Nie wiem po co ten tytuł

              

wtorek, 22 czerwca 2021

Incognito (Tibor Noé Kiss)

Czytając książkę uświadomiłem sobie, że niezwykle ważny jest w niej rodzaj gramatyczny, bowiem postać główna czasem mówi o sobie jako o mężczyźnie, by chwilę potem mówić jako kobieta. Zadałem sobie pytanie: czy w węgierskim oryginale też tak było? Pytanie niebanalne, bo nic nie wiem o węgierskim. W trakcie internetowego śledztwa ustaliłem, że węgierski jest dużo dziwniejszy niż byśmy sobie mogli to wyobrazić naszymi indoeuropejskimi umysłami. Znalazłem nawet refleksję na pewnym blogu, którego autor z przekąsem zauważa, że węgierski jest tak płciowo neutralny, jak to możliwe - a jednak nie można Węgrom zarzucić wielkiej tolerancji wobec osób transseksualnych (szpileczka w pupę licznych bojowników o zaimki). W posłowiu tłumacz Daniel Warmuz bardzo kompetentnie wyjaśnia swoje manipulacje z rodzajem gramatycznym, a gdybym o tym wiedział zawczasu, to bym nie szukał. Bohater książki nazywa się jak jej autor, więc zgadujemy, że czytamy spowiedź. Początkowo rzecz zakrawa na powieść o dojrzewaniu, aż tu znienacka dostajemy łopatą po mózgu, kiedy okazuje się, że Tibor zakłada sukienkę i makijaż, przeistaczając się w Noémi. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, w szczególności, czy chodzi o transwestytyzm, czy o coś znacznie poważniejszego, czyli transseksualizm. Obie opcje są źle znoszone w naszej Europie Środkowej, jak zresztą i inne odstępstwa od obyczajowej rutyny. Książka Kissa nie jest pozycją przyziemną, z której dowiedzielibyśmy się na przykład, czy osoby transseksualne na Węgrzech są w lepszej sytuacji od kolegów i koleżanek w Polsce (zob. haniebne weto Dudy). Jakkolwiek nie wątpię w autentyczność przeżyć bohatera, jednak każdy się zgodzi, że swoje doznania poddał zaawansowanej obróbce literackiej. Tego nie czyta się lekko, a fabułę trudno uznać za bogatą w zdarzenia. Kiedyś bez powodzenia próbowano zachwycić mnie prozą Borowskiego, gdzie każdy akapit kończył się motywem oczu w coś wpatrzonych, co miało przemawiać za wyrafinowaniem tej literatury. Jeśli tego rodzaju podniety na was działają - przeczytajcie koniecznie. Dźwięki sączą się, skraplają, jakby pochodziły z mojego ciała. Ktoś zamazał nuty, ktoś gra we mnie na fortepianie. [1790] I tak przez dziesiątki stron.

czwartek, 17 czerwca 2021

Wielkie oczy czyli Big Eyes

Tim Burton nie zawsze się wygłupia, czasem robi filmy takie jak ten. Będę mu zawsze wdzięczny za Dużą rybę, inny poważny jego film, a jak w takim razie ma się sprawa z Wielkimi oczami? Jak na Burtona temat jest nietypowy, mianowicie biografia malarki Margaret Keane, która uciekła od męża, a niedługo potem znalazła nowego, Keane'a właśnie. Z początku Margaret sprzedaje swoje dzieła po dolarze za sztukę, ale dzięki uporowi i sprytowi małżonka odnosi sukces. Jednak ów spryt i upór pójdzie w stronę mniej przez malarkę pożądaną, zamiast być autorką sukcesu stanie się zakładniczką męża i współwinną udziału w kłamstwie. Słuszne jest przypuszczenie, że ostatecznie uda się Margaret wygrać batalię o uwolnienie się od tej opresji. Nawet jej w tym anemicznie kibicowałem. Nie chciało mi się angażować mocniej, bo trudno byłoby rzec, że popadła przez męża w skrajną niedolę. Nie, wyprowadziła się na Hawaje, gdzie żyła sobie spokojnie w swoim ulubionym rajskim pejzażu. W latach pięćdziesiątych, kiedy próbowała pokazywać swoje obrazy, była wyśmiewana z powodu staroświeckości. Te jej dzieci z wielkimi, smutnymi oczami stanowiły przeciwieństwo abstrakcji dominującej wówczas w galeriach sztuki. Mój umiarkowany entuzjazmu dla tego produktu Burtona ma również inną przyczynę. Filmy dzielą się na te z Amy Adams w obsadzie i bez niej, a ja już jakiś czas temu zdecydowałem, że wolę te drugie. Jestem gotów nawet przyznać, że to dobra aktorka, ale od czasów Nowego początku skutecznie i nieprzerwanie działa mi na nerwy.

Proteiny (rozdział 11 z Kociej kołyski)

- Miał wygłosić u nas przemówienie na otwarcie roku szkolnego.
- Kto miał wygłosić przemówienie? - spytałem.
- Stary Hoenikker.
- I co powiedział?
- Nie przyszedł.
- I nie mieliście przemówienia inauguracyjnego?
- Mieliśmy. Zjawił się zziajany doktor Breed - ten, z którym ma się pan jutro zobaczyć, i on wygłosił przemówienie.
- Ciekawe, o czym mówił.
- Powiedział, że ma nadzieję, iż wiele spośród nas wybierze zawód uczonego - powiedziała Sandra. Nie dostrzegła w tym nic zabawnego. Przypomniała sobie wykład, który zrobił na niej wrażenie. Streszczała go starannie i z szacunkiem. - Powiedział, że największym problemem świata jest...
Tu musiała przerwać i chwilę pomyśleć.
- Największym problemem świata jest to - mówiła z wahaniem - że ludzie wciąż jeszcze kierują się przesądami, a nie naukowym światopoglądem. Powiedział, że gdyby na świecie więcej zajmowano się nauką, zniknęłaby większość problemów nękających ludzkość.
- Tak, i mówił, że pewnego dnia nauka odkryje podstawową tajemnicę życia - wtrącił barman. Podrapał się w głowę i zmarszczył czoło. - Bodajże przedwczoraj czytałem w gazecie, że już ją odkryli.
- Musiałem to przeoczyć - mruknąłem.
- Czytałam o tym - powiedziała Sandra. - Jakieś dwa dni temu.
- Zgadza się - potwierdził barman.
- I na czym polega ta tajemnica życia? - spytałem.
- Zapomniałam - powiedziała Sandra.
- Proteiny - oświadczył barman. - Odkryli coś w związku z proteinami.
- Zgadza się - powiedziała Sandra - chodzi o proteiny.

Cytat wart ocalenia

Jeśli zostaję oskarżony o morderstwo i prokurator groźnym tonem pyta, czy to prawda, że w nocy, kiedy popełniono zbrodnię, byłem w Chicago, niewiele mi da uciekanie się do filozoficznych wybiegów w stylu „To zależy, jakie znaczenie słowa «prawda» mamy tu na myśli". Ani zastosowanie antropologicznego relatywizmu: „Tylko w waszym zachodnim, naukowym sensie określenia «być gdzieś», można powiedzieć, że rzeczywiście «byłem w Chicago". U Bongolojczyków bycie gdzieś oznacza coś zupełnie innego - jest się naprawdę gdzieś tylko wówczas, jeśli jesteś namaszczonym starszym plemienia i masz prawo wciągać uandu z woreczka z wysuszonej koźlej moszny".

- Richard Dawkins, Bóg urojony

Bal czterdziestu jeden czyli El baile de los 41

Filmy takie jak ten przywołują wizję z mokrego snu konserwatysty o minionych czasach, kiedy to każdy znał swoje miejsce i swoją rolę w społeczeństwie. Mężczyzna miał się żenić, kobieta miała rodzić dzieci i dbać o domowe ognisko, a mąż miał utrzymywać ich finansowo. Wszyscy szczęśliwi, monogamiczni i pobożni. Niczego takiego nigdy nie było, choć oczywiście w epokach bardziej pruderyjnych usiłowano wmawiać sobie, że tak właśnie jest. Dzisiaj nie ma żadnych przeszkód, żeby piewcy konserwatyzmu świecili przykładem, no i świecą. Ziemkiewicz opowiada na forum publicznym o seksie z prostytutkami, a żonaty poseł Pięta wdaje się w romanse z panią poznaną na miesięcznicy (sik!). Akcja filmu toczy się w drugiej połowie XIX wieku w Meksyku wśród wyższych sfer. Polityk Ignacio zawiera ślub z prezydentówną, ale jako „zięć narodu” nie przestaje chodzić do tajnego klubu w stylu Oczu szeroko zamkniętych, ale zdecydowanie mniej heteroseksualnego. Wkrótce poznaje swoją miłość, Evarista, a pasja, z jaką ci dwaj się o siebie ocierają, jest skonfrontowana z nieudolnym i mechanicznym seksem Ignacia z żoną. Powiedzielibyśmy, że co za pecha ma bidulka, że trafił się jej mąż pederasta, ale trafniej byłoby rzec, że ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Żarty tu stroję, żadnego śmiechu nie będzie, a wygra ten, kto będzie trzymać czyjeś cojones w garści. Podobno po paru latach od legalizacji małżeństw homo w SZA poparcie dla tej decyzji wzrosło tak dalece, że nawet w elektoracie republikanów jest wyższe od pięćdziesięciu procent. Na pociechę dla zwolenników konserwy zauważę, że ich ulubiony scenariusz, w którym dla zachowania pozorów gej bierze ślub z kobietą, wciąż jest dość realny na gruncie religijnego betonu, którego nie brak i tam, i u nas.

Ken's Guide to the Bible (Ken Smith)

Poniżej spisuję wybrane fragmenty książki, której autor przeczytał Biblię i zrobił sobie z niej wypisy, które skomentował. Najsłynniejszy cytat z tej książki: Jeśli przyjąć, że Jan napisał swoje listy upalony trawką, to jego Apokalipsa powstała pod działaniem LSD. Ominąłem epizod z Mojżeszem, którego wojska wygrywały w bitwie tak długo, jak długo mógł utrzymać ręce w górze. Miał problemy, ale w końcu znalazł pomocników. Kolejny przykład, kiedy Bóg stawia jakieś dziecinne wymagania. Bez rąk Mojżesza w górze Bóg nie mógłby pomóc? Ken nie jest bardzo napastliwy, po prostu dzieli się wrażeniami z lektury, które nie zrobiłyby na nikim większego wrażenia, gdyby chodziło o baśnie braci Grimm. Ale to Biblia, święty tekst natchniony od Boga! Który mało który chrześcijanin przeczytał w wersji nieokrojonej. Jak to zwykle bywa, podobnie jak Richard Dawkins, autor Ken Smith widzi w Jezusie piękną postać, która odwraca przesłanie Starego Testamentu. Zawsze będę z tym polemizował, bo Bóg starotestamentowy za winy ojców karał dzieci do dziesiątego pokolenia, a nowotestamentowy Bóg wrzuca cię do piekła na wieczność, jeśli w niego nie wierzysz. I mówi to sam JEZUS, nie żaden z jego apostołów. Stary Bóg karał niesprawiedliwie, ale jednak przez czas skończony. Nowy nie jest już taki wyrozumiały.

Jedna z ilustracji otwierających książkę przedstawia Rispę, która dzielnie odganiała ptaki od trupów swoich ukrzyżowanych synów. Synowie byli wydani Gibeonitom, którzy z przyzwoleniem Jahwe zażądali od króla Dawida siedmiu potomków króla Saula, wówczas już nieboszczyka, których śmierć miała zadośćuczynić całemu złu, jakiemu od Saula zaznali. (2 Sm 21:1-10)

Starotestamentowa zasada „oko za oko” odnosiła się tylko do sytuacji, kiedy 1) mężczyźni walczą ze sobą, 2) uderzają ciężarną kobietę, 3) która przez to roni przedwcześnie i 4) doznaje poważnych obrażeń. (Wj 21:22-25)

Twarz Mojżesz po rozmowach z Bogiem zaczęła świecić, zaczął więc ją zasłaniać. Szczegół pominięty w filmach holiłódzkich. (Wj 34:29-35)

Nie patyczkował się Bóg, kiedy lud prowadzony do ziemi obiecanej łamał jego zakazy. Po śmierci 250 Izraelitów, karze za nieposłuszeństwo wobec Mojżesza, ludzie mówią Bogu: hej, ale przestań nas zabijać, a ten zsyła plagę, która uśmierciła 15 tysięcy. (Lb 16) Kiedy Izraelici poślubili Madianitki, Bóg dał się przebłagać, zaraza wytłukła tylko 24 tysiące. (Lb 25:1-9)

Porównajmy sobie wersy:
Jeszcze raz Pan zapłonął gniewem przeciw Izraelitom. Pobudził przeciw nim Dawida... (2 Sm 24:1)
oraz
Powstał szatan przeciwko Izraelowi i pobudził Dawida... (1 Krn 21:1)
Niewiele się różnią Pan i szatan.

Do grobu proroka Elizeusza złożono innego nieboszczyka (w okolicznościach wojennych), a ów nieboszczyk ożył i wstał. To jedyny przypadek w Biblii, że wskrzeszenia dokonał nieboszczyk. (2 Krl 13:20-21)

Jahwe nie jest jedynym Bogiem! Obiecuje Elizeuszowi zwycięstwo nad Moabitami, ale ich król złożył swojemu bogu Kemoszowi ofiarę ze swojego pierworodnego i wygrał! (2 Krl 3:18-19, 26-27) Nie ma w książce wzmianki o pojedynku na węże między Mojżeszem i Aaronem a kapłanami faraona, którzy mieli swoją magię, ale oczywiście nie tak potężną, jak przywódca Izraelitów. (Wj 7:10-12)

Anioły to słodkie uskrzydlone istoty? Ten, który wybił 185 tysięcy Asyryjczyków oblegających Jerozolimę, chyba taki przyjemny nie był. (2 Krl 19:35)

Przeczytajcie sobie Psalm 18, w którym Jahwe przypomina Balroga. Tu w tłumaczeniu Kochanowskiego.
Trzęsły się góry, bo Pan był gniewem wzruszony.
Dym się kurzył z nosa Jego, oczy pałały
Żywym ogniem, a z oblicza węgle strzelały.
Schylił nieba i spuścił się: ćma nieprzejźrzana,
Ogromna pod nogi Jego była posłana.
Siedział na lotnym cherubie, na niezścignionych
Skrzydłach latał akwilonów nieujeżdżonych.
Oblókł się w noc, swą stolicę mgłami osadził,
Chmury wkoło i ogromne burze zgromadził.
Autor wspomina o Psalmie 137, który kiedyś włączył do swojego repertuaru zespół Boney M („By the rivers of Babylon”). Zespół nie był tak szalony, żeby wyśpiewać psalm do końca, gdzie mowa jest o synach Babilonu w zemście roztrzaskiwanych o skały.

„Czytanie Księgi Przysłów przypomina nieustanne czytanie sentencji z chińskich ciasteczek”. Przykład: Rynna ciekąca stale w dzień dżdżysty, podobna do żony swarliwej (Prz 27:5). Moraliści lubiący cytować Biblię chętnie sięgają do tej księgi, ale pomijają niektóre myśli. Ubogi niemiły nawet najbliższemu, a bogacz ma wielu przyjaciół. (Prz 14:20) Karcenia chłopcu nie żałuj, gdy rózgą uderzysz - nie umrze. (23:13) W Prz 17:8 jest mowa o podarunkach, które ułatwiają życie, choć w wielu angielskich tłumaczeniach w miejsce podarunku mamy łapówkę. Z mojego doświadczenia wynika, że praktycznie niemożliwe jest ustalenie, które z tłumaczeń jest słuszne.

Ja również podwinę twą suknię do góry, tak że widoczna będzie twoja nagość, twoje cudzołóstwa i haniebna twoja rozwiązłość. (Jr 13:26-27) Bogu, ty lepiej Pornhub sobie włącz, to więcej zobaczysz, aczkolwiek twojej ulubionej zoofilii tam jednak nie znajdziesz.

Ciężko być prorokiem Jahwe. Bóg upokarza Ezechiela bardziej niż Jeremiasza: każe mu zjeść zwoje pergaminu, zgolić i spalić włosy z głowy, potem leżeć na lewym boku przez trzynaście miesięcy. Bóg nakazuje Ezechielowi przez te trzynaście miesięcy jeść jedynie chleb pieczony na ludzkim kale, a kiedy Ezechiel błaga o litość, Bóg zezwala mu jeść chleb pieczony na krowich plackach. (Ez 3:1-2; 4:9, 12, 14-15; 5:1-4) Rozdział 23 Księgi Ezechiela to bodaj najostrzejszy przykład biblijnej pornografii ze słynną wizją rozpustnych sióstr, które łakną kochanków z przyrodzeniem o oślich proporcjach. Dzieci, które by to przeczytały, miałyby się z czego spowiadać.

Ozeasz miał więcej szczęścia jako prorok, bo Bóg nakazuje mu płodzić dzieci, których imiona mają być profetyczne: imię córki Lo-Ruchama znaczy „niekochana”, bo Bóg odwrócił się od Izraela, a imię syna Lo-Ammi oznacza „nie mój lud”, bo wyrzekł się Bóg ludu swojego. (Oz 1)

Trzej królowie , którzy rzekomo złożyli pokłon nowo narodzonemu Dzieciątku, są dziwnie słabo potwierdzeni w Ewangeliach. U Mateusza nazywanie są „mędrcami”, nie „królami”, poza tym nie wiadomo, ilu ich było. Poza tym ich wizyta przypadła na mniej więcej drugie urodziny Jezusa. (Mt 2:1-2, 7-12, 16)

Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle. (Mt 10:28, por. Łk 12:4-5) Super ciekawe, ów „Ten” pisany z wielkiej litery to kto? Czyżby nieskończenie miłosierny Bóg?

O co chodzi z pocałunkiem Judasza? Jest zupełnie niezrozumiały, jeśli Judasz miał w ten sposób zidentyfikować Jezusa. Niedługo wcześniej jest mowa o szalonej popularności Jezusa (Mt 21:8-11), a wśród ludzi, którzy przyszli go aresztować, byli jego niedawni rozmówcy z debat w świątyni (Łk 22:52-53), którzy musieli zapaść na ostrą prozopagnozję, skoro nie umieli go rozpoznać.

Kolejna ciekawostka: Weronika ze swoją chustą jest pozabiblijnym zmyśleniem. Nigdzie w Biblii nie ma żadnej Weroniki, a tym bardziej Weroniki ocierającej twarz Jezusa.

Autor ewangelii św. Jana miał tupet, bo jako autorytet zacytował sam siebie (w J 18:9 jest przekręcony cytat z J 6:39).

Cytat z książki: Tytaniczne wysiłki Pawła zaowocowały dwojako: 1) Jezus stał się jednym z najszerzej znanych ludzi w historii, 2) z autentycznych nauk Jezusa zostały jedynie strzępy.

Rację miał Hitchens, który na pytanie o cuda biblijne odparł, że wskrzeszanie zmarłych to była w tamtych czasach rutyna. Dokonał tego i Paweł, który wskrzesił słuchacza swoich wywodów, tak pasjonujących, że nieszczęsny przysnął, wypadł przez okno z drugiego piętra i skręcił sobie kark. (Dz 20:7-12)

Lesbijstwo jest wspomniane w Biblii tylko raz (Rz 1:26-27), oczywiście w tonie przygany - tak, były pośle Wiplerze.

W liście do Galatów Paweł wypowiada życzenie, aby ci, którzy inne niż on głoszą nauki, ucięli sobie penisy. Jak zwykle, Biblia Tysiąclecia bardzo dyskretnie ujmuje temat. (Ga 5:12)

W drugim liście Jana jest definicja miłości: wypełniaj przykazania Pana. Teraz jest jasne, co chrześcijanie mają na myśli mówiąc, że wyznają religię miłości. (2 J 1:6)

Sąd Ostateczny [od tego miejsca tłumaczenie fragmentu książki pod tym tytułem]

„Dzień Sądu” to jedynie zwieńczenie ciągu wielu niecodziennych zdarzeń, które składają się na koniec świata, czyli Sąd Ostateczny. Jego opis w Apokalipsie św. Jana ciągnie sie przez osiemnaście rozdziałów. Oto najważniejsze punkty.

Jezus, który w niebie wygląda jak nieżywe jagnię z siedmioma rogami i siedmioma oczami (jak widać, Jan przywiązywał wagę do szczegółów), łamie pieczęć na zwoju trzymanym przez Boga. W ten sposób daje sygnał do rozpoczęcia szeregu nieszczęść na ziemi. Nie nastąpi to jednak, zanim anioł uczyni znak na czołach wszystkich 144 tysięcy ludzi, którzy będą zbawieni.

I oto następują katastrofy: ziemia zostaje zbombardowana „gradem i ogniem zmieszanym z krwią” i licznymi innymi nieprzyjemnymi substancjami. Otwierają się bramy piekieł, z których roi się szarańcza z ludzkimi obliczami, z malutkimi koronami na głowach, żądląca ludzi przez pięć miesięcy. Potem dwieście milionów aniołów na koniach z lwimi głowami ziejącymi ognistą siarką zabija trzecią część ludzkości. [Hm, a mnie kiedyś wmawiano, że liczba 144 tysi ma oznaczać nieokreśloną liczbę wielu ludzi. Skoro jest mowa o dwustu milionach, to jednak autor Janek był w stanie pomyśleć większa liczbę - G.]

Później lekko się uspokaja. Na ziemi pojawia się dwóch proroków z nadnaturalnymi i śmiercionośnymi mocami. Prorocy dręczą ludzkość przez 1260 dni. Wtedy zabija ich „bestia” z piekła, a po trzech i pół dnia zmartwychwstają i idą do nieba. Towarzyszy temu trzęsienie ziemi, w którym ginie siedem tysięcy ludzi.

W tym czasie w niebie dochodzi do wojny, anioł Michał triumfuje nad Diabłem i zrzuca go na ziemię, gdzie ów sprzymierza się z drugą bestią (nie tą poprzednią) i wspólnie, przez czterdzieści dwa miesiące, uprzykrzają życie ludziom wybranym przez Boga. Wówczas pierwsza z bestii wkracza na scenę i zmusza wszystkich, by pod karą śmierci oddawali cześć drugiej bestii. Wszyscy czciciele otrzymują „znak bestii”. (Chrześcijańscy fundamentaliści nigdy nie wspominają, że te 144 tysiące wybrańców Boga też zostali naznaczeni, bo każdy otrzymał ten znak od bestii.)

Boska krwawa łaźnia powraca: aniołowie z olbrzymimi sierpami zabijają tysiące, niedobitków wykańczają plagi i gradobicia, a trzęsienia ziemi zrównują z ziemią miasta, nie omijając Babilonu, „wielkiej dziwki”. Druga bestia i pierwsza (zwana teraz „fałszywym prorokiem”) zostają wrzucone do jeziora płonącej siarki. W bitwie na Armagedonie wszyscy ich żołnierze zabici zostają od miecza przez istotę zwaną Słowo Boga.

Anioł pochwytuje Diabła, skuwa go w łańcuchy i wrzuca do piekła. Jest to sygnałem do wskrzeszenia dla tych, którym obcięto głowy, kiedy nie wyparli się Jezusa.

Mija tysiąc lat, Diabeł znowu wychodzi z piekła i zbiera kolejną, potężną armię („Goga i Magoga”). Zanim jednak dojdzie do bitwy armie zostają spalone ognistym deszczem, a Diabeł kończy w jeziorze płonącej siarki, do którego wrzucono bestię i fałszywego proroka.

To sygnał do drugiego zmartwychwstania: Sądu Ostatecznego, czyli głównego zdarzenia. Wszyscy powstają z martwych (najwyraźniej nie przetrwał żaden człowiek) i stają przed wielkim, białym tronem, a czyje imię nie jest zapisane w księdze życia, ten trafia do jeziora siarki.

Znika niebo, piekło, ziemia i wszyscy zmarli. [O! Czyżby to znaczyło, że piekło nie jest na wieczność? - G.] Na ich miejscu pojawia się nowa ziemia i nowe niebo, z którego zstępuje „Nowa Jerozolima”, miasto ze szczerego złota, zajmujące tysiąc pięćset mil sześciennych [to mniej więcej tyle, ile Fobos, księżyc Marsa - G.].

Do tego momentu opisy Jana były boleśnie dokładne, ale odtąd staje się dziwnie małomówny, poskąpił zwłaszcza opisów życia w Nowej Jerozolimie. Będzie tam wieczny dzień, a jego mieszkańcy będą służyli Bogu i Jezusowi i żadni „rozpustni” ludzie nie będa mieli tam wstępu.

To tyle. Koniec. Apokalipsy, Nowego Testamentu, całej Biblii.

„...czas jest bliski”, mówi Jezus w ostatnich rozdziałach Biblii. „Wkrótce powrócę!” Dwa tysiące lat później wierni wciąż czekają.

niedziela, 13 czerwca 2021

Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek (Filip Zawada)

Mógłbym tu napisać, że bohaterem książki jest Franciszek, chłopiec oddany jako niemowlę pod opiekę do zakonu żeńskiego w małej miejscowości. Że śledzimy jego losy w ciągu paru lat, kiedy z dnia na dzień maleją jego szanse na adopcję, która byłaby szansą na życiową zmianę, prawdopodobnie na lepsze. To wszystko prawda, ale byłaby to taka prawda, jak, powiedzmy, podsumowanie Dżumy Camusa jako historii o działaniu służby zdrowia w czasie epidemii. Każdy ze stu czterdziestu dziewięciu rozdziałów jest refleksją bohatera, do której pretekstem są drobne zdarzenia dnia codziennego. Są to myśli tak niezwykłe, tak dojrzałe, że szybko tracimy wiarę w to, że ich autorem jest dziecko. Nie musimy naszej nicości dzielić na pół – i to jest jedno z niewielu szczęść, jakimi zostaliśmy obdarzeni [444]. Mimo tego rozziewu, udało się autorowi stworzyć poruszającą opowieść o chłopcu wrażliwym, ale również przekornym, momentami niesfornym, z zaczepnymi przemyśleniami na temat religii - to ostatnie akurat w granicach dziecięcej wyobraźni. Tę myśl już zresztą kiedyś wyraziłem: religię demaskują dziecinne pytania, ale za to odpowiadam ja, nie autor. Przytaczam trzy rozdziały w całości.

34
Żadne życzenia nie muszą być spełnione.

47
Wszyscy jesteśmy ludożercami, bo jemy ciało naszego Pana.

143 (mój ulubiony)
Będę był.

Witajcie w globalnym przedszkolu

TVN24 umie powodować opad kopary. Kiedyś już pisałem o czymś podobnym. Jesteśmy wszyscy poruszeni, to wstrząsające wydarzenie. Zaplanowaliśmy inny temat rozmowy, ale wobec tego wydarzenia nie możemy przejść obojętnie, mówi Kolenda-Zalewska w TVN24. Więc będziemy mówić tylko o tym, że piłkarz Eriksen zemdlał w czasie meczu w ramach tegorocznego Euro. Wśród wiadomości przychodzących mi na komórkę pojawiła się ta o dziennikarce, która przeprasza za swoje słowa o Eriksenie. Czy powiedziała może, że, ludzie kochani, nie przeżywajcie tego zdarzenia jak rozpłakany prymus z klasy drugiej, który dostał czwórkę, a liczył na szóstkę? Że może więcej empatii okażmy rodzinie którejś z dzisiejszych ofiar wypadków samochodowych? Lub Jemenowi, brutalnie napadanemu przez Saudów wspieranych przez SZA? Nie, Sylwia Dekiert z TVP rozważała hipotetyczny scenariusz zgonu Eriksena i możliwy wpływ tego wydarzenia na dalszy przebieg Euro. I za to musiała się pokajać. Z tego widać, że dzisiejsza globalna wioska jest nie tyle wioską, co przedszkolem, w którym co chwilę trzeba być byle czym wstrząśniętym, zszokowanym, rozemocjonowanym, a ktoś zachowujący zdrowy - w moim mniemaniu - dystans do zdarzeń takich, jak omdlenie piłkarza, jest nikczemną kreaturą bez serca.

Sala samobójców. Hejter

Tytuł sugeruje nawiązanie do wcześniejszego filmu, znanego mi jedynie z omówienia Mietczyńskiego, który zajmuje się filmami, przy których ranny łoś płakał, jak ryczał z bólu (linku nie ma, bo Mietczyński usunął, hm, ciekawe...). Hejter nie wszedł do repertuaru Mietczyńskiego, więc może nie jest z nim tak źle. Głównym bohaterem jest Tomek, którego właśnie wyrzucili ze studiów, ale chłopak jest ambitny i nie ma zamiaru wracać ze stolicy do swojej wioski, w której chodzi się po gumnie. Tomek chodzi po salonach państwa Krasuckich, być może podkochuje się w ich córce, a z pewnością najważniejsze w ich relacji jest stypendium, które mu fundują po znajomości. Nie wchodząc w szczegóły, Krasuccy podpadają Tomkowi, ten znajduje pracę w czarnym pi-arze i przypadkiem dostaje sprawę kandydata na prezydenta miasta, w którego kampanię angażują się Krasuccy. Jako zdolny manipulator wciąga do współpracy pewnego narodowca z problemami rodzinnymi, i tu jest nawiązanie do pierwszego filmu, bowiem ich kontakty są czysto wirtualne w ramach sieciowej gry. Wiele inwencji włoży Tomek w realizację swojego planu, a przyznam, że nie wiem, czy na pewno osiągnął to, co zamierzał, bo to nigdy nie zostało jasno określone. W zasadzie nie wiem, o co mu szło, a za to mogę jasno powiedzieć, o co chodzi mnie jako widzowi. O to mianowicie, żeby nie spędzać około dwóch godzin w towarzystwie totalnie antypatycznej postaci. Jeśli bohater negatywny trafia się w innych filmach, na przykład brytyjskich, to miewa jakieś cechy neutralizujące, fantazyjny styl lub dar dowcipu. Tomek jest zły tak, jak do szpiku kości są źli negatywni bohaterowie w polskim kinie, którzy nawet herbatę będą parzyć w moralnie odrażający sposób. Jeśli miałem zachwycić się geniuszem Tomka, to nie zdołałem, bo jego posunięcia są na ogół całkiem przewidywalne, a kiedy nie są, to pokazane są pobieżnie, jakby twórcy chcieli powiedzieć: widzu, na tym się nie skupiaj. Są jeszcze te nieszczęsne realia polityczne, których osią jest sprawa emigrantów z krajów muzułmańskich. Dwa są obozy polityczne: odrażający narodowcy i naiwni postępowcy - taki uproszczony obrazek nie jest szczytem wyrafinowania. Żeby nie było samego malkontenctwa: nie mam wrażenia, że to słaby film, ale z całą pewnością nie jest stargetowany na mnie.

Hiszpański temperament czyli Ocho apellidos vascos

Rafael żył sobie spokojnie w Sewilli, a jednym z jego zajęć było opowiadanie kawałów o Baskach w restauracji z programem słowno-muzycznym. Cóż więc takiego się stało, że dwa dni później stanął na czele niepodległościowej demonstracji w jednym z baskijskich miasteczek na wybrzeżu? Miała w tym udział pewna baskijska panna, powiem więcej: panna młoda, a nawet jeszcze więcej: niedoszła panna młoda, którą w trąbę puścił niejaki Antxon. Nie wchodząc w durnowate szczegóły, Rafael i Amaia odgrywają teatrzyk przed jej ojcem, cholera wie dlaczego, skoro dziewczyna nie powinna poczuwać się do obowiązku wobec nieobecnego tatusia, który nagle wrócił do roli rodzica. Rafa zaczął udawać Baska Antxona, idzie mu nieźle, choć nie zna języka, ani obyczajów. A tu nagle pojawia się prawdziwy Antxon. Albo i nie, bo to jest komedia romantyczna, format zgrany jak szczerbaty grzebień, mogło mi się coś popultać, ale to jeszcze nie znaczy, że nie bywają lepsze i gorsze produkty z tą etykietką. Ten wypadł mi lekko ponad średnią, turlać się raczej nie będziecie, ale jest szansa, że skończycie seans w lepszym nastroju, niż zaczęliście. Tytuł oryginalny przekłada się jako Osiem baskijskich nazwisk, więc dobrze, że go nie zostawili w wersji polskiej.

Zwyczajna kobieta czyli Nur eine Frau

Film zrobiono po czternastu latach od honorowego zabójstwa na Aynur, która zhańbiła rodzinę odchodząc od męża, a potem decydując się na życie poza nakazami islamu. Co ciekawe, samo odejście od męża, który się nad nią znęcał, jest jeszcze do wytrzymania, bo odbyło się to za jego zgodą. Prawo szariatu dość dokładnie określa, co wolno takiej wydalone żonie - pobyt u rodziców staje się nową torturą. Aynur decyduje się wyprowadzić i krok po kroku wyzwala się spod zakazów narzuconych przez tradycję. Dla nas to naturalne, ale dla jej trzech braci to czysta zgroza: zrzuca hidżab, podejmuje pracę i spotyka się z mężczyznami, będąc matką małego syna, który w takich warunkach nie wyrośnie przecież na porządnego muzułmanina. Film ma charakter paradokumentalny - jak rozumiem, w fabułę wpleciono oryginalne zdjęcia i ujęcia z życia zamordowanej. Mało zaskakujące są mechanizmy podsycania postawy fundamentalistycznej, ale moment, w którym dzień po zabójstwie zaglądamy do domu rodziców Aynur, jest jednak wstrząsający. Radosna atmosfera, uśmiech na twarzy matki, goście razem z rodziną świętujący odzyskanie honoru. Pytanie, czy Niemcy (jako państwo) nie radzą sobie z fundamentalistami? Chyba sobie nie radzą, skoro po zgłoszeniu na policji gróźb karalnych od braci została Aynur odesłana z kwitkiem. I po to powstał ten film, żeby jednak zaczęli sobie radzić, na co wskazują omawiane w nim oficjalne wytyczne dotyczące zabójstw honorowych. Z pobieżnego przeglądu sieci wynika, że sprawa Aynur jest wyjątkowa, jeśli chodzi o Niemcy, i pamiętana do czasów obecnych. W obliczu takiej zbrodni inne przejawy fundamentalizmu, jak na przykład wyrzucanie dzieci z domu za pedalstwo (co zdarza się w Polsce), wydają się takie bardziej znośne, bardziej do przyjęcia...

A może Adolf? czyli Der Vorname

O! Wymyśliłem kolejny gatunek filmowy: komediodramat biesiadny. Znakomitym jego przykładem jest Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie o paczce przyjaciół, którzy spotykają się pewnego wieczoru na kolacji. W filmie o Adolfie spotyka się rodzina, czyli siostra, brat, ich (heteroseksualni) małżonkowie oraz ich przyszywany brat, razem z którym dorastali. Pół filmu schodzi na kłótnię o to, że dziecku nie można dać imienia Adolf, jak tego by chciał brat spodziewający się owocu żywota jego żony, która przybywa spóźniona, więc trafia w sam środek awantury - dla scenarzystów okazja do mnożenia nieporozumień. Cechą specyficzną komediodramatów biesiadnych jest ich nieprzewidywalność. W kryminałach możemy typować mordercę, w Bondach odgadywać motywacje złoli itd. Jak zakończy się ta fabuła, nikt raczej nie odgadnie. I to jest duży plus tego pod innymi względami przeciętnego filmu.

Nieobecni (Bartosz Żurawiecki)

Spisuję tu sobie swoje impresje z obejrzanych filmów i przeczytanych książek, nie mając ambicji nikomu zaimponować, czy popisać się wybitną mądrością, głupotą lub nijakością. Po tym zastrzeżeniu mogę podzielić się moim dominującym wrażeniem po lekturze Nieobecnych: what the fuck have I just read!? Czyli: co ja do kurwy nędzy właśnie przeczytałem!? Brzmi bardzo negatywnie, więc ok, to może być stwierdzenie niesprawiedliwe - i zapewne jest, bo przecież dotychczas lubiłem czytać Żurawieckiego, nawet bardziej niż pewne noblistki. Niewątpliwie po samym streszczeniu sądząc, dziesięć lat po wydaniu książka zyskała na aktualności, skoro jednym z wątków jest wymordowanie episkopatu. Wydawałoby się to niezwykle brutalne, ale świat i bohaterowie książki są tak wielce umowni, że szalona akcja niszczenia świata w wykonaniu półimiennego bohatera A. we współpracy z Panią Marią działa na nas mniej więcej z taką intensywnością, jak ulotka opisująca skutki uboczne Stoperanu. Jasne jest, że mamy do czynienia z metaforą tego, jak pewni ludzie stają się niewidoczni (czytaj: niewarci uwagi), na przykład geje po czterdziestce lub panie po sześćdziesiątce. Czego metaforą może być zniszczenie świata - na to proszę sobie odpowiedzieć we własnym zakresie. Wyzwań interpretacyjnych jest więcej, mamy jeszcze między innymi Technoboja żyjącego we własnym świecie. W końcowych partiach Pani Maria nawet zaczyna wyglądać jak ktoś ocierający się o rzeczywistość, ale nie urzekła mnie jej opowieść, a raczej marudny monolog. Główny mój problem z Nieobecnymi to ta mieszanka groteski z refleksją, czyli substancji, które łączą się ze sobą jak woda z olejem. Coś takiego może się udać tak samo, jak monolog Być albo nie być wygłaszany przez Czerwonego Kapturka świeżo pożartego przez wilka.

Materiał na chłopaka (Alexis Hall)

Czy to strategia marketingowa, że autorka na głównych bohaterów wybrała parę gejów? W ten sposób można upiec dwa wróble w garści na jednym ogniu, co ja tu robię popisując się znajomością utartych fraz i omawiając książkę, a autorka - dystansując się od łatki zwyczajnego romansu i zdobywając nowy target czytelniczy. Nie mam złudzeń, że właśnie przeczytałem romans, zmutowane chick lit, wspomniane w toku akcji [6672], czyli sztampową literaturę o perypetiach osób około trzydziestoletnich, które szukają miłości. A nawet jeśli nie szukają, to ją znajdują. W naszym przypadku chodzi o wyluzowanego Luca i spiętego Olivera, którzy pozornie za sobą nie przepadają, ale zawierają układ, że będą odgrywać parę, by w ten sposób pomóc sobie w życiu towarzyskim i zawodowym. Od pierwszych stron domyślamy się, że obojętność Olivera wobec Luca jest pozorna, a ich związek będzie dryfował ku coraz mniej udawanemu, choć po drodze będą mielizny. Na romansach znam się słabo, ale ten ma w sobie wiele z klimatu Bridget Jones, więc jest parę autentycznie zabawnych dialogów, raczej nie sytuacji; mniej słynnej niebieskiej zupy, za to cięte riposty. Obaj chłopcy mają iszju z rodzicami i byłymi partnerami, więc będzie i trochę cierpienia, jeśli kto lubi. No i seksy też będą, atoli ich opisy wywołały u mnie tyle erotycznego napięcia, ile opowieść o jacicy z Nad Niemnem. W pewnym momencie narrator pierwszoosobowy rzecze, że co było dalej, to już nie wasza sprawa, i dobrze. Nie dowiemy się, czy Luc ma dużego, jak przypuszcza jego matka, wspominając dorodnego penisa ojca Luca przy bardzo stosownej okazji, to jest w czasie wizyty Luca i Olivera w jej domu. Momentami gubiłem się w zawiłościach motywacji bohaterów, ale nie miałem wrażenia, że powieść przez to zyskuje na głębi. Nie szkodzi, bo parę razy musiałem przerwać czytanie, żeby się wychachać. Konkluzja: we are not unamused.

[439, mówi doktor Fairclough]
– Darwina obrażały Ichneumonidae. Ku jego rozgoryczeniu nie przestały w związku z tym istnieć.
To miało spacyfikować oburzenie Luca, kiedy doktor Fairclough zasugerowała mu, by odzyskał wizerunek „nieszkodliwego sodomity”, potrzebny do pracy w fundacji na rzecz żuków gnojowych.

[963, jedna z wpadek Bridget, przyjaciółki Luca]
(...) w redakcji do ostatniej chwili trwała dyskusja, czy przetłumaczyć tytuł, czy zostawić oryginalny. I wiesz, jaki poszedł w świat? Nie ma mnie w biurze, proszę o przekazanie propozycji tłumaczenia na mój prywatny adres mailowy.
– Czy ja wiem? Widzę w tym pewną metatekstualną wartość.

[2004]
– Zapomniałem wspomnieć, że Oliver jest wegetarianinem – oznajmiłem rycersko.
– Tak mi przykro. – Miffy popatrzyła na niego z autentyczną troską. – Co się stało? Możemy ci jakoś pomóc?

[2317, Oliver tłumaczy Lucowi, że dobrze jest trzymać się czasem za ręce]
– To gest o minimalnym poziomie intymności, ale na zdjęciach będzie widać, że jesteśmy razem.
– To super, bo jara mnie minimalny poziom intymności.

[3097, Luc nabija się z Olivera]
– „Chciałem to uszanować” brzmi totalnie jak tytuł twojej sekstaśmy.
(...)
– Kolejny świetny tytuł sekstaśmy.
– „Akceptowalna propozycja” czy „Spanikowałem”?
– Oba są równie dobre.

[3123, Luc mówi o Judy, przyjaciółce jego matki]
Opowiadała mi kiedyś, że zastrzeliła słonia w nocnej koszuli, a gdy w żartach zapytałem, dlaczego słoń miał na sobie nocną koszulę, odpowiedziała, że wlazł do namiotu i przypadkiem oplątała mu się wokół trąby.

[4424, dlaczego Oliver trzyma banany osobno od reszty owoców?]
(...) wydzielają etylen, który stymuluje dojrzewanie, przez co pozostałe owoce mogą zacząć się psuć.

Listy od astrofizyka (Neil deGrasse Tyson)

Tysona da się lubić. Najszybciej można go polubić oglądając jego jutubową twórczość na kanale StarTalk, na którym porusza wiele naukowych zagadnień bez zwyczajowego naukowego zadęcia, a to dzięki udziałowi kolegi komedianta. Uwierzyłbym, że można uznać Dawkinsa za gościa apatycznego, zwłaszcza kiedy atakuje religię. Tyson też ma wiele kąśliwych uwag pod adresem religii, ale nie można mu odmówić pewnej gracji przy ich formułowaniu. Nie określa siebie jako ateistę - zapewne żeby nie zniechęcać ludzi do swojej osoby - ale nie mam wątpliwości, że nim jest, bo nie podejrzewam go o wiarę w jakiegokolwiek boga. Na szczęście Tyson nie przeczyta tego tekstu, więc nie będzie zniesmaczony mało go pasjonującymi dywagacjami na temat definiowania pojęć. Nie do końca rozumiem tę postawę, skoro celem nauki jest precyzyjny opis świata, który jest słabo możliwy bez dobrych definicji. W niniejszym zbiorze są prawdziwe listy i maile pisane przez Tysona w ciągu wielu lat w odpowiedzi na nadsyłaną korespondencję, również tutaj cytowaną. Tematy są rozmaite, kwestie rasowe, naukowe, religijne i światopoglądowe, ale prawie bez polityki. W niejednym liście broni Tyson NASA, której budżet jest śmiesznie mały przy wydatkach SZA na zbrojenia, a której zawdzięczamy choćby tomografy (lub inne skanery medyczne), które są produktem ubocznym wysiłków poczynionych, aby odczytać przesyły z teleskopu Hubble'a, który w pierwszej fazie miał wadę techniczną, skorygowaną dopiero po paru miesiącach. Inny mocny wątek to dokładny opis przebiegu zdarzeń z 11 września 2001 z perspektywy mieszkańca dzielnicy sąsiadującej z wieżami WTC. Jako autor listów jest Tyson zdecydowanie ciekawszy od Wisi Szymborskiej, nie ma w nich twardej nauki, bywają za to okruchy mądrości życiowej, zgrabnie ujęte w słowa.

[177, zakończenie listu Tysona]
Wszystkiego najlepszego, tak na Ziemi, jak i we wszechświecie.

[240]
(...) moim zdaniem dyskusje na temat związku między rasą a ilorazem inteligencji nie mają żadnego znaczenia, a na pewno nie większe niż rozmowy o związku między rasą a kolorem włosów czy też między rasą a upodobaniami kulinarnymi.
Albowiem to nie iloraz decyduje o dalszej karierze. Iloraz nie mówi nic o zdolnościach menedżerskich, czy uporze przy dążeniu do celu. Ciekawe, co na to rzekłby Pinker, który wskazywał na dużą korelację (podkreślam: korelację) między ilorazem inteligencji a osiąganiem wysokiej pozycji społecznej lub zawodowej.

[459]
Bardzo chciałbym poznać Pańską opinię na temat takich zagadnień jak grawityka czy Cydonia na Marsie. Gdybym mógł, poleciałbym na Cydonię na Marsie!
Cydonia na Marsie - miejsce, w którym ulokowana jest formacja skalna przypominająca - z dużej odległości - ludzką twarz. Z bliższej już nie tak bardzo. O grawityce pierwsze słyszę, z szybkiego przeglądu sieci widzę, że to pojęcie z książek sf Asimova oznaczające manipulację siłą grawitacji, umożliwiające loty typu poduszkowego.

[549, o Swifcie, który pisał o księżycach Marsa wiele lat przed ich odkryciem]
Pomylił się. Pomylił się, i to bardzo, co zgodnie z przypuszczeniami wskazuje, że nie był jasnowidzem i nic nie wiedział o rzeczywistych księżycach Marsa.
Gdyby pisał bardziej horoskopowo, to nie można by się czepiać. Ale jak już napisał o promieniach orbit, co do których porządnie się rąbnął, to widać, że zgadywał.

[1375]
Jeśli jest Pan przekonany o nieomylności i proroczym charakterze Koranu, powinien Pan na jego podstawie przewidzieć coś na temat świata naturalnego, co pchnęłoby badania naukowe naprzód. Jeśli którekolwiek z Pańskich przewidywań się sprawdzi (na marginesie: byłby to pierwszy taki przypadek w historii), naukowcy każdego dnia będą wertować Koran w poszukiwaniu inspiracji.

[2140]
Zawsze mnie jednak intrygowało, że chociaż jest tyle innych obiektów i zjawisk w przyrodzie – w tym samym wszechświecie – nie inspirują one nikogo do poetyckich zrywów i opiewania boskiego majestatu. Weźmy na przykład gwałtowne namnażanie się komórek rakowych, śmiertelne wady u noworodków, zabójcze tsunami, zabójcze trzęsienia ziemi, zabójcze wulkany, zabójcze huragany, zabójcze asteroidy, wirus ebola, śmiercionośne pasożyty, przenoszące malarię komary, przenoszące zarazę szczury, boreliozę, choroby serca, udary, zapalenie wyrostka robaczkowego, wymieranie gatunków…
Jest to odpowiedź na zachwyt korespondentki nad mgławicą Ślimaka, która ma oznaczenie ngc7293, przypominającą oko, oczywiście boskie. Ludzkość musiała wysłać teleskop na orbitę, żeby ujrzeć ten znak od Boga. Czy to znaczy, że przed ujrzeniem „boskiego oka” wiara w Boga była słabiej uzasadniona? Zauważmy, że zjawisko ma wymiar uniwersalny, więc każdy wierzący ujrzy oko swojego Boga, Jahwe/Jezusa, Allaha czy Mbombo. A może to patrzy Atena?

środa, 2 czerwca 2021

Chińska piosenka o miłości (Wspaniała pani Maisel, sezon 3, odcinek 4)

W pierwszym sezonie Midge i Susie przychodzą do adwokata specjalizującego się w pro bono. Biuro ma niezbyt szykowne. Czy to kanapka? - pyta Midge patrząc na biurko. To kiedyś była kanapka - odpowiada Susie. Przewijamy w przyszłość, zdezaktualizowany mąż Midge, Joel zakupił podejrzany lokal w chińskiej dzielnicy i teraz tańczy z Mei. To zwyczajna piosenka o miłości - tłumaczy Mei. - Chłopak spotyka dziewczynę. Traci dziewczynę. Dziewczyna kupuje maczetę. Chłopak traci kciuka. Potem traci całą rękę. (Temat w sam raz dla Ireny Santor.)

#MeToo po polsku

Kiedyś profesor Płatek bardzo się cieszyła z akcji #MeToo, bo „wreszcie zaczęto wierzyć kobietom”. Jest tylko ten problem, że nieraz okazywało się, iż oskarżenia były bezpodstawne, jak to zdarzyło się pewnemu panu w SZA, który akurat miał mocne papiery na to, że w czasie rzekomego gwałtu przebywał w zupełnie innym mieście. Panie wzruszone #MeToo nie biorą pod uwagę zjawiska „attention whore”, powszechnego w dzisiejszym świecie. Rozmyjmy do tego jeszcze pojęcie gwałtu tak, aby objęło stosunki odbywane bez entuzjazmu (ale jednak konsensualnie) lub z fałszywych pobudek, np. z osobą udającą majętną, a zaczniemy ocierać się o absurd. (Co rzekłby absurd na takie molestowanie!?) A jeśli gwałtem staje się opowiadanie świńskich kawałów przy przypadkowej osobie, która sobie tego nie życzy, to już nie ocieramy się o absurd, my ten absurd gwałcimy analnie, oralnie i waginalnie (w tej kolejności). Wersja polska ma posmak szczególny, bo do #MeToo podpięli się faceci. I mamy tę osobliwą historię Grzegorza Władyki, skazanego za gwałt na kochanku żony na podstawie bardzo szemranych zeznań. Ciekawe, czy profesor Płatek lubi to.

Anonimowi heretycy (Katie Henry)

Po kolejnej rodzinnej przeprowadzce niewierzący, bliski pełnoletniości Michael trafia do szkoły katolickiej. Dla dyrekcji to nie problem, ważne, żeby czesne wpływało. Wśród uczniów mają również Aviego, niepraktykującego żyda. Michael szybko odnajduje bliskie mu towarzystwo z tytułowego nieformalnego i niejawnego kółka. Nie chodzi o ateistów, a raczej o osoby kontestujące standardowy katolicyzm. Książka wpisuje się w schemacik opowieści o dojrzewaniu, pierwszych miłościach, problemach w szkole i w rodzinie. To nie szkodzi, jeśli nadzienie do foremki jest strawne, a tu jest. Można nawet docenić mądrość jednego z wątków - ojca, który chce swoim dzieciom oszczędzić traumy własnego dzieciństwa, ale krzywdzi je na inny sposób. Atakiem na religię książka nie jest, raczej na pewne formy religijności, które sam chętnie bym wykopał w kosmos. To mój prywatny pogląd, bo zapewne osoby wierzące mogłyby się poczuć urażone na przykład tym, że Michael nie docenił komentarza katoliczki Lucy o znaczeniu gościnności, jaka jest opiewana w rozdziale 19 Księgi Sędziów. Powieść jest dobra o tyle, że nie żałuję czasu na nią poświęconego, ale to nie typ lektury, kiedy doznajesz poczucia obcowania z tajemnicą bytu. Lub choćby jakąś tajemniczką mniejszej rangi. Szachownice Punnetta [5016], czyli rozrywka Sophie, młodszej siostry Michaela, to zdecydowanie za mało. Broniąc swej wiary Lucy wspomina Magnificat, czyli słowa ciężarnej Maryi, tu w wersji z Biblii Warszawskiej.
Bo wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny, i święte jest imię jego.
A miłosierdzie jego z pokolenia w pokolenie nad tymi, którzy się go boją.
Okazał moc ramieniem swoim, rozproszył pysznych z zamysłów ich serc,
Strącił władców z tronów, a wywyższył poniżonych,
Łaknących nasycił dobrami, a bogaczy odprawił z niczym.
Gdybym był prawdziwie wierzącym kardynałem lub papieżem, to miałbym pewne podstawy do obaw. Lucy chce nas przekonać o rewolucyjnym przesłaniu tych słów, ale jakże wygodnie dla wszystkich rządzących i bogacących się kosztem innych - sprawiedliwości stanie się zadość dopiero w życiu przyszłym. W ten sposób chrześcijaństwo pod pozorem głoszenia szlachetnych haseł o równości mogło przez wieki do dziś funkcjonować jako wsteczna siła podtrzymująca status quo, bez względu na to czy obejmowało ono niewolnictwo, pańszczyznę, czy inne formy wyzysku lub nierówności.

[111]
W szkole podstawowej ułożyłem listę religii od najbardziej do najmniej przekonujących i przedstawiłem ją na wieczerzy wigilijnej, skutkiem czego babcia wrzuciła na tacę w kościele pieniądze, które miałem dostać pod choinkę.

[1821, mówi Sophia, siostra Michaela, w czasie Święta Dziękczynienia]
— I chciałam sprawdzić, co się stało z Wampanoagami, plemieniem, które uczestniczyło w pierwszym Święcie Dziękczynienia, i internet twierdzi, że koniec końców większość członków tego plemienia zabito lub sprzedano w niewolę. — Wzięła połowiczny wdech. — Lubię indyka i lubię paradę, ale to święto jest naprawdę smutne i trochę nie rozumiem, dlaczego je obchodzimy.

[2827, Lucy - żarliwa katoliczka]
W ogóle nie brałem pod uwagę, że Lucy mogłaby pić. Wydawało mi się, że to jedna z tych rzeczy, których nie zrobi, chociaż wiedziałem, że katolicki Jezus nie mógł mieć żadnego problemu z alkoholem, skoro jego krew to alkohol.

[3025]
„Jesteś zadowalającą istotą ludzką”
W taki sposób Lucy skomplementowała na fejsie Connora, kolegę ze szkoły, co miała zrobić w czasie gry „pytanie czy wyzwanie”.

[5294]
Przebaczyłem ojcu to, że mnie tu zaciągnął. Zacząłem przebaczać ojcowi Peterowi i wszystkim w świętej Klarze to, co zrobili.
Zabawna wpadka tłumacza (i redaktora). Słowo „ojcowi” występuje w języku polskim (np. ojcowi rodzice), ale to nie ten przypadek. Poza tym, czy naprawdę mówi się „przebaczam ci to"? Ok, mówi się, ale na tyle rzadko, że brzmi dziwnie.

A weź się ubogać duchowo!

Bardzo łatwo to zrobić, wystarczy odwiedzić generator mądrości Deepaka Chopry, który produkuje pseudo-cytaty z tego mędrca. Kto potrafi odróżnić cytat autentyczny od wyprodukowanego przez generator, niech pierwszy mnie porazi kwantową świadomością drugiego rzędu.

Inseminarium duchowne (Zbigniew Sawicki)

Na wszelki wypadek podkreślę, że ja się nie znam i że składanie literek idzie mi dobrze, ale w głębszych sensach słaby jestem. Słowo „inseminarium” sam sobie wymyśliłem wiele lat temu, ale pretensji do praw autorskich nie zgłaszam. Podobno styl to człowiek, więc jeśli to prawda, to Sawicki jest schizofreniczną hybrydą, o czym świadczy to, że książka składa się z wielu, bardzo stylistycznie niejednorodnych części. W „Maluczkich w Panu uduchowienie”, moim ulubionym „opowiadaniu”, mamy fajerwerki ironii i sarkazmu, a tuż potem „Matkę «Przeora»”, tekst z klasycznym narratorem wszechwiedzącym i to z pointą! Pornograficzny! Czyż to nie piękne? Następnie „Jaja żmijowe”, jakaś niepojęta młodopolska kolonoskopia mózgu, na swój sposób urocza. Każdy z rozdziałów jest opatrzony cytatem z Paula C., pięknym wielce, jakby wziętym z jakiegoś sieciowego generatora. Myśl przewodnia to chyba na pewno poniekąd religia? Są tu obrazoburcze akcenty, nawet mocny akapit o Kościele, matce naszej, ale na pewno nie jest to ateistyczna agitka. Przy czytaniu ubaw miałem dobry, ale zupełnie bym się nie zdziwił skrajnie inną oceną. To chyba fachowo nazywa się efektem Rashōmon, prawda? (A dlaczego ludzie polskojęzyczni wtrącają słowo „prawda” w swoich wypowiedziach? A nie na przykład „modrogrzbiecik tęposterny”? Dziwne, że tutaj o tym wspominam, modrogrzbiecik tęposterny?)

[431]
Gdzieś tam, pośród coraz intensywniejszych majaków, mignęło jej, by im doradzić, że na nadmiar energii pomaga onazizm (zob. przypis 12), jak mawiał jej trener od gimnastyki.

Przypis 12: Onazizm – ćwiczenie woli i charakteru zalecane szczególnie odkrywcom trotylu w samolotowej kiełbasie; do uprawiania judeoaseptycznego, tj. ręką lewą, w nerwowej stójce, dla poskromienia porannego moczowo-patriotycznego wzwodu modlitewnego (po uprzednim wyrecytowaniu ulotki organizacyjnej) jednocześnie z naprzemiennym żegnaniem się i oddawaniem salutu rzymskiego ręką niezajętą usuwaniem złogów ciała.

[439]
A tu, jak trwoga, to to, jakby płynące z jakiejś góry Kazanie na Śniadanie (zob. przypis 13), które teraz rozbrzmiewa w jej głowie, wygłaszane przez Sędziego Głównego gderliwym głosem sędziego głównego.

Przypis 13: Śniadan (właśc. Sznadan) – pagór w ciepłym kraju, kopiec bardziej, z którego śnięty od upału samozwańczy Prorok staszczył objawione dekrety, jako to: „Nie cudzołóż (cheba że muszysz)” albo: „Zabijaj tylko narodzonych (cheba że nie muszysz), nienarodzonych nie zabijaj”, na co rozbawieni współplemieńcy, że takie, intelektualnie za trudne dla nich do ogarnięcia, to im sztywnymi od cukru pejsami wedle szwanca merdają.

[3027, co mają zagrać na pogrzebie]
(...) niechby zagrali owi Nine Inch Nails to ich She’s Gone Away z trzeciej części Miasteczka Twin Peaks. (...) Niezgorzej odmalowali w zwolnionym tempie ową niszczycielsko ozdrowieńczą dla Gatunku, pełną mistycznego żaru, porywającą szarżę Jeźdźców Apokalipsy Böcklina, którym Bóg dał władzę, by z umiłowania Dobra „zabijali mieczem i głodem, i morem, i przez dzikie zwierzęta” (Ap 6,8) dla zapewnienia Chrystusowi panowania nad siłami Zła.
The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger