Byłaby to zwyczajna love story między Berlińczykami Felixem a Thomasem, gdyby nie ten szczegół, że pierwszy mieszkał w zachodniej, a drugi - we wschodniej części miasta. W roku 1985 był to jednak problem, choć znana mi koleżanka, która mając tak zwane pochodzenie wyjechała do Niemiec w wieku około maturalnym (jeszcze przed upadkiem komuny), twierdziła, że Ossi zawsze będą Ossi. (Doceńmy tę głęboką myśl Oberschlesienki.) Realia tamte dzisiaj oglądamy jak filmy Halika z puszczy amazońskiej. Wessi mogli w zasadzie bez przeszkód wjeżdżać do Berlina wschodniego, choć zbyt częste wizyty zaczynały budzić czujność służb granicznych. Władze NRD dobrze wiedziały, że gdyby zezwolić ich obywatelom na wolny wyjazd, to kraj szybko by się wyludnił. Thomas rzecz jasna również marzy o wyjeździe i nawet ma jakieś plany - na tym poprzestanę, jeśli chodzi o fabułę. Niewątpliwie lepiej wtedy żyło się na Zachodzie, ale twórcy nie idealizują zanadto. Z powodu drożyzny Felix musi dzielić mieszkanie z parą znajomych, za to Thomas żyje sobie sam w kawalerce. To zapewne nie rekompensowało innych „przyjemności” życia w realnym socjalizmie. Dość zagadkowe jest subiektywne odczucie własnej sytuacji życiowej. Jak kiedyś wspominałem, moja daleka młoda krewna wyjechała do Londynu, gdzie mieszka w jednym pokoju z kobietą z małym dzieckiem. I to jest lepsze od życia w Polsce. Eto nieprawdopodobienne, powiedziałaby Ulga Yevanova. [X]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz