wtorek, 6 grudnia 2022
Jesteś moim słońcem czyli You Are My Sunshine
Zapewne szkoda życia na melodramaty klasy B. Ale gdybyśmy jakimś cudem przeszli przez życie bez zetknięcia się z nimi, coś by nas ominęło - być może nic ważnego, coś w rodzaju katalońskich flaczków w obskurnym barze w Barcelonie. Nie obejrzeliyśmy historii miłości Joe i Toma, która rozkwitła w Anglii w homofobicznych latach siedemdziesiątych, a przetrwała do naszych czasów. Kochankowie nie są typowymi filmowymi gejami, elokwentnymi i sardonicznymi, co wymaga zdradzenia tajemnicy poliszynela - w życiu mało jest takich postaci, a typowi są zwyczajni jak oczy Kwiatka (uwaga, to „wewnętrzny żart”). Choć nasi bohaterowie przeżyli razem wiele lat, wciąż mierzą się z uprzedzeniami ze strony rodziny. A skoro mamy do czynienia z melodramatem - tragedia odmieni serca. Historia jest prosta jak Trasa Łazienkowska, więc nie warto jej tu bardziej maglować. Klasę B widać w amatorszczyźnie, zwłaszcza w grze aktorskiej. Ci starsi wypadli nieco lepiej, choć niektórzy chyba zostali wzięci z łapanki. Hej, Bobby, zagrasz lekarza? Tak, jasne, jak wrócisz po robocie z kasy w Tesco, damy ci fartuch i kwestie do powiedzenia. Co mówisz? Że nie masz czasu ich wykuć na pamięć? Spoko stary, powiemy ci, co mówić i powiesz. Piękne są te dialogi, kiedy postać A mówi swoje do kamery, po czym postać B wypowiada swój kawałek. Na pierwszego kwietnia politycy występujący w jednej z głupawych Kaw na ławie mogliby urządzić show z takim rytmem wypowiedzi. Byłaby to jakaś odmiana.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz