wtorek, 1 stycznia 2013
Frankenweenie
Victor Frankenstein ma przyjaciela Sparky'ego, który jest pieskiem. Innych przyjaciół nie ma, więc można go uznać za odludka. Wszyscy potencjalni widzowie wiedzą od dawna, że piesek padnie trupem jako ofiara nieszczęśliwego zdarzenie drogowego, ale Victor przywróci go do życia, a potem będzie się o niego troszczył przyszywając mu odpadające ogony i uszy. To dopiero początek opowieści, a w dalszym ciągu mamy jeszcze więcej ożywionych trupków, więcej wybuchów i fajerwerków, bo Victor znajdzie naśladowców. Byłoby to wszystko bardzo fajne, ale kolejna animacja Burtona przypomina nieco pana Jowialskiego z naczelnym hasłem: "Znacie? To posłuchajcie". Karykaturalne buzie były rewelacją w Miasteczku Halloween, ale teraz jeśli nie nużą, to niczym nie zaskakują. Muzyka Elfmana działa na mnie usypiająco już po trzydziestu minutach. Jak to u Burtona, dialogi inwencją sięgają podłogi. Rozumiem, że należy za to docenić odwagę artystyczną, bo film jest czarno-biały. Doceniam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz