Nie znam się na kryminałach, choć specjalnie do nich uprzedzony nie jestem, ale zawsze chętniej wybrałbym do czytania coś innego, gdybym miał wybór. Odsłuchałem audiobook i nabrałem wątpliwości, czy to jest kryminał. Nie chcąc zdradzać zbyt wiele, mętnie stwierdzę, że trupy, owszem, są, ale jakoby ich nie było. A gdyby na pewno były, to ile ich trzeba, żeby powieść zaliczyć do kryminałów? A co, jeśli w książce nie ma policyjnego śledztwa, jak w tym przypadku? Powieść rozbita jest na dwa wątki, Tesy, z narracją pierwszoosobową, i Krystiana, z narracją w trzeciej osobie. Wszystko pięknie, ale z biegiem czasu narastają rozbieżności w obu historiach, aż do etapu, w którym ktoś żywy w jednym wątku jest martwy w drugim. Nie ma obaw, autor przemyślał sprawę i pod sam koniec wszystko wyklaruje. Twist jest na miarę Shyamalana i nie powiem, byłem pod wrażeniem. Gdybym miał zapasowe życie, to odsłuchałbym jeszcze raz, żeby sprawdzić, czy wszystkie detale są zgodne z końcowym rozwiązaniem. Krótko o fabule: otyła Tesa rozpoczyna studia w Akademii Koźmińskiego i podkochuje się w wykładowcy Krystianie. Parę lat później odbiera nigdy nie zamówioną przesyłkę z ametystową figurką i hashtagiem, który zaczyna śledzić na Twitterze. Pojawiają się pod nim wpisy osób od dawna zaginionych, a w toku wydarzeń nabieramy przekonania, że zostały one zamordowane przez jednego z bohaterów. Korzystając z okazji, autor popisuje się znajomością teorii zarządzania i nie tylko, co wiąże się z tematem wykładów Krystiana, na które chodzi Tesa. Poza tym jesteśmy zanurzeni w realiach naszych czasów, dla przykładu otrzymujemy wyliczankę zdarzeń ze świata, o których nie usłyszeliśmy, kiedy przeżywaliśmy katastrofę z dziesiątego kwietnia. Mamy świetnie skonstruowaną opowieść i wyrazistych bohaterów, a czego nie mamy? Języka. Chodzi mi o tę językową fantazję, która sprawia, że czasem trzeba się zatrzymać, żeby się otrząsnąć po słownym knock-oucie lub majstersztyku. Niestety w Hashtagu język jest dość banalny, a momentami postaci w dialogach szeleszczą papierem, włos dzieli je od użycia w mowie imiesłowów przysłówkowych uprzednich. Owszem, są wulgaryzmy, kurwizmy w emocjach, i podrzucane od czasu do czasu młodzieżowe wstawki, ale zawsze jako ciało obce, coś, co wymaga wyjaśnienia. Doceniam, że Tesa mówi, że czyta blog, nie bloga, ale paradygmat odmiany rzeczowników nieosobowych rodzaju męskiego nie objął smartfona (powinno być „smartfonu”, jak „telefonu”, ale z tym już dałem sobie spokój), więc bohaterowie sięgają po smartfona, nieszczęśni! Autor zapewne dobrze wie, że nie jest lingwistą, i lepiej, żeby tego nie próbował zmienić na siłę. To taka dobra, darmowa rada dla pisarza z mojego rodzinnego miasta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz