Można w paru momentach się przyczepić. Nie wierzę w dziedziczenie jakiegokolwiek talentu, w tym przypadku matematycznego. Siedmioletnia Mary wychowywana przez wujka Franka ma uzdolnioną matematycznie babkę i genialną matkę, a żadnej z nich nigdy w życiu nie spotkała, bo ta druga popełniła samobójstwo parę miesięcy po urodzeniu córki, niedługo po tym, jak zerwała jakiekolwiek kontakty ze swoją matką. Nie wierzę, że dziecko w tym wieku może być uzdolnione do tego stopnia, że zagina profesorów matematyki. Powiedzmy sobie szczerze, wykazanie, że funkcja Gaussa jest gęstością prawdopodobieństwa, nie wymaga aż tylu rachunków, ile wypisała na tablicy mała Mary. Poza tym znani mi matematycy są ostatnimi fujarami, jeśli chodzi o wykonywanie prostych obliczeń w pamięci. Trudno też zrozumieć, jak Franka stać na adwokata w sporze sądowym z jego matką o opiekę nad Mary, skoro nie może sobie pozwolić na ubezpieczenie zdrowotne. W ten chytry sposób zasygnalizowałem istotne wątki fabularne, a ogólne pytanie jest takie, czy genialne dziecko ma prawo być dzieckiem, jak chce tego Frank, czy też należy je zaprząc w kierat pracy naukowej, aby w pełni wykorzystać jego potencjał, co jest pragnieniem babki. Odpowiedź wydaje się oczywista, ale być może tendencyjnie tę kwestię ująłem. Zdaje mi się, że ten film jest jednym z lepszych, jakie widziałem w tym roku, więc ostrożnie zasugeruję: sprawdźcie to sami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz