niedziela, 20 stycznia 2013
Odwróceni zakochani czyli Upside Down
Spełniło się moje proroctwo z wpisu o tym filmie. Podtrzymuję wszystko, co tam napisałem przed jego obejrzeniem. Jedno się tylko nie zgadza, bo nie wystąpiła sugerowana okoliczność, która miała sprawić, że to obejrzę. Kwiatek jest dzieckiem podszyty, a to dziecko lubi science-fiction, więc cóż robić. Ja jestem trochę innym dzieckiem podszyty, więc tym razem wcieliłem się w rolę mojego taty, który zabrał mnie do kina na Konika Garbuska. Film zaczyna się od wykładu, że za siedmioma pulsarami, za siedmioma kwazarami jest układ złożony z dwóch planet o przeciwstawnej grawitacji, każda z nich przyciąga tylko własną materię. Dwie planety przylegają niemal do siebie, więc młody Adam mógł spotkać Eden z "górnego" świata wspiąwszy się na szczyt góry. Ale oprócz oczywistych trudności istniał również surowy zakaz utrzymywania takich stosunków, dochodzi do interwencji stróżów porządku i wypadku w postaci upadku. Skaczemy w czasie 10 lat do przodu i podziwiamy determinację Adama w imię miłości do Eden. Dodajmy, że "dolny świat" jest zawsze ponury, mroczny i deszczowy, a w "górnym" jest radośnie i słonecznie,a orkiestra gra tango do tańca. A dzieli je paręset metrów. Morał z tej bajki przełożony na nasze pieniądze jest mniej więcej taki, że gdyby jakiś Iwan i Nancy w stosownym czasie pokazali światu swoją wielką miłość, to zaraz nastąpiłby koniec zimnej wojny. Obejrzeliśmy bajkę, do której wpletli parę naukowo brzmiących nonsensów. Ciekawe, czy dziecko, którym jest podszyty Kwiatek, chętnie słuchałoby bajki o Jasiu i Małgosi razem z solidnym wykładem o inżynierii budowlanej domków z piernika na kurzej łapce.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz