piątek, 29 lipca 2016
Porywy serc czyli Flying Home
Chiromantka przepowiedziała niegdyś Frankie Bergstein, że spotka ją życiowy wstrząs. - Parę dni później obejrzałam Pamiętnik - wspomina Frankie. Mój haruspik ani słowem nie uprzedził mnie, że obejrzę Porywy serc, opowieść o bezwzględnym nowojorskim japiszonie, który poświęca karierę dla miłości. Ale nie tak od razu, bo zanim uświadomił sobie, że nie może żyć bez ukochanej, dopuszcza się paskudnego świństwa na jej dziadku, flamandzkim hodowcy gołębi światowej klasy. Bardzo piękne i wzruszające zakończenie filmu wywołuje we mnie refleksję w stylu Szymborskiej. Wyobraźmy sobie naszą parę za dziesięć lat na zapadłej flamandzkiej prowincji, właśnie kończą się zapasy ziemniaków, a zardzewiały rower, jedyny środek lokomocji, rozpadł się na kawałki. Na drugim brzegu jeziora, gdzie miały stanąć apartamentowce, dumnie wznosi się kopuła meczetu...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz