wtorek, 27 grudnia 2022
Godzilla kontra Mechagodzilla czyli Gojira tai Mekagojira
Dziecko, którym jestem podszyty, zdecydowanie woli ten film od omówionej nieco wcześniej holiłódzkiej Godzilli. Jasne, że w tej drugiej sidżijaj jest znakomity w przeciwieństwie do filmu z roku 1974, w którym nie było go wcale (bo te lasery z oczu i ogień z pyska to chyba bezpośrednio na kliszy malowali). Zasadnicza różnica między produkcjami jest taka, że japońska Godzilla to czysty mit ubrany w szaty współczesnej technologii, podczas gdy w amerykańskiej przeróbce próbują wciskać racjonalizacje. Kiedy Mechagodzilla, sterowana przez kosmitów z trzeciej planety Czarnej Dziury (nie zmyślam), daje wycisk Godzilli broniącej Japonii przed atakiem, księżniczka z królewskiego rodu Azumi śpiewa nad morzem na klęczkach piosenkę w celu obudzenia Króla Cezara (nie zmyślam), który pomoże Godzilli. Wcześniej słońce wzeszło na zachodzie, a Księżyc wzeszedł na czerwono - jak tego wymagała przepowiednia. W paru momentach nasi bohaterowie, którym przewodzi Shimizu, znajdą się w opałach bez wyjścia, ale wtedy ex machina wyskakuje Interpol. Oczywista autorefleksja po obejrzeniu: boże, dziecko, naprawdę zachwycała cię ta tandeta myślowa i realizacyjna? Mniej oczywista jest taka, że zapewne już nie dożyję chwili, kiedy z perspektywy lat ujrzę tandetę, która zachwyca mnie dzisiaj.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz