Na wstępie mamy obrazek z życia belgijskiej wioski, który ogląda się z poczuciem egzotyki nie ustępującej filmom Tony'ego Halika z amazońskiej puszczy. Niby nasz krąg kulturowy, ale te zimowe rytuały mające przepędzić mrozy i śnieg wyglądają cudacznie. Cała społeczność gromadzi się na wzgórzu, piją grzaniec, tańczą synchronicznie do jakiejś anglojęzycznej piosenki, po czym podpalają wielki stos, na szczycie którego umieścili umowną figurkę Wuja Zimy. Tylko że tym razem nie wyszło, bo dziwnym trafem nie sposób zapalić stosu. To pierwszy sygnał dramatu, który ma niedługo nastąpić. Nadchodzi wiosna, ale przyroda nie budzi się do życia, pola nie porastają zbożem, a w zautomatyzowanej udojni krowy przestają dawać mleko. To jakby materiał na sajens-fikszyn, ale jednak nie, bo twórcy mieli ambicje nakierowane na moralitet. Ktoś musi ponieść karę za to tajemnicze nieszczęście, od którego nie ma ratunku, bo opanowało cały kraj, jeśli nie świat. A kto najbardziej się nadaje na ofiarę? Obcy. Film jest lekko snujowaty, ale jak już dochodzi do sceny samosądu, przyznam, że dreszcze przebiegły mi po jestestwie. Podsumowując, marna to rozrywka, ale to nie zarzut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz