piątek, 18 lutego 2022
Land
Robin Wright stała się marką tak rozpoznawalną, że postanowiła zrobić film o własnych siłach, a nie tylko odegrać rolę napisana przez kogo innego. Rozumiemy więc, że Land jest wyobrażeniem Robin o dobrym kinie. Pomijam kwestie techniczne typu montaż czy zdjęcia (choć muzyka mnie lekko irytowała), nie znam się na tym zbyt dobrze, ale do strony realizacyjnej nie ma się czego czepiać. Jeśli natomiast przyjrzeć się samej historii kobiety pogrążonej w bólu po rodzinnej tragedii, decydującej się zamieszkać w górskim odludziu - to jak na dłoni widać, że jest to „kino nowego schematu”, o którym wspomniałem niedawno. Samo określenie jest średnio trafne, lepsze byłoby „kino alternatywnego schematu”, które ma ambicję odejścia od znanych schematów w rodzaju filmów o superbohaterach lub komedii romantycznych, ale samo popada w schemat dramatu z postaciami zranionymi duchowo. Nasza bohaterka w głuszy radzi sobie średnio, czytaj: beznadziejnie, ale znajdą się dobrzy ludzie, którzy ją wspomogą, dzięki czemu ostatecznie pogodzi się ze swoim losem. Kiedyś zauważyłem, że schemat sam w sobie nie jest zarzutem poważnym, bo można go wypełnić atrakcyjną treścią. W przypadku Landu ta treść nie powala, a malownicze górskie pejzaże niewiele pomagają. Zauważmy, że główna postać i tak jest w pewien sposób uprzywilejowana, skoro może sobie pozwolić na radykalną życiową zmianę, co by się nie udało, gdyby musiała zasuwać na kasie w Biedronce za pensję minimalną. Ale wtedy nie zobaczylibyśmy psychicznie wyniszczonej kobiety, która ustawia wnyki i strzela do jelonków. Bylibyśmy duchowo zubożeni.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz