A czy niemowlęta odpuściły w masakrze przy granicy hotelu dla psów z przedszkolem?

W kolejnym odcinku Wilfred traci węch na skutek szoku. Chwilę potem tłumaczy Ryanowi.
Słyszałem, że trauma może wywołać ślepotę jak wtedy, gdy Stevie Wonder i Ray Charles nakryli się nawzajem na masturbacji.
Tymczasem Ryan chce zainwestować nadwyżkę walorów, nadarza się okazja, bo powstały plany wybudowania ekskluzywnej galerii handlowej w atrakcyjnym miejscu. Dla psów to fatalna wiadomość, bo w ten sposób ulegnie likwidacji ośrodek pomocy dla czworonogów (miejsce, gdzie pewna staruszka nalewa pieskom wodę do miski). Tragiczny koniec marzeń o lepszym świecie.


W odcinku szóstym wraca sprawa osobliwego debiutu Jenny jako spikerki wiadomości. Zestresowana nie jadła nic przez cały dzień, oprócz jednego ziołowego cukierka u Ryana. Zioło było mocne, a FazioMcBonerz99 sklecił potem z tego Squishy Tits Remix.


Co się stało później pluszowemu misiu? Ryan urwał mu oczko, bo to był guzik z kompletu, a Wilfred rozpacza na widok takiego pohańbienia swojego partnera seksualnego.


To bardzo poważne słowa, mówi Bruce kiedy Wilfred rzuca mu następujące wyzwanie (odcinek ósmy).


W oryginale: I call Monchhichi Clown Bubbles.


Ambasadorzy wszystkich krajów, łączcie się w związki jednopłciowe i obejmujcie placówki dyplomatyczne w Rzeczypospolitej Polskiej!

John Berry, dyplomata ze Stanów Zjednoczonych, poślubił swojego wieloletniego partnera i w ten sposób Australia ma teraz zamężnego ambasadora. Australia przyznała gejom prawa do łączenia się w związki, ale - jak rozumiem - zakazała legalizacji małżeństw jednopłciowych (wbrew pozorom jest to bardzo skomplikowane, bo to kraj federalny na wzór SZA). Rzeczpospolita Polska wydaje mi się dla zamężnych ambasadorów lub żonatych ambasadorek krajem atrakcyjnym. Zwłaszcza gdyby para miała dziecko, panom w sukienkach z episkopatu i ich wielbicielom z „lub czasopism” nie schodziłaby piana z ust, bo mają z tym iszju. Ponieważ nasza rzeczpospolita nie zauważa związków jednopłciowych, zamężni panowie i żonate panie mogą bez problemu zawierać tutaj małżeństwa z osobami płci przeciwnej. Jak widzimy, polska ciasnota umysłowa jest źródłem wielu fascynujących możliwości.

Pobol y Cwm (bez "Za co kochamy?", bo mi się znudziło)

Mętność jak pomyje. Nic nie ma. Tylko ciemność i totalna cisza. Jakbyś był w Walii. Tak Wilbur opowiadał o śmierci klinicznej, której doświadczył osobiście. Ale z tą ciszą przesadził lekko, bo bohaterowie Pobol y Cwm nie porozumiewają się na migi, ale za to po walijsku. Jeśli uwierzyć temu tasiemcowi, to w Walii są małe społeczności porozumiewające się na co dzień tym językiem, sepleniąco-charczącym, a w piśmie unikającym jak ognia anglosaskiej literki „x” (jak ja staram się unikać "niepolskich" cudzysłowów), dlatego Macs wsiada do tacsi. Serial jest produkowany przez walijską gałązkę BBC, której nie przeszkadzają nacjonalistyczno-separatystyczne tony wybrzmiewające w tle. W tle, bo na głównym planie jest to co zwykle w operach mydlanych, czyli romanse, zdrady, gwałty, oskarżenia o pedofilię i roznoszenie WZW typu B. Siôn ma za złe synowi Huw, że ten chce się zaciągnąć do brytyjskiej (czytaj: najeźdźczej) armii po nieudanej próbie wyuczenia się fachu hydraulika o boku brata Iolo. Walka o walijskość trwa, język jest po trosze konstruowany, trwają prace nad wynajdowaniem nowych określeń potrzebnych wskutek postępu cywilizacyjnego, a poza tym pełne ręce roboty mają tłumacze na walijski. Od instrukcji obsługi żelazka po konstytucję europejską - wszystko ma być po walijsku. W serialu usłyszałem bodaj trzy zdania po angielsku, z których dwa padły, kiedy Ffion zamawiała drinka w pubie w Cardiff, mieście sprzedawczyków i kolaborantów (najwyraźniej). W przyszłym roku Pobol y Cwm dobije do czterdziestki, w sensie lat emitowania. Szerzej znaną postacią z jego obsady jest Ioan Gruffudd, człowiek-guma z fantastycznej czwórki. Ja sięgnąłem do tego serialu ze względu na wątek geja Iola, który można znaleźć w jutubie. Wprawdzie ktoś tam znowu jest męczony w sprawie pogodzenia się ze swoja odmienną seksualnością, ale wątek nie rozwija się standardowo. Iolo jest jawnym gejem i buzia mu się śmieje, bo jest powszechnie akceptowany, a plotki o jego romansach są chętnie słuchane i przekazywane. Ale problem jest taki, że tych romansów naliczyłem półtora, jeden się rozwinął dość konkretnie, ale nie zaszła chemia, a drugi umarł w zarodku, bo zaszły okoliczności. Trzeba powiedzieć brutalnie, że z takim życiem uczuciowym (choćby to była miłość maleńka, na jedną noc tylko) Iolo nie ma szans na trwałe miejsce w panteonie kochanków-gejów. Trochę szkoda, bo niezłe ciacho. Przy okazji warto zauważyć, że to kolejny gej hydraulik w brytyjskiej (przepraszam, Walio) operze mydlanej. Jak by nam wytłumaczyli Karnowscy lub im podobni, to skutek politycznej poprawności, która każe propagować fałszywy obraz geja jako zwykłego człowieka, a nie zwykłe dziwadło z pawim piórem w zadku i maskarą na rzęsie. Na obrazkach widzimy kolejno Iola, jego brata Macsa oraz Jinxa (jednak z „x”!), któremu Iolo zrujnował ślub.

niedziela, 11 sierpnia 2013

The Buddha of Suburbia

Książkę Kureishiego przeczytałem już dawno temu, teraz obejrzałem mini serial na jej podstawie sprzed dwudziestu lat, który opowiada o czasach jeszcze dwadzieścia lat wcześniejszych, czyli latach siedemdziesiątych XX wieku w Wielkiej Brytanii. Pierwszy raz zetknąłem się z Kureishim z okazji My Beautiful Laundrette, filmu z 1985 z całkiem odważnymi scenami seksu homo z udziałem Daniela Daya-Lewisa. Okoliczności były nieco zabawne, bo film był zaproponowany przez nauczyciela angielskiego na wyjazdowym kursie, przez co spora grupa niczego nie spodziewających się przedstawicieli młodzieży akademickiej uległa umysłowej defloracji w temacie nietypowych sytuacji erotycznych. Słyszałem potem opinie, że te sceny seksu były „dość przygnębiające”. Czemu? Trudno zgadnąć, może dlatego, że chłopcy oddawali się seksowi chętnie i z zapałem, zamiast ronić łzy z powodu obrazy Syna Bożego. Obcując z twórczością Kureishiego możemy liczyć na seks w ciekawych konfiguracjach, ale głównym jego tematem jest tożsamość indyjskich imigrantów i ich potomków w Wielkiej Brytanii. O ile tak zwani ludzie kaukascy mogą się asymilować z powodzeniem, to Hindusi i ich dzieci zawsze będą odstawać przynajmniej wyglądem od przeciętnego Brytyjczyka. W przypadku Karima, głównego bohatera, sytuacja jest o tyle bardziej skomplikowana, że ma angielską mamę, więc tym bardziej jest mu obca kultura, z której wywodzi się jego ojciec. Ten ostatni zresztą też niezbyt jest do niej przywiązany, bo choć pochodzi z rodziny muzułmańskiej, urządza tandetne new-age'owe spektakle mające niby to pomóc w rozwoju duchowym. Za to kuzynka Karima ma przerąbane, bo hinduscy rodzice zmusili ją do zaaranżowanego małżeństwa z mężem sprowadzonym z Indii. Karim chciałby zapewne być zwykłym Anglikiem, ale jako początkujący aktor nie ma szans. Mowgli lub imigrant z Indii - takie są dla niego propozycje obsadowe. (Dygresja: jakiś czas temu w Budapeszcie widziałem Traviatę ze skośnookim amantem, może dzisiaj Karim dostałby bez problemu rolę w Trzech siostrach?) No dobrze, a co z seksem? Karim jest najwyraźniej seksualnie wszechstronny, choć częściej widzimy go w sytuacja hetero niż homo. Z książki zapamiętałem fascynację Karima kolegą ze sceny, Terrym. Był to wątek zabawny, bo Terry, człowiek ideowy, chcąc spławić Karima żądał od niego nierealnych dowodów oddania sprawie socjalizmu, czyli krótko mówiąc kazał mu kupować krokodyle. W serialu rozegrano ten wątek okropnie melodramatycznie, nie mówiąc już o tym, że serialowy Terry wyglądem odbiega od obiektu westchnień. Podsumowując, opowieść w The Buddha of Suburbia jest hardkorowo obyczajowa, nie ma żadnych morderstw, żadnych zagadek kryminalnych, brak wystrzałowych dialogów, ale za to popatrzymy sobie na lata siedemdziesiąte. A z telewizorka wyziera już złowieszczo uśmiechnięta buzia Margaret.

sobota, 10 sierpnia 2013

Genialne

Guy does to bank what banks usually do to other people

2 days ago

The idea of beating the banks at their own game may seem like a rich joke, but Dmitry Agarkov, a 42-year-old Russian man, may have managed it. Unhappy with the terms of an unsolicited credit card offer he received from online bank Tinkoff Credit Systems, Agarkov scanned the document, wrote in his own terms and sent it through. The bank approved the contract without reading the amended fine print, unwittingly agreeing to a 0 percent interest rate, unlimited credit and no fees, as well as a stipulation that the bank pay steep fines for changing or canceling the contract.
Agarkov used the card for two years, but the bank ultimately canceled it and sued Agarkov for $1,363. The bank said he owed them charges, interest and late-payment fees. A court ruled that, because of the no-fee, no-interest stipulation Agarkov had written in, he owed only his unpaid $575 balance. Now Agarkov is suing the bank for $727,000 for not honoring the contract's terms, and the bank is hollering fraud. "They signed the documents without looking. They said what usually their borrowers say in court: 'We have not read it,'” Agarkov's lawyer said. The shoe's on the other foot now, eh? [Source]
[X]

Za co kochamy Salatut elämät?

Wątek homo z fińskiej telenoweli - to dla mnie pokusa nie do odparcia. Liczyłem na jakiś rodzaj egzotyki i w zasadzie nie zawiodłem się, choć oczekiwania miałem nieco inne. Bohaterowie i sytuacje pokazane w tym tasiemcu nie odznaczają się niczym szczególnym ze względu na umiejscowienie akcji w Helsinkach. Nawet wizyty w saunie nie są tu zbyt częste. Po obejrzeniu innych oper mydlanych pierwsze, co się rzuca w oczy to spokój ducha i równowaga umysłu. Krzyk, płacz, podniesione głosy są dozowane bardzo oszczędnie. Przypomina mi to scenę z Pożegnania z Afryką. Maryl Streep patrzy na płonące magazyny kawy, bierze na ręce czarne dziecko i mówi spokojny głosem: It's all gone. Może to nie przypadek, w końcu mówiła to kobieta z Danii, czyli z podobnego kręgu mentalnego co bohaterowie Salatut elämät. Efekt tego wygaszenia emocji jest taki, że w początkowej fazie trudno się jakoś z postaciami identyfikować, więc patrzymy na ten dramat postaw moralnych i się wzruszamy, bo:
Z powodu odmienności (zez, fascynacja obróbką skrawaniem lub coś podobnego) postać A spotykają szykany ze strony B, która namawia C do aktu nielojalności względem A w zamian za korzyść wymierną. Kiedy wychodzi to na jaw, A wraz z bliską jej postacią D zrywają przyjacielskie stosunki z C. Tymczasem E przeżywa rozterki zatajając przed A, że jest jej rodzicem...
Ale po pewnym czasie zaczynamy się wciągać pomimo tego, że te postaci są szkicowe. O Eliasie wiemy, że spędził jakiś czas w Brukseli z matką (nie myślcie naiwnie, że rodzoną), ale poza tym tylko to, że jest jawnym gejem. Jakie są jego pasje, zainteresowania - o tym nic. Podobnie jest z Iidą, przyjaciółką Eliasa. Lepiej jest z Larim, który jest dobrze zapowiadającym się hokeistą. Ale to wyjątek. Poza tym warto by tę opowieść przyprawić dawką nieprzewidywalności czy spontaniczności, choćby była pożyczona z reklam coca-coli. Ot, na przykład pogrzebanie żywcem ciężarnej kobiety. A nie, to akurat w Salatut elämät było. Opowieść o Eliasie i Larim pasuje do głównego schematu: ukryty gej, wypierający swoje skłonności, zostaje sprowadzony na „dobrą” drogę przez geja jawnego. Tak było też w Verbotene Liebe i w Emmerdale. W Salatut elämät mamy do czynienia z dziatwą szkolną na finiszu nastoletniości, patrzymy jak Lari drobnymi kroczkami z jawnego homofoba przeistacza się w jawnego geja. Dorośli nie mają raczej problemu z tym, że nastolatki prowadzą pod ich bokiem aktywne życie erotyczne na full, ale ważne jest żeby alkoholu nie piły. Oglądamy więc dużo więcej niż w Emmerdale czułości, pocałunków, a nawet nagość pod jedną kołderką i wspólne odrabianie zadań domowych z religii („Godność człowieka w Starym Testamencie”). Widoki są przyjemne, bo Lari to chłopiec dorodny, więc deklarowana przez niego miłość do sportu wygląda dużo bardziej przekonująco niż w przypadku Christiana z Verbotene Liebe. Na pierwszym z załączonych obrazków widzimy apetycznego Joonatana, którego Eliasowi nie udało się uwieść.

Chastity Dingle mówi

Do ojca.
Unless you want your teeth introduced to your throat, I suggest you shut it.

Do pastora Ashleya, kiedy opowiadał o radości ze swoich dzieci.
Enjoy them before they grow monosyllabic. They will eventually.

W ramach dygresji: jej syn, Aaron, wszedł do pubu i zażyczył sobie piwo jasne.
   - Jasne, usiądź sobie przy stoliku i zaczekaj, aż będziesz pełnoletni - usłyszał od barmanki.

Wiersz lekko patriotyczny

W nocy dręczą mnie komary.
Koszmary.
Te kobiety są w ciąży i w tym momencie się dowiadują.
Te momenty, kiedy jestem w ciąży.
Ból głowy jest spowodowany i obrzęk nóg.
Czy jest na to jakiś specjalista?
W jakiej formie, postaci go zażyć?
Doodbytniczo, doustnie, na przemian.
Jaka ulga.

piątek, 9 sierpnia 2013

Cytat wart ocalenia

I wanted to buy a candle holder, but the store didn't have one. So I got a cake. (Mitch Hedberg)

Shameless S03E05

Wątek homo w Shameless jest raczej zaskakujący. Jednym z następstw seksualnej aktywności Iana była taka rozmowa Jimmy'ego z Carlem.


Tymczasem Mickey, który wielokrotnie wcześniej dał Ianowi tyłka, wreszcie spełnił marzenie Iana.

Chrzciny w Verbotene Liebe czyli realizm mydlany

We wpisie o Emmerdale opisałem chrzciny, zbieg okoliczności sprawił, że chwilę potem mogłem obejrzeć chrzciny w Verbotene Liebe. Tym razem chrzczony jest Maxi, nieślubne dziecko Jessiki i Hagena. Ten ostatni jest członkiem rodziny Lahnsteinów, więc ceremonia odbyła się w ich rodowym zamku Königsbrunn. Ponieważ Hagen zaginął na rejsie po Karaibach, a wcześniej wraz z bezpłodną żoną Daną postanowił zaopiekować się maleństwem (po wielu mękach i łzach, naturalnie), przy boku Maxiego stoją dwie mamy oraz dwie mamy chrzestne, siostra Dany i babka Maxiego z Lahnsteinów. Ta ostatnia to trafny wybór na matkę chrzestną, bo jak oświadczyła Jessica, miłości dziecku z jej strony jako matki nie zabraknie, a na pewno przyda się ktoś, kto kupi kiedyś chrześniakowi motorower na urodziny.

Przy okazji zajrzałem na stronę o rodzinie Lahnsteinów. Po prawej widzimy notkę o rodzinie, gdzie wymieniono tradycje z nią związane. Cudzołóstwo, wysokie standardy moralne, tajemnice, nieślubne dzieci oraz zmartwychwstawanie.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Za co jeszcze kochamy Shameless?


S03E01

Cytat wart ocalenia

The pen is mightier than the sword, and considerably easier to write with. (Marty Feldman)

Jeszcze o Emmerdale...

W Emmerdale odbyły się chrzciny. Rodzice chrzestni posłusznie wyrzekli się szatana, okazali skruchę za grzechy i przyjęli Jezusa jako swego zbawcę i króla powtarzając za pastorem Ashleyem stosowne formułki. Dziwne, nie? Czyje to chrzciny? - zapytał Kwiatek. Chrzczone dziecko to Leo, którego przyszywanym ojcem jest Paddy, bo Leo tak naprawdę jest dzieckiem Marlona i Rhondy, ale Rhonda związała się z Paddym. A że Paddy, Rhonda i Marlon żyją w zgodzie ze sobą, to mały Leo miał na chrzcie coś jakby trójkę rodziców. Ojcem chrzestnym został Aaron, przyszywany syn Paddy'ego, którego z Paddym łączy Chas, matka Aarona i była żona Paddy'ego. Samo życie, nieprawdaż. Przyzna każdy, kto ogląda opery mydlane. Przy okazji, określenie soap w odniesieniu do pewnego rodzaju seriali w języku angielskim chyba nie ma wydźwięku negatywnego, jaki słyszę w naszej rodzimej mowie. Niesłusznie. Jak się dobrze przyjrzeć, Pan Tadeusz to niezły materiał na operę mydlaną, pewnie dlatego kiedyś też mnie zmusił do płaczu. Nie mam na myśli płaczu dziecięcia przymuszonego w szkole, ale całkiem dobrowolną lekturę dziesięć lat po.

Po obejrzeniu prawie wszystkich dostępnych w jutubie filmów związanych z historią Aarona, na wszelki wypadek ostrzegam potencjalnego widza, że chyba nie warto oglądać wszystkiego. Odejście z serialu Hazel, matki Jacksona, zamyka praktycznie rozdział z Aaronem i Jacksonem, a potem wprawdzie coś się jeszcze dzieje, w życiu Aarona pojawia się Ed, ale jest to wątek całkiem poboczny. Można sobie o nim poczytać, ale nie ma po co oglądać. Na marginesie, zastanawia mnie, dzięki jakiej telewizyjnej sztuczce Hazel schudła na oko 50 kilogramów w czasie, kiedy przeżywała tragiczny okres w swoim życiu. (Przerwa na przeszukanie internetu.) O, Pauline Quirke schudła naprawdę i to mniej więcej tyle, ile zgadywałem. Raczej nie z powodu roli, ale dla dobrego samopoczucia.

Zamieszczam obrazki z Aaronem i Edem. Na jednym z nich Aaron się śmieje. Nie pamiętam tego z serialu, ale to nic dziwnego, bo gdyby zebrać wszystkie momenty, kiedy się śmiał lub uśmiechał, to może zebrałaby się sekunda.

niedziela, 4 sierpnia 2013

À propos królowej

W nawiązaniu do wpisu o królowej przytoczę ciekawostkę z innej monarchii konstytucyjnej. Król Belgów, Baldwin I, panował od 17 VII 1951 do śmierci w 1993 roku z malutką przerwą 4-5 VI 1990 potrzebną do tego, aby w Belgii uchwalono ustawę dopuszczającą aborcję. Król jako katolik nie był w stanie podpisać tej ustawy, choć jest prawnie zobowiązany do podpisywania wszystkich ustaw. Przerwa w panowaniu była uzgodniona z królem, którego postawa doczekała się pochwały Watykanu. Ustawa, o której mowa, dopuszcza tak zwaną aborcję „na życzenie” (lubię to określenie, kojarzy się pozytywnie, ze złotymi rybkami i Aladynami). Jeśli chodzi o następcę Baldwina, czyli jego brata, to nie widzę w jego panowaniu żadnych luk. To oznacza, że złożył podpis pod ustawą legalizującą małżeństwa homoseksualne, a później nawet adopcję przez takie małżeństwa [X]. Przetrącili mu kręgosłup moralny, albo go wcale nie miał? Więcej: [X].

piątek, 2 sierpnia 2013

Za co kochamy Emmerdale?

Żeby tak w Plebanii był wątek homo... - westchnął Kwiatek. Jak mi opowiedział, podobno był wątek homo w jakiejś polskiej operze mydlanej, ponury homoseksualista chciał uwieść młodego, atrakcyjnego ojca i męża w jednej osobie. I to jest prawda życiowa, a nie to, co pokazują na zgniłym moralnie zachodzie Europy. Emmerdale jest kolejnym przykładem serialowej zgnilizny, jego emisja rozpoczęła się w roku 1972. Żywa skamielina telewizyjna? Z naciskiem na „żywa”, bo przypuszczam, że od pierwszych lat wyświetlania nastąpiły wyraźne zmiany obyczajowe, które przenikały do serialu, i w ten sposób Emmerdale dorobiło się wątku homo. Zastrzegam, że specjalistą nie jestem, może i wcześniej coś na ten temat tam było. Akurat wątek geja Aarona jest dość rozbudowany, a tego rzeczywiście wcześniej mogło nie być. Podobnie jak z Verbotene Liebe, wypreparowaną z serialu historię Aarona można znaleźć na jutubie, część z polskimi napisami, część bez. Serial jest brytyjski, a ja mam ucho raczej amerykańskie, więc oglądanie bez napisów jest dość trudne. Izimporn - mamrocze Aaron, a trzeba się domyślić, że powiedział it's important. Jego facet, Jackson, jest jeszcze trudniejszy do zrozumienia, a szkoda, bo to jest jedna z dowcipniejszych postaci serialu. Jeśli miałbym jakoś zestawić Emmerdale z Verbotene Liebe, to rzekłbym, że ten pierwszy jest dużo bardziej serio. Oczywiście zagęszczenie niezwykłych zdarzeń (zabójstwa, zdrady, podstępy) jest większe niż w życiu, ale dużo mniej operetkowe niż w przypadku Verbotene Liebe. I, rzecz jasna, Anglicy są dużo bardziej powściągliwi od Niemców w okazywaniu uczuć. Maniacy numerowali całusy Olivera i Christiana, szło to w setki. W przypadku Aarona i Jacksona chyba nie było nawet dziesięciu, nie mówiąc już o tym, że nigdy nie widzieliśmy ich nagich razem w łóżku. Swoją drogą, mają tam zimno, więc co się dziwić. Teraz słówko o Aaronie, postaci ciekawej z tego powodu, że jest to bardzo nietypowy materiał na geja, typ twardego faceta, choć ledwie pełnoletniego. Nic dziwnego, że miał straszliwe problemy z akceptacją swojej homoseksualności, a pomógł mu w tym Jackson, choć w żadnym wypadku nie była to metoda łagodnej perswazji. Nie mam zamiaru zdradzać losów Aarona i Jacksona, każdy, kto zechce, znajdzie sobie w wikipedii opis, ale lojalnie uprzedzam, że z tej opowieści wyziera smutek rozdzierający jak tygrysa pazur antylopy plecy. Płakałem przy niej jak bóbr i nic na to nie poradzę. A jeśli chodzi o pytanie postawione w tytule tego wypotu, to najpierw trzeba by zapytać, czy w ogóle kochamy Emmerdale. Jakkolwiek na nie odpowiemy, pamiętajmy o angielskiej rezerwie w okazywaniu uczuć.

The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger