poniedziałek, 13 września 2021
Obrazy bez autora czyli Werk ohne Autor
Na film o artyście trzeba mieć pomysł. Choćby nawet taki, jak historia o Mozarcie zmyślona przez Puszkina. Kiedyś Szymborska rozważała prawdziwy, niepodkoloryzowany film o poecie w czasie tworzenia. Poeta leży i myśli. Poeta wstaje i parzy herbatę. Poeta zapisuje coś na kartce, po czym ją mnie. Już jasne, o co chodzi? Z malarzami czy muzykami nie jest lepiej. Kurt Barnert wielkim malarzem jest, o czym świadczy najlepiej to, że taki film o nim nakręcili. Żył w tak ciekawych czasach, że sam nie musiał być szczególnie interesujący, co zobaczyliśmy po jego odpowiedziach na konferencji prasowej. Te czasy objęły nazizm, wojnę (ze słynnym nalotem na Drezno), życie w DDR, a potem ucieczkę na Zachód. Przypadek zrządził, że związał się z córką gorliwego nazisty, który w imię czystości rasowej skrzywdził małego Kurta. Jak było do przewidzenia, po latach wywołało to u niego impuls artystyczny, który już w RFN pozwolił mu wyrazić swoje oryginalne przesłanie do świata, a ten - szczęśliwie dla artysty - zauważył je i docenił. Wcześniej w DDR nie było mowy o sztuce, bo był to czas dyktatu doktryny socrealizmu, który twórcy zestawili ze zbieżnymi poglądami nazistów na sztukę dekadencką i zdegenerowaną, która nie będzie w stanie wyrazić myśli o wyższości narodu czy proletariatu. Nieprzypadkowo wspomniany nazista przekwalifikował się gładko na komunistę. Jest kilka niezłych epizodów, między innymi podchody Kurta do przyszłej żony Ellie, a najciekawszy wydaje się wątek artystycznej reedukacji Kurta w Düsseldorfie, niemieckiej krynicy sztuki nowoczesnej. W groteskowym skrócie zobaczymy wszystko, co uwielbiamy i czego nienawidzimy w dzisiejszych galeriach i wystawach. Wśród tego szaleństwa Barnert zaproponował coś szokującego, czyli powrót do malarstwa figuratywnego, oczywiście modnie udziwnionego. Niezły numer polega na tym, że postać malarza jest jedynie bardzo luźno wzorowana na autentycznym artyście o innym imieniu, więc jest to w zasadzie biografia pozorna, której tytuł oddaje ironicznie niezrozumienie, z jakim spotyka się artysta. I niech nikt nie śmie zasugerować, że być może on sam ponosi za to część odpowiedzialności. Aż żałuję, że nie jestem hetero, bo dwie śliczne dziewczyny pokazują się w kadrze całkiem nago. Być może ma to być przyczynek do rozważań o pięknie prawdy, o którym wspomina się w filmie. Przyjemność psuje fakt, że każdy z nas zna parę mało estetycznych prawd.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz