Rodzeństwo Elliot i Laura jedzie odwiedzić chorą na raka matkę Lilly, która właśnie na swoje życzenie wypisała się ze szpitala. Ku ich zaskoczeniu w domu zastają dodatkowego lokatora, Teda, który gotuje i opiekuje się ogrodami, które są pasją Lilly i źródłem jej dochodów. Ponieważ ma być wątek homo, a innych postaci nie ma, wiadomo, kto z kim się prześpi. Matce to bynajmniej nie przeszkadza, bo w perspektywie bliskiej śmierci nabrała filozoficznego dystansu do spraw doczesnych, ale za to atmosferę nieustannie psuje Laura, która sama przechodzi w życiu ciężkie chwile i nie jest w stanie poluzować gorseciku. W tej scenerii rozgrywa się mały dramat psychologiczny (choć dla dzieci umierającej matki znowu nie taki mały) i na jaw wychodzi wiele przykrych detali z dzieciństwa naszych bohaterów. Można by rzec, że za dawnych czasów Lilly przypominała nieco matkę Michaela z serialu Arrested Development, która kiedyś próbowała się przytulić do dojrzałego syna i całkiem go zbiła z pantałyku tym nienormalnym gestem. Ted wydaje się dziwnie bezinteresowny wobec Lilly, co wzbudza podejrzenia u jej dzieci, bo, jak się okazuje, wcale nie jest takim świetnym ogrodnikiem, za to wieczorami siedzi przy laptopie i coś stuka (kiedy nie stuka Elliota). Jak zobaczymy, podejrzenia były uzasadnione, choć lekko na wyrost. Nie było podróży w kosmos, a zdecydowanie bardziej się przejęliśmy niż filmem Ad Astra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz