Nie wiem po co ten tytuł

              

niedziela, 26 sierpnia 2018

Ukochana krowa czyli La vache

Opowieść o niemłodym Fatahu, mieszkańcu algierskiej wioski, który zdobył upragnione zaproszenie na coroczną wystawę rolniczą w Paryżu. Pozostawia więc żonę z dwiema córkami i wraz ze swoją krową, którą chce pokazać światu, wyrusza w daleką podróż, której większą część, od Marsylii do Paryża, ma zamiar przejść pieszo. Jak to zwykle w filmie drogi, spotyka mniej lub bardziej dziwne postaci, przy czym niektóre odegrają w fabule dużo ważniejszą rolę niż inne, jak szwagier Hassan lub markiz Philippe, który jest typowym wcieleniem archetypu człowieka z wyższych sfer uczącego się radości życia od przedstawiciela ludu (jak w Greku Zorbie). Wkrótce okazuje się, że sympatyczny Fatah staje się gwiazdą internetu i okryty sławą dociera do Paryża. Oczywiście nie tak bezproblemowo, tyle że nieszczęścia, które mu się przytrafiają nie wynikają z czyichś niecnych knowań, a są co najwyżej efektem przypadku lub policyjnych procedur. Może temu właśnie zawdzięczamy to wzruszająco-zabawne oddziaływanie filmu. Jakże to piękna wizja świata, zapełnionego sympatycznymi i empatycznymi ludźmi - jeśli nie od razu, to po czasie takimi się okazują. Znowu wychodzi na to, że lepiej jest myśleć, że nasz prawdziwy świat nie został przez nikogo stworzony. Bo jeśli jednak tak, to stwórca mocno spieprzył sprawę.

Utopia regulaminów. O technologii, tępocie i ukrytych rozkoszach biurokracji (David Graeber)

Niedawno widziałem urzędowe ogłoszenie, że wnioski wypełnione online należy składać w pokoju 304. Ktokolwiek to napisał, czuł się zwolniony z myślenia, bo albo mu kazano, albo tak przewidują procedury. Jest to jeden z przejawów tępoty, o której wspomniano w tytule. Nie wiem, czyje to prawo, które mówi, że odpowiednio liczna grupa ludzi w toku dyskusji jest w stanie podjąć uchwałę głupszą od każdego z osobna. Dzięki zasadzie działania biurokracji do takiego efektu wystarczy jedna osoba. Według autora twórcą i propagatorem współczesnej biurokracji są Stany Zjednoczone. Nie one ją wynalazły, bo jest stara jak świat, ale to one - jako kraj sukcesu - są szeroko i chętnie naśladowane, a same swój pomysł wzięły z korporacji z ich swoistym, bardzo sformalizowanym systemem zarządzania. Ale, zauważa autor, to jednak nie działa, jeśli chcemy mieć nowe naukowe osiągnięcia, bo duch biurokracji na uczelniach sprawia, że rola uczonego sprowadza się do roli urzędnika, który większość czasu poświęca na uzasadnianie, że jest niezbędny na swoim stanowisku. W życiu też działa słabo, jeśli stajemy przed zadaniem wypełnienia czterdziestostronicowego wniosku o przyjęcie dziecka do szkoły muzycznej w Londynie (brzmi zbyt konkretnie, by uznać to za fantazję autora). A jednak coś sprawia, że na biurokrację się godzimy, a jest to lęk przed zabawą bez reguł, zabawą tyrana, który bawi się życiem mieszkańców swojego kraju. Książka Graebera omawia temat biurokracji z antropologicznego punktu widzenia i może nawet nie jest tak chaotyczna, jaka mi się wydaje. Takie szerokie spojrzenie powoduje, że skaczemy od roli wyobraźni w średniowieczu w pośrednictwie Boga z człowiekiem, przez rozważania o źródłach ustroju państwa i praw, do kwestii rozumienia przemocy symbolicznej. Kto doczytał do tego miejsca, powinien jedno pojąć: to nie jest łatwa i przyjemna książka o absurdach biurokracji. Co nie znaczy, że nie jest ciekawa.

[62]
Dziś, po krachu tradycyjnych państw opiekuńczych, cały ten bunt wydaje się jednak dość staroświecki.
Autorowi chodzi o bunt roku 68. Ależ mnie zdziwiło to zdanie! Ten „krach” nie wynikał przecież z przyczyn ekonomicznych, a był efektem planowanego zwrotu ideologicznego. Pisał o tym Witkowski, wobec upadku ZSSR (bez znaczenia, że był to iluzoryczny przykład dobrobytu mas) wzięto się za rozmontowywanie państwa socjalnego na Zachodzie. Jak się okazało w dalszym ciągu, autor jednak nie miał na myśli tego, co mi przyszło do głowy w pierwszej chwili.

[106]
Z tej perspektywy rozrost biurokracji stanowił nieodparty przykład piekła, do którego wiodą dobre intencje. Do najskuteczniejszych popularyzatorów tego rodzaju myślenia należał Ronald Reagan, który twierdził, że dziewięć najstraszniejszych słów w języku angielskim to: „Jestem urzędnikiem państwowym i przyjechałem tu, by wam pomóc”.
Z perspektywy przepowiedni von Misesa, który zapowiadał szybkie zwycięstwo faszyzmu w państwach dobrobytu powstających po drugiej wojnie.

[125]
Żelazne prawo liberalizmu stwierdza, że każda reforma rynkowa i każda podjęta przez władze inicjatywa, której celem jest ograniczenie biurokracji i uwolnienie mechanizmów rynkowych, ostatecznie prowadzi do rozrostu regulacji prawnych, do rozrostu biurokracji i do rozrostu aparatu administracji państwowej.

[182]
Imperium Brytyjskie nigdy czegoś takiego nie próbowało . Brytyjczycy albo okupowali inne narody, albo z nimi handlowali. Amerykanie tymczasem usiłowali zarządzać wszystkim i wszystkimi za sprawą struktur administracyjnych.
Z ONZ Amerykanom nie bardzo wyszło, ale już z WTO, MFW lub Bankiem Światowym - owszem. To zabawne, bo w SZA pogarda dla biurokracji jest powszechna, choć nie tej korporacyjnej, bo dla tej amerykańskie prawiczki okazują zachwyt nieomal religijny.

[229, przypis 15]
Od pracownika pewnego brytyjskiego banku usłyszałem niedawno, że w tych kwestiach nawet personel banku uprawia swego rodzaju orwellowskie dwójmyślenie. W wewnętrznej korespondencji zawsze mówi się o regulacjach narzucanych z zewnątrz: „Fiskus podniósł limit nieopodatkowanych oszczędności na rachunkach indywidualnych”; „Minister Finansów zliberalizował zasady naliczania świadczeń emerytalnych” i tak dalej. Jednocześnie wszyscy doskonale wiedzą, że dyrektorzy banku odbyli właśnie liczne spotkania z urzędnikami odpowiednich ministerstw, aby przekonać ich do wprowadzenia tych właśnie zmian w prawie. Jest to swego rodzaju gra, w której najwyżsi rangą dyrektorzy banku udają zaskoczenie , a nawet konsternację, gdy ich własne propozycje stają się obowiązującym prawem.

[250]
Wystarczy przedstawić nowe przepisy jako „deregulację”, aby sprzedać je opinii publicznej jako sposób na ograniczenie biurokracji i uwolnienie prywatnej inicjatywy, nawet jeśli po ich wprowadzeniu liczba formularzy, raportów, reguł i przepisów , nad którymi będą sobie łamać głowy prawnicy, wzrośnie pięciokrotnie, a nowo zatrudnione rzesze urzędników będą zawile tłumaczyć klientom, dlaczego nie wolno im wykonać jakiejś operacji.

[319]
Z kręgów finansowych wywodzi się charakterystyczna nowomowa, pełna jasnych, pustych pojęć: wizja, jakość, interesariusz, przywództwo, proaktywność, innowacja, cele strategiczne, najlepsze praktyki.
Moda na takie dziadostwo niestety opanowała uniwersytety. Minister Kudrycka w rządzie PO to jedna z kapłanek tego pogaństwa.

[393]
Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale czy to aby nie znaczy, że rząd mówi tym firmom: możecie do woli popełniać przestępstwa finansowe, ale jeśli was na tym przyłapiemy, musicie nam odpalić działkę?
Chodzi o kryzys roku 2008, którego główni sprawcy zostali ukarani pogrożeniem paluszkiem, czyli nieznaczącymi karami finansowymi, które w efekcie i tak poniósł zwykły Jaś Kowalski, kiedy jego akcje straciły na wartości.

[509]
Im więcej w prasie doniesień o studentach rażonych paralizatorem za próbę wypożyczenia książki bez okazania karty bibliotecznej albo o profesorach, którzy trafili do więzienia za przejście przez ulicę w niedozwolonym miejscu na kampusie, tym głośniejsze i bardziej kategoryczne słychać nalegania, że tak naprawdę istotne są tylko subtelne dystynkcje władzy symbolicznej, których analizą zajmują się ci sami profesorowie.
Według autora przemoc władzy wcale nie jest symboliczną, o ile rozumieć ją jako gotowość użycia środków przemocy.

[562]
Zawsze pamiętaj, że ostatecznie chodzi o wartości (albo: gdy ktoś twierdzi, że kieruje się przede wszystkim racjonalnością, to znaczy jedynie, że nie chce przyznać, jaką naczelną wartością kieruje się naprawdę)
To, przyznam, myśl dla mnie wstrząsająca. Racjonalność sama w sobie nie jest wartością? W ujęciu autora jest i nie jest. Jest wtedy, gdy oznacza o zgodność przesłanek z rzeczywistością i logiczne wyciąganie wniosków. Domy są zbudowane z sera - to przesłanka nieracjonalna. Jestem mokry, więc właśnie pada deszcz - wniosek nieracjonalny, bo może wpadłem do kałuży. Nie można według autora mówić o racjonalności, kiedy obieramy jakieś cele. Jednym z celów Kościoła katolickiego jest eliminacja prezerwatyw, co sprzyja rozszerzaniu się epidemii AIDS, ale dlaczego racjonalne miałoby być przeciwdziałanie AIDS wobec życia w grzechu? Jak pisze autor, twierdzenie, że jakiś cel jest „racjonalny”, to retoryczny szantaż, który ma zdyskredytować przeciwstawne cele.

[584]
Magnat stalowy Andrew Carnegie nazywał tę filozofię „ewangelią bogactwa”. Wraz z gronem podobnie myślących sojuszników sfinansował kampanię, która miała głosić tę nową ewangelię nie tylko w klubach rotariańskich i izbach handlowych, ale także w szkołach, kościołach i stowarzyszeniach.
Chodziło o źródło wartości w sensie ekonomicznym. Jeszcze Lincoln uważał, że jej źródłem jest praca (Marks też). Cornegie wraz z bogatymi kolegami zaczął lansować pogląd, że to kapitał jest głównym źródłem wartości, a że nieproporcjonalnie dużo przypada jej ludziom już bogatym - to taki drobny szczegół.

[662]
To z kolei wzmacnia zjawisko, o którym pisałem gdzie indziej: dający się zaobserwować w ostatnich dziesięcioleciach nieustanny rozrost bezsensownych, nikomu niepotrzebnych prac – koordynator wizji strategicznej, konsultant do spraw zasobów ludzkich, analityk regulacji prawnych i tym podobnych – choć nawet ci, którzy pełnią te funkcje, często przyznają w tajemnicy, że nie wnoszą żadnego wkładu w funkcjonowanie organizacji.
To, czyli zjawisko wypracowania zysków, które bez funkcjonujących wcześniej państwowych zachęt do inwestowania, powoduje rozrost korporacyjnej biurokracji.

[675, o strajku w fabryce herbaty w Marsylii, którą autor odwiedził we wrześniu 2013 roku]
Przez długie lata w fabryce istniały tylko dwa kierownicze stanowiska: jedno zajmował szef, a drugie – kadrowy . Jednak w miarę jak rosły zyski, zatrudniano coraz więcej ludzi w garniturach. Pod koniec było ich dziesięciu. Ludzie w garniturach nosili wyszukane tytuły, ale nie mieli praktycznie nic do roboty, więc spędzali czas na spacerach po halach produkcyjnych, przyglądaniu się robotnikom, wymyślaniu coraz to nowszych metod mierzenia ich wydajności oraz na przygotowywaniu planów i raportów. W końcu orzekli, że trzeba przenieść produkcję za granicę – pewnie dlatego, spekulował mój przewodnik, by niejako wstecznie uzasadnić swoją przydatność, choć nie bez znaczenia mogło być i to, że o ile większość robotników straciłaby w rezultacie tego pracę, o tyle pracowników szczebla kierowniczego przeniesiono by do atrakcyjniejszych krajów. W końcu robotnicy ogłosili strajk okupacyjny, a fabrykę otoczył kordon policji.

[752, autor o swoich przygodach z biurokracją]
Jak mogłem nie zauważyć, że podpisuję się w niewłaściwej rubryce? Tuż obok była ta druga, wyraźnie oznaczona „Podpis”! Nie uważam się za szczególnie ociężałego na umyśle. Moja kariera zawodowa opiera się po części na przekonywaniu innych, że jestem inteligentnym człowiekiem.
Przypomniało mi to niegdysiejszy tytuł z Wyborczej, „Młot na dyslektyków”, tekstu o tym, jak urząd skarbowy zastosował całą swoją represyjną aparaturę, aby ukarać pewną panią za pomyłkę w numerze NIP. Z kolei kogoś innego ścigano za niedopłatę 27 groszy w VAT. Słano listy, upomnienia, jakiś urzędnik poświęcał na to czas. Nie dziwmy się, w ten sposób uzasadniał swoją funkcję.

[811]
Niemal cała wielka literatura, która bierze na warsztat biurokrację, ma formę groteski. Modelowe są naturalnie Proces i Zamek Franza Kafki, ale można wymienić wiele innych: od Pamiętnika znalezionego w wannie Stanisława Lema, który wprost czerpie z Kafki, przez Pałac snów Ismaila Kadare’a i Wszystkie imiona José Saramago, po liczne, natchnione biurokratycznym duchem dzieła Itala Calvina i niemal wszystko, co napisał Borges. Za współczesne arcydzieła gatunku uważa się powieść Paragraf 22 Josepha Hellera, osadzoną w świecie wojskowej biurokracji, oraz Coś się stało tegoż autora, o biurokracji korporacyjnej.
Można tu też dorzucić Urząd Brezy, rzecz ciekawa bo o Kościele.

[1026]
SNAFU.
„Situation Normal, All Fucked Up". Piękny skrót z amerykańskiego żargonu wojskowego. [X]

[1052]
Jeśli chcemy wpłynąć na czyjeś zachowanie bez uciekania się do przemocy, musimy przynajmniej mieć jakieś ogólne pojęcie o tym, kim ten człowiek jest, jaki jest jego stosunek do nas, co może chcieć w danej sytuacji osiągnąć, jakie ma skłonności, do czego czuje niechęć i tak dalej. Ale wystarczy uderzyć go pałką po głowie, aby osiągnąć zamierzony cel bez uzyskania odpowiedzi na żadne z tych pytań.

[1138]
W rzeczywistości jest jednak odwrotnie: policja wprowadza groźbę użycia siły do sytuacji, które same w sobie z przemocą nie mają nic wspólnego.
Bardzo rzadko zdarza się, że policja interweniuje w czasie samych aktów przemocy. Najczęściej pojawia się tam, gdzie zagrożenia nie ma: nieprawidłowe parkowanie lub spisanie protokołu po wypadku czy napaści.

[1276]
To właśnie niezadowolenie, jakie owa biurokratyczna ślepota wywołuje nawet wśród swoich największych beneficjentów, pozwoliło prawicy zmobilizować masowe poparcie dla polityki, która od lat 80. do dziś zdołała podkopać i zdemontować nawet najlepiej działające programy społeczne.

[1318]
Znalazł się wreszcie śmiałek gotów wziąć na siebie całą tę odpowiedzialność, ale w efekcie głównym punktem naszych cotygodniowych spotkań stały się relacje z jego aktualnych problemów z prawem. Sprezentowany sieci DAN samochód szybko stał się źródłem wiecznej udręki. W końcu zorganizowaliśmy wielką imprezę połączoną ze zbiórką pieniędzy, która polegała na tym, że za pięć dolarów każdy mógł wziąć do ręki olbrzymi dwuręczny młot i przywalić nim w pojazd.
DAN to alterglobalistyczna sieć Direct Action Network, której ktoś podarował samochód. Sieć nie może być właścicielem samochodu, więc znalazł się w DAN śmiałek...

[1417]
król Popiel zjedzony przez myszy
Bardzo zdziwił mnie ten Popiel w książce amerykańskiego autora. Sprawdziłem, że w oryginale było królestwo księdza Jana, znane mi z Baudolina. Tłumaczu, popieram, ale przypis by się przydał.

[1457]
(...) nierówności strukturalne zawsze wytwarzają asymetryczne struktury wyobraźni. Dzielą ludzi na klasy, z których jedna wykonuje większość pracy wyobrażeniowej, a druga nie musi tego robić.
Zgodnie z koncepcją autora, osoby podwładne lub w pozycji słabszej, aby przetrwać, muszą umieć odgadnąć oczekiwania osób na pozycji silniejszej, wejść niejako w umysł tych osób, które z kolei nie muszą podejmować takiego wysiłku. Typowy przykład tej sytuacji to służba, która o poszczególnych członkach rodziny, dla której pracuje, wie więcej niż sami członkowie rodziny wiedzą o sobie nawzajem. Nic za to autor nie wspomina o pracy interpretacyjnej polityków kandydujących do parlamentu lub innych urzędów obieralnych. Tu niejako sytuacja się odwraca, to kandydat do władzy próbuje wniknąć do umysłów wyborców.

[1620]
Mam oczywiście na myśli rażącą nieobecność latających samochodów w 2015 roku.
To, czym karmiono dzisiejszych czterdziesto- i pięćdziesięciolatków w literaturze SF i propagandzie stałego naukowego postępu, okazało się oszustwem.

[1919]
Co w Star Treku szczególnie warte uwagi, to brak jakichkolwiek oznak demokracji – oraz to, że mało kto zdaje się dostrzegać ten mankament.

[1972]
Wybór był prosty: albo oddać pieniądze państwu, albo przeznaczyć je na podwyżki płac (zaskarbiając sobie przy tym lojalność pracowników) oraz programy badawcze (nie od rzeczy w instytucji, która wyznawała jeszcze starzejący się pogląd, że celem istnienia przedsiębiorstw jest przede wszystkim wytwarzanie dóbr, a dopiero w drugiej kolejności – generowanie zysku).
Tak było przed Reaganem, kiedy zyski przedsiębiorstw były wysoko opodatkowane.

[2101]
Zamiast na badania większość czasu będziecie poświęcać na pisanie wniosków o granty. Co gorsza, ponieważ wnioski oceniają wasi rywale, będziecie wkładać cały swój talent i wysiłek nie w rozwiązywanie najtrudniejszych problemów współczesnej nauki, ale w próby przewidzenia i odparcia uwag krytycznych […]. Oryginalny pomysł we wniosku o finansowanie to pocałunek śmierci, ponieważ nikt nie wie, czy taki pomysł ma szanse powodzenia.
Cytat z: Jonathan L. Katz, Don’t Become a Scientist!

[2109]
Jeśli natomiast chcemy, aby prawdopodobieństwo przełomowych odkryć było jak najmniejsze, wówczas trzeba powiedzieć tym samym naukowcom, że środki na badania otrzymają tylko ci, którzy pokonają konkurencję i najbardziej przekonująco wykażą, że wiedzą, jakie odkrycia przyniosą ich badania.
Wbrew pozorom postęp naukowy w ostatnich trzydziestu latach jest raczej marny, a jeśli chodzi o istotnie nowe technologiczne osiągnięcia, sprowadza się do ulepszania już istniejących. Internet istniał już w latach siedemdziesiątych, został tylko bardzo upowszechniony. Autor przypomina też, że pierwsze wideotelefony były w użyciu w latach trzydziestych XX wieku w urzędach pocztowych nazistowskich Niemiec.

[2231]
Obecna postać kapitalizmu, w której konkurencja przybiera często formę wewnętrznego marketingu w ramach biurokratycznych struktur potężnych, quasi-monopolistycznych przedsiębiorstw, musiałaby Marksa i Engelsa niepomiernie zdziwić.

[2300]
Na uniwersytetach mówi się niekiedy o problemie „komisji do rozwiązania problemu nadmiaru komisji”.
A każda nowa komisja usilnie dba o to, żeby uzasadnić swoje istnienie nawet wtedy, gdy problem, dla którego została powołana, zostanie rozwiązany. Na ogół nie jest rozwiązany, co najlepiej uzasadnia konieczność utrzymania komisji.

[2324]
Według Webera jedynym sposobem pozbycia się istniejącej biurokracji jest wymordowanie wszystkich jej urzędników, jak to uczynił król Wizygotów Alaryk w imperialnym Rzymie, a Dżyngis-chan na niektórych obszarach Bliskiego Wschodu.

[2459]
going postal
To językowy idiom, który opisuje brutalne zachowanie pracownika wobec przełożonych, często z użyciem broni. Wziął się stąd, że od czasów Reagana tnie się wydatki na państwową pocztę, co prowadzi do zubożenia i podłego traktowania jej pracowników, którzy zasłynęli z takich napaści.

[2579, jeszcze raz o racjonalności wspomnianej wyżej]
Wystarczy jednak odwrócić znaki, a sytuacja zmienia się diametralnie: twierdzenie, że nasze stanowisko polityczne jest „racjonalne”, to kwalifikacja niezwykle silna. Jest on wyjątkowo arogancka, bo oznacza, że każdy, kto się z nami nie zgadza, nie tylko się myli, ale wręcz jest wariatem.

[2632]
Edmund Leach zauważył kiedyś, że ludzi od zwierząt odróżnia nie to, że mają nieśmiertelną duszę, ale to, że potrafią sobie wyobrazić, że ją posiadają.

[2858]
Dla większości z nas administracyjne formy są równie zawiłe co zagadki elfów, które można dojrzeć jedynie przy świetle określonej fazy księżyca. Jedną z najbardziej irytujących taktyk biurokratycznych jest ukrywanie informacji pod maską pełnej przejrzystości: choćby przez chowanie jakiejś podstawowej wiadomości w stosie e-maili – tak wielu, że przeczytanie wszystkich jest fizycznie niemożliwe. Jeśli się poskarżymy, że nie poinformowano nas o zmianach przepisów czy nowych obowiązkach, biurokrata triumfalnym tonem oznajmi nam, którego dokładnie dnia (zwykle przed kilkoma miesiącami) przesłano nam dokumenty z kompletem informacji.

[2977]
Najgłębszym podłożem naszego upodobania do biurokracji jest lęk przed zabawą.
Nie chodzi rzecz jasna o zabawę w ciuciubabkę, a raczej o zabawę, jaką może urządzić sobie tyran kosztem życia swoich poddanych. Takim był na przykład afrykański król Kabała, władca Gandy. Zdarzyło się, że skazał na śmierć żonę za kichnięcie [2991].

[3181]
W sobotę 1 października 2011 roku nowojorska policja aresztowała siedmiuset aktywistów i aktywistek ruchu Occupy Wall Street przechodzących przez most Brookliński. Burmistrz Bloomberg uzasadnił tę decyzję faktem, że demonstranci tamowali ruch uliczny na wiadukcie. Pięć tygodni później ten sam burmistrz Bloomberg zamknął pobliski most Queensboro na całe dwa dni, aby umożliwić kręcenie zdjęć do najnowszego filmu z serii o Batmanie w reżyserii Christophera Nolana, Mroczny rycerz powstaje.
Ironia tej sytuacji umknęła nielicznym.

[3290, o systemie wyborczym SZA]
Ustrojowa konstrukcja państwa, z kolegium elektorów i systemem dwupartyjnym, mogła zdawać się całkiem postępowa w 1789 roku – ale funkcjonuje do dzisiaj i sprawia, że w oczach reszty świata jesteśmy politycznym odpowiednikiem amiszów poruszających się powozami zaprzężonymi w konie.

Z daleka czyli Desde allá

Film lekko irytujący, bo przez cały niemal czas odczuwałem głód informacji. Armando, na oko bliski pięćdziesiątki, ma bliżej nieokreślone, ale bardzo wielkie pretensje wobec swojego ojca. Do tego stopnia, że życzy mu śmierci, choć żadnych konkretnych działań nie podejmuje. Może chodziło o odrzucenie z powodu homoseksualizmu syna? Życie Armanda szczególnie atrakcyjnie nie wygląda, jest samotny, a jego jedyna rozrywka to masturbacja podczas oglądania chłopców, którym płaci za pokazywanie tyłka - bez kontaktu fizycznego. (To się nazywa bezpieczny seks.) Jednym z tych chłopców jest Elder, który okazuje się agresywnym krętaczem i zabijaką, więc spotkanie kończy się dla Armanda utratą przytomności i portfela. I teraz zaczyna się coś dziwnego, bo Armando nadal próbuje obłaskawić Eldera, choć każdy normalny człowiek by sobie darował. W końcu mu się to udaje, ale widzimy, że jednak chodzi o coś innego, bo ani przez chwilę nie odniosłem wrażenia, że Armando jest uszczęśliwiony obrotem zdarzeń. Zakończenie jest zaskakujące, ale gdyby zinterpretować je jako finał misternie zaplanowanej, podwójnej zemsty, to nawet nie bardzo. Inna zastanawiająca kwestia to ta nieszczęsna Wenezuela, kraj produkcji filmu. W roku 2015 mógł tam powstać taki film? Nawet nie chodzi o kwestie finansowe, ale o to, że przecież komuna, przynajmniej ta polska, była mocno pruderyjna w temacie homoseksualizmu. A w tej Wenezueli nie dość, że można kręcić filmy o gejach, to pozwolili przedstawić swój kraj w niezbyt pastelowych kolorach.

Co robimy w ukryciu czyli What We Do in the Shadows

Amerykański serial The Office był chyba pierwszym, gdzie zastosowano te wstawki, w których bohaterowie patrząc widzowi w oczy komentują bieżące wydarzenia. Później ten pomysł powtórzono w genialnym serialu Parks and Recreation i słabszym Modern Family. W życiu też zdarzają się podobne efekty, choć bez tej czasowej korelacji. Koleżanka solenizantka dostała od znajomych film Chicago na dvd i okazała stosowną do sytuacji radość, cięcie, mówi do kamery: "Nienawidzę musicali". Taktownie jednak wstrzymała się z tym wyznaniem do momentu, kiedy znajomi już sobie poszli. W Co robimy główne założenie polega na tym, że obserwujemy coś w rodzaju reality show z wampirami mieszkającymi w stolicy Nowej Zelandii, Wellington, jakby ktoś nie pamiętał. (Prezydent Duduś mógł w czasie swojego tam pobytu równie dobrze dziękować wampirom, zamiast Irlandczykom.) Sympatyczne wampiry wprawdzie muszą żywić się ludzką krwią ze skutkiem śmiertelnym dla ssanych, ale w momentach zagrożenia zawsze pamiętają o tym, że kamerzyści (dla nas anonimowi) nie są do jedzenia i pozostają pod ich szczególną ochroną. Fajne w sumie jest życie wampira, można latać, zamieniać się w nietoperza, hipnotyzować ludzi i żyć wiecznie. Są minusy: trzeba jak ognia unikać słońca, nie masz odbicia w lustrze, nie możesz wejść nigdzie niezaproszony (nawet do kina), a zjedzenie jednej malutkiej frytki kończy się godzinną sesją wymiotną. Cała historyjka jest dość wątła, bo opowiada o Nicku, świeżo zmienionym w wampira, i jego koledze Stu, który pozostał człowiekiem. Tak jak w True Blood, podziemny świat okazuje się bogaty w inne postaci, takie jak wilkołaki, wiedźmy i zombiaki. Jedna kwestia pozostaje dość niejasna: czy wampiry prowadzą życie seksualne? Są mocne przesłanki, że heteroseksualne między sobą - owszem. Wszystko wskazuje na to, że to jednak nie jest ich pierwszoplanowa potrzeba. Możemy więc z ulgą stwierdzić, że może i zostaniemy wyssani, ale raczej nie zgwałceni.

Wybrzeże czyli Beira-Mar

Rozumiem tę szlachetną ideę, aby nie ulec pokusie zrobienia kolejnego romkomu czy filmu z superbohaterem. Ale czy koniecznie trzeba od razu przynudzać? Nawet byłbym skłonny zgodzić się z opinią, że Wybrzeże to film niezły, o niewydumanej fabule, gdzie subtelność w ukazywaniu relacji międzyludzkich ociera się o poetycką refleksję. (Ale zaszalałem.) Szkopuł jest taki, że ta finezja musi trafić na podatny grunt i sprzyjające okoliczności. Nastrój może popsuć źle dobrane wino lub zmęczenie po ugotowaniu kolacji. O fabule trudno powiedzieć cokolwiek, żeby nie powiedzieć za dużo. Ledwo pełnoletni Martin i Thomaz jadą na prowincjonalne brazylijskie wybrzeże, a czas jest nieszczególny, bo to zima. Martin ma misję, aby wycyganić od rodziny zmarłego dziadka potwierdzenie własności zapewne związane z testamentem. Idzie mu ciężko, bo wdowa po dziadku - nie babka - staje okoniem, co jest skutkiem jakichś rodzinnych zaszłości, z których detalami nie pofatygowano się zaznajomić widza. Z kolei Thomaz snuje się za Martinem, a jak dochodzi do imprezki w składzie trzy na trzy, to Thomaz zaliczy alkoholowy zgon, bo taki znalazł sposób, aby uniknąć seksu z narzucającą mu się panną. Wiadomo czemu. Para-męt pyta, czy momenty były. Posłanka Wasserman pyta, czy był pan świadkiem tego, jak doznał pan erekcji. Odpowiedź jest twierdząca na oba pytania, z zastrzeżeniem, że nie była to moja erekcja.

Emigrant z żelkowej malinowej łódki czyli Vadelmavenepakolainen

Niektórzy mają pecha, bo rodzą się chłopcami, a od dziecka pragną być dziewczynką. Mikkowi trafiło się podobne nieszczęście, bo urodził się Finem, a chce być Szwedem. Nie wystarczy mu po prostu zamieszkać w Szwecji, bo wtedy byłby jedynie Finem osiadłym w wymarzonym kraju. Podobnie przebranie się za kobietę nie rozwiąże problemu transseksualisty. Zbieg okoliczności sprawił, że spotkał Szweda, który chce ze sobą skończyć, więc za obopólnym porozumieniem organizują przejęcie tożsamości. Jak Gustaw Konradem, Mikko staje się Mikaelem. Oczywisty problem jest taki, że trudno jest nowemu Mikaelowi przekonać rodzinę, że on to on. Matka miała być zamroczona alzheimerem, a jednak widzi, że to nie jej syn. Siostra Maria tym bardziej nie akceptuje Mikaela, ale ponieważ jest on sympatycznym facetem, wchodzi do tej gry pozorów. Źródłem komizmu po części jest zapewne sposób mówienia Mikaela, który dla szwedzkiego ucha musi brzmieć dziwacznie. Dalszy ciąg filmu to coś w rodzaju komedii romantycznej, a na końcu okazuje się, że tylko jako Fin Mikael-Mikko może odnaleźć szczęście. Chociaż niektóre postaci filmu, w tym główna, skrojone są dość głupkowato i jednowymiarowo, zdecydowanie cieszę się, że obejrzałem.

Hooked

Z podejściem, jakie ma prostytuujący się Jack wobec swoich klientów, powinien szybko wypaść z branży po paru recenzjach w TripAdvisorze w zakładce „seksualne atrakcje Nowego Jorku”. A ponieważ ta sekcja chyba jeszcze nie jest wystarczająco dobrze rozwinięta, jakoś sobie radzi. Kamera bezczelnie zabrana klientowi przyda się na prezent dla ukochanego Toma. Obaj uciekli z domu i klepią biedę planując wspólne życie w przyszłości, a na razie nawet nie mogą razem mieszkać. Jak widzimy, różne są oblicza prostytucji, kiedy zdarza się Jackowi klientka, która życzy sobie, aby Jack ubrany w pieluchę ssał jej pierś. I oto na scenie zjawia się Ken, podstarzały tatuś dzidziusia, którego kolejny raz dopadają myśli o seksie z mężczyznami, do czego nawet otwarcie przyznaje się żonie, a co zdarza mu się nie po raz pierwszy. Postać Kena nie tylko ilustruje przegraną z popędem, bo na swój sposób jest on gejowskim Jezusem, który przygarniał nierządnice, i w dodatku Jezusem łagodnie ćpającym. Wygląda na to, że naprawdę chce pomóc Jackowi bezinteresownie, a jak się okaże, nie jest to łatwa sprawa. Przyznam, że w pewnym momencie się pogubiłem, kiedy (przyłapany) złodziejaszek Jack chwilę potem zagrał kartą moralnego oburzenia. Wybaczamy mu to jednak, bo wcześniej parę razy rozbawił nas w ciętych dialogach (spodobał nam się szczególnie pomysł, aby „safe word” w czasie seksu Jacka z Tomem było „harder”), choć film kończy się szalenie poważnymi statystykami pokazującymi ciężki los homoseksualnych młodzieńców uciekających ze swoich mało tolerancyjnych domów. Czyli trochę jak w dziewiętnastowiecznych wierszykach dla dzieci, czytelnicza radość z uciętego paluszka musi być okupiona nieszczęsnym morałem ku przestrodze pacholąt.

Zjadanie zwierząt (Jonathan Safran Foer)

Motywacja do napisania tej książki była nieco dziwna, bo kiedy autorowi urodził się syn, postanowił on przyjrzeć się bliżej swoim nawykom żywieniowym, aby mieć lepsze przekonanie w kwestii powstrzymania się od jedzenia mięsa. Z jedzeniem jest trochę jak z religią, jemy najczęściej to, co nam dawano do jedzenia w dzieciństwie, i mało namysłu poświęcamy temu, czy to jest dobre i właściwe. Jest w zasadzie oczywiste, że jedzenie mięsa jest nieodłączne od cierpienia zadawanego istotom żywym. W znakomitym posłowiu Dariusz Gzyra zauważa, że każdy przypadek kopniętego psa czy kota oblanego benzyną, a potem spalonego, doprowadza do furii pół internetu. Tymczasem przeciekające do sieci filmiki z przemysłowych ferm hodowlanych, w których zwierzęta są niesamowicie męczone w majestacie prawa, spływają po nas jak woda po gęsi (tej gęsi, która rozbija łeb o ścianę, żeby uniknąć sadystycznego karmienia na foie gras). Tak po prostu musi być i już. No właśnie, czy musi? Czy mięso jest koniecznym składnikiem naszego menu? Na pewno znajdzie się wielu utytułowanych dietetyków, którzy powiedzą, że tak, jak najbardziej, ale równie wielu, jeśli nie więcej, powie, że wcale nie. Ta druga opinia trafia mi bardziej do przekonania choćby dlatego, że w wielu kulturach na naszej planecie nie spożywa się mięsa, lub je się go bardzo mało. Czy nasze prawo do znęcania się nad zwierzętami wynika z naszej ewolucyjnej „wyższości”? Pominąwszy to, że ewolucyjna „wyższość” to bzdura, czy w razie inwazji wysoko rozwiniętych obcych, którzy uznaliby za przysmak ludzi panierowanych lub gotowanych w kapuście, pogodzilibyśmy się z takim naszym przeznaczeniem bez szemrania? Jeśli natomiast mięsożercy wyobrażają sobie, że tanie mięso kupowane w hipermarketach pochodzi od zwierząt, które wprawdzie zostały zabite, ale wcześniej hasały sobie po łąkach i skubały trawkę, więc były przez jakiś czas szczęśliwe - tacy mięsożercy uciekają w świat fantazji bez pokrycia. Praca w zakładach „produkcji” mięsa jest tak psychicznie wyniszczająca, że rotacja pracowników sięga stu procent w czasie roku do dwóch. Jest czymś zdumiewającym, że ceny innych produktów wzrosły w ciągu kilkudziesięciu lat wielokrotnie, a ceny mięsa utrzymują się na mniej więcej jednakowym poziomie (tak przynajmniej jest w SZA). Kolejny aspekt przemysłowej produkcji mięsa to jej oddziaływanie na środowisko. Jak podaje Foer, produkcja gazów cieplarnianych z przemysłowych ferm przewyższa znacząco szkody wywołane transportem samochodowym, lotniczym i każdym innym, liczonymi łącznie. Jeszcze inna sprawa to antybiotyki rutynowo dodawane do paszy zwierząt hodowanych przemysłowo, co prowadzi do tego, że w fermach nie tylko produkuje się mięso, ale też nowe szczepy antybiotykoopornych drobnoustrojów. Wprawdzie wirus grypy hiszpanki powstał jeszcze przed rozpowszechnieniem chowu przemysłowego, nie jest to jednak argument chybiony, bo z tego co nam wiadomo, współczesne fermy, gdzie zwierzęta zmuszone są tarzać się we własnych odchodach, to świetny sposób na kolejną pandemię. Nie zapominajmy o innych niespodziankach, takich jak priony wywołujące gąbczaste zwyrodnienie mózgu, które wyhodowaliśmy sobie karmiąc krowy paszą absolutnie dla nich nieodpowiednią. A może w takim razie choć ryby i krewetki można jeść bez wyrzutów sumienia? Jak przekonuje nas Foer, nasze założenie, że ryby cierpią mniej, jest po prostu guzik warte, a metody ich połowu i uśmiercania znowu budzą skojarzenie z systematycznym i wyrafinowanym sadyzmem. A należałoby przy tym pamiętać o przemysłowej hodowli ryb, która powiela wszystkie koszmary znane z ferm naziemnych. Cierpienie krewetek jest, przyznaję, nieco bardziej abstrakcyjne, ale sposób ich odławiania według autora przypomina masowy wyręb lasów, kiedy ogałaca się dna mórz z wszelkiego życia, produkując tony tak zwanego przyłowu, czyli wszelkich morskich stworzeń bez wartości spożywczej, które się zwyczajnie martwe wyrzuca. Cóż, na koniec muszę się zgodzić z Olgą Tokarczuk, że z naszej epoki zostanie zapamiętane haniebne torturowanie zwierząt hodowanych na mięso. Nie mam złudzeń, że wszystkie powyższe argumenty przeciw jedzeniu mięsa wprawny mięsożerca zawiesi sobie na haku gdzieś w odizolowanej części głowy, gdzie się nigdy nie zagląda. Tak jak nigdy nie zechciałby patrzeć na wiszące na haku wykrwawiające się świnie czy często jeszcze żywe kurczaki moczone we wrzątku. Bardzo trudno mi ocenić siłę perswazyjną książki Foera, bo obraz ma moc tysiąca słów, a obejrzany przeze mnie film Łukasza Wybrańczyka na temat jedzenia mięsa zadziałał mi na wyobraźnię jednak dużo potężniej.

[355]
Hipokrates uważał, że ich mięso jest źródłem siły. Upodobanie do psiego mięsa znalazło swoje miejsce w języku: na przykład w jednej z odmian chińskiego symbol określający coś jako odpowiednie i sprawiedliwe (yeon) dosłownie tłumaczy się: „Odpowiednio przyrządzone psie mięso jest doskonałe”. Rzymianie jedli „pieski oseski”, Indianie Dakota psie wątróbki, a Hawajczycy jeszcze całkiem niedawno podawali na obiad psie móżdżki i krew. Nagi pies meksykański był głównym składnikiem diety Azteków.
Później autor podaje filipiński przepis na weselnego psa duszonego.

[544, o konikach morskich, typowym przyłowie]
Co ciekawe, to samiec „zachodzi w ciążę”. Zapładnia jaja, odżywia je swoimi wydzielinami i nosi przez sześć tygodni. Sam poród jest zupełnie niewiarygodny – mętna ciecz wydobywa się z jamy brzusznej samca i nagle wokół pojawiają się maleńkie koniki morskie.

[1014]
KFC współpracuje z firmami, które starają się zapewniać ptakom dobre warunki. Nie wspomina się natomiast o tym, że właściwie wszystko, co spotyka zwierzęta w ubojniach, określa się jako dobre warunki.

[1926]
Pandemię z 1918 roku nazywano grypą hiszpanką, gdyż Hiszpania jako jedyny zachodni kraj relacjonowała w prasie przebieg zarazy, uwzględniając wszystkie tragiczne fakty. (Niektórzy twierdzą, że było tak dlatego, że Hiszpania nie brała udziału w wojnie, więc media nie podlegały tak restrykcyjnej cenzurze).

[2044]
Ostatnie badanie przeprowadzone przez magazyn „Consumer Report” wykazało, że 10 do 30 procent masy naturalnego mięsa kurzego i indyczego to „bulion, polepszacze smaku lub woda”.

[2084]
Kiedyś nadzór z Departamentu Rolnictwa kazał wyrzucać wszystkie zanieczyszczone odchodami ptaki. 30 lat temu przedstawiciele przemysłu drobiarskiego przekonali Departament do zmiany tego przepisu, dzięki czemu uratowali swoje automaty. Od tamtej pory zanieczyszczenia odchodami nie nazywa się zanieczyszczeniem odchodami, ale „wadą kosmetyczną”, a inspektorzy odrzucają o połowę mniej ptaków. Pewnie Lobb z National Chicken Council skomentowałby to tak: „Tak czy inaczej jedzenie odchodów trwa tylko parę minut”.
A wcześniej powiedział, że przecież proces zabijania kurczaków trwa tylko parę minut.

[2521]
Dziękuję za świńskie oczy.
Autentyczny wpis jednego z dzieci, które mogło te oczy rozkroić i poznać ich budowę. Również - chyba nie przypadkiem - tytuł niedawnej książki polskiego autora na podobny temat.

[3435]
David Foster Wallace w swoim genialnym eseju o cierpieniu homarów Consider the Lobster pisał: „Kwestia związku pomiędzy jedzeniem zwierząt a zadawanym im cierpieniem jest nie tylko bardzo złożona, ale też niewygodna. W każdym razie jest bardzo niewygodna dla mnie i dla każdego, kto lubi jeść, ale jednocześnie nie chce myśleć o sobie jak o kimś okrutnym czy nieczułym. Moim sposobem na radzenie sobie z tą niewygodą było niemyślenie”. W dalszej części eseju autor opisywał o czym konkretnie starał się nie myśleć: „Homary nagle ożywają we wrzątku. Kiedy wrzuca się je do gotującej wody, zaczynają wspinać się po ścianach naczynia i stukać szczypcami w ścianki, jakby chciały się wydostać. Gdy przykryje się garnek, słychać jak pokrywka poszczękuje, gdyż zwierzę próbuje ją zrzucić”.

[3589]
Czy wykastrowałbyś zwierzę bez znieczulenia? Albo wypalił mu znak na skórze? Albo poderżnął gardło? Można sobie obejrzeć, jak to wygląda w praktyce (najlepiej zacząć do filmu Meet Your Meat, który można bez problemu znaleźć w internecie).

[4202]
Gdy Celia Steele zamknęła pierwszą partię kurczaków w ciasnym hangarze, nie miała pojęcia, jakie będą tego konsekwencje. Kiedy w 1946 roku Charles Vantress skrzyżował kurę rasy cornish z kurczakiem new hampshire, by otrzymać „kurczaka jutra”, przodka dzisiejszych brojlerów, nie miał pojęcia, co z tego wyniknie.

[4536]
„Zwierzę, jako istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia, nie jest rzeczą. Człowiek jest mu winien poszanowanie, ochronę i opiekę”.
To pięknie brzmiący zapis z polskiej ustawy o ochronie zwierząt, ale według autora posłowia jest to w istocie kodyfikacja przyzwolenia na więzienie, kaleczenie, stres, cierpienie, uprzedmiotowienie i śmierć zwierząt.

Ostatnia rodzina

Zdarzyło mi się wstąpić do galerii Beksińskiego w Sanoku i z zaskoczeniem stwierdzić, że to malarstwo na mnie działa. Może nie tak, jak sam twórca by sobie życzył, ale powiedzmy to jasno - nie muszę się nim bardzo przejmować. Z jego synem Tomkiem zetknąłem się drogą radiową, czyli przez fale Trójki, gdzie prowadził swoje niesamowite audycje muzyczne. To dziwne, ale z filmu o rodzinie Beksińskich raczej nie dowiemy się, że Tomasz był wybitnym radiowcem. Za to zobaczymy, że życie cenionego artysty w schyłkowym PRL-u i po jego upadku szalenie mało przypominało jakiekolwiek nasze wyobrażenia o artystycznej bohemie. Opowieść o Beksińskich zaczyna się od przeprowadzki z Sanoka do Warszawy w połowie lat osiemdziesiątych. Oprócz żony i syna, w blokowisku mieszkały z nimi matki obojga małżonków, które z biegiem czasu wymagały coraz większej opieki. Nie było to więc życie łatwe, zwłaszcza dla Zofii, która ciężej niż mąż przeżywała życiowe nieprzystosowanie syna. Chociaż był on człowiekiem utalentowanym jako tłumacz i radiowiec, a w dodatku mógł się zawodowo realizować w ramach swoich pasji, to cierpiał na potężny weltschmerz popychający go do prób samobójczych, z których jedna w końcu mu się udała. Wcześniej matka próbuje namówić Tomka, aby zajrzał do babki przykutej do łóżka, mówiąc, że to przecież ta sama babka Beksińska, która pomagała mu w dzieciństwie wieszać jego klepsydry. Jego ojciec miał zdecydowanie większy apetyt na życie, nie poddał się nawet wtedy, gdy pozostał sam z całej rodziny, a kiedy w końcu zmarł, nie była to śmierć zwyczajna. Słaba to jednak pociecha dla niego i dla nas wszystkich.

Allah puka tylko dziunie

Armin Navabi, eks-muzułmanin, całkiem niedawno maszerował po ulicach Vancouver w czasie parady równości niosąc transparent z napisem „Allah jest gejem”. To oczywiście wywołało wielkie oburzenie, w związku z tym Gummy Bear Messiah (twitterowy @zero132132) rzucił pytanie, czy Allah puka tylko dziunie, a jakiekolwiek inne przypuszczenie jest z gruntu nienawistne. Zaproponowałem więc Arminowi, aby następnym razem poniósł transparent z innym tekstem.

M/M

Na outfilm.pl lojalnie uprzedzali, że będzie hardkor. Był rzeczywiście, ale nie takie rzeczy już się widziało. Chociaż ścieżka dialogowa zmieściłaby się na jednej stronie A4, cała historyjka mogłaby od biedy być uznana za wiarygodną. Pamiętajmy, że żyjemy w świecie, gdzie dwóch facetów umówiło się, że jeden będzie kolacją drugiego. W tym dziele nie chodzi o tego rodzaju konsumpcjonizm, lecz, by tak rzec, o zastosowanie cytowanej przez Mickiewicza maksymy Schillera, że co ma ożyć w pieśni, zaginąć winno w rzeczywistości. Główni bohaterowie filmu to dwóch Matthiasów w Berlinie, z których jeden przybył tu z Quebecu i chyba nawet nie mówi lokalnym narzeczem. I tego właśnie Matthiasa opętała obsesja drugim, berlińskim, który w oczach pierwszego jest posągowo piękny. Po perypetiach obejmujących śpiączkę po wypadku, obaj Matthiasowie będą splatać się cieleśnie i życiowo, na tym jednak nie koniec. Zetknąłem się z poglądem, że morał filmu to "na basenach w Berlinie unikaj farbowanych ratowników z Quebecu". Niniejszym dopisujemy sobie to zalecenie do spisu zagrożeń dla życia i zdrowia - tuż po glutenie.

Player One czyli Ready Player One

Gdybym tak jak wszyscy za te dwadzieścia parę lat więcej życia niż w realu spędzał w wirtualnym świecie Oasis, to za awatar przyjąłbym wiewiórkę Małgosię, a nie blond wymoczka, jak główny bohater Wade. Genialny Halliday, twórca Oasis, zostawił pośmiertną niespodziankę, czyli zakodowane trzy klucze, których zdobycie ma zapewnić znalazcy fortunę, a nawet przejęcie kontroli nad całym wirtualnym światem. Wskazówki pozwalające odnaleźć klucze zaszyfrowane są w biografii Hallidaya, a momentami nawiązują do popkultury, dlatego jeden z kluczy wymaga wejścia w świat ekranizacji Lśnienia w wykonaniu Kubricka. Musi być rzecz jasna antagonista, czyli szef firmy IOI, który pragnie sam pozyskać pakiet kontrolny nad Oasis. Zgodnie z oczekiwaniami gra bardzo nieczysto, bo wychodzi poza świat wirtualny i próbuje zlikwidować Wade'a w jego fizycznej postaci. Z kolei Wade zawiera nieoczekiwane sojusze z wirtualnymi rebeliantami, a w pewnym momencie wywołuje powstanie wirtualnego ludu przeciw IOI. Film zapewne spodobał się małolatom, bo zarobił sporo, ale my z Kwiatkiem jesteśmy już na takie bajki za starzy. Lub nie dość starzy. Mogę więc śmiało przyznać, że był to najlepszy film pełnometrażowy, jaki wczoraj obejrzałem. Również jedyny.

Śmierć w Deptford (Anthony Burgess)

Po co sięgam po Burgessa, skoro już kiedyś poległem na Symfonii napoleońskiej? Śmierć to ostatnia książka Burgessa, ukazała się drukiem w ostatnim roku życia pisarza. Zachęcił mnie do niej Jerzy Limon, kiedy wspomniał w Młocie na poetów o Christopherze Marlowe jako geju i ateiście. Jak na szesnasty wiek w Anglii rządzonej przez Elżbietę I - mieszanka wybuchowa. Niebezpiecznie było wówczas być człowiekiem pióra, bo ścieżka religijnej ortodoksji protestanckiej była wąziuteńka, a każde z niej zejście mogło, choć nie musiało, zaprowadzić autora na szafot. Jak wiadomo mi z książki Limona, była to epoka wszechobecnych szpiegów i agentów, nic więc dziwnego, że i Marlowe został agentem na usługach królowej. Już prostuję, nie tyle królowej, co Walsinghama, jednego z jej zauszników, co jest istotne dlatego, że byli i inni zausznicy, których interesy często kolidowały z planami Walsinghama. Marlowe'owi dziwić się nie możemy, bo tylko dzięki protekcji Walsinghama uniknął zesłania na prowincjonalne probostwo. W ten też sposób zawarł znajomość z Tomem, młodszym kuzynem Walsinghama, z którym zapoznał się na sposób biblijny, a konkretniej chodzi o zwarte ze sobą dusze Dawida i Jonatana. Opisy miłosnego zespolenia kochanków są akurat w książce udane i na swój sposób zabawne, choć pozbawione dosłowności. Mniej udane są liczne dyskusje na tematy religijne lub - szerzej rzecz ujmując - metafizyczne. Może jestem tym tępym racjonalistą wspomnianym przez Julię Sweeney, który nie jest w stanie rozumem objąć niejednoznaczności. W rozmowach mamy obowiązkowo grandilokwencję, która przesłania stałe non sequitur od wypowiedzi do kontry na nią. A jeśli nawet sequitur jest, to w kwestiach tak subtelnych i mało mnie obchodzących jak to, czy Jezus był homoousios, czy homoiusios (to tylko przykład, bo o tym raczej nie mówią w książce). Potencjalnych czytelników należałoby ostrzec, że styl narracji Burgessa jest raczej ciężkostrawny, bo jakoś niewiele było momentów, kiedy wzdychałem poruszony pięknem przeczytanego zdania. Nie dyszała woda spod zielonych pleśni. Smutny los spotkał młodo zmarłego, a raczej zabitego Marlowe'a. Przyczyny jego zabójstwa nie są pewne, może była to zwykła bójka, co Marlowe'owi zdarzało się często, a może - jak chce Burgess - eliminacja niewygodnego z wielu względów człowieka. Anglia straciła świetnie zapowiadającego się dramatopisarza, ale, jak wiemy, natura próżni nie znosi i zadbała o to, żeby w tym samym roku co Marlowe urodził się inny. Wszyscy wiemy który.

Front Cover

Z góry wiemy, że to film z wątkiem homo, więc nie trzeba być znaną z przenikliwości wiewiórką Małgosią, żeby odgadnąć, czym skończy się spotkanie skośnookiego, nowojorskiego geja Ryana z Ningiem, gwiazdą kina chińskiego, który próbuje wylansować się w Ameryce. Ale nawet Małgosia nie odgadłaby, jak do tego dojdzie - do tego, czyli zespolenia w drżącym dwukwiecie ciał, bo ta peryfraza Przybory brzmi dość adekwatnie, czyli chińsko. Z początku Ning zgrywa nawet homofoba i jest ogólnie chimeryczny i trudny we współpracy z Ryanem, który został jego stylistą. Dylematy bohaterów bardzo oryginalne nie są, Ning - mimo deklarowanego przywiązania do swojego kraju ojczystego - musi przełknąć gorzką pigułkę, bo nie może pogodzić kariery filmowej z otwartością seksualną. Przynajmniej nie w Chinach. Z kolei Ryan też musi zjeść żabę, aby pomóc Ningowi, kiedy musi złożyć pokłon hipokryzji (czyli nieco inaczej niż w znanym powiedzonku o cnocie i hipokryzji). Żeby móc spointować w duchu podziwu dla chińskiej kultury, poszperałem wśród chińskich przysłów. Bij swoje dziecko raz na dzień. Jeżeli ty nie wiesz za co, ono na pewno wie. Do filmu pasuje średnio, ale za to urocze.

Dom wygranych czyli The House

Szkoda, że to tak nie działa, że pełnometrażowa komedia z udziałem gwiazd genialnego serialu Parks and Recreation musi być z konieczności udana. Ta chyba nawet taka zła nie jest, jednak okoliczności przyrody spowodowały u mnie więcej ziewania niż chachów. Dialogi przeciętne, postaci nieco zbyt głupkowate, nie mówiąc już o ogólnym koncepcie, którego tu po prostu brak (a który zagrał np. w Złym Mikołaju). Rodzice kujonki Alex za pięć dwunasta, czyli tuż przed wysłaniem córki na jej wymarzoną uczelnię, dowiadują się, że miasto wycofuje program opłacenia studiów wybijającej się uczennicy. Trzeba więc zdobyć pieniądze, a szybko stwierdzają, że legalnie się nie da. Razem z przyjacielem wpadają na "genialny" pomysł, żeby założyć podziemne kasyno, bo przecież kasyno zawsze wygrywa. Przy okazji niechcący wplątują się w światek przestępczy, ale przypadkiem nieźle sobie radzą. W każdym razie lepiej niż oglądający ich widzowie.

Twój Simon czyli Love, Simon

Dzisiaj wielkie zdziwienie wywołałyby czyjekolwiek obiekcje wobec małżeństw rasowo mieszanych. A jeszcze w latach pięćdziesiątych XX wieku w SZA argumentowano, że to nienaturalne, sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, czyli prawem bożym, więc niezbyt ładnie unurzano Jezusa w bagnie rasowych uprzedzeń. Jeśli chodzi o gejów w SZA jesteśmy jakby w połowie drogi i o tym opowiada film. Simon sam o sobie mówi, że jest zwykłym nastolatkiem oprócz tego, że ukrywa przed wszystkimi, że jest gejem. Na szkolnym portalu odkrywa anonimowego kolegę, który zwierza się z takiego samego problemu, a z biegiem czasu więź między nimi staje się coraz bliższa. Tymczasem Simon szantażowany ujawnieniem posuwa się do paru drobniejszych świństewek wobec przyjaciół, ale niewiele tu zdradzę mówiąc, że wszystko zakończy się jak w Panu Tadeuszu, czyli kochajmy się. Zgoda, że problem coming outu gejów jest nadal pewnym problemem, gdy wszyscy wokół domyślnie przyjmują, że jesteś hetero. Wzruszył nas szczególnie tatuś Simona, który po wyznaniu syna... Che, che, za dużo byście chcieli wiedzieć.

piątek, 3 sierpnia 2018

Manuela Gretkowska mówi

Tusk mówił o kranie z ciepłą wodą, teraz nam zamontowali kran z wodą święconą. (10:40)

Pytanie, co mamy zrobić, żeby było lepiej, to jakbyś obciął komuś rękę i zapytał: „czy manicure francuski?”. (16:10)

Wyjęte z rozmowy z Kubą Wątłym. Te opinie są oczywiście przesadzone, zwłaszcza pierwsza, bo tej wody święconej już wcześniej mieliśmy sporo, ale teraz wzrosły za nią opłaty. Drugi cytat ilustruje pesymizm Gretkowskiej względem obecnej sytuacji w naszym kraju. Głupio mówi, bo przecież jest chociaż ta nieprzychylna rządowi telewizja, w której może sobie marudzić. Poza tym nikogo do więzień nie wsadzają z powodów politycznych (tylko tak trochę nękają procesami o gówna). Niemniej to, co się dokonało w ciągu trzech lat, w 2015 roku byłoby brane za ponurą i czczą fantazję. Pocieszające niby jest to, że nie mamy kandydata na wieloletniego dyktatora w stylu Łukaszenki, a niepokojące - że może taki się znaleźć, jak pokazują znamienne przykłady.

czwartek, 2 sierpnia 2018

Akcja w bibliotece (Parks and Recreation, sezon 7, odcinek 2)

Leslie i Ron przygotowali radnego Jamma na zerwanie z Tammy, byłą żoną Rona. Akcja toczy się w publicznej bibliotece w Pawnee.

środa, 1 sierpnia 2018

Młot na poetów albo Kronika ściętych głów (Jerzy Limon)

Chcemy jeszcze więcej tego samego, mówią ludzie i mają kolejny serial o Henryku VIII lub film o Ludwiku XVI i jego żonie. Bardzo by to było miłe, gdyby książka Limona zainspirowała jakiegoś filmowca do zekranizowania historii króla Jakuba I, który objął tron angielski po Elżbiecie I. Byłby to film z potencjałem na wiele sequeli, bo syn Jakuba, Karol I został ścięty w 1649 roku, po czym na parę ładnych lat w Anglii zapanował rodzaj republikańskiego Gileadu z Opowieści podręcznej (wiem, to uproszczenie i nadużycie). Główna opowieść dotyczy króla Jakuba, który ogólnie rzecz biorąc był władcą od poprzedniczki łagodniejszym, ale w jednym aspekcie nie popuszczał: wobec krytyków swoich fantazji religijnych. Wszak miał się za głos Boga (nie szkodzi, że lubił chłopców), a wtedy jakikolwiek sprzeciw staje się fundamentalnie zły i należy go tępić nie szczędząc sił i środków. A było to zadanie niełatwe, bo oszczercy mieszkali rzecz jasna poza granicami Wielkiej Brytanii (bo to wtedy ta nazwa pojawia się po raz pierwszy). Uwaga autora skupia się na trzech postaciach, Paceniuszu (autorze Exatis), Starkowiuszu (autorze zaginionego rękopisu Historii pohańbienia) i Cichockim (domniemanym autorze Przemów Osieckich). Pierwszego nigdy nie zidentyfikowano, drugiemu odrąbano głowę mieczem na mocy wyroku sądowego za obrazę narodu szkockiego (a działo się to w Prusach Książęcych!), podczas gdy trzeci wyparł się autorstwa, a poza tym jako duchowny i poddany króla polskiego Zygmunta III był raczej bezpieczny, choć jego książka już nie - spalono ją na warszawskim rynku. Książka jest dość nietypowa, opowieść obfituje w dygresje, od soboru w Nicei po kryzys kubański, co zresztą nasunęło mi pomysł trzech stopni separacji: każde dwa wydarzenia da się powiązać ze sobą za pomocą dwóch dygresji (stąd trzy „przeskoki”). W trakcie czytania nabrałem błędnego pojęcia o Aneksie, więc na wszelki wypadek uprzedzę, że jest to zbiór dokumentów ważnych dla historii i do tego w językach oryginalnych, z wyłączeniem wspomnianej Exatis, katolickiego sprzeciwu wobec protestantyzmu w wersji króla Jakuba. Exatis przeczytałem i nie mam zastrzeżeń do argumentacji, ale trzeba najpierw przyjąć dwa założenia. Pierwsze, że Pismo święte jest wiarygodne, a drugi, że interpretacja katolicka tego tekstu jest jedyną słuszną. Odłożywszy to na bok, przyznam, że nieźle napisane. A dlaczego Młot na poetów? Ano dlatego, że prawie wszyscy bohaterowie coś tam pisali, a wielu z nich dało głowę katu, choć niekoniecznie za swoją twórczość. Gdyby oceniać wedle dzisiejszych standardów, wielu z owych poetów i wybitnych myślicieli to były straszne moralne pokraki, a owa idealizacja wybitnych postaci to wymysł czasów późniejszych. Jerzy Limonie, ciekawe, co o tobie przeczyta potomność.

[148]
(...) w regionach dostojnej historii tezę o tym, że teraźniejszość także decyduje o przeszłości, wielu przyjęłoby z dużą dozą sceptycyzmu, a nawet niewiary. Bo to nielogiczne i sprzeczne z doświadczeniem codziennym. Tu królują prawa fizyki ustanowione przez Izaaka Newtona. Wyrażał żal, że przyszłe pokolenia nie mają już nic do odkrycia. Może dlatego dzisiejsi fizycy penetrują światy dla logiki codzienności niedostępne.

[562, o Daliborze Martinisie, artyście]
Martinisa lubimy. Także jego Supper at Last, czyli W końcu wieczerza albo Wieczerza na ostatku. Albo wywiad, jaki sam z sobą przeprowadził w studiu telewizyjnym, z tym że odpowiedzi udzielał trzydzieści pięć lat później, wklejony komputerowo do pustego krzesła z nagrania sprzed lat.

[667, przypis 15, o królu Jakubie I i jego matce, Marii Stuart]

Zamiłowanie do niewyszukanych rozrywek odziedziczył zapewne po swojej matce, która uwielbiała gonitwy i turnieje rycerskie, polowania, sokoły i grę w golfa (o ponoć szkockiej genezie: już w średniowieczu mowa jest o grze w „gowfa”; historycy holenderscy natomiast wskazują na genezę niderlandzką, co potwierdza etymologia słowa; Chińczycy zaś, oczywiście, wskazują na Chiny), a także tańce, haftowanie i muzykę; nie stroniła przy tym od hazardu, namiętnie grając w kości i karty. Pamiętajmy jednak, że Jakub swojej matki nigdy w zasadzie nie widział, gdyż zmuszona została do abdykacji i emigracji, gdy on miał zaledwie rok. Zostawiła mu koronę i pociąg do pięknych młodzieńców.

[716]

A twórca pierwszej naukowej teorii tęczy, arcybiskup Splitu, Marco de Dominis, został spalony (ściśle: jego zwłoki, które wyciągnięto z grobu) razem ze swoimi książkami, 21 grudnia 1624 roku, zatem niedługo po tym, jak pokazany został jako postać sceniczna w jednym z teatrów londyńskich w głośnej podówczas alegorycznej sztuce Thomasa Middletona A Game at Chess (Partia szachów).

[899]
Oto i on i jego piękna, modnie ufryzowana i z modnie przyciętą bródką, głowa, wciśnięta w fantazyjny, koronkowy, z pewnością krochmalony kołnierz, niczym owoc na tacy (przyodziewek skazańca najczęściej przypadał katu, choć niekiedy palono go, by nie zostawiać „relikwii”).
Ilustrację Sir Waltera Raleigha pomijam, a wzmianka o kacie dlatego, że, owszem, dał mu głowę.

[952]
Odnotujmy jeszcze, że głównym oskarżycielem Esseksa był wielki filozof i prokurator w jednej osobie, Francis Bacon, który tak się dla utrwalania praworządności zasłużył, że rok później (w 1603 roku) otrzymał szlachectwo. Dalsze zasługi Bacona (i to wcale nie na niwie nauki) dla korony sprawiły, że niebawem wstąpił do legionu półbogów, czyli arystokratów, otrzymał bowiem tytuł pierwszego barona Verulam i wicehrabiego St. Albans, w 1613 roku został Prokuratorem Generalnym, a w 1618 Lordem Kanclerzem, choć trzy lata później utracił wszelkie godności za branie łapówek (przychodów nieujętych w zeznaniach majątkowych osób publicznych, jakbyśmy to określili dzisiaj my, strażnicy procedur), co z kolei skłoniło go do głębokiej zadumy nad światem i ludźmi, czego efektem są jego wiekopomne dzieła.

[974]
W każdym razie w najlepszym wypadku karą dla nielojalnych dworaków i nieprawomyślnych autorów była niełaska monarchy. Spotkała ona na przykład dworskiego żartownisia i prześmiewcę, niejakiego Sir Johna Haringtona, chrześniaka (jednego ze 102!) królowej Elżbiety, który – poza talentem poetyckim – miał też smykałkę do inżynierii: jest niekwestionowanym wynalazcą klozetu ze spuszczaną wodą (WC). Nie żartuję. Oczywiście, jak wielu innych w tej książce i tamtych czasach, był też poetą i tłumaczem (jego przekład Orlando Furioso Ariosta jest do dziś czytany; Szekspir też go znał). Pod Esseksem walczył w Irlandii, za co otrzymał szlachectwo. Swój zdumiewający wynalazek ogłosił światu pod pseudonimem Misacmos w książce A New Discourse of a Stale Subject, Called The Metamorphosis of Ajax (London 1596), będącej też alegorią polityczną i zawoalowaną krytyką hrabiego Leicester, kolejnego faworyta, czym wywołał wielki gniew swojej matki chrzestnej – zapewne nie tylko ze względu na temat (ilustrowany) godny pióra Rabelais’go, na którego autor często się powołuje. Występuje tu nawet dama Cloacina.

[1050, o Francisie Baconie]
Jeden z ostatnich, którzy wiedzieli wszystko, co można było wówczas wiedzieć o świecie, polityce, naturze i człowieku. Pisał o ogrodach, o tańcu, języku, rodzinie, państwie, o nawigacji, minerałach, piłce nożnej, geometrii, teatrze i tak dalej. Przewidział nawet radio, tyle że miało ono kształt specjalnie skonstruowanych skrzynek, w których przewożony miał być głos i muzyka. Pomysł będzie w pewnym stopniu powielony w Harrym Potterze. Pisał też dworskie maski (jeszcze w czasach Elżbiety I), pełne mitologicznych i filozoficznych odniesień. Mędrzec i łajdak. Wrażliwy na słowa i piękno, esteta, bezwzględny dla oskarżonych, ślepo wykonujący polecenia zwierzchników, obojętny na ludzkie cierpienie. Bezkrytyczny i uniżony wobec władzy, rozporządzeń i procedur. Idealny urzędnik.

[1098, o Biblii Króla Jakuba]
W każdym razie grupie czterdziestu sześciu teologów, którzy pracowali nad nowym przekładem Biblii, przewodniczył właśnie Francis Bacon, przez niektórych uważany za „prawdziwego Szekspira”. Dzieło – dedykowane przez tłumaczy królowi Jakubowi – zakończono w 1610 roku, kiedy William Szekspir ukończył czterdzieści sześć lat. I co z tego? – można by zapytać. Ano jeszcze niewiele poza tym, że w czterdziestym szóstym Psalmie nowego przekładu czterdzieste szóste słowo od początku to „shake” (pol. „potrząsać”), a czterdzieste szóste od końca to „speare” (pol. „dzida”, „włócznia”), co razem daje „Shakespeare”. (...) Dodać jeszcze można, że człowiek ma czterdzieści sześć chromosomów, o czym jednak nawet tak wybitny umysł jak Francis Bacon wiedzieć nie mógł. Warto nadmienić, że Biblia Króla Jakuba była jedynym powszechnie używanym przez trzysta lat przekładem na język angielski, i to zarówno przez protestantów, jak i katolików.

[1175, cytat z książki Daniela-Ropsa o pierwszym soborze w Nicei]
„Niektórzy bardziej przebiegli, między innymi obaj Euzebiusze, wpadli na pomysł, że przy nieznacznej zmianie pisowni doktryny ich mogły się utrzymać: słowo «homoousios», które oznacza «z jednej substancji», zastąpili słowem «homoiousios», które oznacza «z podobnej substancji». Między tymi dwoma słowami jest tylko różnica jednej joty, ale ta minimalna, wydawałoby się, różnica była zasadnicza i nie można zapoznawać, o jaką stawkę chodziło. Między «homoousios» i « homoiousios» była przepaść: z jednej strony identyczność z Bogiem, z drugiej zwykłe podobieństwo […]. Ten podstęp ortograficzny miał bardzo poważne następstwa […].”

[1250, cytat z Dickensa o Starkowiuszu, tu nazwisko przekręcone]
„W czasach Jakuba VI pewien Polak, Jan Sterkowiusz, przybył do Szkocji w swym narodowym stroju, co zwróciło uwagę pospólstwa. Śmiano się z niego na ulicach i tak źle traktowano, że zmusiło go to do nagłego przerwania pobytu. Jest więc rzeczą zrozumiałą, że kiedy wrócił do domu, to nie miał najmilszych wspomnień, przeto napisał Historię pohańbienia, skierowaną przeciwko szkockiej nacji. Trwała wówczas emigracja niezliczonych Szkotów do Polski, przeważnie biedaków, oprócz kupców i handlarzy. O Historii mówi się w protokołach Tajnej Rady jako «niesławnej książce, skierowanej przeciwko wszystkim stanom tego królestwa». Król Jakub, dowiedziawszy się o tej ostrej krytyce narodu szkockiego, zatrudnił niejakiego Patryka Gordona, swojego agenta rezydującego w Gdańsku, literata, by wszczął starania o wytoczenie procesu przeciwko Sterkowiuszowi, a Gordon okazał się na tyle zaradny, że doprowadził do ścięcia tamtemu głowy za przewinę.”

[1585]
Pióra wrogów Scioppiusa też nie leżały odłogiem i na nieszczęśnika posypały się kalumnie w szeroko zakrojonej nagonce: a to, że był z nieprawego łoża, że jego ojciec był grabarzem, a szwagier na partnerkę seksualną upatrzył sobie krowę. To z pewnością prekursorzy dzisiejszych pism kolorowych i plotkarskich portali. Można sobie tylko wyobrazić, co by było, gdyby dzisiaj lidera ludowców zdybano na intymnym kontakcie z krową. Pomijając wszystkie inne względy, z pewnością byłoby to drastyczne złamanie dyrektyw europejskich.
Ów Scioppius był rzekomym autorem pamfletu na króla Jakuba I, którego agent snuł plany ukarania autora obcięciem nosa.

[1594]
Dopowiemy jeszcze, że jeśli powiódłby się plan porwania któregoś z naszych autorów i postawienia przed sądem w Anglii lub Szkocji, ich los mógłby być jeszcze boleśniejszy. Już same przesłuchania były straszne. Jakkolwiek król Jakub bardzo ograniczył stosowanie tortur, to jednak w wypadku przestępców pióra jego apetyt na ścięte głowy poetów był wprost niepohamowany. W wymyślnych torturach stosowano rozmaite opatrzone katowskim patentem narzędzia, łamiące nieszczęśnikom kości, kruszące palce, czaszki, odrywające mięśnie od kości, zgniatające głowy, rozrywające odbyty i pochwy. Rozciągano na „łożach sprawiedliwości”, „austriackiej drabinie” lub „córce lorda Exeter”, osadzano na „osłach hiszpańskich”, „rzymskim koniu”, na „kołysce Judasza”, wieszano na „strappado”, zamykano w „dziewicy norymberskiej” albo w „córce Scavengera”. Winnych nadużycia pióra i obyczajów, obrazy króla i jego rodziny z pewnością skazano by na publiczne powieszenie, ale pamiętajmy, że samo wieszanie to połowa kaźni, wcale nie najgorsza: jak już wspominałem, półżywych nieszczęśników obcinano ze stryczka, po to, by jeszcze przed śmiercią wykastrować ich i wypatroszyć im bebechy. Dopiero potem odrąbywano im głowę i ćwiartowano ciało, wyrywano serce.

[1647]
W Bibliotece Kongresu w Waszyngtonie znajduje się maszynopis „Słownika anielsko-angielskiego i angielsko-anielskiego”, sporządzony na podstawie tej właśnie publikacji. Pod koniec lat osiemdziesiątych XVI wieku Dee przebywał nawet w Krakowie, gdzie wraz z Kellym i Olbrachtem Łaskim na seansach konwersowali z aniołami, oczywiście w języku enochiańskim. Łaski bardzo naciskał na ukazujące się duchy, by mu wyjawiły, czy i kiedy będzie królem (uczynił to anioł Munifre). Jeden z aniołów, Uriel, miał też podpowiedzieć angielskim uczonym, by dzielili się żonami (wyjawił to Kelly, co nie wzbudziło entuzjazmu w Dee, którego żona była o dwadzieścia pięć lat młodsza, a Kelly miał ewidentnie na nią chrapkę).
Publikacja, o której mowa, to A true and faithful relation of what passed for many years between Dr. John Dee and Some Spirits (1659).

[1774, o królu Jakubie]
Wychowany przez samego George’a Buchanana, wielkiego humanistę, poetę i dramaturga, a przy tym hipokrytę, zdrajcę i donosiciela, antyfeministę, sadystę i być może pedofila, wyniósł głęboko zakorzenione przekonanie o upadku moralnym Kościoła rzymskiego, jego odstępstwie od zasad pierwotnego chrześcijaństwa i grzechach, w jakim się jego przedstawiciele, z papieżem na czele, pławią.

[1932, o przyjacielu autora]
Jak nakazywała tradycja rodzinna, Maurycy, którego praprapradziad był pogromcą hiszpańskiej Wielkiej Armady, służył w królewskiej marynarce. Obsługiwał działko przeciwlotnicze. Tak się złożyło, że podczas manewrów anglo-amerykańskich w okolicach Kuby, dowodzący – amerykański admirał – ogłosił zawody w strzelaniu do celu, który ciągnął samolot. Maurycy wziął w tym udział, przymierzył, strzelił i trafił. W nagrodę otrzymał dyplom, a Admirał osobiście zadzwonił do niego z gratulacjami. „Kto cię nauczył tak strzelać, młody człowieku?” – zapytał. „Jak to kto?” – odpalił bez namysłu Maurycy – „Mój łowczy!” Ale Maurycy nie miał – jak twierdził – żadnych uprzedzeń klasowych. „Niech tylko znają swoje miejsce” – powtarzał.

[2041]
W każdym razie życie Jakuba to też dobry materiał, ale w przeciwieństwie do Henryka VIII nie należy on do grona ulubieńców reżyserów filmowych czy dramaturgów. Trudno powiedzieć dlaczego. Mamy tu bowiem materiał fabularny świetnie nadający się do wszelkich mediów, rodzajów i gatunków. Król-dziecko (jak wspomniałem, jednorocznego Jakuba koronowano na króla Szkocji), pozostawiony na pastwę okrutnego świata dorosłych, żądnych władzy wielmożów. Dorastał w atmosferze niekończącego się horroru, przywodzącego na myśl okropności Szekspirowskiego Makbeta i to w podobnej kondensacji.

[2423]
Jakub lubił też teatr, choć wprowadził dość ostrą cenzurę, między innymi zakazując – uwaga! – wystawiania dramatów historycznych (ale nie książek uznawanych za „historie”), i to za jego życia i za jego pieniądze rozwinęła się typowo angielska forma teatru dworskiego, zwana maską. Nie zapominajmy też, że to właśnie za panowania Jakuba największe dzieła stworzył William Szekspir, dramaturg nie do końca, jak widać, elżbietański, i wielu innych wybitnych dramaturgów epoki. Tak więc nie przesadzajmy z tą cenzurą, bo jest rzeczą raczej oczywistą, że jej brak nie gwarantuje jakości. Oczywiście cenzura totalna uniemożliwia powstanie czegokolwiek. Ale, jak powiada George Steiner, cenzura jest muzą metafory (temat na osobną rozprawę), a pochwałę cenzury wygłosiłem na sesji Fiut a sprawa polska w sopockim Sfinksie, co wywołało jednoczesne oburzenie środowisk twórczych i kościelnych. Z całkowicie różnych przyczyn.

[3037, o wpływowym kardynale z początku XVII wieku]
Oto Bellarmin z miną bezwzględnego okrutnika, który jako inkwizytor nadzorował proces i egzekucję na stosie Giordana Bruna, miał też udział w pierwszym potępieniu Galileusza (choć potem sprawił, że Kościół uznał wyniki badań Galileusza za naukowe!), co nie przeszkadzało mu zostać świętym (...)

[3297, przypis 235, o wierszowanej historii Szkocji autorstwa Patryka Gordona]
Nie przyniosła ona autorowi wielkiej chwały. Nie wzbudziła też entuzjazmu późniejszych badaczy. Na przykład w The History of Scotish Poetry (ed. by Davind Irving, David Laing), wydanej w Edynburgu w 1861 roku, czytamy: „The works is copiously replenished with Scoticisms, and with expressions which violate every rule of grammar: it neither possesses the dignity of an epic poem, not the authenticity of a historical narrative; and so completely are the rules of propriety disregarded, that he has recourse to the united agency of Christ and Jupiter”.
Cóż, rozłożyła mnie ta połączona sprawczość Chrystusa i Jupitera.

[3558]
Poza tym wszystkim pewien mój znajomek pojmał ładnego chłopca i przysłał mi go, a ponieważ nie mam innego sposobu na okazanie miłości Waszej Lordowskiej Mości, pozwalam sobie go Waszej Miłości ofiarować. On jest bojarem, synem szlachcica z dobrego domu. Umie na pamięć ichnią liturgię. Nosi się ładnie w ich stylu, zawsze zadowolony z byle czego i jest jak na swój wiek bardzo silny. Umie śpiewać i tańczyć wedle ich mody i jest bardzo skory do nauki. I miał, mam nadzieję, cechę, jakiej nigdy żaden chłopiec w Anglii nie miał: im bardziej się go bije, tym bardziej cię kocha. I mam nadzieję, że Wasza Miłość sama to odkryje z doświadczenia, a nawet i więcej jego zalet.
Pisze to niejaki Aidie, który relacjonuje swojemu protektorowi, lordowi Robertowi Cecilowi, wydarzenia z wojny polsko-rosyjskiej. Chłopiec został pojmany po zdobyciu Smoleńska. Dodajmy do tego, że Aidie był profesorem, a więc i duchownym, bo wówczas jedno z drugim było powiązane. Co ciekawe, prezent spotkał się z chłodnym przyjęciem.

[3751]
Przypomnę, że Patryk Gordon wspomina o szczególnych zasługach Arthura Astona podczas nieobecności Gordona w Prusiech. Cechy jego charakteru: nieustępliwość, bezwzględność i okrucieństwo, wyłaniają się z zachowanych dokumentów i relacji. Jak chcą niektórzy historycy, wynikały one z katolicyzmu żołnierza, która to cecha w historiografii protestanckiej nie jest kojarzona z łagodnością charakteru i miłosierdziem. Również protestanci w XVI i XVII wieku mieli sporo dowodów na to, że ich adwersarze nie zawsze przestrzegają zasady miłości bliźniego, o czym świadczyła na przykład rzeź znana pod nazwą nocy świętego Bartłomieja; tylko bogobojnego Stanisława Hozjusza wieść o niej napełniła „niewysłowioną rozkoszą” – by użyć jego własnych słów. W każdym razie Arthur Aston swą zawodową karierę wojskową zaczynał w Moskwie, w latach 1614– 1618 walcząc u boku taty przeciw Polsce, by ją kontynuować już po stronie Polski (od 1621 roku), walcząc przeciw Turkom i Szwedom.

[4310, fragment odpowiedzi danej posłowi króla Jakuba w imieniu króla polskiego Zygmunta III]
Wszakże, gdy autor owego pamfletu należy do stanu duchownego, Jego Król. Mość nic przeciw niemu przedsięwziąć nie może. Wymagają bowiem prawa i zwyczaje tego królestwa, co się zresztą i w innych chrześcijańskich państwach i w sprawach publicznych praktykuje, aby królowie nic względem osób duchownego stanu nie stanowili. W tej zaś Rzplitej, najwyższym i najpierwszym jest stan duchowny, korzystający z najwyższych prerogatyw i prawa ulegania jedynie własnemu sądowi, a władzy tej Jego Król. Mość, o ile nie chce wywołać ogólnego przewrotu w państwie, przywłaszczyć sobie nie może.

[4732, fragment Exetasis]
Chociaż twój król opuścił tę owczarnię jako człowiek dorosły, niemniej pozostaje owcą pasterza, tak jak zbiegły niewolnik wciąż jest niewolnikiem swego pana.

[4740, fragment Exetasis]
Masz również przykłady takiej władzy w pierwotnym Kościele. Święty Piotr bowiem z powodu oszustwa przy ofierze zabił Ananiasza i Safirę [Dz 5], a Paweł powierzył szatanowi heretyków Hymenajosa i Aleksandra, aby oduczyli się bluźnić [1 Tm 1, 20].

[5334, o władcach protestanckich, fragment Exetasis]
To raczej wśród nich włada król Babilonu, sprawując władzę nad tyloma przywódcami i tyloma sektami, że nie sposób ich wyliczyć. Gdyby ich ustawić w szyku, przypominaliby w największym stopniu owe lisy, które Samson powiązał ogonami. Wierzysz, że można z nich utworzyć jeden Kościół – lecz czym byłby ów potwór o tylu głowach?
Wzmianka o Samsonie pochodzi z Sdz 15,4, urocza historyjka, polecam.

[5609, fragment listu Aidiego w oryginale z dziwną ówczesną pisownią, raz „yf”, raz „if”]
My Lord, yf I durst be so bold I wold know if your Honor be content with my service in wryting, yf I have offendit I shull promiss (God willing) to amend. Yf it wil playse your Honor to lat me know his mynd by a letter but if your honor be not content with my doings (quad absit) I shal ceasse to trubil your Honor ony farder, but nevir to serve your Honor.
The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger