czwartek, 1 września 2022
Bullet Train
To wygląda na przekomplikowany film sensacyjny, rzekłem przed seansem. Czyli coś jak Kill Bill, odparł Kwiatek. W sumie racja, choć po filmach sensacyjnych spodziewałbym się nieco większego realizmu. Tyle że realizm psuje zabawę, która jest słaba na przykład u takiego le Carrégo, podobno dbającego o weryzm. U niego Panna Młoda na pewno nie usiekłaby sześćdziesięciu żołnierzy yakuzy wystrojonych w nienaganne garnitury. Ani nie odkopała się z trumny. Powinniśmy więc raczej mówić o bajkach sensacyjnych, bo czymś takim jest Bullet Train, gdzie nawet ksywy płatnych zabójców są puchate: Biedronka urządzi łomot Mandarynce i Cytrynce, sama dostanie wycisk od Wilka, a czy poradzi sobie z Madam Szerszeń - sami zobaczcie, bo warto. Wszystko rozgrywa się w japońskim pendolinie relacji Tokio-Kioto, więc nieco trudno jest rzucić zabawki i pójść do innej piaskownicy. Historyjka byłaby bardzo prosta, ale komplikują ją liczne udane (!) retrospekcje, w dodatku reinterpretowane z biegiem zdarzeń. W zasadzie jeden tylko wątek pozostał niedomknięty, a dotyczy postaci granej przez Reynoldsa, który pokazał się w filmie przez mniej więcej pięć sekund (ciekawe jaką gażę za to zgarnął). Film przypomina nieco kryminalne puzzle w stylu Guya Ritchie, choć zapewne trup ściele się tu gęściej i zabawniej. Subtelne osobowości, które nie są w stanie strawić oksymoronu „zabawna śmierć”, powinny sobie darować seans. Twórcy zręcznie manipulują emocjami widza, by nie żal mu było zamordowanych, a jeśli ginie któraś z ważniejszych postaci, dostajemy moment smutnej zadumy, lecz nieprzesadnie długi. W epizodzie w znakomitej rólce wystąpił Channing Tatum - i to jest inny wątek, który chętnie bym rozbudował, ale ponieważ mam chorą wyobraźnię, wyszłaby mi z tego bajka zdecydowanie zbyt pornograficzna. To byłby skandal porównywalny z tym, gdybym zaszedł w ciążę z nieznanym sprawcą.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz