Nie wiem po co ten tytuł

              

niedziela, 27 października 2019

Mistrz i Małgorzata w Teatrze Ludowym

Chodzi za mną, ciągle coś pisze, a prawie wszystko to zmyślenia - mówi Jeszua o Mateuszu w swojej obronie przed Piłatem. Spojler: nic mu to nie da. Tak jak widzowi, który chciałby się ze spektaklu dowiedzieć, o czym był oryginał, czyli książka Bułhakowa, jeśli jej nie czytał. Przede wszystkim odniósłby wrażenie, że to bardzo ponura rzecz, w której bełkotliwa metafizyka jest pomieszana z banałami. Mocno sprzeczne z moimi odczuciami. Jako dzieło wybitne, książka da się odczytywać na paru poziomach, ludycznego nie pomijając. („Ludyczny” to jest cmentarz zarżniętych dowcipów.) Spektakl ma tylko jeden poziom, który porównałbym do marudzenia Witkacego spragnionego metafizyki, jakiej pozbawiony jest współczesny świat. Dołącza do niego półnaga Małgorzata klepiąc się po cyckach, ale nic tego. Nie ubogaciłem się metafizycznie, choć nieco bawił mnie sondaż przeprowadzony przez aktorów wśród publiczności. Kto z was jest katolikiem? Kto wierzy w niebo? W piekło? I cytowanie statystyk, z których wynika, że mniej więcej połowa katolików w Polsce nie wierzy w to, co katolik wierzyć powinien. To jeszcze bardziej umacnia mnie w przekonaniu, że religia jest protezą metafizyki, a nic lepszego nie mamy. Nie mamy? Mamy, ale nie da się na tym zarobić.

środa, 23 października 2019

Kabiny toaletowe i tylne siedzenia samochodów czyli Bathroom Stalls & Parking Lots

Onegdaj zdarzyła mi się porażka w epoce przedmemowej, kiedy pokazałem moim koleżankom angielski dialog między dojrzałą kobietą a takimże mężczyzną, w którym ona mówi ironicznie: tak, odkładaj decyzję o większym zaangażowaniu w nasz związek w nieskończoność, kiedy ja tu sobie będę spokojnie owulowała, choć niedługo przestanę. A on wtedy się zastanawia: dobrze, zaangażuję się, ale co, jeśli pojawi się ktoś z dorodniejszymi piersiami? Koleżanki nie są raczej wściekłymi feministkami, ale się nie ubawiły, bo dla nich była to przykra rzeczywistość. Opowiadam o tym, aby zauważyć, że omawiany film sugeruje coś podobnego u gejów, choć oczywiście chodzi o rozmiar innych organów, a decyzja o poważniejszym związku nie wiąże się ze spodziewaną liczbą owulacji. Niemniej jakaś presja jest, bo czas płynie jak rzeka wiosną, która topi lody i szanse na znalezienie drugiej połówki. (Wyjaśnienie dla dziatwy szkolnej: bywały takie zimy, że rzeki zamarzały, a kiedy lód tajał, tworzyły się kry. Te czasy mamy już za sobą.) Bohaterowie w filmie są jeszcze dość młodzi, ale zbliżają się do trzydziestki, dla gejów wieku otwierającego posępny etap życia. Na razie się bawią, choć uciechę psuje im niejedno nieudane spotkanie z kochankami, którzy się narzucają ze swoimi oczekiwania, kiedy chcą się angażować bardziej, lub wręcz przeciwnie, kiedy mówią: bardzo cię lubię, ale. Film ma niezłe dialogi, główny bohater Leo musi się miotać między sprzecznymi radami udzielanymi przez przyjaciół: bądź tajemniczy i nie mów za wiele lub mów śmiało o swoich uczuciach. Mocną stroną filmu są dialogi, a słabszą - niektóre rozwiązania fabularne, kiedy na przykład dramat polega na tym, że jeden chłopiec nie zauważył, że jego domniemany kochanek jest zupełnie kimś innym, a tylko dość podobnym do oryginału. W innej sytuacji nie dochodzi do seksu w czworokącie, bo nasi bohaterowie zaproszeni przez parę napalonych zaczęli mówić do siebie po portugalsku i to zepsuło nastrój. Quelle délicatesse de sentiment! Trzy z plusem.

wtorek, 22 października 2019

Pan Lodowego Ogrodu - uzupełnienie

Uzupełnienie w czterech punktach.

1. Passionaria Callo, jedna z bohaterek cyklu powieściowego, jest moją ulubioną postacią literacką, choć oczywiście palmę pierwszeństwa nadal dzierży Kalembas Krystyna.

2. „Spojrzał na mnie, jakbym mu wydoił kozę” jest opisem, który należy zapamiętać i lansować.

3. Chorwackie przekleństwo „jebem ti dušu” wzbudza nasz zachwyt, bo łączy najniższe popędy fizyczne z wyrafinowaną metafizyką.

4. W scenie obłaskawiania konia, a raczej koniopodobnego stworzenia z Midgardu, które z początku było narowiste, Drakkainen upomina go gniewnie „Zły koń! Bardzo zły, niepozytywny koń! Niedobry koń!”. Odkryliśmy, że te słowa działają również na człowieka, na przykład na mnie, kiedy mam napad furii lub jestem tego bliski.

niedziela, 20 października 2019

Spróchniały krzyż (Joanna Podgórska)

W tej książce, jak to zwykle w literaturze faktu, są fakty i opinie. Fakty wskazują na to, że Kościół katolicki od 1989 roku systematycznie powiększa swoją władzę, a robi to metodą salami, o której lubią wspominać Karnowscy, kiedy malują przed swoimi czytelnikami wizję kolejnych ustępstw przed „lobby lgbt” (od rzemyczka do koniczka, od najdrobniejszego ustępstwa w rodzaju przyznania ulg spadkowych do obowiązkowego homoseksualizowania dziatwy przedszkolnej). Władza Kościoła rośnie, ale to nie przeszkadza dąć w trąby i odgrywać obrońców oblężonej twierdzy. Poniekąd słusznie, bo sondaże wskazują na to, że polska młodzież jest w światowej czołówce sekularyzacji. I to pomimo już niemal trzydziestu lat szkolnej indoktrynacji religijnej. W zakresie opinii z autorką zgadzam się prawie całkowicie, a jeden sporny punkt to jej optymistyczny pogląd o nieuchronnych i szybkich zmianach. Z własnego doświadczenia widzę, że religia trzyma się mocno, choć ludzie kończący liceum często są religijnie obojętni. Cud nadchodzi, kiedy rodzą im się dzieci, a wtedy nagle sobie przypominają o mszach, chrzcinach i modlitwach. Książka nie ma charakteru demaskatorskiego, wszystko, o czym pisze Podgórska, było i jest dobrze znane. Wbrew maksymie Petroniusza o jednej dziewicy, która wywrze większe wrażenie, niż ich tysiąc, tym razem nagromadzenie faktów dało efekt synergii. Mam nadzieję, że kiedyś, za niezbyt wiele lat od dnia dzisiejszego, będziemy tę książkę czytać jako kronikę dziwnych, minionych czasów. I jako memento.

[5]
Co ateistce do Kościoła? O Boże, jak bardzo chciałabym powiedzieć, że nic; że stanowisko Kościoła katolickiego w różnych kwestiach może mnie tak samo nie interesować, jak nie musi mnie interesować, co Cerkiew prawosławna ma do powiedzenia o in vitro, a Buddyjski Związek Diamentowej Drogi Linii Karma Kagyu o antykoncepcji awaryjnej.

[74]
Profesor Wojciech Burszta opowiadał mi, jak wraz ze studentami przeprowadzał badania etnograficzne w latach 80., żeby sprawdzić, ile z tego, co papież mówi, dociera do ludzi. Okazało się, że nic. Ludzie przyznawali szczerze, że po pięciu minutach zaczyna ich to nudzić, bo jest zbyt abstrakcyjne. Język współczesnych hierarchów to już nawet nie abstrakcja, ale jakaś dziwaczna nowomowa. I doprawdy trudno byłoby powiedzieć, że choć wierni nie słuchają Komisji Episkopatu Polski, to ją kochają.

[156]
Niedawno zajmowałam się historią dziesięcioletniej Wiki, która chyba jako jedyne dziecko w Polsce została przez Sąd Rejonowy w Grodzisku Mazowieckim „zabezpieczona katechetycznie”. Mimo że bardzo tego nie chciała, została zmuszona do uczestnictwa w katechezie i przystąpienia do pierwszej komunii świętej. Wychowywała się w niewierzącej rodzinie. Rodzice nie mieli ślubu kościelnego, nie przyjmowali księdza po kolędzie, nie chodzili na niedzielne msze. Ojciec nigdy nie krył się ze swoim ateizmem. Zgodził się na chrzest córki na prośbę jej umierającego dziadka. W wyroku rozwodowym rodziców Wiki sąd zadecydował, że dziewczynka ma mieszkać z ojcem. Wcześniej chodziła na religię (trochę w kratkę) i na etykę. W III klasie poprosiła ojca, żeby wypisał ją z katechezy, bo nie lubi i nie rozumie tych lekcji. Wtedy matka Wiki nawróciła się i zażądała, by córka dalej była katechizowana. Złożyła do Sądu Rejonowego w Grodzisku Mazowieckim wniosek o rozstrzygnięcie w istotnych sprawach dziecka, a sędzia rodzinna uznała, że sprawa jest z tych „niecierpiących zwłoki”, bo trwa rok szkolny i dziewczynka powinna jak najszybciej wiedzieć, jaka jest jej sytuacja. Na czas trwania postępowania „w trybie zabezpieczenia” upoważniła matkę do zapisania Wiki na religię i umożliwienia jej przystąpienia do pierwszej komunii świętej. Bez zgody ojca.

[237]
Skoro kościół przeniósł się do szkoły, postanowili przenieść szkołę pod kościół. W zimny marcowy poniedziałek 2019 roku Monika i Hubert Wińczykowie, para poznańskich artystów, wystawili pod plebanią ławkę z krzesłami i zorganizowali tam lekcję dla swojej córki Kiki. Kika jest w czwartej klasie podstawówki. Nie chodzi na religię. Jej szkoła w czasie rekolekcji nie ma żadnej rozsądnej oferty dla uczniów takich jak ona. Tak jest od lat, ale w tym roku rodzice zostali poproszeni o pisemne usprawiedliwienie nieobecności córki na rekolekcjach. Tego było już za wiele. Kika była gotowa iść do szkoły, tylko że nie miała po co. Wińczykowie uznali, że to im należy się wyjaśnienie ze strony szkoły lub władz kościoła, dlaczego ich córka zostaje na trzy dni wyłączona z normalnych zajęć. Swoją akcję pod plebanią nazwali „Tajne komplety”. Chcą ją powtórzyć w przyszłym roku. Może dołączą inni rodzice.

Fora internetowe i lokalne portale puchną od narzekań na katechezę. A to ksiądz puszcza maluchom najbardziej drastyczne fragmenty Pasji Mela Gibsona, doprowadzając dzieci do histerii. A to do dziewięciolatków przygotowujących się do pierwszej komunii trafia zatwierdzona przez władze kościelne broszurka z listą grzechów, a w niej pytania: „Czy nie wyobrażałem sobie siebie lub innych osób w scenach pornograficznych?”, „Czy nie bawiłem się z kimś w nieprzyzwoite zabawy?”, „Czy nie oglądałem filmów lub czasopism zawierających treści pornograficzne?”. A to katechetka każe przynieść z domu wszystkie przedmioty z emblematami Hello Kitty, by przeprowadzić nad nimi egzorcyzmy, albo przekonuje, że zgwałcona ciężarna popełni mniejszy grzech, decydując się na samobójstwo zamiast na aborcję. Wszystko to poza kontrolą władz świeckich, bo jeśli chodzi o katechezę, Kościół wymusił na państwie warunki najkorzystniejsze z możliwych.


[452]
W marcu 2017 roku nauczyciele Zespołu Szkół im. Wincentego Witosa w Suchej Beskidzkiej, który gościł w swojej placówce ewangelizatorów, w rozmowie z krakowską „Gazetą Wyborczą” skarżyli się, że urządzanie masowej spowiedzi w szkole to już przesada. Dyrektor bezradnie tłumaczył, że nie ma żadnego wpływu na to, co się dzieje w szkole podczas rekolekcji, bo nie on je organizuje. Przyznał, że decyzja o przeniesieniu rekolekcji do szkoły zapadła, bo gdy odbywały się one w kościele, absencja uczniów była znaczna.

[493]
Skrajną formę tej „ewangelizacji” opisał kilka lat temu „Głos Szczeciński”. Prowadzenie publicznej szkoły podstawowej w Lubczynie powierzono Fundacji św. Siostry Faustyny, a jej prezeska objęła funkcję dyrektorki. Szybko wprowadziła nowe porządki: obowiązkowe modlitwy podczas przerw, sprawdzanie, czy dzieci w piątki nie przynoszą kanapek z wędliną, nagabywanie, czy wszyscy nauczyciele żyją w sakramentalnych związkach. Jako motto szkoły wybrała słowa ks. Piotra Skargi: „Najszkodliwsi są katolicy bojaźliwi, małego serca, którzy gniewem się sprawiedliwym i świętym w obronie czci Boga swego nie zapalają, a gorliwości nie mają i jako straszydła na wróble stoją”.

[534]
Podnieconemu nastolatkowi zaleca się specyficzną modlitwę wcelu odwrócenia uwagi od tego stanu: „Módlmy się za narody świata i za każdym oddechem wymieniajmy jakiś kraj: Panie, pomóż Anglii, Francji, Niemcom, pomóż Chinom, Indiom, Japonii. Kiedy komuś nie przychodzą do głowy żadne inne kraje, niech wymienia zamiast nich miasta i wioski”. Onanizm to bowiem grzech „gorszy od bomby atomowej”.

[643]
To był 1997 rok. Wybory samorządowe na Wydziale Prawa Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu wygrali nacjonaliści związani z Narodowym Odrodzeniem Polski i Młodzieżą Wszechpolską. Powołali sekcję narodową, żeby – jak deklarowali – kultywować tradycję i święta narodowe oraz organizować spotkania z ciekawymi ludźmi. Pierwszym „ciekawym człowiekiem” był Adam Gmurczyk, wówczas prezes NOP. Podczas spotkania w klubie studenckim rozdawano ulotki NOP i gazetę „Szczerbiec” ze wstępniakiem, w którym „ciekawy człowiek” napisał: „Dziś Żydzi wiedzą, że jeśli choć jeden krzyż w naszym kraju zachwieje się, to gwiazdy Dawida – symbole śmierci i zbrodni – rozprysną się na pustych, kosmatych łbach semickich zboczeńców. Tu dochodzi do bardzo istotnego zagadnienia: czy Żydzi są ludźmi?”.

[802, o wydarzeniach z sierpnia 2010 roku, związanych z samowolnie postawionym krzyżem pod Pałacem Prezydenckim]
Ale w sierpniowy wieczór pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu nie odbyła się demonstracja, tylko happening pod hasłami: „Boli mnie krzyż”, „Zburzyć pałac, bo zasłania krzyż”, „Jest krzyż, jest impreza”. Młodzi ludzie grali w piłkę plażową, puszczali bańki mydlane, śpiewali piosenki z dobranocek, a z balkonu „błogosławił” im przebrany za papieża mężczyzna. Ktoś ukrzyżował pluszowego misia. Już wcześniej młodzi przynieśli na Krakowskie Przedmieście krzyż z puszek po piwie. Film z demonstracji „obrońców krzyża” przerobiony na utwór techno pt. Gdzie jest krzyż stał się tego lata przebojem dyskotek i szybko zanotował ponad milion odsłon na YouTubie.
Link do filmu tutaj. Choć zapewne na tym blogu nieraz obraziłem uczucia religijne, mam nieco mieszane uczucia. Moja skłonność do urządzania kpin z religii jest wprost proporcjonalna do wpływów, jaki jej kapłani mają w społeczeństwie. Z tego punktu widzenia happening jest okej. Cieszy mnie też, że polew urządzają sobie młodzi ludzie, niby to poddani państwowo chronionej indoktrynacji katolickiej w szkole. Z drugiej strony takie wydarzenia są dla wierzących policzkiem, więc zapomnijmy o konstruktywnym dialogu. Dla jasności dodam jeszcze, że otwartości na dialog nie ma po stronie wierzących, zwłaszcza hierarchów, którzy w sylabusach lekcji indoktrynacji religijnej zawarli między innymi pogląd o zrównaniu ateistów ze zwierzętami.

[919]
Próba radykalnego zaostrzenia prawa, które miałoby zakazywać aborcji nawet w przypadkach, gdy płód jest zdeformowany i niezdolny do życia po urodzeniu (by – jak tłumaczył Jarosław Kaczyński – można go było ochrzcić), doprowadziła kobiety do furii. I po raz pierwszy zaprotestowały nie tylko tam, gdzie stanowi się prawo, ale także tam, skąd idzie inspiracja, wręcz moralny szantaż. Rzecznik Konferencji Episkopatu Polski, ks. Paweł Rytel-Andrianik, w oficjalnym komunikacie napisał, że biskupów niepokoi fakt przedłużania się prac parlamentarnych nad obywatelskim projektem ustawy „Zatrzymaj aborcję”. To już nie było prezentowanie stanowiska Kościoła w jakiejś kwestii, ale bezpośrednia próba zdyscyplinowania polityków.

[977]
Pewnie większość polskich dzieci, które przeszły szkolną katechezę, miała do czynienia z filmem Niemy krzyk. Nakręcili go w latach 80. amerykańscy aktywiści ruchu pro-life. Przekonują, że pokazuje on w zapisie ultrasonograficznym aborcję „z punktu widzenia ofiary”. Rozrywane na strzępy „dziecko” desperacko próbuje się bronić, „ucieka” przed starającym się go dosięgnąć narzędziem kaźni. Film jest drastyczny i przerażający. I nieprawdziwy. Zespół specjalistów, złożony z sześciu lekarzy, w tym profesorów ginekologii i neurologii, który go analizował, dopatrzył się kilku bardzo poważnych przekłamań i manipulacji. Po pierwsze, jak stwierdził Edwin Myer, przewodniczący Chair of Child Neurology na Virginia Commonwealth University, dwunastotygodniowy płód nie może odczuwać bólu. Nie rozwinęła się u niego jeszcze kora mózgowa, która jest odpowiedzialna za odbiór takich bodźców. Po drugie, na tym etapie nie jest jeszcze w stanie wykonywać żadnych świadomych ruchów. Nie może zatem „uciekać” przed narzędziem chirurgicznym. Zwolnione tempo, w jakim nakręcono te sceny, dodawało dramatyzmu. Po trzecie, metody usuwania ciąży pokazanej na filmie nie stosuje się w przypadku zabiegów wykonywanych w 12. tygodniu. Kadr, na którym rzekomo widać otwarte usta płodu wydającego „niemy krzyk”, także jest czystą manipulacją. Na niewyraźnym obrazie nie da się bez wątpliwości zidentyfikować ust. A o krzyku i tak nie może być mowy, bo do tego niezbędne jest powietrze w drogach oddechowych. Film potępili członkowie American College of Obstetricians and Gynecologists za szerzenie przesadzonych i fałszywych stwierdzeń. Ale – trzeba przyznać – Niemy krzyk robi wrażenie. Zwłaszcza na dzieciach, które reagują na niego czasem atakiem histerii i nocnymi koszmarami.

[1006]
Ale kościelno-prawicowe środowiska pro-life wiedzą swoje. Dwie połączone komórki są rzeczywistą osobą, która ma niezbywalne prawo do życia i „ całkowite uznanie moralne”. Często cytowany na katolickich forach prof. Peter Fedor-Freybergh twierdzi: „Szacunek dla nowego życia od samego poczęcia i uznanie dziecka za partnera w dialogu są bardzo ważne. Ten dialog rozpoczyna się w momencie poczęcia”. Dialog z czymś, co może rozwinąć się w nowotwór trofoblastyczny? Albo z kilkukomórkową zygotą, o której istnieniu kobieta nie wie i może się nigdy nie dowiedzieć? Szaleństwo. I to szaleństwo kształtuje nie tylko debatę publiczną, ale próbuje też wpływać na kształt prawodawstwa w demokratycznym, świeckim państwie.

[1499]
Dorosły Polak nie może odpowiedzialnie podjąć decyzji o sterylizacji, choć jest to najpopularniejsza na świecie metoda antykoncepcyjna. W Stanach Zjednoczonych wykonuje się kilkaset tysięcy takich zabiegów rocznie. W polskim prawie sterylizacja traktowana jest jak ciężkie uszkodzenie ciała, a lekarz, który jej dokonuje, może trafić na 10 lat do więzienia. Jedynie kilku lekarzy wykorzystuje lukę w prawie – karze podlega nieodwracalne pozbawienie płodności, a po podwiązaniu nasieniowodów nadal możliwe jest pozyskanie materiału do zapłodnienia in vitro.

[1820, źródła katolickiej mizoginii]
Jeden z Ojców Kościoła, Klemens Aleksandryjski, pouczał, że u kobiety sama świadomość jej istnienia powinna wywoływać wstyd. Cytowany już św. Augustyn nie bardzo nawet wiedział, po co kobiety istnieją. „Nie wiem, do jakiej pomocy mężczyźnie została stworzona kobieta, jeśli wykluczymy cel prokreacji. (...) Jeśli kobieta nie została dana mężczyźnie do pomocy w rodzeniu dzieci, to w takim razie do czego? Może do tego, by razem uprawiali ziemię? W takim razie lepszą pomocą dla mężczyzny byłby mężczyzna. To samo tyczy się pociechy w samotności. O ileż przyjemniejsze jest życie i rozmowa, gdy mieszkają ze sobą dwaj przyjaciele niż mężczyzna i kobieta”.
[2097]
Dawno, dawno temu, w 1991 roku, pewien stomatolog, członek partii Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, Kazimierz Kapera został podsekretarzem stanu w ministerstwie zdrowia w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego. Jego ministerialną karierę zakończyła po dwóch miesiącach wypowiedź, że „homoseksualiści to zboczeńcy roznoszący AIDS”. Premier odwołał go w trybie natychmiastowym. Dziś niewyobrażalne, prawda? Dziś uwagi, że używanie takich słów jak „pedał”, „zboczeniec” czy „sodomita” jest niestosowne i pogardliwe, przez prawicowych publicystów traktowane są jak zamach na wolność słowa. Obrażanie innych to przecież ich wolność obywatelska, przejaw opinii. A przy kolejnym projekcie ustawy o związkach partnerskich zgłoszonym przez Nowoczesną Episkopat nie musiał się nawet specjalnie fatygować. Zrobiła to za niego przerobiona na PiS-owską modłę Krajowa Rada Sądownictwa, w której opinii projekt okazał się niezgodny z konstytucją. W ocenie – negatywnej naturalnie – padły słowa, że Polska nie jest demokratycznym państwem prawnym, ale chrześcijańskim państwem prawa, a stanowione w RP prawa muszą odpowiadać naszej naszej chrześcijańskiej kulturze. „Stanowimy prawo w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem” – oznajmili sędziowie.

[2132, o kryciu pedofilii w KK]
W podobnej sprawie prokuratura w Chodzieży latem bieżącego roku zobowiązała diecezję poznańską do udostępnienia dokumentów księdza skazanego za molestowanie. Arcybiskup Stanisław Gądecki odmówił, zasłaniając się „tajemnicą zawodową”. Gdy prokurator go z niej zwolnił, kuria zaskarżyła postanowienie do sądu, a gdy ten przyznał rację prokuraturze, stwierdziła, że akta księdza są od dawna w Watykanie. Termin prawomocnego wydania dokumentacji upłynął. Następnym krokiem powinno być policyjne przeszukanie siedziby kurii. Byłby to precedens. Czy prokuratura się odważy? To też na razie trudno sobie wyobrazić, ale dynamika wydarzeń jest coraz większa.

sobota, 19 października 2019

Pan Lodowego Ogrodu (Jarosław Grzędowicz)

560, 656, 512, 880. Tyle stron mają kolejne tomy. 14h08m, 17h40m, 14h10m, 23h10m, czyli łącznie ponad 69 godzin zajęło Jackowi Rozenkowi odczytanie całości. Nie jest to przypadek Diuny Herberta, kiedy zasadniczo kolejne tomy można czytać jako oddzielne powieści. Kiedy zabrałem się za pierwszy tom, nie myślałem, aby naprawdę odsłuchać całość, i przez długi czas nawet myślałem, że poprzestanę na pierwszym. (Niedoczytane książki to moja mała fobia, mam parę takich w swoim dorobku czytelniczym, piję kawę i myślę sobie: ty tu sobie pijesz kawę, a co z tą całkiem dobrą książką, którą odłożyłeś trzy lata temu? Ty się ciupciasz, ty robisz trening, ty oglądasz filmy, a te niedoczytane książki czekają...) Więc byłbym usprawiedliwiony, gdybym nie sięgnął po dalsze tomy. Pierwszy zdobył uznanie i nagrody, trochę mnie to zaskoczyło, bo z początku słabo się bawiłem. Że niby co? Przyleciał na planetę, na której jest magia? Rakietą przyleciał? Jakaś poroniona koncepcja połączenia fantasy z sajens-fikszyn? Zaraz, zaraz, powiedziałem sobie, a czy czasem nie lubisz tych filmów o międzygwiezdnych podróżach, w których można dokonywać cudów telekinetycznych i elektrycznych, jak miotanie piorunami z rąk, jeśli Moc jest z tobą? No, lubię, więc może jednak nie oceniajmy za szybko. Zwiadowca Vuko Drakkainen przybywa na Midgard jako ratownik, ma ewakuować przebywających tam ludzi, od razu podejrzewamy, że łatwo mu nie pójdzie, bo cztery opasłe tomy przecież. Z jakichś tajemniczych (do czasu) powodów na Midgardzie nie działa elektronika, a poza tym wysokie etyczne standardy nakazują, aby nie mieszać miejscowym w główkach, więc Vuko ma do dyspozycji jedynie swoje ciężko wytrenowane umiejętności, jak walka na miecze, ale i Cyfrala, bioniczny wszczep, który czyni z niego półboga z niezwykłymi mocami takimi, jak przyspieszanie reakcji (przydatne w walce) lub widzenie w ciemnościach. Mimo tego w pierwszym tomie Vuko błądzi w ciemnościach, nic się nie klei, czterej zaginieni są wciąż zaginieni, aż dopiero na sam koniec wyjaśnia się jedna z zagadek w sposób tak spektakularny, że już wiedziałem, że muszę czytać, a raczej słuchać dalej. Teraz uchylam rąbka tajemnicy w nadziei, że nie będzie to po prostu zerwanie z tajemnicy kiecki, a potem majtek i stanika. Nie wchodząc w szczegóły, ludzie z Ziemi stają się półbogami, kiedy dowiadują się, jak wykorzystywać magię drzemiąca w uroczyskach. A że wyobraźnię i wiedzę mają ludzką, wysoko technologiczną, a ambicje ogromne - sięgają po wielką władzę, która zniewala kraje i obala trony. Misja Drakkainena z ratunkowej staje się interwencyjna - trzeba powstrzymać szaleńców. Nieco przeszkadzało mi jedynie to, że te wielkie zamysły ludzi, którzy na Midgard przybyli jako naukowcy, są w istocie planami stworzenia prymitywnych totalitarnych reżimów, z których jeden ma charakter mocno religijny, a drugi - militarno-ekspansywny. To nie są wszystkie opcje, bo ludzi jest czterech, każdy z innym pomysłem. Łatwo mi mówić, ale co ja bym zrobił, gdybym dostał do rąk taką moc? Najpewniej to, co Pani Bolesna, pogrążona w letargu, która stworzyła na swój użytek coś w rodzaju pindeckiego, wegańskiego raju, w którym i tak czynnik przymusu odgrywał główną rolę. Jak poucza przybyłych do doliny Gillermo, miejscowy centaur, do Pani Bolesnej należy się modlić śpiewając:
Hoy en mi ventana brilla el sol
Y el corazón...
czyli piosenkę znaną między innymi z filmu Saury. Jest to bardzo pocieszny obrazek: gdzieś daleko w kosmosie tamtejsze cudaki śpiewają coś takiego. Rozenek przeczytał tekst nieco z francuska, szkoda, że nie posłuchał piosenki w oryginale. Jako Pan Bolesny kazałbym sobie śpiewać:
To brzeg pulsujący
To rąk ocean gorący
To mrok, cierpki mrok
I noc, noc,
dzięki czemu mogę zgrabnie nawiązać do Drakkainena, pół-Fina, pół-Polaka, który ma duszę chorwacką, bo się tam wychował, więc mamy okazję zapoznać się z licznymi przekleństwami chorwackimi oraz fińskimi, ale nie polskimi. (Wspomina też o Tesco na Hvarze. Tesco w Chorwacji? To chyba sprawka pieśni bogów.) Oto jedna ze szczególnie udanych wiązanek:
Perkele saatani vituu... da piczki materi... jebal tebe kon sestru krvavim kuračem na majčinom grobu... haistaa paska...
Inny zabawny moment to ten, w którym Drakkainen słyszy ni z tego ni z owego midgardzkie dziecko mówiące po angielsku tymi słowami:
Szczególnie uderzająca jest możliwość oddziaływania świadomościowego na aspekty rzeczywistości, które w dawnym systemie postrzegania podlegały tyranii materialistycznego intelektualizmu, a w nowym świecie muszą ustąpić przed nieintelektywnym zastosowaniem świadomości kreatywnej. Dzięki wyeliminowaniu aspektów odnoszących się do mitów zmaterializowanej obiektywizacji rzeczywistości, a także i archeokultury odnoszącej się do samowytworzonych liczmanów tak zwanej etyki i przywiązania do jednostkowej indywidualizacji, możliwe będzie osiągnięcie etapu superświadomości kreatywnej, w pełni oddziałującej na bazę materialną rzeczywistości i zdolnej do jej kompletnego przekształcenia w akcie kreatywno-artystycznym, które to akty staną się w pełni autonomicznymi bytami fizykalnymi.
Pomysł szalony, ale całkiem dorzeczny, jeśli zna się kontekst. Jak dotąd nie wspomniałem o drugim ważnym wątku powieści, czyli przygodach Filara, dziedzica tronu kirenejskiej dynastii władającej Amitrajem. Dopiero bodaj w tomie trzecim skrzyżują się jego i Drakkainena ścieżki, w czym pewien udział będzie miała moja ukochana Pani Bolesna. Jednym z towarzyszy wędrówek Filara jest Kebiryjczyk N'Dele Aligende, którego styl walki pragnąłbym ujrzeć na filmie. N'Dele ma zwyczaj w czasie walki tańczyć, klaskać i podśpiewywać. Ayeete nguru! Ayeete himba! Ayeete umbayee! Na koniec zamieszczę fragment audio, który mnie rozbawił. Zakładam, że lektor Rozenek skończył szkołę aktorską, w której zapewne mają zajęcia z odgrywania pijanego. Mam wrażenie, że Rozenek zaliczył je z najlepszą oceną.

To nie jest moje miejsce czyli Luciérnagas

Piękna jest otwierająca film scena ze zbioru ananasów. Na jednego z dorywczych pracowników wołają Sindbad, więc ktoś domyślniejszy ode mnie wiedziałby od razu, że ten niemówiący po hiszpańsku główny bohater Ramin pochodzi z mniej lub bardziej Bliskiego Wschodu. Nie tak szybko dowiadujemy się skąd konkretnie, ale wiemy dobrze dlaczego, bo to film z outfilmu. Ramin chciał trafić do Grecji lub Turcji, ale jakimś dziwnym trafem wylądował w Veracruz w Meksyku, skąd nie tak łatwo się wyrwać. Oczywistym problemem Ramina jest samotność, zwłaszcza że związek na odległość wygląda na zakończony. Pomimo bariery językowej przykleja się do niego Hondurańczyk Guillermo, a robi to w taki sposób, jakby chciał Ramina poderwać. Jak wiemy, w różnych kulturach zachowania odczytywane seksualnie nie muszą takimi być w istocie. Obecny paradygmat północno-atlantycki jest taki, że wszystko jest seksualne, z propozycją poczęstunku pomidorówką włącznie. Tymczasem mężczyźni tańczący w Turcji lub trzymający się za ręce w Indiach to rzadko kiedy są geje. W postaci Guillerma jest pewna ambiwalencja i na tym poprzestańmy. Inna ważna postać filmu to Leti, u której w tanim hotelu pomieszkuje Ramin. Poznajemy nieco detali z jej życia prywatnego, które, można by rzec, pozwalają nam pojąć, czemu zbliżyła się do Ramina. W outfilmie napisali
Oryginalny tytuł „Luciérnagas” (świetliki) odnosi się do artykułu napisanego w latach 70-ych przez Pasoliniego, w którym opisywał ludzi zepchniętych w mrok przez faszyzm i przemoc, a którzy mimo to w jakiś sposób potrafią się porozumiewać i odnajdywać drogę do siebie nawzajem.
To skojarzenie zasługuje na nagrodę imienia Jana Pawła Drugiego, mistrza wagi ciężkiej w kategorii non sequitur.

Jarosław Kaczyński zanagramowany

Jemu się to prostu należało. Mężczyźni są ponoć z Marsa, ale ten konkretny raczej z Saturna, dokąd wiedza o ultrasonografach dociera powoli, a mam tu na myśli niedawną jego wypowiedź, że dopiero dwa dni temu dowiedział się, że są takie urządzenia, które pokazują, jak wygląda człowiek w środku. Gdyby Szymborska nie wydawała swoich tomików z szaloną częstotliwością jednego na pięć lat, a powiedzmy dziesięć, to w wierszu o nieodbytej podróży w Himalaje mogłaby wabić yeti nie tylko jabłuszkiem przekrojonym na krzyż, ale i ultrasonografem. Wisiu, a co ty chciałaś robić z yeti? - tak zapytam ze słabo maskowaną insynuacją.

sobota, 12 października 2019

Ok, idę na wybory

Po prawej stronie ekranu robi się niesmacznie - napisał prawiczek. Tak, najlepiej, żeby homoseksualiści całowali się tylko z homoseksualistkami.

PS. Film pochodzi z jutubowego kanału słynnych polskich gejów, Dawida i Jakuba, którzy najwidoczniej usunęli już tę produkcję ze swojego konta, ale internet pamięta.

Sócrates

Interesujące doświadczenie: zobaczyć film Sókrates zaraz po Jokerze. Temat jest bardzo podobny: jak społeczeństwo wypycha jednostkę poza swój margines. To lekka przesada, bo tytułowy piętnastoletni Brazylijczyk Sokrates, który popadł w niedolę po nagłej śmierci matki, nie zapowiada się na kryminalistę, a ewentualnie na męską prostytutkę, choć w tej profesji na razie idzie mu średnio. Opcje życiowe ma Sokrates nieciekawe: ośrodek opieki dla nieletnich (dziwne, ale nie ma przymusu), religijny ojciec, z którym  byłoby synowi gejowi trudno wytrzymać, a na końcu całkiem fajny kochanek, z którym trudno się wiązać na siłę, zwłaszcza kiedy wyjdzie na jaw to, czego tu nie napiszę. Już na początku zostaliśmy uprzedzeni, że film jest raczej amatorski, bo sfinansowany z funduszy przeznaczonych na takie właśnie cele. W warstwie realizacyjnej - zgoda, bo dawno już nie obejrzałem tylu ujęć kręconych z trzęsącej się ręki. Jeśli zaś chodzi o stronę fabularną, to zarzutów nie mam, historia jest wciągająca i poruszająca, i nawet nie mam pretensji o otwarte zakończenie. W związku z tym życzymy Sokratesowi, aby się odbił od dna i na wzór Anny Madrigal stanął na czele wielkiej, tęczowej wspólnoty.

Joker

W blasku kwietniowego Księżyca w pełni jednorożec zbliża się do samicy i wprowadza członka do jej pochwy. Czytała Krystyna Czubówna. Chyba przegapiłem ten odcinek filmu o zwierzętach, nie ja jeden. Za to możemy sobie obejrzeć realistyczny do bólu film o Jokerze, przeciwniku Batmana, który był dla mnie istotą w rodzaju jednorożca, nieco tylko bardziej od niego realną, zamieszkującą umowne uniwersum, niby przypominające amerykańską metropolię, ale bardziej w zakresie symboli i archetypów niż detali życia codziennego. Skąd wziął się Joker? - to interesujące pytanie, na które już padła odpowiedź w innych filmach, ale zawsze w konwencji komiksowej. W filmie Burtona wpadł do kadzi z kwasem i to go tak strasznie wkurzyło, że zaczął się mścić na kim popadnie. Słabo to pamiętam, ale genialny Joker Nolana (grany przez Ledgera) też miał jakąś poważną traumę w mózgu, okrutny tatuś, lub coś. Pragnienie zemsty rodzi się z krzywdy. A kto skrzywdził Arthura Flecka w najnowszym filmie o Jokerze? My wszyscy, bo na swojej drodze życia nie spotkał prawie nikogo, kto okazał mu sympatię lub współczucie. Pomyślcie o tym wy wszyscy, którzy wydzieracie się na kasjera w sklepie lub na panny z call center, może w ten sposób stwarzacie nowego Jokera? (Tę myśl dedykuję przede wszystkim sobie, choć nawiasem mówiąc taka motywacja do bycia miłym i uprzejmym jest dla ubogich duchem.) Jak widzimy, Arthur wcale nie chce być zły, lecz ma swoje granice wytrzymałości i nieco kruchą psychikę, która pozwala mu funkcjonować w społeczeństwie jedynie przy regularnie zażywanych pigułkach. Obcięto fundusze, zamknięto ośrodki pomocy, pigułki się skończyły, a z nimi - stary Arthur. Resztę załatwiło społeczeństwo, które uwielbia wyśmiewać się z dziwolągów, w tym przypadku - ze spektakularnie nieudanego komika. Żeby nie było tak prosto, to samo społeczeństwo wzięło sobie Jokera na sztandary w swoim buncie przeciw władzom, choć daleko mu do geniusza zbrodni, jakim bywał w innych filmowych wcieleniach. Prawiczkom nie powinien podobać się ten film lansujący tezę o odpowiedzialności społeczeństwa i jego władz za kreowanie przestępców. W kolejce do czytania mam książkę o Norwegii, z mojej powierzchownej wiedzy - społeczeństwie zamożnym i mocno egalitarnym, a jednak udało im się wyhodować Breivika. To nieco mąci mój entuzjazm dla wspomnianej tezy. Zapewne jest jak zwykle: prawda jest nudna i leży pośrodku. Film wywołał we mnie reakcję odwrotną do martini Bonda, jestem zmieszany, nie wstrząśnięty. Życzę Phoenixowi oskara za jego rolę, ale twórcy filmu mi podpadli, bo Joker bez krzty posępnego poczucia humoru nie jest Jokerem. Redaktor Janicka też tak uważa.
The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger