wtorek, 30 sierpnia 2016
G: Lost in Frankfurt
Patrz, patrz, bo przegapisz kolejną dłużyznę - powtarzałem Kwiatkowi w czasie tego niespełna półtoragodzinnego filmu. Te dłużyzny polegają na przykład na tym, że oglądamy parę chłopców spacerujących po Frankfurcie i całujących się w tle rytmicznej muzyki, za to bez żadnych dialogów. Ktoś powie zapewne, że to takie klimatyczne wprowadzenie do dalszego ciągu, czyli seksu na ostrej chemii. Jako Polacy powinniśmy się poczuć wywyższeni, skoro jeden z chłopców to Kris von Warschau, który znalazł pracę w sklepie ES Collection z bogatą ofertą nietypowej męskiej bielizny. Wnosząc z fabuły cały Frankfurt ożył na wieść o nowym pasywie, dlatego następnego dnia będzie już trójkąt, znowu na ostrej chemii, a to jeszcze nie koniec. Orzeszkowa kiedyś pisała pouczające powieści dla dorastających panien pełne komentarzy w stylu: na tym przykładzie, panienki, widzicie, jak nie należy się zachowywać. (Zawsze fajnie poświntuszyć pod pozorem propagowania moralności :) Tu nie ma takiego komentarza, ale pasowałby jak ulał. W pewnym momencie grupa gejów opowiada o swoich relacjach z rodzinami. Polak, Włoch, Grek, Amerykanin, Niemiec - doświadczenia różne, przeważa poczucie odrzucenia. Twórcy filmu zapewne chcą tym tłumaczyć ucieczkę bohaterów w seks. Ale, jak nam mówią, jeśli uciekasz, zawsze sprawdź, czy zdołasz wrócić.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz