poniedziałek, 30 października 2017
Obdarowani czyli Gifted
Można w paru momentach się przyczepić. Nie wierzę w dziedziczenie jakiegokolwiek talentu, w tym przypadku matematycznego. Siedmioletnia Mary wychowywana przez wujka Franka ma uzdolnioną matematycznie babkę i genialną matkę, a żadnej z nich nigdy w życiu nie spotkała, bo ta druga popełniła samobójstwo parę miesięcy po urodzeniu córki, niedługo po tym, jak zerwała jakiekolwiek kontakty ze swoją matką. Nie wierzę, że dziecko w tym wieku może być uzdolnione do tego stopnia, że zagina profesorów matematyki. Powiedzmy sobie szczerze, wykazanie, że funkcja Gaussa jest gęstością prawdopodobieństwa, nie wymaga aż tylu rachunków, ile wypisała na tablicy mała Mary. Poza tym znani mi matematycy są ostatnimi fujarami, jeśli chodzi o wykonywanie prostych obliczeń w pamięci. Trudno też zrozumieć, jak Franka stać na adwokata w sporze sądowym z jego matką o opiekę nad Mary, skoro nie może sobie pozwolić na ubezpieczenie zdrowotne. W ten chytry sposób zasygnalizowałem istotne wątki fabularne, a ogólne pytanie jest takie, czy genialne dziecko ma prawo być dzieckiem, jak chce tego Frank, czy też należy je zaprząc w kierat pracy naukowej, aby w pełni wykorzystać jego potencjał, co jest pragnieniem babki. Odpowiedź wydaje się oczywista, ale być może tendencyjnie tę kwestię ująłem. Zdaje mi się, że ten film jest jednym z lepszych, jakie widziałem w tym roku, więc ostrożnie zasugeruję: sprawdźcie to sami.
Spotlight
W teorii powinienem być tym filmem zachwycony, bo opowiada o bardzo brzydkich sprawkach Kościoła katolickiego. Jeślibym nic nie wiedział o sprawie księży pedofilów, to zapewne byłaby to dla mnie rewelacja, ale cóż, za wiele już o tym przeczytałem. Świadomie piszę o „Kościele”, nie o paru wykolejonych członkach kościelnej hierarchii, bo swego czasu wyciekły z samego Watykanu dość smutne papiery, wedle których ofiarom aktów pedofilii za ujawnienie grożono ekskomuniką. Głównym problemem nie tyle są pedofile, ile działania władz kościelnych, które chroniły ich przed wymiarem sprawiedliwości i przenosiły z parafii do parafii, co ułatwiało im polowanie na nowe ofiary. Jeśli jeden z biskupów w Polsce mówi, że nie ma obowiązku zgłaszania pedofilów do prokuratury, to żyjemy w chorym kraju (o ile ma rację) lub słyszymy zapowiedź świadomego łamania prawa (jeśli tej racji nie ma). Historia opowiedziana w Spotlight w zasadzie niczym nie zaskakuje, czwórka dziennikarzy prowadzi śledztwo stosując całkiem standardowe metody. Jest jednak parę ciekawych detali. Okazuje się, że sygnały o pedofilii docierały do redakcji dużo wcześniej, ale dzieliły los Arki z finałowej sceny filmu o Indianie Jonesie. Wiadomo, że prokurator Garabedian ma akta obciążające księży, ale lata wcześniej sąd przychylił się do wniosku władz kościelnych, aby je utajnić. Redakcja wniosła sprawę o odtajnienie, ale decyzja sędzi Sweeney, porządnej katoliczki, wydaje się z góry przesądzona. Przychylam się do opinii, że latami tuszowana sprawa wypłynęła dzięki jawności, którą napędza internet. Cieszmy się tym, póki możemy, zanim zacznie obowiązywać prawo Eco: nie ma żadnej różnicy pomiędzy brakiem informacji, a jej nadmiarem.
niedziela, 29 października 2017
Big Short czyli The Big Short
Mechanizm, który doprowadził do światowego kryzysu w 2007 roku, był szalenie skomplikowany, choć w istocie sprowadzał się do paru bardzo prostych zasad. A trafniej rzecz ujmując - do braku paru zasad, które nigdy nie powinny być łamane. Instytucje finansowe skorzystały z tego, że zdjęto z ich barków odpowiedzialność za udzielanie kredytów hipotecznych osobom, które nigdy nie powinny ich dostać. Kredyty te przyznawali ludzie, których premie zależały od liczby kredytów, ale przed nikim nie musieli raportować rzetelnej oceny kredytobiorców. Teraz działa magia rynku: długi hipoteczne wiąże się w paczki i się nimi handluje, ale to nie koniec, bo oprócz tego handluje się derywatami, czyli na przykład ubezpieczeniami tych paczek. Zaczyna to przypominać ogólnoświatowy hazard na wielką skalę, w którym upadek rynku kredytów pociąga za sobą kryzys w całym świecie rynków finansowych. Jest w filmie zastanawiający moment, kiedy indeksy wyraźnie pokazują, że kredyty się sypią, ale ich rating nie spada, co powoduje palpitacje serca bohaterów filmu, którymi są finansiści obstawiający spore miliony na spadek wartości. To chyba nie dziwne, bo agencje ratingowe siedzą w kieszeni bankowców. Burry, Vennet, Rickert, Baum i inni ostatecznie zgarnęli niezłe pieniądze, ale na niezłym moralnym kacu, bo wiedzieli, że za upadek systemu, a więc także za ich wypłaty, zapłacą najwięcej drobni ciułacze. Za kryzys obwinia się administrację G.W. Busha, ale już poprzedni prezydent, czyli Clinton, miał spore zasługi, bo to za jego czasów zniesiono ustawę Glassa-Steagalla z 1933 roku, która zabezpieczała oszczędności zwykłych ludzi przed ryzykownymi machinacjami finansowymi. Trzeba przyznać, że film zrobiony jest dowcipnie i daje jakieś pojęcie o realiach gospodarki. W jednej ze scen Mark Baum rozmawia w Las Vegas z panem Chau, który jest twórcą (zapewne niejedynym) owych słynnych CDO, czyli wiązek ryzykownych kredytów typu sub-prime. Chau wie, że produkuje wybuchowe zabawki, ale co z tego? Ważne, że się sprzedają. Po tej rozmowie koledzy Bauma pytają go, gdzie idzie. Odpowiedź na załączonym obrazku.
sobota, 28 października 2017
Thor: Ragnarok
Dla Chrisa Hemswortha jesteśmy gotowi wybaczyć Marvelowi nawet to, że próbuje nas rozbawić. Warunek jest jeden, ale prosty: chcemy zobaczyć jego popiersie. W Ragnaroku nas nie zawiedli, więc zapewne pójdziemy jeszcze na kolejne Thory, choć będziemy je oglądać z nastawieniem staruszków z loży szyderców w Muppet Show. Autentycznie zabawna była napruta walkiria, ale potem już było standardowo, czyli wypchaj się Thor, w niczym ci nie pomogę, mam dość Asgardu, ale w decydującym momencie przyłączyła się do niego, kiedy wyruszył przeciwko uzurpatorce Heli, która zawładnęła Asgardem. Hulk - ta sama śpiewka. Trochę bardziej skomplikowane są relacje Thora z Lokim, ale tym razem dojdzie do współpracy, bo nie ma wyjścia. Akcja toczy się w świecie Marvela, który sięga dużo dalej niż nasz układ słoneczny, więc tylko jeden z epizodów rozgrywa się na Ziemi, gdzie zobaczymy doktora Strange'a, bo czemu nie. Całkiem nieźle, bo mogła to być nimfomanka w piekle dinozaurów. Bo czemu nie.
Naomi and Ely's No Kiss List
Wszyscy wiemy od dłuższego czasu, że przyjaźń to magia, choć w świecie dorosłych wygląda trochę inaczej niż w My Little Pony. Jako czterolatek chciałem się ożenić z mamą, ale z biegiem czasu mi przeszło, co nastąpiło jakby samo z siebie, nie wskutek racjonalnej ewaluacji priorytetów. Żaden z tych procesów nie wystąpił w przypadku Naomi, która wciąż ma nierealistyczne oczekiwania wobec swojego najlepszego przyjaciela, jakim jest gej Ely. Kiedy wkraczają w dorosłość okazuje się, że ciężko dziewczynie przychodzi znosić to, że Ely zadaje się z facetami i nie poświęca jej tyle czasu co kiedyś. Zabawny twist ma polegać na tym, że to chłopak Naomi staje się chłopakiem Ely'ego, a układa im się nadspodziewanie dobrze. Następuje dramatyczny koniec przyjaźni, co nawet widza za bardzo nie zasmuci, bo jako przyjaciele Naomi i Ely byli bardzo irytujący. Niestety, po paru fabularnych zakrętach zgranych jak zardzewiałe organy przyjaciele się schodzą, bo jedna dziewczynka powiedziała Naomi mądrą rzecz. Tytułowa No Kiss List, czyli lista osób, których nie wolno całować, trafiła na pozycję siódmą najgłupszych pomysłów, jakie znam. Gdybym mógł, dopisałbym do tej listy moją dupę. [X]
piątek, 27 października 2017
Zgnilizna moralna dziewięciolatka
Zdarzenie miało miejsce w Massachusetts (SZA). Podczas rozgrywki zespołów dziecięcych dziewięcioletni futbolista rzucił rasistowską obelgę skierowaną do gracza drużyny przeciwnej, zapewne nigger lub coś w tym stylu. Ponieważ wyzwisko było głośne, sprawa stała się głośna, więc zaraz od tego odcięli się organizatorzy, a miotacz obelg został wyrzucony z drużyny. Odnotujmy to świetne zwycięstwo poprawności politycznej BoSS-ów nad dziewięciolatkiem, który słusznie przecież ponosi pełną odpowiedzialność za swoje czyny i słowa. Jak każdy dziewięciolatek. Kto wie, może to była recydywa, wtedy kara byłaby bardziej uzasadniona. A jeśli nie, to co z tego? Po co komu jakieś niuanse lub odcienie szarości. Mowa nasza niech będzie: „tak - tak, nie - nie”.
Cezary Łasiczka mówi
Redaktor w rozmowie z Piotrem Kulasem zasugerował gościowi utworzenie partii o nazwie W porządku. Pan Kulas od razu zaoferował redaktorowi jedynkę na warszawskiej liście. Odmawiam, bo nie chcę należeć do żadnej organizacji, która chciałaby mieć wśród członków taką osobę jak ja - odparł redaktor. Przyznajmy, że dowcip jest udany, ale nie całkiem oryginalny.
czwartek, 26 października 2017
Bracia czyli Brothers
O tym rimejku filmu duńskiego już pisałem przy okazji oryginalnego filmu. Historia jest w zasadzie wiernie powtórzona, co nawet trochę dziwi, bo w Hollywood chętnie wprowadzają dziwne zmiany, szczególnie w ekranizacjach greckich mitów. Musiałbym lepiej pamiętać wersję duńską, żeby trafniej ująć różnice, na pewno dialogi są oryginalne, ale też i inny sposób sygnalizowania emocji, które tak lubią Amerykanie. Pomimo gwiazdorskiej obsady nie mam poczucia, że dostaliśmy coś nowego i świeżego. Z drugiej strony, lepsze to niż wiele innych głupot, które produkuje masowo Hollywood.
Mandarynka czyli Tangerine
Oj, nie jest to film dla katolickiej dziatwy. Kiedyś Zola swoim pisarstwem szokował statecznych mieszczan, po czym umarł, lecz jego duch krąży po świecie. Główny temat filmu to kobiety transpłciowe czyli chicks with dicks, ale trudno powiedzieć, że jest to dla nich miły film, skoro łączy je z kurewstwem i narkotykami. Sin-Dee po paru miesiącach wyszła właśnie z kicia, ale powrót do normalnego życia jest nieco trudny, skoro jej przyjaciółka Alexandra wygadała się, że Chester, chłopak Sin-Dee, niespecjalnie był jej wierny. Wściekła Sin-Dee udaje się na miasto w poszukiwaniu Chestera, który zapadł się pod ziemię. Mamy też wątek Razmika, ormiańskiego taksówkarza, który umila sobie życie płatnym seksem z transpłciowymi dziewczętami, ale ma pecha, bo akurat trafiła mu się prawdziwa (sytuacja jak z limeryku Słomczyńskiego). On już ma prawdziwą żonę i dziecko, więc po co mu taka? Mroczna ta historia w słonecznym Los Angeles, ale choć happy endu nie ma, to jest jakiś promyk nadziei na samym końcu, choć nie wiem, czy ukoiłby katolicką młodzież. Ja tu trochę naiwnego zgrywam, przecież wiem, jakie piękne historie o niej można by w duchu Zoli napisać. Na przykład o zaletach seksu analnego, który ponoć jest szczególnie popularny, bo pozwala zachować dziewictwo. Technicznie rzecz biorąc.
niedziela, 22 października 2017
Nauczycielka czyli Učitelka
O, nie - jęknąłem w duchu. Czyżby kolejny martyrologiczny film o życiu w komunie? Dla jasności, nie mam żadnego sentymentu do komuny, ale temat strasznej opresji tych czasów mało mnie pociąga, zwłaszcza gdy oczyma duszy widzę „patriotycznie” odmieniony PISF, który finansuje, powiedzmy, film o bohaterskiej postawie prokuratora Piotrowicza w latach osiemdziesiątych. Na szczęście dla mnie i dla filmu, nie to jest głównym tematem. Nauczycielka Drazdechová na pierwszej lekcji pyta dzieci, czym zajmują się ich rodzice i jak się szybko okazuje, czyni z tej wiedzy pożytek. Życie w realnym socjalizmie nie jest łatwe, więc zawsze przyda się mama fryzjerka, tatuś lekarz lub choćby inwalida, który może stanąć w kolejce do sklepu o szóstej rano. Jeden z tatusiów niespecjalnie się zasłużył, wystarczyło, że wydał się nauczycielce dobrym kandydatem na męża. Mało dziwnym trafem dzieci tych pomocnych rodziców dostają lepsze oceny. Jednak nie wszyscy chcą tak ochoczo współpracować, co kończy się niemal tragicznie. Władze szkoły widzą problem, ale Drazdechová jest szefem partyjnej komórki w szkole, więc nie można tak zwyczajnie jej usunąć. W dzisiejszych czasach zapewne trzeba by subtelniej tę sytuację ująć, bo mechanizm uprzywilejowania nie jest już tak prosty, jak to było w dawnym systemie. Być może dzisiaj Drazdechová byłaby katechetką, a w polskiej szkole jest to praktycznie osoba nie do ruszenia, bo decyduje kuria. Jak jest w Słowacji, nie wiem. Podsumowując, historia ma wymiar uniwersalny i bardziej niż o samą nauczycielkę chodzi w niej o starcie rodziców konformistów z opozycjonistami. Jest materiał do przemyśleń. Ni z gruszki, ni z pietruszki pokazali nam przez moment gołego fiutka, więc tym bardziej warto.
sobota, 21 października 2017
Anomalia czyli La Cinquième Saison
Na wstępie mamy obrazek z życia belgijskiej wioski, który ogląda się z poczuciem egzotyki nie ustępującej filmom Tony'ego Halika z amazońskiej puszczy. Niby nasz krąg kulturowy, ale te zimowe rytuały mające przepędzić mrozy i śnieg wyglądają cudacznie. Cała społeczność gromadzi się na wzgórzu, piją grzaniec, tańczą synchronicznie do jakiejś anglojęzycznej piosenki, po czym podpalają wielki stos, na szczycie którego umieścili umowną figurkę Wuja Zimy. Tylko że tym razem nie wyszło, bo dziwnym trafem nie sposób zapalić stosu. To pierwszy sygnał dramatu, który ma niedługo nastąpić. Nadchodzi wiosna, ale przyroda nie budzi się do życia, pola nie porastają zbożem, a w zautomatyzowanej udojni krowy przestają dawać mleko. To jakby materiał na sajens-fikszyn, ale jednak nie, bo twórcy mieli ambicje nakierowane na moralitet. Ktoś musi ponieść karę za to tajemnicze nieszczęście, od którego nie ma ratunku, bo opanowało cały kraj, jeśli nie świat. A kto najbardziej się nadaje na ofiarę? Obcy. Film jest lekko snujowaty, ale jak już dochodzi do sceny samosądu, przyznam, że dreszcze przebiegły mi po jestestwie. Podsumowując, marna to rozrywka, ale to nie zarzut.
Wizyta czyli The Visit
Średnio oblatany w kinie człowiek wie, co jest najczęściej słabością filmów Shyamalana - historyjki wiszą na jednym zasadniczym detalu fabuły, którego zdradzenie niszczy cały suspens. Nie inaczej jest z Wizytą. Jak ktoś wie, że ma być twist, to nawet można przewidzieć, co to będzie w tym przypadku. Jeśli wizyta, to ktoś do kogoś jedzie, tu konkretnie para nastoletnich wnuków odwiedza pierwszy raz w życiu swoich dziadków gdzieś na amerykańskim zadupiu. W tym czasie mamusia jedzie na wycieczkę ze swoim nowym facetem, który bierze udział w konkursie włochatych klat, czego nam dokładniej nie pokazano. Dziadkowie z mamusią kiedyś się mocno poprztykali i nawet patrzeć na siebie nie chcą. Ale wnuki to inna sprawa. Wszystko z pozoru wygląda dobrze, ale nie da się ukryć - dziadkowie są dziwni, zwłaszcza babunia po zmroku, która nago biega po domu. Tyle o fabule, teraz o samym filmie, bo jest on nieco wzorowany na Blair Witch Project, gdzie na zdarzenia patrzymy okiem kamery jednego (lub niejednego) z bohaterów. Filmowcami są oczywiście wnuki, które dzielnie nagrywają wideo nawet w stanie opresji, gdy ktoś bardziej normalny dałby sobie spokój. Widać obejrzały kiedyś film Koszałki i zrozumiały, że dla sztuki nie idzie się na kompromisy.
wtorek, 10 października 2017
Sargon z Akkadu „debatuje” z Thomasem Smithem
Kiedyś oglądałem Dawkinsa przeprowadzającego wywiady z ludźmi o skrajnie odmiennym światopoglądzie, był wśród nich przechrzta z judaizmu na islam, przyjaciel mordercy lekarza przeprowadzającego aborcje przekonany o słuszności tego zabójstwa lub Ted Haggard, pastor protestanckiego megakościoła, któremu tak bardzo doskwierały pytania Dawkinsa, że wysłał swoich dryblasów, żeby przegonili go z ekipą filmową z terenu kościoła. Podziwiałem spokój Dawkinsa w czasie tych rozmów, kiedy nierzadko słyszał odpowiedzi, które u mnie wywołałyby pianę na ryjku. Ale jak inaczej można się dowiedzieć, co myśli twój ideowy oponent? Zero takiej postawy wykazali Thomas Smith i Sargon z Akkadu, dwaj znani z sieci ateiści, którzy zajmują skrajnie opozycyjne stanowiska w innych kwestiach niż istnienie bogów. To niby miał być wywiad Thomasa z Sargonem, a skończyło się połajanką, w której pierwszy domagał się przeprosin od drugiego za tweet skierowany do feministki Jess Phillips („nawet zgwałcić bym cię nie chciał”). W tej konkretnej sprawie nie miał racji, jest to sprawa między Sargonem a Jess, ale nawet nie o to chodzi. Nie doszło do żadnej produktywnej wymiany myśli, a przy tym okazało się, jak marną podstawą do wzajemnego zrozumienia jest ateizm, który oznacza jeden zaznaczony boks na długiej liście, kiedy można różnić się w stu pozostałych. W sporze BoSS-ów (bojowników o sprawiedliwość społeczną) z oponentami chętniej staję po stronie tych drugich, czyli w tym przypadku Sargona, który racjonalnie zastrzegł, że jakiekolwiek rzeczywiste zdarzenia mają większą wagę niż jego tweet. BoSS-owie jak Smith mocno wierzą w symboliczną przemoc i zrównują ją z przemocą rzeczywistą, co jest niewybaczalne. Trudno też zaakceptować język oskarżeń przez nich stosowany, kiedy jeden z BoSS-ów nazwał konferencję w Milwaukee imprezą neonazistowską. Tylko dlatego, że ktoś się przeciwstawił ich tezom. Jeden z tematów dyskusji Smitha z Sargonem dotyczył feminizmu intersekcyjnego, co - jeśli dobrze to ujmuję - oznacza podzielenie się na mniejsze grupy interesów, bo przecież ciemnoskóre feministki inaczej postrzegają opresję patriarchatu niż ich białe koleżanki. To podobno jest bardzo piękne, co należy przyjmować na zasadzie dogmatu religijnego. Skoro nie zachwycamy się Trójcą Świętą, to pozwólcie nam mieć i tu pewne obiekcje - odpowiadają przeciwnicy BoSS-ów. Neonaziści, nie? [X]
poniedziałek, 9 października 2017
Kogo bzyknąłby Roman Sklepowicz?
Ładne laski idą na dyskotekę, a brzydkie, których nikt nie chce bzykać, to idą na demonstracje. (...) I mówię: ta? O Jezus, o Boże. Tak stałem i myślałem i doszedłem do wniosku: kto to rucha? Doszedłem do wniosku, że nikt. I dlatego idą w tej manifestacji.Wypowiedź w telewizji internetowej wRealu24.pl o kobietach z „czarnego protestu”, program prowadził Marcin Rola. Szambo wylało się na biedaka, a co on takiego znowu powiedział? Ja wrzuciłem opis Sklepowicza do portalu randkowego, który znalazł dla niego dwie lalunie do ruchania.
A byłbym przeoczył. Jeszcze ta.
Czekoladowe miasto czyli Chocolate City
Gdyby nie Magic Mike XXL, powiedziałbym, że to odmieniający życie film. Na swój sposób jest nawet lepszy od Mike'a, bo mamy jeszcze więcej męskiej golizny w stosunku do dość pretekstowej akcji. Główni bohaterowie to męscy „tancerze egzotyczni”, jak po amerykańsku określa się chippendalesów, którzy swoje występy adresują do kobiet, a mężczyźni mają wręcz zakaz wstępu. Pokazują wszystko za wyjątkiem krocza. Klub w Atlancie, gdzie pracują nasi tancerze, mocno podupada, więc nie ma rady, trzeba pojechać do Vegas i wygrać ten konkurs męskich zespołów tańca egzotycznego. Michael, postać główna, ma wsparcie matki i Jezusa, więc nie może przegrać, choć lekko nie ma, bo na występ przybiega tuż po egzaminie z francuskiego. Jeden z kumpli zdradza i ich opuszcza tuż przed występem, ale może jednak sobie zda sprawę, co czyni? Jezusowi też? Zgodnie z oczekiwaniami chłopcy w ostatniej chwili zmieniają plany i ad hoc robią występ z gitarą. Nawet syn pastora marzy o karierze scenicznej, ale z takim jednopakiem na brzuchu nie wróżymy mu sukcesów.
Blade Runner 2049
Pamiętamy, że w poprzedniej części ciągle padało, choć to przecież słoneczne Los Angeles. Musiało padać, bo inaczej byłoby widać, że te dekoracje są już naprawdę do wyrzucenia. W sequelu na podobnej zasadzie też można by wstawić zużyte dekoracje, gdybym wierzył w rzeczywiste dekoracje na współczesnym planie filmowym. Jest mglisto, pylisto i postapokaliptycznie, choć nie do końca zrozumiałem, jak do tego doszło. Dawniej replikanci mieli zakaz wstępu na Ziemię, ale czasy się zmieniły, teraz im wolno, choć tylko nowym modelom, bo te stare są wciąż ścigane. Niby miały żyć tylko cztery lata, ale niektóre mogły dłużej. Replikant agent K właśnie zlikwidował jeden z takich starych modeli, ale zauważył coś podejrzanego w pobliżu jego domostwa. I tak dokopał się do szczątków kobiety ciężarnej, która okazała się replikantką. To właśnie wywołuje potężne komplikacje, bo swoje na tym chce ugrać korporacja Wallace'a, podczas gdy policja chce sprawę zatuszować, bo szerszy oddźwięk mógłby szalenie skomplikować relacje między replikantami a ludźmi. Jak przez mgłę pamiętam część poprzednią, wydawała mi się nieco bardziej zakręcona niż ta kontynuacja, która podobno jest olśniewająca wizualnie. Trochę jest, w ascetycznym rozumieniu. Dialogi Wallace'a są nienaturalnie podkręcone, tak żeby nie brzmiał zbyt jednoznacznie, ale to nic dziwnego. Gdybym siedział wiecznie w tych komnatach podświetlanych na wzór złocistej falującej wody, też nie byłbym całkiem umysłowo prawidłowy. Film mógłby być trochę krótszy, trochę by na tym zyskał. Chciałem w pierwszym odruchu napisać, że mało w tym filmie mamy Dicka z jego demaskowaniem rzeczywistości, ale motyw fałszywych wspomnień agenta K jest rozegrany właśnie tak, że Dick by się tym zachwycił. Ale o tym już opowie reaktor Janicka, która wcale nie jest przeterminowaną replikantką.
Brooklyn 9-9 (sezon 3, odcinek 6)
Kapitan Ray dobrze rozgryzł Rosę, która chce zerwać z jego bratankiem. Chłopiec jest dla niej zbyt uczuciowy.
Jak to zrobisz? - pyta Ray. Wyślę mu sms w nocy - nie lubię dramatów. Partnerowi Raya pomysł wydał się okrutny.
I tam właśnie napisali, że nie należy ze sobą zrywać przez sms. Jako maniak sprawdziłem ten url, ale nie działa.
Jak to zrobisz? - pyta Ray. Wyślę mu sms w nocy - nie lubię dramatów. Partnerowi Raya pomysł wydał się okrutny.
I tam właśnie napisali, że nie należy ze sobą zrywać przez sms. Jako maniak sprawdziłem ten url, ale nie działa.
Tracey Ullman Show (sezon 2, odcinek 4)
Dame Maggie Smith jest jedną z postaci parodiowanych przez Ullman. Dame to żeński odpowiednik tytułu „sir”. Inną znaną parodiowaną postacią jest dame Judy Dench. W tym odcinku Maggie zakłada konto na jutubie, najpierw widzimy trzecią z porad na temat aktorstwa („nigdy, przenigdy nie rób sceny erotycznej w Szkocji na świeżym powietrzu po 3 września”). Potem mamy zapowiedź kolejnego odcinka.
Magdalena Sroka traci zaufanie
Czyje? Ministra kultury. To oznacza, że wcześniej je miała, co wydaje mi się kompromitujące dla ministra. Szefowa PISF-u podpisała się pod listem skierowanym do amerykańskich filmowców, w którym pojawiła się opinia o groźbie cenzury w Polsce. A przecież wszyscy wiemy, że obecne władze polskie miłują i szerzą wolność słowa, ale są pewne granice, po przekroczeniu których traci się twarz, zaufanie i stanowisko.
piątek, 6 października 2017
Nie opuszczaj mnie czyli Never Let Me Go
Powieść tegorocznego noblisty została opublikowana w roku 2005 - tym samym, w którym na ekrany wszedł film Wyspa. Temat pozornie ten sam, czyli ludzie hodowani na organy do transplantacji. Konwencja niby też ta sama, bo fantastyka, ale porównywanie tych dwóch filmów zakrawa na kpinę. Wyspa to typowy sensacyjny oczopląs ze zwrotami akcji i upadkami z dwudziestu pięter, podczas gdy Nie opuszczaj mnie to film niezwykle irytujący. Jeśli spojrzeć na samą fabułę, to ma ona dla mnie tyle sensu, co niegdysiejsze opowiadanie sajens-fikszyn, w którym jakieś stworki chciały być bardziej równoległe niż prostopadłe i na tym rozciągnięte były wielkie namiętności. Świat ekranizacji to nie tyle przyszłość, ile alternatywna teraźniejszość, w której całkiem spokojnie hoduje się ludzi na organy, spędzają oni dzieciństwo w specjalnych szkołach, po ukończeniu których są w zasadzie wypuszczani wolno, ale choć bardzo pragnęliby żyć dłużej, z dużą dozą rezygnacji poddają się usuwaniu organów. Z czego wynika ta bierność - nie rozumiem, choć zapewne jakiś mechanizm opresji musiał istnieć, jednak twórcy uznali, że to nudne detale techniczne niewarte wzmianki. Jeśli o nie chodzi, to ci dawcy maja zdumiewająco wiele organów, bez których mogą przeżyć. A mnie się naiwnie wydawało, że można co najwyżej przeżyć bez jednej nerki. Ktoś powie, że przecież ten film to metafora tego, czym okupione jest nasze spokojne życie, bo co nas obchodzi, że afrykańscy niewolnicy wykopują surowce potrzebne do naszych tabletów. Zgoda w stu procentach, ale ta metafora jest namalowana zbyt abstrakcyjnymi farbkami.
Theresa May kaszle
Dostała zwolnienie z pracy od prankstera, kaszlała prawie cały czas, Boris Johnson ociągał się z powstaniem, spadła literka F. Same nieszczęścia.
Posłanko Pawłowicz, proszę, zamknij swą patriotyczną mordę
Z tą rewelacją jestem oczywiście spóźniony bardziej niż polski rząd z wyjaśnieniem zamachu w Smoleńsku. Jest jeszcze gorzej, bo to nie jest żadna rewelacja. To jest czysta spekulacja, czyli wizja obrońców kobiecej czci w z partii „P”i„S”, którzy tłumaczą mi, że nie wolno się tak do kobiet zwracać. I ja się z nimi rzecz jasna zgadzam.
Piotr Niwiński pisze
Ważnym pytaniem jest także przesłanie, jakie ma nieść muzeum. Obecnie niesie głównie przesłanie o wyjątkowym nieszczęściu, jakim jest wojna. Pokazuje przede wszystkim jej negatywne aspekty. Nie ma natomiast zbyt eksponowanych cech pozytywnych, takich jak patriotyzm, ofiarność, poświęcenie czy działanie w interesie wyższym niż prywatny (...). [X]
Jest to fragment recenzji wystawy w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, jeszcze przed odgórnie zarządzonym połączeniem z Muzeum Westerplatte. Minister Gliński zamówił trzy recenzje, które zadziwiły świat, co nie dziwne, skoro dobrze wybrał recenzentów: Semkę, Żaryna i wyżej wspomnianego. O Semce pisać nie trzeba, Żaryn prawidłowo podkreślał mało uwidocznioną rolę religii katolickiej, a Niwiński powołał się na Jana Pawła. Niwiński marnuje się na Uniwersytecie Gdańskim, mógłby przecież wybrać się na jedną z licznych wojen, obecnie toczonych w świecie, i w boju kształtować swój charakter, wykazując się ofiarnością i duchowymi wzlotami. Swoim poślednim umysłem zauważę jeszcze, że patriotyzm, ofiarność i wyższe cele można by również dostrzec wśród żołnierzy niemieckich, ale domyślam, że nie o nich dopomina się recenzent.
Jest to fragment recenzji wystawy w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, jeszcze przed odgórnie zarządzonym połączeniem z Muzeum Westerplatte. Minister Gliński zamówił trzy recenzje, które zadziwiły świat, co nie dziwne, skoro dobrze wybrał recenzentów: Semkę, Żaryna i wyżej wspomnianego. O Semce pisać nie trzeba, Żaryn prawidłowo podkreślał mało uwidocznioną rolę religii katolickiej, a Niwiński powołał się na Jana Pawła. Niwiński marnuje się na Uniwersytecie Gdańskim, mógłby przecież wybrać się na jedną z licznych wojen, obecnie toczonych w świecie, i w boju kształtować swój charakter, wykazując się ofiarnością i duchowymi wzlotami. Swoim poślednim umysłem zauważę jeszcze, że patriotyzm, ofiarność i wyższe cele można by również dostrzec wśród żołnierzy niemieckich, ale domyślam, że nie o nich dopomina się recenzent.
Subskrybuj:
Posty (Atom)