Powiedziałem sobie, że nie wyjawię więcej niż w zwiastunie. Oj, łatwo nie będzie. Ogólnie wiadomo, że biedacy żyjący w suterenie, co jeszcze można ogarnąć - ale bez wifi?!, robią jakiś przekręt z ludźmi sukcesu. Zaczyna się od tego, że kolega student, który udziela korepetycji z angielskiego licealnej pannie z bogatego domu, wyjeżdża na jakiś czas, więc o zastępstwo prosi syna biedaków (je suis sorry, jak mówią w Québecu, ale peryfrazy są lepsze od imion koreańskich). Fabuła nie sprowadza się do tego, czy i jak się wyda, bo jest jeszcze parę postaci, które nieco mieszają w dramaturgii, a są także pasożytami takimi, jak nasza rodzina. (Oczywiście w zgodzie z kuriozalnym polskim tytułem należałoby powiedzieć „parasite'ami”.) Przekręt jest wieloetapowy i prowadzony w sposób, by tak w pełni panegirycznie to ująć, wysoce innowacyjny. Dostarcza to nam, widzom, wiele radości, lecz jednocześnie nieco mąci tę przyjemność, bo w realu ludzie tak pomysłowi jednak nie skończyliby jako nędzarze, których widzimy w pierwszych scenach filmu. Z kolei ci majętni jacyś zbytnio naiwni się okazują. Pierwsza godzina filmu jest więc w miarę lekka, ale potem będzie zdecydowanie mniej przyjemnie, przez co mam na myśli zajścia dalekie od ideałów BHP. Jak już zauważyłem, traktowanie fabuły jako realistycznej jest problematyczne, więc zapewne ma to być to opowieść z głębszym przesłaniem. Najciekawsze teraz byłoby rozważenie tej myśli, że to być może nie ci z niskich szczebli drabiny dochodowej są pasożytami, lecz ci bogaci, którzy byliby zdziwieni takim postawieniem sprawy - i czasem ponoszą tego konsekwencje. Dwie rzeczy nie ulegają wątpliwości: pomysł na film mieli świetny i oryginalny, ale bardziej grają na koncepcjach niż na emocjach. W prawdziwie wybitnym kinie udaje się grać na obu bębenkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz