Pasolini sfilmował dziewięć ze stu opowieści z oryginału literackiego. Musiał więc dokonać ostrej selekcji, przypuszczalnie przemyślanej (bo wszak możliwa jest alternatywa). I co? Jesteśmy (my, widz) dość zaskoczeni, bo wybrane opowiastki wyrafinowaniem nie grzeszą, ale nie jest to bynajmniej zarzut. Nie mamy już tego oka i ucha, które mieli niegdysiejsi czytelnicy (albo raczej słuchacze, bo powątpiewam w szeroką piśmienność w tej epoce), dla których były to historie fascynujące. Jeśli są one takie dzisiaj, to z innego powodu, choćby dlatego, że możemy się dziwić, że ludziom się to podobało. A co się podobało? Opowieść o oszukanym Andreucciu, który stracił majątek, ale odzyskał go po grabieży grobu; o frywolnych zakonnicach figlujących z ogrodnikiem; o parze kochanków przyłapanych przez rodziców, którzy zauważyli, że młodzieniec leżący nago obok córki jest całkiem dobrą partią; o grzeszniku, którego fałszywa spowiedź na łożu śmierci uczyniła świętym; o zabójstwie kochanka siostry przez jej trzech braci (ten przypadek jest szczególnie zastanawiający, bo zbrodnia pozostaje bez kary); o niewiernej żonie i jej naiwnym mężu; o księdzu, który pod pozorem wyjawienia zaklęcia próbuje wykorzystać kobietę na oczach jej męża; o kompanach, rozpustnym i cnotliwym, lecz ten drugi tylko do czasu, kiedy pierwszy z zaświatów przyniósł wieść, że rozpusta to nie grzech. Ostatni wątek to malowanie fresku przez Giotta granego przez samego Pasoliniego, to w zasadzie żadna historia, choć na koniec widzimy, po co to było, ale nie zdradzę. W sensie realizacji ten film to egzotyka na maksa, bo twórca dbał o to, żeby nikt tutaj specjalnie nie epatował hollyłódzkim ideałem urody, zwłaszcza w zakresie uzębienia. To oczywiście nadaje filmowi walor autentyzmu, co w połączeniu z niskim poziomem pruderii w pokazywaniu seksu i nagości daje efekt świeżości aktualnej i dzisiaj. A minęło już blisko pół wieku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz