sobota, 20 sierpnia 2016
Aligarh
W roku 2009 w Indiach zdekryminalizowano homoseksualizm, czas najwyższy. Co ciekawe, zakaz kontaktów jednopłciowych w tym kraju jest dziedzictwem epoki kolonialnej, którego wcześniej nie było w tamtejszej kulturze, ale światłemu Gandhiemu akurat to się spodobało, bo nawet wysłał swoje brygady, aby niszczyły pozostałe po średniowieczu świadectwa akceptacji homoseksualizmu w postaci rzeźb lub malowideł w tamtejszych świątyniach i zabytkach. Ze swojej wizyty w Indiach zapamiętałem konsekwentny upór, aby - na ile to możliwe - wyprzeć z pamięci erę kolonialną. Zwiedzając tamtejsze pałace i świątynie naprawdę trudno byłoby się nam domyślić, że przez długie wieki Indie były perłą w brytyjskiej koronie. Ale przepis o karaniu gejów akurat z tych czasów się ostał. Z tej okazji zawsze przychodzi mi na myśl RPA po apartheidzie, pod względem akceptacji gejów kraj wyjątkowy w świecie, a na tle Afryki - wręcz nieprawdopodobnie fenomenalny. Aligarh to uniwersytet w Allahabadzie, czyli rejonie o przeważających wpływach muzułmańskich, więc nic dziwnego, że nieszczególnie tam przepadają za gejami. Główny bohater filmu to Siras, profesor uniwersytetu po sześćdziesiątce, którego przyłapano na seksie z rikszarzem w jego własnym (!) domu. W miarę rozwoju akcji zobaczymy, że więcej w tym było prowokacji niż autentycznej troski o moralność. Dochodzi do rozprawy sądowej przeciwko uniwersytetowi, dzięki której Siras staje się postacią znaną w całym kraju, choć nieszczególnie cieszy go ta rola bohatera praw gejów. Dość egzotycznie wyglądają obrazki z sali sądowej, w której na rzecz uniwersytetu przemawia, wypisz wymaluj, hinduska Krystyna Pawłowicz. Redaktor Janicka zdradzi wam, na czym polega podwójnie smutne zakończenie tego filmu. Nie ubawicie się niestety, choć na pewno warto obejrzeć ze względu na egzotykę, zwłaszcza że jest to produkcja niebolliłódzka.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz