W teorii powinienem być tym filmem zachwycony, bo opowiada o bardzo brzydkich sprawkach Kościoła katolickiego. Jeślibym nic nie wiedział o sprawie księży pedofilów, to zapewne byłaby to dla mnie rewelacja, ale cóż, za wiele już o tym przeczytałem. Świadomie piszę o „Kościele”, nie o paru wykolejonych członkach kościelnej hierarchii, bo swego czasu wyciekły z samego Watykanu dość smutne papiery, wedle których ofiarom aktów pedofilii za ujawnienie grożono ekskomuniką. Głównym problemem nie tyle są pedofile, ile działania władz kościelnych, które chroniły ich przed wymiarem sprawiedliwości i przenosiły z parafii do parafii, co ułatwiało im polowanie na nowe ofiary. Jeśli jeden z biskupów w Polsce mówi, że nie ma obowiązku zgłaszania pedofilów do prokuratury, to żyjemy w chorym kraju (o ile ma rację) lub słyszymy zapowiedź świadomego łamania prawa (jeśli tej racji nie ma). Historia opowiedziana w Spotlight w zasadzie niczym nie zaskakuje, czwórka dziennikarzy prowadzi śledztwo stosując całkiem standardowe metody. Jest jednak parę ciekawych detali. Okazuje się, że sygnały o pedofilii docierały do redakcji dużo wcześniej, ale dzieliły los Arki z finałowej sceny filmu o Indianie Jonesie. Wiadomo, że prokurator Garabedian ma akta obciążające księży, ale lata wcześniej sąd przychylił się do wniosku władz kościelnych, aby je utajnić. Redakcja wniosła sprawę o odtajnienie, ale decyzja sędzi Sweeney, porządnej katoliczki, wydaje się z góry przesądzona. Przychylam się do opinii, że latami tuszowana sprawa wypłynęła dzięki jawności, którą napędza internet. Cieszmy się tym, póki możemy, zanim zacznie obowiązywać prawo Eco: nie ma żadnej różnicy pomiędzy brakiem informacji, a jej nadmiarem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz