Koniec był do przewidzenia, przeczytałem gdzieś w czeluściach internetu. Mocno bym polemizował, choć zakończenie bardzo nie zaskakuje, ale bez jasnowidzenia nie sposób odgadnąć, o czym będzie ta historia, na podstawie pierwszego kwadransa. Weteran z pierwszej wojny światowej, Australijczyk Tom, przyjmuje posadę latarnika na bezludnej wyspie. W portowym miasteczku poznaje przyszłą żonę, która wkrótce zamieszka z nim na wyspie i zajdzie w niejedną ciążę zakończoną poronieniem. Pewnego dnia do wyspy przybija łódka niesiona bezwładnie falami z martwym mężczyzną i żywym niemowlęciem. Po pewnej szarpaninie etycznej nasza para postanawia się zaopiekować dzieckiem, a mężczyznę pochować w nieoznaczonym grobie. Mniej więcej tyle da się zdradzić, bo z podobnym opisem spotkałem się w sieci. Wkrótce wyjaśni się, czyje jest dziecko, i jakim cierpieniem okupione jest szczęście Toma i jego żony. Dojdzie do moralnych szarad i czegoś, co podpada pod „reversed psychology”, kiedy osoba fałszywie oskarżona pisze wzruszający list do pozornie niewinnej, aby się powstrzymała od wyjawienia prawdy. Film w sumie jest w porządku, ale przypomnijmy, że już Szekspir wiedział, że krwawą łaźnię warto czasem przerwać sceną komiczną. W Świetle od pewnego momentu wszyscy są strasznie ponurzy, z wyjątkiem tych, którzy są jeszcze bardziej ponurzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz