Po obejrzeniu filmu takiego jak ten zawsze się zastanawiam, czy wątek homo był niezbędny. Chłopcy, którzy wpadną sobie w oko, a potem w ramiona, nie mają wielu typowych zmartwień, jakie są tematem filmów gtm. Są wyoutowani, Jorisowi kibicuje babcia, a sytuacja Yada, syna zasymilowanych imigrantów, jest nieco bardziej złożona, choć nieszczególnie przykra. W pewnym momencie oglądamy wybryk prowincjonalnej homofobii, który spowoduje problemy w związku Yada i Jorisa. Tak, wątek homo zagrał w tym momencie, ale wyobrażam sobie, że po lekkim retuszu moglibyśmy mieć stm zamiast gtm - i to bez wielkiej zmiany ogólnego przesłania. Film ma tę zaletę, że jest bardzo przyjemny. To jest również jego wadą. Babcia Jorisa tryska dowcipem pomimo osiemdziesiątki na karku, podobnie jak wnuk, a zmartwieniem w jego rodzinie jest urna z prochami ojca zmarłego dziesięć lat wcześniej. Nastrój troszeczkę psuje również mama, która maniakalnie stara się powstrzymać proces starzenia. Yadowi suszą głowę, bo rzucił studia, poza tym kieruje się w życiu opiniami osób, które oceniają ludzi na podstawie jednej fotografii. W jego przypadku zalecany jest krótki kurs epistemologii. Chłopcy są ładni i kształtni, imponująca jest zwłaszcza muskulatura Stradowskiego grającego Jorisa, czyli powód do dumy naszej rzeczypospolitej z takiego jej genetycznego obywatela. Wiemy, czemu film jest przyjemny, a czemu to jest wadą? A temu, że trochę mnie irytują błahe problemy postaci – w mojej ocenie jakieś 99% ludzi na świecie chętnie zamieniłoby się miejscami z którymś z chłopców po to, żeby mieć łatwiejsze życie. Czy sensownie jest stawiać takie zarzuty komedii? Ogólnie nie, ale ten film ma nieco większe ambicje niż bycie pierwszą z brzegu komedią. W poniższym fragmencie możemy podziwiać Stradowskiego w pełni oraz posłuchać fajnej muzyki, której nie umie rozpoznać Shazam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz