Divadlo - má láska
Oto mój wypot na temat Teatr - moja miłość. Naprawdę kocham teatr, a zwłaszcza wtedy, gdy
- spektakl nie jest farsą, choćby nieźle zrealizowaną, dobrze zagraną, ale bez polotu; niestety; to zdarzyło mi się trzy dni temu w Opolu; dla porównania krakowski Mayday w ciągu 10 minut przewyższył wyrafinowaniem sztukę, o której mowa,
- postać będąca alegorią głodu nie rzuca kurzymi udkami w widownię; w tym wypadku nie wiem, czy to lepiej, że były usmażone; to onegdaj zdarzyło się Kwiatkowi w teatrze zakopiańskim,
- postaciami nie są kobiety wyzwalające się z patriarchalnej opresji w czasie serii spotkań, których pretekstem jest wspólna nauka hiszpańskiego; donde esta la biblioteca?
Przyznam otwarcie: w obliczu tych faktów teatr musi sobie dać radę bez mojej miłości. Inne formy sceniczne też są lekko zagrożone. Oto historia Ewy ku nauce i przestrodze. Jako dziecię nieomal wybrała się Ewa na koncert szant (lub coś w tym stylu) do klubu studenckiego na zaproszenie brata. Przyszła dość późno, usiadła na końcu sali tuż przy przejściu dla widzów. Atmosfera była luźna, piwko, papierosy, spoks. Z pierwszego rzędu zerwał się nagle gość i rzucił biegiem za potrzebą z widocznym wysiłkiem próbując powstrzymać zawartość żołądka przed wydostaniem się poprzez usta. - Wiedziałam, że nie dobiegnie. Wiedziałam, na kim się zatrzyma - mówiła Ewa, która chwilę potem przyjęła zwrot z żołądka na swoją pierś. Może w tej historii jest parę szczegółów, które odbiegają od pierwotnej wersji tej opowieści, ale jednego detalu jestem pewien: bluzka, którą miała na sobie Ewa, była ozdobiona haftem richelieu. To zbyt przerażające, aby było zmyśleniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz