Nie ulega wątpliwości, że Dolan robi dobre kino, ale czy w jego filmach nieśmiertelne piękno mieszka, jakby to sugerowały zachwyty nad Wyśnionymi miłościami? Z tego ostatniego zapamiętałem brutalny dialog o piekarniku (choć nie tylko), to już coś, bo wiele innych filmów przeleciało przeze mnie jak woda przez sito. Dolan jest gejem i w każdym swoim filmie umieszcza jakieś akcenty homo, atoli nie zawsze jako pierwszoplanowe. Tym razem jest mocniej, bo dość przypadkowy pocałunek na potrzeby filmowej etiudy kręconej przez siostrę przyjaciela tytułowych postaci poważnie zamiesza w ich życiu, zwłaszcza Matthiasa. Obaj chłopcy wybrali heteroseksualny styl życia (zawsze tak piszę, od kiedy Corvino uświadomił mi, że zgodnie z językowym zwyczajem heteroseksualiści mają życie, a geje wybierają styl życia), ale nie wybrali sobie rodziny, jak nikt inny zresztą. Kiedy się porówna sytuację życiową Matthiasa i Maxima, to wychodzi nam niebo i piekło. Przystojny Matthias pracuje jako prawnik i ma sympatyczną i wspierającą mamę, z kolei Maxime, barman, ze znamieniem na twarzy, opiekuje się matką, która - okiem zewnętrznego obserwatora - zasługuje tylko na tyle tylko uczuć, ile wynika z tego prostego faktu, że ktoś kogoś urodził. Cóż, kochać pełną pretensji narkomankę, która odbiera swoje ubezwłasnowolnienie jako krzywdę - to jest wyzwanie. Może dlatego Maxime zdecydował się na dłuższy wyjazd do Australii - a tymczasem zdarzył się ten pocałunek. Według encyklopedii z lat osiemdziesiątych jedną z przyczyn homoseksualizmu jest uwiedzenie. (Zajrzałem do niej przed chwilą, aby stwierdzić, że heteroseksualizmu nie objaśnia się przez przyczyny, ba!, nawet nie ma hasła „heteroseksualizm”. W The Wordsworth Dictionary of Sex z 1994 roku nie omawia się przyczyn homoseksualizmu.) Tę tezę lansują jeszcze dzisiaj niektóre prawiczki, a ja się pokrętnie z nimi zgodzę. Taki pocałunek może rzeczywiście wpłynąć na uświadomienie sobie innych potrzeb seksualnych, ale tylko wtedy, gdy one drzemią w człowieku. Próbujemy naszym językiem porządkować świat, choć czasem średnio się udaje. Niedawno Monika Płatek stanowczo wyróżniła cztery orientacje seksualne: hetero, homo, bi i a (czyli aseksualność). Już Kinsey by się z tym nie zgodził. Nawet jako czysty gej (czyli niemający na koncie żadnych kontaktów seksualnych z kobietami) powiedziałbym, że chętniej poszedłbym do łóżka z niektórymi kobietami niż z pewnymi facetami. Myślę też, że jest jakaś racja w poglądzie podpatrzonym w niemieckich operach mydlanych, że można odczuwać pociąg do osoby tej samej płci, nie będąc homoseksualist(k)ą. W filmie bardziej wyeksponowana jest szamotanina Matthiasa niż skrytego Maxima. A jednak to ten drugi bardziej nas porusza, kiedy wychodzi na jaw, jak bardzo zawiódł go Matthias. Film urywa się na spotkaniu chłopców, którego dalszy przebieg można sobie wyobrazić na wiele całkiem różnych sposobów, a jak będzie, zobaczymy w sequelu. Dolan sequeli nie praktykuje, ale może zatrudnią do tego J.J. Abramsa? Zwróciłem uwagę na mało ważny drobiazg, mianowicie język. Kwiatek znający francuski meilleur que moi mówi, że też mu dziwnie brzmiał ten francuski à la canadienne (powinno być mieux que moi). Chrząszcz brzmiał w trzcinie, ale przeniósł się na plantację trawki i takie są skutki. Końcowa uwaga: aspekt, w którym Dolan ociera się o mistrzostwo, to zespolenie muzyki z obrazem. Przy okazji przypomniał nam niesłusznie zapomniany przebój Amira, J'ai cherché, chwała mu za to.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz