Nie wiem po co ten tytuł

              

niedziela, 28 czerwca 2020

Poncho - mi amor (serial Dom kwiatów)

Serial jest anonsowany jako komediowy, a ja chyba się nie roześmiałem na nim ani razu. To niby fatalnie, ale przecież jako rozrywka okazał się znakomity. Gdyby streścić fabułę, to prawidłową diagnozą byłaby telenowela. Nie jest to telenowela choćby z powodu formatu, którym jest serial złożony z sezonów, ale i narracji, dużo bardziej dynamicznej niż w telewizyjnych tasiemcach. Po obejrzeniu całości wzrosła moja sympatia do Meksyku, a wiemy, że to kraj o zszarganej reputacji. Powodem sympatii jest obyczajowa otwartość, na którą w Polsce liczyć nie można. Jeśli w Polsce pojawiają się wątki homo w filmach, to nieodłącznie z cierpieniem, bo przecież katechizm KK mówi o obiektywnym nieuporządkowaniu. Kaczyńscy i Glińscy, kręćcie sobie te historyczno-religijne zakalce, ale światowego sukcesu wam nie wróżę. Dudzie i Bosakowi polecamy raczej nowenny zamiast tego serialu. Perypetii rodziny de la Mora opisywać tu nie będę, wspomnę tylko o przewidywalnym efekcie: z sezonu na sezon inwencja słabnie, w trzecim sezonie popełniają retrospekcje, co na ogół jest słabym pomysłem. Tym razem retrospekcje nawet się bronią, bo pokazują fascynujące dla mnie zjawisko zwycięstwa konserwy nad swobodą obyczajową, które dokonało się w latach osiemdziesiątych. W obsadzie jest wielu dorodnych mężczyzn, w tym tytułowy Poncho, w którym się zakochałem. Raczej nie miałbym u niego szans, bo choć przejawia nietypowe skłonności seksualne, to na pewno nie byłbym na jego liście. Wśród bohaterów jest niedobra hiszpańska kobieta o imieniu Purificación, na której skupiła się telenowelowa tandetność scenarzystów. Pozostałe postaci są jakby mniej karykaturalne. Niestety imię Purificación nie zrobi w Polsce takiej kariery jak Daenerys.

wtorek, 23 czerwca 2020

Prawiczki bredzą - warto im to zapamiętać

W filmiku wykorzystałem krążące w sieci materiały z wiecu Dudy w Brzegu 13 czerwca („ideologia LGBT to nowy bolszewizm”), z „debaty” w TVPiS z wypowiedzią Czarnka 13 czerwca („skończmy z tymi prawami człowieka dla LGBT”) i z wystąpienia Macierewicza w Rzeszowie 21 czerwca (wprowadzając kartę LGBT Trzaskowski chce „wychowanie w pedofilii uczynić obowiązkiem samorządu”). Oczywiście, macie rację prawiczki, wszystko jest wyjęte z kontekstu, i ja się z tym zgadzam. Jest kontekst, w którym te wypowiedzi są mądre i humanitarne, a ten kontekst to komory gazowe dla lesbijek, gejów, biseksualistów i transseksualistów, czego żaden z tych panów przecież nie proponuje. Przypomnijmy też tweet Brudzińskiego, który bawi się ptaszkiem.
Jeśli wierzyć Monice Olejnik, atakowany Brudziński bronił się tym, że wypowiedź wyjęto mu z kontekstu. Zdolniachy, wyjąć z kontekstu dwa zdania to niemała sztuka. Do ptaszków mam sugestię, żeby zafajdały mu tę kapliczkę. Wiem, ptaszki, że was na to stać.

sobota, 20 czerwca 2020

Marny (Andrew Sean Greer)

Tytuł polski jest pozytywnie zadziwiający, bo imituje autentyczne nazwisko amerykańskie oddając sens słowa oryginalnego po polsku. Ten pomysł nie był marny. Jeśli sobie tę książkę na spokojnie przemyśleć po jej przeczytaniu, to robi coraz lepsze wrażenie. Powierzchowne odczytanie nie sprawia wielkiej radości, bo też nie ma jej wiele w życiu pięćdziesięcioletniego geja Artura Marny'ego, który właśnie zakończył pewien związek, a ma dość marne szanse na następny. Uciekając przed tą zgryzotą Artur udaje się w podróż dokoła świata, co nie wiąże się z wielkimi kosztami, bo jest znanym pisarzem, którego chętnie zapraszają na uniwersytety, konferencje, staże i reportaże. Chyba więc nie jest taki marny? Trochę jest, bo wyrastał w cieniu prawdziwych legend literatury, a duża część jego popularności wynika stąd, że obracał się w ich kręgu, z niektórymi w łóżku. Oprócz poczucia samotności dopadł go kryzys twórczy, bo wydawnictwo odrzuciło jego najnowszą powieść, której opisy przywodzą na myśl gejowską wersję Ulissesa. Ciekawe, czy to prawda, czy książki powstają jako efekt negocjacji pisarza z redaktorem.
Gdzie jest jego redaktorka, kiedy jej potrzebuje? Jego redaktrix, jak ją kiedyś nazywał: Leona Flowers. Lata temu rozdawała wydawnicze karty w jakimś innym wydawnictwie, ale Marny pamięta, jak brała jego pierwsze powieści, włochate od górnolotnej prozy, i przerabiała je na książki. Sprytna, zręczna, tak znakomicie przekonująca go do zaproponowanych cięć. „Ten akapit jest taki piękny, taki wyjątkowy – mówiła na przykład, przyciskając do piersi wymanikiurowaną dłoń – że zachowuję go wyłącznie dla siebie!”. Gdzie jest teraz? Na trzydziestym piętrze jakiegoś wieżowca z jakimś nowym ulubionym pisarzem, któremu serwuje te same wypróbowane teksty: „Myślę, że brak tego rozdziału będzie rezonować w całej powieści”. [2913]
Niektóre epizody zrobiły na mnie wrażenie. W czasie przesiadkowego pobytu w Paryżu, parę godzin przed odlotem do Marrakeszu Artur idzie na imprezę. Z francuskim jest u niego marnie, ale to nic, poznaje Javiera. Jest to spotkanie, które może się zdarzyć każdemu, z kimś, kto wydaje się naszą zaginioną połówką, ale nic z tego nie wyniknie, bo jest za wcześnie lub za późno, w tym wypadku to drugie, pominąwszy inne okoliczności. W Maroku w czasie wycieczki na pustynię Artur dowiaduje się od znajomego Lewisa, że ten rozstaje się z nieodłącznym do tej pory Clarkiem po dwudziestu latach. Rozstali się krótko po podróży do Texasu, jednym z najlepszych ich wspólnych doświadczeń. Cóż więc takiego dramatycznego nastąpiło? Nic. Co dziesięć lat odnawiali kontrakt na wspólne życie i doszli do wniosku, że tyle wystarczy. Rozstali się w przyjaźni zachowując jak najlepsze wspomnienia. Rozważanie takich życiowych scenariuszy jest atakiem na świętość polskiej rodziny, która ma trwać od ślubu do śmierci, choć czasem nie ma to najmniejszego sensu. Powieść kryje w sobie niespodziankę, związaną nie tylko z Freddym, byłym kochankiem Artura, który bierze ślub w czasie wojaży pisarza. Nie powiem wprost, o co chodzi, ale zastosuję tani chwyt, rysunek Mrożka.
Mędrcy pisali, że powieść Greera to szampańska zabawa. Na ten temat powstał wiersz. Po nim trzy cytaty.

Nic poza

Bóg zabawy z łagodnym uśmiechem na obliczu
zaprasza gestem do siebie

podsuwa ci
wiaderko i łopatkę
organy kościelne i płciowe
ją i jego
pamiętniki Monthy Pythona i skecz Anny Frank
manifesty i encykliki
mechanikę pojazdową i kwantową
myśl o łagodnym uśmiechu na jego obliczu
o geście i bacznym spojrzeniu Wielkiego Brata

już wkrótce zwycięży śmierć
lepiej by nas przy tym nie było

[397, wybór koloru garnituru]
Ale przede wszystkim: niebieski. Wybrany w pośpiechu z wachlarza tkanin, nie taki zwykły niebieski. Morski? Lazurowy? Trudno opisać. Nie za jasny, nie za ciemny, nasycony, półmatowy, zdecydowanie śmiały. Coś między ultramaryną a pentahydratem siarczanu miedzi, między Amonem a Wisznu, między Izraelem a Grecją, logami Forda i Pepsi.

[1056, w Meksyku, Marian to żona jego partnera, porzucona dla Artura]
Przez cały ranek wspinali się na dwie potężne piramidy, Piramidę Słońca i Piramidę Księżyca, kroczyli Aleją Zmarłych („Tak naprawdę nie jest to Aleja Zmarłych – informuje go Fernando. – I nie jest to Piramida Księżyca”), wyobrażając sobie, że wszystko to pokrywa malowana polichromia ciągnąca się całymi milami przez wszystkie ściany, posadzki i dachy starożytnego miasta zamieszkiwanego niegdyś przez tysiące ludzi, o których dosłownie nic nie wiemy. Nie znamy nawet ich imion. Marny wyobraża sobie kapłana okrytego pawimi piórami, schodzącego po stopniach jak w musicalu MGM albo na pokazie drag queen: rozpostarte ramiona, dobiegające zewsząd donośne dźwięki konch i Marian Brownburn stojąca na szczycie z bijącym sercem Artura Marny’ego w dłoni.

[1770]
Trzeba zaufać narratorowi, gdy pisze, że Artur Marny jest – technicznie rzecz biorąc – nieszczególnie kompetentnym kochankiem.

piątek, 19 czerwca 2020

Doktor Sen czyli Doctor Sleep

Dziękuję ci, opatrzności, że długo ukrywałaś przede mną istnienie filmu 2010: Odyseja kosmiczna, który w końcu obejrzałem ładnych parę lat temu. Dobrzy ludzie mnie uprzedzili, żeby się nie spodziewać. Dobrze rzekli, ten sequel był potrzebny jak Dudzie konstytucja. Gdyby to był po prostu jakiś tam film niepowiązany mniej lub bardziej pretekstowo ze słynnym oryginałem, to by się obejrzało i zapomniało. A ponieważ to sequel, obejrzało się i zapamiętało ten cholerny niesmak. Po tym wstępie czas na skopanie Doktora, ale uczynię to powściągliwie. Przede wszystkim z tego powodu, że horrory przestały na mnie działać jeszcze za pokolenia JP2, więc z góry było dla mnie jasne, że to film nie dla mnie. Próby straszenia wampirami, strzygami, czy diabłami co najwyżej mogą mnie rozbawić, a częściej znudzić. W tym sensie film jest zabawny jak centra na Słowacji. To niby herezja, bo Lśnienie jako horror też na mnie słabo działa, ale ma wiele innych walorów, których nie ma Doktor. Tam powoli odsłaniana tajemnica, tu cios łopatą w łeb. Oraz wtórność, bo tym razem to Danny, dojrzały chłopiec z Lśnienia wchodzi w rolę pomocnika medium, którym jest czarnoskóra nastolatka. Oboje stawiają czoła grupie swoistych wampirów (technicznie nie wampirów, ale praktycznie – jak najbardziej). W oderwaniu od oryginału film jest nawet przyzwoity, ale jako sequel rozczarowuje. Korzystając z rad mądrych ludzi, osoby takie jak ja, po których horrory spływają jak demokracja po kaczce, powinny znaleźć sobie klucz interpretacyjny. Prawiczki mogą w wampirach widzieć ideologów LGBT, lewacy – krwiożercze korporacje, a intersekcjonalne feministki – Christinę Sommers. Podejrzewam, że każdy znajdzie sobie coś, czego boi się bardziej niż tych nieudolnie przerażających kreatur z filmu.

czwartek, 18 czerwca 2020

Waldemar Krysiak pokazuje Du*ę


Która Du*a jest atrakcyjniejsza - rzecz gustu. Jedno za to da się powiedzieć z całą pewnością, ale najpierw trzeba wspomnieć o wizycie Barta Staszewskiego w pałacu prezydenckim. Bart miał ze sobą zdjęcia młodych samobójców, którzy nie wytrzymali homofobicznej presji. Prezydent miał na to powiedzieć, że „tym ludziom jest potrzebny lekarz, psycholog, a nie równe prawa”. Z całą pewnością Du*a z drugiego zdjęcia potrafi produkować inteligentniejsze wydzieliny. Jeśli chodzi o geja Krysiaka, nic specjalnie o nim nie wiem poza tym, że sprzeciwia się „ideologii” LGBT i mieszka w Berlinie. Drogi Krysiaku obnoszący się z Du*ą, czemu się wyniosłeś do Berlina? Czemu nie żyjesz w Polsce, где так вольно дышит человек? [Źródło]

wtorek, 16 czerwca 2020

Z Cygankiem, panowie, wy ślubu nie bierzcie...

Proszą o to: Kobuszewski, Józefowicz, KosewskiRyncarz i z wielkim trudem opierająca się tej pokusie zdrowa część społeczeństwa.

Kobiety biegną czyli Ženy v běhu

Jeśli mowa o biegnących kobietach, to trudno pobić Lolę, film niesamowity, z niezapomnianym momentem w czasie seansu, kiedy jedna z widzek udała się do WC biegnąc przed ekranem. Kobiety są cztery, matka i trzy córki, a udział w maratonie ma uczcić ojca, który miał w planach to samo, ale Bóg miał inne plany. (To na pewno był Bóg Spinozy.) Każda z córek ma inną życiową sytuację, jedna ma trójkę synów i sympatycznego, lecz niezbyt praktycznego chłopa, druga jest kochanką szefa (kobiety, lepiej nie bądźcie kochankami szefa), a trzecia marzy o dziecku, co może być nieco skomplikowane, skoro chce się obyć bez faceta (a ma powody). Kobiety wynajmują przystojnego trenera i zaczynają ćwiczyć. Wszyscy znamy te schematy tefałenowskich romkomów – i tu mamy jeden z nich, ale jeszcze bardziej posłodzony i ugrzeczniony. Córki przeżywają wprawdzie małe dramaty w relacjach z mężczyznami, ale znoszą to z pogodą ducha. Można obejrzeć ten sympatyczny film, bo przecież nie da się żyć tylko schabowym i kapustą, czasem trzeba zjeść crème brûlée. Ale pamiętajmy, crème brûlée jest piekło wybrukowane.

Piotr Stramowski śpiewa

Svarovski niszczy polską rodzinę



To było dwa lata temu, może się opamiętał?

poniedziałek, 15 czerwca 2020

Jojo Rabbit

Wszyscy powiedzieli o tym filmie wszystko, co nie powstrzyma mnie od dorzucenia swoich trzech groszy. Wszyscy już wiedzą więc, że Jojo jest dziesięcioletnim nazistą, którego urojonym przyjacielem jest Adolf Hitler. Czas na bycie nazistą jest nieszczególny, bo Rzesza właśnie zaczyna dostawać manto. Mamusię gra genialna Scarlett, a tatusia nie ma, bo walczy we Włoszech. Kolejna ważna postać to Elsa, żydowska nastolatka ukrywająca się w domu Jojo, o której nic nie wiedział – do czasu. Film zaczyna się jako groteska, więc intrygujące staje się pytanie, do czego to zmierza. A zmierza do upadku, który jest słabą okazją do drwin i zabawy. Od groteski i ironii przechodzimy stopniowo do powagi i refleksji, a niektórzy śmieszni naziści okazują się bohaterami. Do pewnego stopnia usprawiedliwia to opinię o pudrowaniu nazistowskiej historii Niemiec. Film zapewne dokłada się do tworzenia narracji o biednych Niemcach opętanych przez nazistów niewiadomego pochodzenia, choć nie sądzę, aby obecnie zagrożenie tą wizją było czymś innym niż fantazją zalęknionych polskich prawiczków, których z drugiej strony atakują dzikie hordy ideologów LGBT. Rzekłbym, że zbyt wielkie się tu wysuwa oskarżenia, ambicje twórców są nieco mniejsze: wlać w nasze dusze kojącą refleksję, że zamroczenie fanatyzmem nie zdoła zniszczyć dobra w człowieku. Czy jesteśmy tak naiwni, aby to kupić? Zróbmy przyjemność twórcom i bądźmy naiwni, przynajmniej do środy.

Kłamstwo doskonałe czyli The Good Liar

Kolejny film o staruszku dorabiającym sobie do emerytury szwindlami. Od początku się domyślamy, że kanciarz Roy zostanie wybatożony lub jakoś tam ukarany, a twórcy filmu nie próbują nam wmawiać, że kara mu się nie należy. Przez portal randkowy poznał Betty, kolejną ofiarę zaplanowanego oszustwa. Może więc Betty zostanie oszukana, a potem dokona wyrafinowanej zemsty? To jeden z tropów, nie rozstrzygam, czy słuszny. Wszystko niby gra w tym filmie, uwielbiam głównych aktorów, w tym Toveya, który jak zwykle zagrał geja (bo rola geja to marzenie Toveya), choć to prawie zupełnie bez znaczenia dla fabuły. Realizacja w porządku, światło, zdjęcia i stylizacja wąsów bez zarzutu. Jednego nie wybaczę: tandetnego pomysłu, żeby ni stąd, ni zowąd wycieczkami w przeszłość uzasadniać przebieg akcji. Bez żadnych retrospekcji Roy nagrabił sobie na solidne manto. W myśl pamiętnych metod esbeckich nie wystarczy kogoś obwołać wrogiem ludu. Trzeba dorzucić ślinotok i pedofilię. No i dorzucili.

Gentleman z rewolwerem czyli The Old Man & the Gun

Obsada gwiazdorska, więc ktoś podszedł na bogato do prawdziwej historii starszych panów, którzy rabowali banki na początku lat osiemdziesiątych. Główny napadacz Forrest w czasie ucieczki poznał rezolutną, starszą panią, która ma trzy konie, jeden z nich nazywa się Jan Paweł, czy jakoś tak. Rabunki przeplatają się z romansem i dochodzeniem prowadzonym przez stanowego policjanta, którego spotyka typowy dramat stanowego policjanta – śledztwo przejmują federalni. Dokonując skoków Forrest popadł w swoistą rutynę, co nam daje do myślenia. Po pierwsze, zajęcie wygląda na dużo mniej intratne, niż się wydaje, skoro zajmuje się nim emeryt i to z dużym stażem. Po drugie, uchodził za gentlemana, bo nikt nigdy nie sprawdził granic jego bon tonu. A gdyby któraś lejdi kasjerka powiedziała mu: strzelaj? Cóż, taka nie stanęła na drodze Forrestowi. Dziwne, żadna z nich nie chciała oddać życia za bank. I to byłoby w gruncie rzeczy jedyne moje zaskoczenie związane z tym filmem, który nie jest wart większych inwestycji emocjonalnych. Mam więc do niego takie podejście, jak Forrest do napadów na bank. Wątpię, że w ten sposób spełniłem nadzieje twórców.

Nocny lot czyli Ya-gan-bi-haeng

Zwykle w przypadku filmów koreańskich zmieniam imiona na polskie, żeby uniknąć tych hang choo woongów i soo bong kimów. Powiedzmy więc, że Karol jest gejem i ma znajomego geja poznanego przez internet. Nic romantycznego z ich spotkań nie wynika, bo Karol ma inny obiekt westchnień, czyli Piotra, który pracuje jako kurier w rameniarni. Niebezpieczny ten afekt, bo Piotr jest szkolnym napastnikiem, nie futbolowym bynajmniej. A szkoła jest niekoedukacyjna i bardzo przemocowa, nauczycieli nie wyłączając. Historia ciągnie się nieco przydługo wśród ponurych pejzaży miejsko-śmietniskowych, ani życie Karola, ani Piotra usłane różami nie jest. Jeden wychował się bez ojca, drugi praktycznie też, choć w końcu po latach go odnajduje. Pejzaże w sensie duchowym też piękne nie są. Oprócz naszej pary jest i wielu innych bohaterów, a raczej antybohaterów, są też nieco nużące retrospekcje, które nam wyjaśniają rolę przechowywanego latami buta. Niewiele by stracił ten film, gdyby był krótszy, bo nie da się wejść głębiej w opis relacji Karola i Piotra, aby nie powiedzieć zbyt wiele. Pośrodku szerokiego, suchego stepu wyrosła jedna stokrotka, jak wątły cień romansu między chłopcami pośród miejskiej pustyni. Nie jest to widok, na który serce roście.

Adwokat czyli Advokatas

Jeśli dobrze pamiętam, Litwa, ojczyzna nie moja, ustanowiła prawne zapisy przeciw „ideologii LGBT”, która według dzbana zwanego polskim prezydentem jest groźniejsza od komunizmu. Nie podzielam optymizmu Starszych Panów, że nawet idioci i idiotki, ale chętnie zmienię zdanie, jeśli ten kretyn straci urząd. W kraju, gdzie polit-debile ustanowili prawa przeciw „ideologii LGBT”, żyć się da, jest to opresja, której można nie zauważać, bo nie jest moją pierwszorzędną potrzebą, żeby młodych ludzi przekonywać do seksu analnego lub choćby do tego, że geje powinni być zrównani w prawach. Nie o tym jednak jest ten film, ale o Mariusie, samotnym prawniku po czterdziestce, czyli w wieku, wkraczanie w który odradzają poradniki dla gejów. Dlatego też dziwne bywają ich decyzje w tej fazie życia. Wakacje w Belgradzie? Udział w tłumnym nabożeństwie dziękczynnym za łagodny przebieg pandemii koronawirusa wydaje się większą atrakcją. Ale właśnie w Belgradzie przebywa przystojny Ali, uciekinier z Damaszku, internetowy znajomy Mariusa. Nienachalną obsesją Litwina staje się przewiezienie Alego na teren UE. Łatwe to nie będzie, zwłaszcza że Marius chce działać legalnie. Nieco zaskoczył mnie ten międzynarodowy rozmach filmu, a poruszane przy okazji tematy miały walor świeżości. Jednego z filmu się nie dowiemy. Czy gdyby zamiast Mariusa był Pierre z Francji, w której ustanowiono śluby homo, a ów Pierre miałby ochotę związać się z Alim, to czy wówczas mogliby legalnie wjechać do UE? Pierre od biedy mógłby w Belgradzie poślubić Fatimę i z nią jako żoną wrócić do Francji, ale z Alim taka akcja jest niemożliwa. Wniosek z filmu jest taki, że dzisiejszy świat jest bardzo kolorowy, czyli mieniący się różnymi odcieniami dyskryminacji. Trochę posrana ta różnobarwność.

Tom czyli Tom à la Ferme

Zdziwiłem się, że oglądam ten film. Myślałem, że włączam zwiastun/trailer na vod.pl, a tu zaczął iść film, który okazał się bezpłatny pomijając reklamy (polecam tę z animowanym smokiem). Ponieważ to Dolan, nie przerwałem – i dobrze postąpiłem. Dolan jak na filmowca jeszcze dzisiaj jest szczylkiem, a pomyślmy, że Tom powstał ponad siedem lat temu. Inni chłopcy i dziewczęta jeszcze ledwo z pieluch wyrośli, a ten już filmy robił. Pomysł na fabułę jest wzięty od kogo innego, a opowieść jest czymś w rodzaju dreszczowca. Tego po Dolanie się nie spodziewałem. Tytułowy bohater to młodzian w okularach, jadący na prowincję w Quebecu na pogrzeb swojego chłopaka, który zginął był w wypadku. Tu zaczyna się problem, bo w żadnym momencie nikt otwarcie tak sprawy nie stawia. Wszystko, co oczywiste, Dolan wycina ze scenariusza nożyczkami lub klawiszem „delete”, a jednak te niedopowiedzenia nie robią przykrości widzowi. Najważniejsza część opowieści to obraz relacji Toma z Francisem, bratem zmarłego, który z psychopatyczną zawziętością chce uchronić swoją matkę przed prawdą o nieboszczyku, a jednocześnie nie chce pozwolić Tomowi wyjechać – z powodów częściowo zrozumiałych. Później sytuacja się komplikuje nawet bardziej, Tom zaczyna nieco przypominać bohatera Kobiety z wydm, który chce uciec, ale... Ale mi się podobały te ujęcia z drona! I jak zwykle muzyka. Jeśli może Raczek, to mogę i ja: Francis to kawał dorodnego chłopa, a scena, gdy tańczy tango z Tomem do kawałka Goran Project, ociera się o mistrzostwo, jak ciała bohaterów o siebie, kiedy Tom owija nogę o nogę, a tak w prawidłowym wykonaniu tanga być powinno. Piękna, romantyczna scena pośród innych z martwymi krowami w rolach drugoplanowych.

Piotr Kosewski - Mambo Spinoza z Kabaretu Starszych Panów


Wyobrażam sobie połowę społeczeństwa polskiego, której spokojny sen zakłóca myśl o Bogu Spinozy, w jakiego wierzy poważny kandydat na prezydenta, tym poważniejszy, im bardziej pięknopalca Lichocka z niego szydzi. Któż, jak nie Pawełek Skrzydlewski, został powołany na eksperta TVPiS, który nam uświadomił moralną nędzę wiary w Boga Spinozy. Baruch w ogóle ma złą prasę wśród pobożnych filozofów, a definicja miłości tego myśliciela też jest podejrzana i świadczy o upadku filozofii. Pal sześć, że stosunek człowieka do kiełbasy też może być rodzajem miłości, ale, droga przerażona połowo społeczeństwa, może być nim też uczucie między dwoma Polakami lub dwiema Polkami. W piosence Starszych Panów zwróciłem uwagę na dwie kwestie: po pierwsze, Spinozie nie była obca doktryna Hobbsa-sa, a po drugie, „nawet idioci i idiotki...”. Jako wieszczowie Starsi Panowie antycypowali dzisiejszy obyczaj mówienia o Polakach i Polkach, obywatelach i obywatelach, co lansowała redaktor Warakomska na falach Tok FM. Nigdy nie słyszałem, aby dopowiadała „i aferzystki”, „i złodziejki” lub „i kłamczynie”. Doroto, ucz się od Starszych Panów (i Pań).

poniedziałek, 8 czerwca 2020

Idealny facet dla mojej dziewczyny

Dobre to sushi, mówi synowi Danuta Stenka, która leży w łóżku w szpitalu psychiatrycznym. Ta scenka wywołuje mój głęboki niepokój, bo mam pewność, że już to widziałem, ale z reszty filmu nie pamiętam nic, nawet tego, abym go kiedykolwiek wcześniej oglądał. Ufność, jaką ludzie pokładają we własne wspomnienia, byłaby zabawnym złudzeniem (o czym przekonuje nas wiele solidnych badań naukowych), gdyby nie była tragicznym. Na czym opiera się nasz system sądów? Na tym, co zapamiętali Jadzia z Kaziem. I o czym są święcie przekonani. Ten film został schlastany w ocenach widzów i krytyków, ale chyba niesłusznie. W książce Instrukcje rzeczy łatwych mamy wyjaśnienie, jak pić wodę (potrzebne ci będą: woda, buzia, pojemnik na wodę) lub jak mrugać (potrzebne ci będą: powieki), ale nie dowiemy się z niej, jak oglądać komedie (potrzebne ci będą: zgoda na karykaturalne postacie i głupkowate pomysły fabularne). Można oczywiście nie dać tej zgody i obejrzeć te trzy mądre i wyrafinowane komedie w życiu, o ile będzie się miało szczęście z nimi zetknąć. Przypomnę opinię Szymborskiej.
Komizm Benny’ego Hilla nie należał do specjalnie wyrafinowanych. Ale niech to nie brzmi jak zarzut. Gdyby jakimś dziwnym trafem ludzkość wypracowała tylko jeden rodzaj humoru, a był to właśnie humor wyszukany, subtelny, cienki itd., itp., co najmniej 80 procent ludzi na tej ziemi przeszłoby przez życie, nie roześmiawszy się nigdy.
Od siebie dodam, że i w komediach Szekspira bywa głupkowato. Ponieważ ten film wywołał u mnie parę parsków, jestem do niego nastawiony przychylnie. Fabuła taka banalna nie jest, w skrócie: psychicznie niestabilny Kostek, lat trzydzieści trzy, zakochuje się w Lunie, instruktorce krav maga, która już jest zajęta, ma dziewczynę, zaangażowaną feministkę. Ta ostatnia, aby ratować podupadłą akademię feminizmu, bierze udział w konkursie na kobiecy film erotyczny, w którym gwiazdą ma być Luna. Kostek jest z zawodu kompozytorem w stylu Rubika (w filmie słyszymy fragmenty jego Oratorium dziewiczego), zawodowo związanym z wujem księdzem, mającym wielkie plany dyrektorem katolickiego radia. Ambicje filmu nie są małe, ma to być obraz naszego społeczeństwa, w którym manifestacja prokobieca wznosi okrzyki „Wolna Polka!”, a obok idzie druga, religijna z hasłem „Zawsze dziewica!”. Po tezie i antytezie syntezą jest swawolna dziewica. Według scenariusza zwycięża zdecydowanie jedna strona, ale to nie jest scenariusz, który pisze życie. A jaki pisze? Tu zacytuję Nostradamusa: i ujrzy tonący w zatęchłym bagnie figurę Najświętszej Panienki. Trafne, nie?

Kłamstewko czyli The Farewell

Czy niewiernie oddany tytuł polski coś nam mówi o nas samych? („My” - osoby polskojęzyczne.) Tak, oczywiście, jeśli tylko przyjmiemy, że słowa mają znaczenie i są używane z premedytacją. Na to wielkich pieniędzy bym nie postawił. Tytuł polski świadczy o naszym przeczuleniu na krętactwo i podkreślaniu stron negatywnych, tytuł oryginalny jest ogólnikowy, ale wywołuje prawidłowe odczucia: nostalgii, pewnego rodzaju utraty. Którą wersję wybrałby dzisiejszy Petroniusz, mistrz elegancji? Dzisiejszy Petroniusz to bohater zbiorowy, chór zjednoczonych prawiczków w sejmie, który bez wahania dostrzega piękno określeń typu „chamska hołota”, o ile padną z właściwych ust. Ten Petroniusz zapewne postawiłby na tytuł polski, bo wszystko, co polskie, jest lepsze. Koń mnie poniósł na wertepy, ale już wracam do filmu. Wśród zachęcających do obejrzenia był Tomasz Raczek, który z fobii do spojlerów nie ujawnił, że pretekstem do pożegnania rodziny z babcią chorą na raka było wesele jej wnuka. Co jest, a co nie jest spojlerem - rzecz względna, ale przecież nie jest tak, że o weselu dowiadujemy się pod koniec filmu, po trudnym śledztwie prowadzonym po trupach, na końcu którego ustalono, że wesele. (No co jest z tym koniem?) Babcia mieszka w Chinach, rodzina ukrywa przed nią śmiertelną diagnozę, bo niby taki mają tam zwyczaj. Największy problem z tym ma wnuczka, która prawie całe życie spędziła w SZA, po chińsku mówi słabo (choć płynnie), a mimo to utrzymuje z babcią bardzo bliską relację. Trudno uwierzyć w tak serdeczny związek na dystans, ale jest to fabularnie uzasadnione. Film jest obrazkiem obyczajowym, nie ma tu intryg, nawet rzekoma chińska egzotyka występuje tu śladowo. Babcia organizuje wesele i domaga się homarów zamiast krabów, czyli problem pierwszego świata. Z pewnością warto obejrzeć to Kłamstewko, choć może nie zasługuje na tyle entuzjazmu, z jakim spotkałem się w omówieniach. Jeden szczegół mnie zaciekawił, podobno to wesele było udawane (to zapamiętałem z recenzji), a jednak nie było, jak zrozumiałem. Gdyby jednak wesele było ustawką i - zakładając, że jestem chorą babcią, która jednak pożyje dłużej - wyszłoby to na jaw, to byłbym bardzo wkurzoną babcią. I nawet bardzo przyjemna muzyka w tle filmu nie ostudziłaby mojego gniewu.

piątek, 5 czerwca 2020

Dziki seks (Carin Bondar)

Kiedyś przeczytałem książkę Czy jesteśmy grzesznikami? Prawa naturalne małżeństwa (Wolfgang Wickler), w której autor, religijny biolog (jeśli dobrze pamiętam), stanowczo sprzeciwił się używaniu przykładów ze świata zwierząt na rzecz tezy o naturalności seksu małżeńskiego (w tamtych czasach z konieczności heteroseksualnego). Do dzisiaj jest to dość powszechne, więc przy okazji warto przypomnieć pytanie Johna Corvino: od kiedy to czerpiemy wzorce moralne ze świata zwierząt? Z początku książka Wicklera była ciekawa, ale po parudziesięciu stronach, jak to zwykle w takich przypadkach, dość monotonna. Można się zdziwić pięć razy w ciągu dnia, nawet piętnaście, ale już nie pięćdziesiąt. Z Dzikim seksem jest podobnie, a nawet może jeszcze gorzej, bo autorka operuje językiem dalekim od popularnego, a do tematu podchodzi z fachową precyzją, więc lekko się tego nie czyta. Sama bibliografia to około 50 stron, to już coś znaczy. Na zachowania zwierząt patrzy się przez pryzmat ich „dostosowania biologicznego” (czyli sukcesu reprodukcyjnego, wolę to określenie), wysuwa się pewne hipotezy, że takie a takie zachowanie sprzyja dostosowaniu. I wychodzi czarno na białym, że biologia to nie jest nauka ścisła, bo raz jakieś przyczyny dają specyficzne skutki, a innym razem nie. W kolejce do czytania mam papierowy ebook Porady seksualne dr Tatiany (Olivia Judson), pozycję na podobny temat, lecz na oko dużo lżejszą. Zobaczymy.

[23]
(...) w skrajnych sytuacjach może ich czekać wymuszona kopulacja albo śmierć przez uduszenie.
Chodzi o samce węża pończosznika prążkowanego, które po wybudzeniu czasem udają samice, żeby przyciągnąć inne samce w zimnej Kanadzie i się od nich ogrzać. Strategia jak widać ryzykowna.

[26]
U tych ptaków [przepiórek japońskich] zaloty polegają zazwyczaj na ściganiu przez samca wybranej samicy, ciągłym dziobaniu jej przy tym w głowę i tułów, wleczeniu jej za sobą, ciągnąc za pióra [poroniona konstrukcja imiesłowowa, tłumaczu], i wskakiwaniu jej raz po raz na grzbiet, więc nic dziwnego, że samice wolą te czułości w wykonaniu nieco delikatniejszego zalotnika.

[65]
Aby zdobyć dostęp do tych pań, podporządkowane samce inicjują kopulację homoseksualną z samcem stojącym wysoko w hierarchii. Mogłoby się wydawać, że to dziwny sposób zabiegania o seks heteroseksualny, ale naukowcy badający ekologię zachowań homoseksualnych u samców gupika wykazali, że samice parzą się częściej z podporządkowanym samcem, jeśli wcześniej widziały, jak inicjował stosunek homoseksualny. Przypomina to sytuację, w której kobieta idzie do gejowskiego klubu nocnego w nadziei na spotkanie tego seksownego heteroseksualnego kawalera, którego szukała całe życie.

[93]
U mklika mącznego (Ephestia kuehniella) związki chemiczne w płynie nasiennym sygnalizują samicom, by przeznaczyły więcej zasobów na jajeczka, natomiast same plemniki – by te jajeczka złożyły.
Wspominam o tym tylko dlatego, że mi się to dziadostwo zalęgło w szczelnie zamkniętym pojemniku.

[125]
[Masturbacja to] praktyka o istotnym biologicznym znaczeniu, całkowicie zgodna z naturą i niezbędna dla zachowania zdrowia seksualnego. (...) Najlepsze, co może zrobić samiec, aby utrzymać swoje nasienie w doskonałej formie, to masturbacja i pozbycie się plemników, które już się zestarzały.

[141]
U obu gatunków występuje zaplemnienie urazowe – samiec wbija ostry penis do jam ciała samicy, nie zawracając sobie głowy jej otworem genetycznym.
Chodzi o Coridomius taravao i Coridomius tahitiensis z rodziny tasznikowatych. Niezbyt miła rodzina, zwłaszcza że przejawia zachowania zoofilskie, samce jednego gatunku często gwałcą samice drugiego.

[145]
Wszechobecność seksu homoseksualnego na Ziemi oznacza, że jeśli uważamy za „naturalne” te zachowania, które obserwujemy wśród zwierząt w „naturze”, to homoseksualizm jest zupełnie naturalny.

[147]
Do kontaktów seksualnych między samcami dochodzi średnio około 2,38 razy na godzinę (każdą godzinę, codziennie), czym butlonosy zasłużyły sobie na miano hiperseksualnych.

[185]
(...) podobny element interakcji homoseksualnych zaobserwowano u samców chrząszczy z podrodziny Bruchinae . Być może zapłodnienie samicy przez uprzednie zapłodnienie samca daje korzyści ewolucyjne?
Podobno sperma pokrywającego samca miesza się że spermą pokrytego, więc jest szansa na sukces reprodukcyjny, jeśli ten drugi zaliczy pannę.

[190]
Strefa anogenitalna to obszar między odbytem a genitaliami. W serialu Trawka dwóch facetów zastanawiało się, jak nazywa się to miejsce, więc zapytali przechodząca właśnie pomoc domową. „Jak się nazywa coś między dupą a kutasem? Stolik”.

[235]
Jeśli mowa o głuptakach niebieskonogich, to nie można nie wspomnieć o Julii Sweeney, które u niej wywołały wstrząs światopoglądowy. [X, po 65 minucie]

[267]
Ćmy z rodzaju Tegeticula mogą się z powodzeniem rozwijać po ponad siedemnastu latach w stanie diapauzy, a naukowcy twierdzą, że inne gatunki mogą przetrwać kilkadziesiąt, a nawet kilkaset lat w takim zawieszeniu – budząc się dopiero, kiedy warunki środowiskowe będą odpowiednie.

[284]
kobiety rodzą się ze wszystkimi jajeczkami, które mogą wykorzystać
To nie metafora. W fazie płodowej kobiety mają jakieś sześć milionów jajeczek, przy urodzeniu około dwóch, potem je codziennie tracą, z mniejszą lub większą regularnością. Jakoś przegapiłem tę dość zadziwiającą informację w trakcie edukacji.

[286]
„Hipoteza babci w linii X” to rozszerzenie hipotezy babci dotyczące pokrewieństwa między babcią a jej wnukami w chromosomach X. Babcie od strony matki są spokrewnione ze swoimi wnukami obu płci w 25 procentach, ponieważ jeden chromosom X przekazują córce (drugi otrzymuje od ojca), a następnie jeden z tych chromosomów X jest przekazywany zarówno jej męskiemu, jak i żeńskiemu potomstwu. U babć od strony ojca historia wygląda trochę inaczej. Synowie danej matki odziedziczyli chromosom X bezpośrednio od niej (wkład ojca to chromosom Y). Córki tego syna (czyli wnuczki od strony ojca) będą miały ten sam chromosom X, bo tylko ten ów samiec posiada. To znaczy, że babcie od strony ojca łączy pięćdziesięcioprocentowe pokrewieństwo z ich wnuczkami. Synowie tego syna (tj. wnukowie od strony ojca) odziedziczą jego chromosom Y (nie X), co oznacza, że babcia od strony ojca ma 0 procent pokrewieństwa ze swoimi wnukami płci męskiej, jeśli chodzi o chromosom X. (...) Duży zbiór danych obejmujący statystyki dotyczące siedmiu tradycyjnych ludzkich populacji, zróżnicowanych zarówno pod względem geograficznym (Japonia, Niemcy, Anglia, Etiopia, Gambia, Malawi i Kanada), jak i czasowym (od XVII do XXI wieku), pokazał, że przeżywalność chłopców była większa w obecności babć od strony matki, a babcie od strony ojca mają lepszy wpływ na dziewczynki. W niektórych populacjach obecność babć od strony ojca wręcz odbija się na chłopcach negatywnie.

[297]
apofallacja: celowa amputacja penisa u ślimaków w celu rozdzielenia się po parzeniu
Jeśli chodzi o seks obojnaków, nawet nie udaję, że cokolwiek z niego rozumiem, mówi autorka.

Oczywiście, że Słońce krąży wokół Ziemi

„Wstrzymał Słońce, ruszył Ziemię”. Prawda jest inna: zauważył, że opis układu słonecznego jest dużo prostszy, jeśli przyjąć, że planety, w tym Ziemia, krążą wokół Słońca. Podobno De revolutionibus Kopernika to jedna z rzadziej czytanych książek, a specjaliści twierdzą, że jego opis ruchu ciał niebieskich jest bardziej skomplikowany od ptolemejskiego. Dopiero Kepler odkrył, że orbity są elipsami, a fakt, że prawa grawitacji przewidują taki właśnie efekt, był jednym z mocniejszych argumentów Newtona za jego teorią. Twierdzenie, że Słońce krąży wokół Ziemi, jest równie sluszne, co pogląd, że jest przeciwnie. Tę myśl wypowiedział niedawno Jan Chwedeńczuk, inteligentna forma życia, z którą zgadzam się w pełnej rozciągłości.

Nieoszlifowane diamenty czyli Uncut Gems

Tytuł polski jest zbyt szczegółowy, bo mrocznym przedmiotem pożądania jest kawałek skały z Etiopii z wtopionymi rzadkim opalami, nie diamentami. Obowiązkowy rytuał przy omawianiu tej pozycji to: Adam Sandler, bla bla bla, podziw, nieszablonowa rola itd. Film jest opowieścią o nowojorskim jubilerze, którego płynność finansowa przywodzi na myśl pływanie w szambie. Nie zawsze tak było, bo przecież Howard jakoś dorobił się tego domu na przedmieściach i mieszkania w mieście, a w tym mieszkaniu kochanka, czyli kolejny niebagatelny punkt w budżecie. Spośród tłumu wierzycieli Howarda wyróżnia się szwagier Arno, który nachodzi biedaka z parą bandziorów. Na początku są całkiem mili, zamykają go gołego w bagażniku jego samochodu lub wrzucają do miejskiej fontanny. Figle, figle. W swojej opłakanej sytuacji Howard ucieka w hazard, co niemal mu się udaje, bowiem stawia na sukces (autentycznego) koszykarza Garnetta, którego w filmie gra on sam. W samej fabule nie dostrzegam świeżości, za to należałoby zapewne docenić walor autentyczności - jeśli ktoś potrafi. Ja doceniam w tym sensie, że cieszy mnie życie, jakie mam, ten „prosty byt pasterzy fok”, którego nigdy nie chciałbym zamienić na szambo, w którym pływa Howard. Film szczególnie relaksujący nie jest, a dodatkowo irytowała mnie w nim muzyka, czyli element, którego zazwyczaj nie dostrzegamy. W duchu afirmacji aspektów peryferyjnych pochwalmy więc film za to, że uświadomił nam, że oprawa muzyczna jednak ma znaczenie.

Kupiec wenecki czyli The Merchant of Venice

Przez lata znałem ten film jedynie z muzyki genialnej Jocelyn Pook. Obiło mi się o uszy, że jest antysemicki. Słowa trzeba ważyć, bo przecież zarzut kierujemy przeciw samemu Szekspirowi. Twórcy filmu jako dupochron zamieścili wzmiankę o szykanach wobec Żydów w szesnastowiecznej, postępowej Wenecji. Cenzurowanie dawnych dzieł pod kątem dzisiejszej wrażliwości to absurd, lepiej patrzmy i wyciągajmy wnioski z wizji świata według światłych głów minionych wieków. Nie ulega wątpliwości, że gdyby dzisiaj ktoś napisał Kupca weneckiego, to posądzenie o antysemityzm byłoby na miejscu. Sposób, w jaki upokorzono Shylocka, i w jaki to rozwiązanie przyczyniło się do szczęścia ogółu, nie budzi miłych skojarzeń. Jasne jest, że podłe miał Shylock zamiary, gdy domagał się wykrojenia funta  ciała kupca Antonia w zamian za długi, choć taka była między nimi umowa. Do zemsty pchnęła go też zdrada córki, której ucieczki przeboleć nie może, ale - jak sugeruje autor - jeszcze bardziej żal mu tych dukatów, które ze sobą zabrała. Film zrobiony jest po bożemu, nie w stylu Tytusa Andronikusa, bez uwspółcześniania, które często Szekspirowi dobrze robi. Najodważniejszy bodaj element to łagodna sugestia, że miłość Antonia i Bassania miała aspekt cielesny, choć jeden z nich jest żonaty, a drugi marzy o żonie. I to z tej wielkiej miłości właśnie zawarł Antonio z Shylockiem tę szaleńczą umowę. Jest poniekąd zabawne, że w tym świecie wykalkulowanych, pisemnych kontraktów tuż obok mamy motyw jak z bajki, w której królewna odda swą rękę temu, kto trafnie odgadnie, jaką z trzech skrzynek otworzyć. I nawet smoka nie trzeba pokonać. Nisko się cenią te królewny ostatnimi czasy.

Wielka (serial)

Czy Katarzyna zrobiła to z dobroci serca? Do dzisiaj pamiętam to pytanie naszej nauczycielki historii. Chodziło wówczas o sprzeciw carycy wobec propozycji rozbiorów Polski, być może tych pierwszych, tego nie pamiętam. Propozycja wyszła od pozostałych sąsiadów Polski. Najpewniej Katarzynie chodziło wówczas o to, że nie ma sensu dzielić się z nikim swoją przyszłą prowincją, na razie formalnie odrębnym terytorium zależnym. Wyobrażam sobie Katarzynę po udanym seksie, rozmyślającą w łóżku. Gdyby ten kraik rozparcelować na trzy, to nadal dostanę największą część, a po takim podziale dużo trudniej będzie Polakom skutecznie walczyć o niepodległość. Gdyby doszło do powstania w którejkolwiek części, to pozostali zaborcy chętnie pomogą je tłumić, a przynajmniej nie będą w tłumieniu przeszkadzać. Tak, róbmy te rozbiory. Do dziś ta dobroć serca mnie bawi. Pięćset lat temu polski Zygmunt okazał dobroć serca, przez co dzisiaj mamy obwód kaliningradzki, tę rakowatą narośl na mapie. Tego rodzaju refleksji w serialu nie ma. Raczek nazwał go kabaretem, ja - wariacją na temat Króla Ubu lub Sigismondo Rossiniego. Australijczyk McNamara, autor sztuki, którą przerobiono na ten serial, przeczytał pieciozdaniową notkę o monarchini w kieszonkowej encyklopedii i powiedział: wystarczy. Jeśliby przeczytał pięć tomów, a potem próbował wiernie to przełożyć na film, to zawsze kręciliby nosem, bo nieścisłości i przeinaczenia. Pomysł okazał się znakomity, bowiem dużo łatwiej jest napisać te dość karykaturalne postaci niż sprawić, aby prawdziwi bohaterowie historyczni stali się interesujący. A może ich nie doceniam? Prawdziwy mąż Katarzyny po pijaku urządził sobie obrzezanie... Podobno serial ma wymowę feministyczną, silna kobieta rozgrywa facetów na swoją korzyść. To uproszczenie, ów cesarz Piotr, choć egocentryczny kabotyn, nie jest znowu takim półmózgiem. Sama Katarzyna jest z początku romantycznym podlotkiem, więc mocno się zdziwiła nocą poślubną. Nie pocałunki w łożu usłanym płatkami róż, lecz pięć minut ruchanka, w czasie którego cesarz omawiał z przyjacielem ostatnie polowanie na kaczki. Osiemnastowieczna Rosja to feministyczna ciekawostka, bo przez więcej niż pół wieku krajem rządziły kobiety. Jedna z przydomkiem wielka, a to nie byle co, bo pierwszy imperator Piotr wysoko ustawił poprzeczkę. Z punktu widzenia interesów rosyjskich Katarzyna była władczynią wybitną. Z Polską pograła obcesowo, jak Polska z Rosją niespełna dwa wieki wcześniej. Teraz zapewne bardzo by się Katarzyna zdumiała widząc, że jej rodzinne miasto Szczecin jest „rdzennie polskie”. Przy okazji serialu spróbowałem sobie wyobrazić, jak na niego zareagują Rosjanie. Bywają przeczuleni, jak w przypadku serialu Czarnobyl (nb. w serialu Wielka pojawia się promieniejący chór dziewcząt stamtąd właśnie!), który oburzył Rosjan, choć trudno to pojąć. Przypuszczam więc, że im się nie spodoba, na przykład z powodu postaci Piotra, który niby jest po rusku głupi, ale w rzeczywistości, jak Katarzyna, był bardziej Niemcem niż Rosjaninem. Z drugiej strony kochanek Katarzyny to jedna z sympatyczniejszych postaci jakie widziałem na ekranie. W serialu nie dostał Orderu Orła Białego, który prawdziwa caryca przyznawała wszystkim kochankom - tak, ten polski order. Mają Rosjanie przynajmniej ten atut, że parę figur z ich historii żyje w powszechnym imaginarium. Biedna Reduta Dobrego Imienia musi bronić polskiego miodu, gdzieś tam mimochodem wspomnianego. Gdybym usłyszał o podobnej inicjatywie w innym kraju, to natychmiast pomyślałbym o leczeniu kompleksów. Nie, żebym miał coś przeciw, róbta, co chceta, tylko uwiera mnie myśl, że najpewniej ktoś na tę terapię sypnął groszem publicznym.

poniedziałek, 1 czerwca 2020

Ziemowit Gowin rapuje

Pojechał nieźle. Hipis Terlecki nazwał Ziemowita „jakimś świrem”. Klip w jutubie ukazał się na profilu Obiektywizmu, głosu polskiego centrum sympatyków myśli Ayn Rand, mocno przereklamowanej pani, proaborcyjnej ateistki uwielbianej w kręgach republikanów w SZA. W swoim rapie Ziemowit ominął temat tej osoby - i dobrze. Nagranie powstało w ramach #Hot16Challenge2, które jest akcją charytatywną na rzecz służby zdrowia, więc niedawny udział w niej Dudusia, który mógł przeznaczyć dwa miliardy na rzeczoną służbę zamiast na TVPiS, budzi uśmiech politowania. Jarosławie Gowinie, syn ci się udał.

Zła edukacja czyli Bad Education

Po pierwsze, ten film w żadnym wypadku nie nawiązuje do filmu Almodóvara pod identycznym tytułem oryginalnym (choć nie polskim). Po trzecie, mamy natrętne skojarzenia z Wrogiem ludu Ibsena, bo dylemat uczennicy Rachel jest odbiciem sytuacji doktora, który ogłaszając swoją niemiłą prawdę rujnuje miłe złudzenia, ale pal sześć złudzenia, źródła dochodów likwiduje. U Ibsena chodziło o uzdrowisko w stylu Rabki Zdroju z jej rekordowymi smogami, a w mieście Roslyn chodzi o szkołę. Co ma szkoła do piernika? To ma, że w SZA przestrzega się rejonizacji szkół, więc dobra szkoła równa się dobra lokalizacja, równa się wysokie ceny parcel i domów, a Rachel może to wszystko zniszczyć, bo wywęszyła finansowe przekręty. Jeśli to wyjdzie na jaw, szkoła straci reputację i cała okolica pójdzie w puta madre. Nie Rachel jest wszelako główną postacią, lecz Frank, który ma złotą rękę, jeśli idzie o podnoszenie poziomu szkolnictwa. A tymczasem u jego boku księgowa Pam radzi sobie nadzwyczaj dobrze, z oświatowej pensji wybudowała wielki dom z basenem. Chyba nikt z widzów nie uwierzy, że przez dwadzieścia lat wpierdzielała z rodziną chleb ze smalcem, żeby ten dom z oszczędności kupić. A Frank, biedaczek, tyra jak wół, cały jego wysiłek ma pójść na marne, więc nie dziwne, że szuka ukojenia w ramionach swojego byłego ucznia. Który tak zupełnie bezinteresownie kocha starszego o ponad dwadzieścia lat faceta. Po czwarte, co się stało z po drugie? Zbiegło mi w rajską dziedzinę ułudy, kędy niepokalany minister Szumowski z kryształowym wiceministrem Banasiem skaczą radośnie trzymając się za rączkę. Na głowie mają kwietne wianki, nad nimi latają motylki, a przed nimi bieży Rachel.

Mayday

Do oglądania polskich komedii przystępuję z drżeniem serca i w ogóle całego organizmu. Patriotycznie kibicuję polskim wyrobom, kaszankom i wytworom popkultury, ale ich producenci nauczyli nas, że nie ma tak depresyjnych oczekiwań, których nie można by zawieść. Nie tylko polska specjalność komediowa to mieszanie żenady z przyzwoitością – i na to powinni się godzić w ogóle widzowie tego gatunku. Problem jest oczywiście w utrzymaniu proporcji. W Mayday wychodzi lekko na plus. Główny bohater Janek jest grany przez Adamczewskiego, aktora, który dojrzewał artystycznie, od roli jakichś mydłkowatych Karoli, którzy byli człowiekiem, do pełnokrwistego bigamisty, któremu sypie się życie. A sypie się, bo w harmonogram zdarzeń wplątuje się wydarzenie losowe, po wieczorze z Basią nie następuje poranek z Marysią, jeden klocek domina przewraca wszystko. W opałach pomaga mu kolega Staszek, który miał milczeć, ale na szczęście tego nie robi, bo jego ułańska fantazja dobrze robi filmowi. Chodzi o ułana na wielbłądzie z mieczem świetlnym. W pewnym momencie robi się niebezpiecznie blisko To nie tak, jak myślisz, kotku, filmu, który od połowy jest nudny, kiedy zupełnie już się zgrał pomysł na nowe kłamstwa, jakie musi wymyślać bohater, a które kompletnie dezorientują widzów. W jednej ze scenek mamy niby to fart jokes po polsku, które zostały obrócone w zabawną scenkę, kiedy nasz bigamista musi udawać geja – i to przed policjantem. Czemu policja ściga Janka – pozostanie to jedną z tajemnic logiki komedii. Co?! Nie ma „logiki komedii”? To może i „logiki religii” nie ma?
The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger