Nie wiem po co ten tytuł

              

czwartek, 29 marca 2012

Żelazna dama czyli The Iron Lady

The Ironing Lady
Podczas filmu zastanawiałem się, czy Margaret Thatcher jest starsza od królowej Elżbiety. Tak, jakieś pół roku, teraz ma 86 lat. Sądząc po filmie, królowa trzyma się lepiej, bo była premier ma urojenia związane ze zmarłym mężem, z którym ciągle rozmawia, ale przed światem świetnie to ukrywa. To zapewne zmyślenie, a starcza demencja czy cokolwiek, co dopadło biedną Thatcher, raczej w życiu tak cukierkowo nie wygląda. Trudno uwierzyć, że popracowała nad sobą i jej przeszło. Przez większą część filmu widzimy staruszkę, której w jakichś przebłyskach wracają wspomnienia z przeszłości, dla wygody widza ułożone chronologicznie. Te przebłyski mają jakiś komiksowy charakter, bez wchodzenia w istotę rzeczy, więc jeśli ktoś zechce coś zrozumieć z fenomenu premier Thatcher powinien sięgnąć do innych źródeł. Dla przykładu, czemu przejęcie władzy w partii przez Thatcher nie było zdradą, a późniejsza zmiana szefostwa już tak? W jednym z obrazków widzimy Thatcher w późnej fazie rządów, kiedy arogancko obchodzi się ze współpracownikami. To był powód do "zdrady"... Podobno krytycy stawiają zarzut filmowi, że jest przedwczesną laurką. To trochę prawda, ale gdyby o to tylko chodziło, to inaczej by ten film zrobili. Bo wyszedł im nietypowy wyciskacz łez o starszej, zniedołężniałej pani, która dwadzieścia lat temu była jedną z najważniejszych osób na świecie. A Meryl Streep mogła sobie zagrać konserwatywną zdzirę w ramach wzmacniania prawej nóżki.

poniedziałek, 26 marca 2012

Mój tydzień z Marilyn czyli My Week with Marilyn

Gdyby bohaterką filmu była jakaś wcześniej nam nieznana Gillian Henson, to zapewne cały czas dziwilibyśmy się, jak można wytrzymać z taką nieznośną babą, która spóźnia się dwie godziny na plan zdjęciowy, nie pamięta kwestii, jest marudna i chimeryczna, a cały czas ma przy sobie inną nieznośną babę, której jedynym zadaniem jest utrudnianie kontaktów z gwiazdą. Krótko mówiąc, profesjonalizm na poziomie podłogi. A że gwiazdą jest Marilyn, wybaczamy jej wszystko, ale tylko dlatego, że znamy ją i podziwiamy od dawna, a nie dlatego, że twórcy filmu nas do tego przekonali. W tym sensie Mój tydzień z Marilyn pasożytuje na wizerunku zaszczepionym w masowej wyobraźni. Rzekłbym, że film nie wywraca naszych wyobrażeń o Monroe, a raczej je uzupełnia. Bycie osobą sławną wiąże się z pewnymi przykrościami, różnie sobie z tym ludzie radzą lub nie. Niektórzy wybiegają nago na ulice i się onanizują. Prywatnie uważam, że życie w sławie jest koszmarem. I to nie tylko dlatego, że pojawienie się w miejscu publicznym od razu powoduje zbiegowisko i ścisk, jak to widzimy w filmie. Jako zwykły człowiek mogę sobie czasem pozwolić na jakiś nieelegancki wybryk bez wielkich konsekwencji, ale jako osoba sławna stałbym się potworem, o którym tabloidy wrzeszczałyby całymi dniami. Jak z tym radziła sobie Marilyn? Zdecydowanie lepiej niż Jason Russell, ale zapewne nie pomagało jej to w walce z wiecznymi rozterkami związanymi z aktorstwem. Po prawdzie była od tej wrzawy wokół siebie uzależniona, jak od różnych podejrzanych pigułek. Film opowiada o trudnej współpracy Monroe i Oliviera przy filmie Książę i aktoreczka. Nieprzygotowana, wiecznie nafaszerowana prochami Monroe w efekcie końcowym przyćmiła mistrza metody Stanisławskiego... Jak sam to przyznał.

niedziela, 25 marca 2012

Pożyczony narzeczony czyli Something Borrowed

Komedie romantyczne są czasem jak krzesła elektryczne, w tym przypadku właśnie się to sprawdziło. Gdyby nie ten wpis na blogu, to zapewne już za tydzień nie mógłbym sobie przypomnieć, że widziałem taki film. Najgorsze w nim jest to, że role są rozdane w zasadzie w pierwszym kwadransie i już potem wszyscy na różne sposoby powtarzają to samo. Pamiętam, że Hudson miała jakiś komediowy talent, ale tu się nie objawił. Tytułową bohaterką jest melodramatyczna cipunia Rachel (używam fachowego określenia Kałużyńskiego), która zawsze kochała Dexa, melodramatycznego ciulika, który tę miłość odwzajemniał, ale zaborcza przyjaciółka Darcy (Hudson) owinęła sobie Dexa wokół palca. Amor omnia vincit, więc wiadomo, jak to się skończy. Andersenowi to przynajmniej wypadła sztuczna szczęka, jak recytował te słowa przed parą królewską. Być może to zmyślenie, ale przynajmniej warte zapamiętania.

Private Romeo

Eto dziwność! - Ulga Yevanova na pewno zgodziłaby się ze mną w temacie tego filmu. Podejrzewam, że redaktor Janicka też. Pomysł, żeby tekst Romea i Julii w wersji homo odegrali chłopcy w szkole kadetów? I nie chodzi tu wcale o to, że przygotowują spektakl, a powiedzmy, przy innych okazjach, w łazience, w sali sportowej, na siłowni trenują sobie kwestie (zwłaszcza na siłowni dobrze to trenować). Nie, oni po prostu prawie cały czas, z nieistotnymi przerwami, mówią Szekspirem w swoich zwykłych militarnych podkoszulkach i spodniach. Gdyby posadzić ich na latające kible, nie byłoby dużo dziwniej. Choć to mnie samego zaskakuje, przyznam, że podobało mi się. Głównie dlatego, że odrzuciwszy wszystkie udziwnienia, to było bardzo fajnie zagrane! Jeden z pomysłów podobał mi się szczególnie. Chłopiec wcielający się w nianię Julii wpada z wieściami do pokoju, który z Julią dzieli, i nie może złapać tchu. A nie może, bo chwilę wcześniej dowódca kazał zrobić mu 50 pompek. U Szekspira ta scena jest nieznośna, Julia pyta dziesięć razy, jakie są wieści, a niania na to, że tchu jej brak. A tu wyszło tak naturalnie! Zamiast obrazka załączam filmik z Mattem Doylem, grającym Julię, który zaśpiewał You Made Me Love You z akompaniamentem ukelele. To mu się udało, jest jeszcze inna wersja, też ładna.

sobota, 24 marca 2012

The Love Patient

Paul (po lewej) kocha Brada (po prawej) i pomimo tego, że upłynął niemal rok od ich zerwania, wciąż jest w stanie powiedzieć ile to miesięcy, dni i godzin upłynęło od tego czasu. Trochę się dziwimy, że Paul zauważył związek Brada z nie całkiem heteroseksualnym Tedem dopiero w jego zaawansowanej fazie, choć okazji do obserwacji było mnóstwo, bo wciąż pracują w jednej firmie. Jak to najczęściej w komediach się zdarza, jest to firma reklamowa. Na bazie wątłego, ale dającego do myślenia materiału doświadczalnego, Paul postanawia symulować raka, aby odzyskać Brada. Po perturbacjach, w których bierze udział rodzina Paula, wracają do siebie, a Ted porzuca homoseksualny styl życia (ja uwielbiam to określenie) wiążąc się z siostrą Paula. Ten film w żadnym wypadku nie wybija się ponad przeciętność. Jest to komedia, na której nie zaśmiałem się ani razu, ale to mi nie przeszkadza, bo też do płaczu mnie nie doprowadziła. Inna ciekawostka: kwestia orientacji seksualnej nie jest tutaj dla nikogo żadnym problemem, nikt nie woła zaskoczony: Jesteś gejem?! Nikt się z tego powodu nie miota. Można by równie dobrze to nakręcić bez wątku homo, wyszłoby mniej więcej tak samo. Ale to już by nie było to samo...

Potęga i chwała w mrocznym sercu

Skończyłem czytać cegłę Potęga i chwała. W mrocznym sercu Watykanu Jana Pawła II Davida Yallopa. Tytuł napuszony, prawda? I jaka ta prawda? W swojej wcześniejszej książce Yallop przedstawił rezultaty prywatnego śledztwa w sprawie śmierci Jana Pawła I. Jak można się domyślać, według Yallopa został zamordowany w dniu, kiedy podjął stanowcze decyzje mające na celu rozbicie watykańskiej sitwy finansowej. Nie będę udawał, że pojmuję doskonale na czym polegały przekręty Marcinkusa, szefa IOR-u, Instytutu Dzieł Religijnych, bo taka jest nadęta nazwa Banku Watykańskiego. W każdym razie jest to instytucja, która nie miała skrupułów przed praniem bardzo brudnych pieniędzy, a przy tym miała możliwości, bo nie ma w Watykanie takiego finansowego nadzoru jak w zwykłych państwach. Swoją drogą, Mamusia Teresa też brała pieniądze od szubrawców, ale na "szczytny" cel; cudzysłów tu jest naprawdę niezbędny, o czym przekonał mnie śp. Hitchens. Jan Paweł II nie podjął tego ryzyka co poprzednik, więc zagrzał miejsce dłużej na tronie papieskim. Owszem, powołał jakieś komisje, ale ostateczne decyzje pozostawiał sobie, a umiał je odwlekać w nieskończoność. To jedynowładztwo stało się symptomatyczne i zdusiło w zarodku rodzącą się nieśmiało kolegialność po Vaticanum II. Na samym początku pontyfikatu musiał się papież zmierzyć z trudną sytuacją w Ameryce Łacińskiej, gdzie u władzy byli prawicowi dyktatorzy wspierani przez SZA. Teologia wyzwolenia, która tam się narodziła, była głównie przejawem buntu przeciw opresji, a nie próbą powiązania religii z marksizmem. Ale tak to widział Reagan wspierany przez JP II, który zawsze popierał najbardziej prawicową opcję. Przy takim podejściu oczywiście nie można zarzucić JP II niekonsekwencji, jeśli popierał Solidarność. Ale to poparcie z początku było nikłe, dopiero jak już sytuacja się rozwinęła, stało się widoczne. To jeden z mitów, które otaczają papieża. Inne dotyczą czasów wojny. Nie jest prawdą, że pomagał Żydom. Nie jest prawdą, że praca w Solvayu była jakąś udręką. Przeciwnie, zatrudnieni tam mieli przyzwoite życie w porównaniu z resztą. Tu autor chyba konfabuluje, kiedy pisze o swądzie palonych ciał, który ponoć docierał z Auschwitz do obojętnego Krakowa. Ale to pominąwszy mamy w książce prawdziwe morze szczegółów, które potwierdzają tezę autora, że rządy JP II nie są godne podziwu. Niestety wielu z nich nie da się potwierdzić, bo autor się asekuruje anonimowością źródeł watykańskich. Było to bardzo uzasadnione, bo podaje przykłady jawnych, choć delikatnych słów krytyki, po których następowała tak czy inaczej okazywana niełaska. Największy bodaj rozdział poświęcony jest molestowaniu seksualnemu. Dla mnie niepojęte jest, że Kościół przypisywał sobie prawo do zamiatania tych obrzydliwości pod swój dywan. Cóż milszego dla pedofila w sutannie niż przeniesienie do innej parafii, gdzie może rozpocząć łowy na nowo? A to była przez lata najczęstsza praktyka władz diecezji. Inną sprawą jest Opus Dei, dziwna quasi-mafijna organizacja, której statut nawet nie jest jawny, choć w końcu wypłynął. Miała ona duże wsparcie JP II. Na koniec parę cytatów. Słowa Faye Gastal, matki molestowanego seksualnie chłopca, w odpowiedzi na pytanie, co czuje patrząc na ławę oskarżonych (s. 327).
Kiedy patrzę na monsignora Moutona i biskupa Freya, myślę o tym, jak [ksiądz] Gauthe wsadza penis w usta mojego dziecka, ma wytrysk, a potem wsadza mu penis w odbytnicę.
Co sądził św. Augustyn o kulcie maryjnym, który miał tak szczególne znaczenie dla JP II?
...ekstrawaganckie i bezpodstawne chwalenie Marii. Ten rodzaj bałwochwalstwa (...) jest bardzo odległy od poważnego charakteru teologii - to jest od niebiańskiej mądrości (s. 254).
A teraz podziwiany przez JP II teolog Avery Dulles (s. 557).
Z laikatem nie należy się konsultować w sprawach doktryny, ponieważ we współczesnym świecie trudno ustalić, kto jest prawdziwie wierzącym i dojrzałym katolikiem, zasługującym na uwagę (...) wiara to akceptacja oparta na autorytecie nie zaś rozumie, a ponadto wysuwanie argumentów może pobudzić pojawienie się kontrargumentów, co prowadzi do bezowocnej debaty.
To mi przypomina postać z Cyberiady Lema, która zagrzewała się do działania słowami: Byle nie myśleć! Byle nie myśleć!

Miłość monogamiczna

Bigamia to jedna żona za dużo, powiedział Oscar Wilde. Monogamia też, dodał.
   - Kocham Cię monogamicznie - powiedziałem Kwiatkowi.
   - Nie poligamicznie? - zapytał.
   - Gdzieżbym śmiał! Ten badylek w doniczce, którego ciągle zapominam podlewać, to nie jest dla ciebie żadna konkurencja.

Cytat wart ocalenia

Age is strictly a case of mind over matter. If you don't mind, it doesn't matter. (Jack Benny)

Mistycyzm w słusznej sprawie

Jak wiadomo, dla setek milionów ludzi znalezienie pitnej wody jest problemem nieco większym niż podniesienie się z krzesła i podejście do kranu. Trochę mnie to dziwi, że ludzie mieszkają w miejscach, z których trzeba iść parę godzin po wodę, ale zapewne zdziwiliby się, że ja się dziwię, bo najwyraźniej moja wyobraźnia nie podsuwa paru innych powodów, dla których tak po prostu musi być. Przychodzi do radia Ochojska i mówi nam o tym, a także o tym, że powinniśmy kształtować naszą wrażliwość na problem wody. Setki milionów ludzi nie mają dostępu do wody, a my ją marnujemy. I tu zaczyna się mistycyzm. Chwila, muszę się podrapać.


Więc niby jak ja tu przestanę marnować wodę, to będzie jej więcej w Ngorongoro? I to ma kształtować moją świadomość, a nie opłaty za wodę? Poddaję się, wolę sobie nie psuć nastroju brnąc w te dociekania. Muszę sobie normalnie czegoś posłuchać.

piątek, 23 marca 2012

Niewidzialne dzieci, niewidzialne spodnie

Zgadzam się, że film o Josephie Konym autorstwa Jasona Russella jest zrobiony świetnie. Wielu ludzi próbuje wielu metod, żeby ściągnąć uwagę na siebie lub ważne dla siebie tematy i nic. Z kolei niebywałe powodzenie tego filmu z milionami odsłon na youtube zdecydowanie przewyższa oczekiwania, samych autorów chyba najbardziej. Krótko, o czym to jest: Joseph Kony to watażka z Afryki równikowej, który zarządza armią porywającą dzieci. Chłopcy są trenowani do walki u boku Kony'ego, dziewczynki do burdelu. Narratorem w filmie jest właśnie Russell, który opowiada o swoim przyjacielu z Afryki, który zdołał uciec od Kony'ego, a opowiada nie tylko nam, ale i swojemu pięcioletniemu synkowi. W sumie jest to wezwanie do zakupu jakichś gadżetów, z których zysk idzie na finansowanie kampanii na rzecz pojmania Kony'ego. I do tego, aby naciskać na polityków. Bum, następuje sukces filmu, o jakim śnią wszyscy producenci w Hollywood. Teraz wydarza się rzecz dziwna, bo Jason Russell pękł, brzemię sukcesu spadło na mózg jego, a ten przeciążony kazał wybiec Russellowi nago na ulice San Diego i masturbować się publicznie. WTF? Koledzy i żona Russella tłumaczą wszystko w duchu Navarro-Valsa (wiem, bo właśnie skończyłem czytać pewną książkę), że przemęczony, niedożywiony, zestresowany... Swego czasu Hołdys podobnie tłumaczył Borysewicza, gdy ten machał członkiem na koncercie dla dziecięcej publiczności. No to kumam, o co kamon, ale zaraz... Czemu miliony ludzi nie wybiegają codziennie nago na ulicę, żeby się pomasturbować? Coś mi tu nie gra. Zostawmy to. W uzupełnieniu parę okrutnych obrazków i wideo z Jonem Stewartem, który sobie lekko kpi z sukcesu akcji Kony 2012.


środa, 21 marca 2012

Rzut oka na wszechświat

Jest okazja, żeby obejrzeć sobie wszechświat. Calusieńki. Do najmniejszego bozonu Higgsa.

Można, a nawet trzeba zrobić to wchodząc tu. A tu mamy też inne atrakcje.

poniedziałek, 19 marca 2012

Mafia homoseksualna w Kościele

Demaskuje ją na podstawie akt SB x. Isakowicz-Zaleski, enfant terrible polskiego duchowieństwa. Nie wiem, czym się tak przejmuje, skoro Kościół w Polsce trzyma się dzielnie oficjalnej doktryny potępiającej przyznawanie praw gejom. A poza tym Kościół kocha gejów, otacza ich opieką i wspomaga w odrzucaniu homoseksualnego stylu życia. O rewelacjach Isakowicza nic mądrego nie napiszę, poczytajcie sobie, jak chcecie, tu, tu i tu. A jakie reakcje wzbudziły te rewelacje?

[Źródło większości reakcji.]

Nasz sponsor

niedziela, 18 marca 2012

Listy do M.

Kwiatek się ucieszy, że na obrazku zobaczy swojego ulubionego amanta kina polskiego, godnego następcę Eugeniusza Bodo w sztafecie pokoleń. Wszyscy mówią, że Listy do M. są takie udane, więc sprawdziliśmy. Mało mnie interesują odniesienia nowych filmów do starych, ale tym razem to bije po oczach, że mamy nawiązanie do To właśnie miłość, nawet afisz jakby podobny. O wielkiej oryginalności zatem mowy nie ma, ale poza tym wyszło przyzwoicie. Mamy tu zlepek kilku bożonarodzeniowych historyjek, które prowadzą nieuchronnie do poczciwego, ckliwego i prorodzinnego zakończenia, ale przedtem jest trochę niegrzecznie. Dużą rolę odgrywają tu dzieci, momentami nieźle nawet aktorsko odgrywają. Rezolutna dziewczynka z domu dziecka "podrywa" sobie tatusia i mamusię, synek-półsierota podrywa dziewczynę tatusiowi po tysiącu szczęśliwych zbiegów okoliczności, nieletni złodziejaszek nawraca złego Mikołaja na drogę odpowiedzialnego ojcostwa itd. Chociaż to nie dziecko zdopingowało jednego seksualnie zdezorientowanego faceta do ujawnienia się. Kwiatek miał problem z doborem świątecznej muzyki, w tym wypadku zbyt amerykańskiej. Ależ Kwiatku, nie nudź! To jedyne, co dostajemy w ramach offsetu do F-16. Doceń!

Idy marcowe czyli The Ides of March

To taki ponury film, że postanowiłem na zamieszczonym tutaj obrazku pokazać, że Gosling bywa półgoły i wesoły, w przeciwieństwie do Idów marcowych. Obejrzeliśmy to z Kwiatkiem i zobaczyliśmy, że to było dobre. Ale w jednym momencie zwątpiliśmy, bo szykował się kolejny schemacik w rodzaju tuszowania afery seksualnej mocnego kandydata na prezydenta SZA. Na szczęście okazało się, że nie o to twórcom chodziło, a raczej o to, jak idealizm polityczny przeradza się w cynizm. Nieodparcie nasuwa mi się wrażenie podobieństwa tej historii do przemiany Anakina Skywalkera w Dartha Vadera. Przy zastrzeżeniu, żeby tej analogii zanadto nie rozciągać, bo wtedy trzeba by się zgodzić, że w przebraniu malutkiego Yody zamaskował się senator Palpatine. A kandydat na prezydenta grany przez Clooneya nie okazuje się do tego stopnia demoniczny. Obciąża go, poza brakiem seksualnej powściągliwości wobec stażystek, zaledwie rezygnacja z początkowo deklarowanych wysokich standardów. Wniosek: lepiej od razu deklarować niskie. Wówczas końcowe słowa filmu nie zabrzmią jak gorzki wyrzut czy ironia:
Bo to jest najważniejsze, uczciwość. To, kim jesteśmy. Ważne jest to, jak postrzega nas świat. Ważna jest godność, ważna jest uczciwość. Od tego zależy nasza przyszłość.

sobota, 17 marca 2012

Za co kochamy polskie komedie romantyczne?

Nie wszystkie komedie robione w Polsce prezentują humor kloaczny w stylu Kac Wawa, mówi Kwiatek. Mamy przecież jeszcze komedie romantyczne, które nienachalnie nawiązują do dowcipu Latającego Cyrku Monty Pythona. Młoda kobieta wynajmuje dwustumetrowy apartament i zajada się się sushi pracując dorywczo w punkcie ksero...

Humor nie musi być kloaczny, to fakt. Ja mam jeszcze np. taki argument. Odcinek z trzeciej edycji Mam talent z zespołem The Prisoners, padają w nim słynne słowa Foremniak o klacie ze swetrem.

Przygody Tintina czyli The Adventures of Tintin

Premiera filmu w Belgii była podobno uroczystością niemalże państwową z udziałem króla czy królowej, lub obojga. Jestem całkowicie obojętny na ten film, wyznał mi Kwiatek. Ja nie mogę tego powiedzieć, bo rzadko się mi to zdarza - okropnie przeszkadzała mi muzyka. Taka straszna, łopatologiczna, symfoniczna sieczka bez ustanku. Coś podobnego, choć nie w wydaniu symfonicznym, jest w serialu Pamiętniki wampirów. Przed tym filmem warto by strzelić sobie kielicha, może wtedy łatwiej byłoby znieść jego infantylizm i uproszczone komiksowe postaci. W innych ekranizacjach komiksów zdarzały się na ogół momenty, kiedy bohaterowie mieli jakieś rozterki czy problemy, nic to, że sztuczne. Indiana Jones to chociaż miał ofidiofobię. A tu jest Tintin, który cały czas zachowuje pogodę ducha i nie traci rezonu, tak jak reszta bohaterów. Przy tym mam wrażenie, że to jednak nie jest film dla całkiem małych dzieci, bo pewna dawka okrucieństwa się tu pojawia. A już całkiem zagadkowe są dla mnie postaci Thompsona i Thomsona, debilowatych interpolicjantów, którzy nie orientują się, że właśnie mają w garści kieszonkowca. Czy są dzieci, które to kupią? I chociaż nie można mieć zastrzeżeń do strony realizacyjnej, jest widowiskowo i nawet wodę udało się komputerowo ładnie zasymulować, gdybym był królową belgijską, to po seansie rzekłbym sobie w duchu: we are not amused.

Pieśń niewyspana

Przyszły denat, Konstanty Ó., przebywał tej nocy wśród osobników płci żeńskiej i męskiej, z którymi wspólnie stawiał czoła tajemnicy istnienia wykorzystując w tym celu substancje psychoaktywne oraz oddając się wykonywaniu skomplikowanych ruchów ciała w rytmie narzuconym przez dudnienia dobywające się z głośników. Liczył na to, że wraz z Aleksandrą U. będzie kontynuował tę gimnastykę w okolicznościach nieco bardziej intymnych.
   - Myślisz, że to tak kręci, że koszulkę tu łał, pokaże mi klatę ze swetrem i ja już uuuuu!? - tak U. relacjonowała później to zdarzenie ekspedientce sklepu rybnego.
Za to Ó. nie owijał w bawełnę.
   - Tam gdzie jest autentyczne uczucie dużej grupy ludzi, którzy czują się niezrozumieni, nagle wydaje im się, bo to też nie jest prawda, że z tego żadne prawdziwe zagrożenie nie płynie, ale jeżeli mają takie uczucie i będzie można przez dłuższy okres analizowania i wysłuchania z ich strony tego, czego się obawiają i jeżeli można tę grupę ludzi uspokoić, to nie jest żaden znak słabości.
Minęło czterdzieści osiem lat, trzy tygodnie, dwa dni, siedemnaście godzin i pięćdziesiąt cztery minuty, kiedy stwierdzono jego zgon z "przyczyn naturalnych".

piątek, 16 marca 2012

Zrujnują nas te bogactwa?

Ukazało się w Przekroju 6 lutego (Klątwa czarnego złota), ale warto o tym napisać, bo się jeszcze nie zdezaktualizowało. Nawiązuję do tych wielkich nadziei związanych z gazem łupkowym. Profesor Terry Lynn Karl w The Paradox of Plenty twierdzi, że bogactwa naturalne wcale nie poprawiają sytuacji bytowej obywateli krajów nimi obdarzonych. Jak to? Przecież to oczywiste, że muszą poprawiać, tyle że znane są liczne przypadki, że jednak nie. Jedyny bodaj kraj z bogactwami, który sobie z nimi dobrze radzi, to Norwegia, a to dlatego, że zyski z bogactw są pod mocną demokratyczną kontrolą. Bo w Polsce to już jest nieco gorzej, co widać na przykładzie KGHM. Dzięki niemu mamy w Polsce większe PKB, ale przeciętny Kowalski ma niewiele, bo najwięcej zysków ciągną z miedzi pracownicy KGHM, który przez to wysysa z rynku pracy wartościowe zasoby ludzkie. A jeśli nie ma demokracji, to już jest kompletna klapa, bo w kraju wytwarza się grupa bogaczy pilnujących, żeby nie było potrzeby się tym bogactwem dzielić z resztą, która wyżyje za te parę dolarów dziennie. Jedyną sprawną demokracją wśród krajów arabskich jest Liban bez żadnych bogactw. Ale w ugruntowanych demokracjach też są kłopoty. Kiedy Holendrzy w latach sześćdziesiątych XX wieku zaczęli sprzedawać gaz ziemny wydobywany spod dna morskiego, ich gospodarka wpadła w tarapaty, bo gulden zdrożał, co szalenie utrudniło eksport. Próbuję sobie wyobrazić scenariusz wydobycia gazu łupkowego w Polsce i wychodzi mi w najlepszym razie coś w stylu KGHM, ale to chyba naiwność, bo z uwagi na możliwości techniczne wydobyciem zajmą się Amerykanie, którzy już z tysiąc razy nas przekonali, że dla własnego interesu oskubią dziewczynkę z zapałkami z ostatniej zapałki w zamian za obietnicę leasingu wibratora. A wcześniej przekonają ją, że żyć bez tego nie można.

Łatwa dziewczyna czyli Easy A

Olive, grzeczna dziewczynka z liceum, pogrąża się w kłamstwie, aby rozpowszechnić przekonanie, że jest puszczalska. To zmienia jej życie, bo nagle stała się osobą popularną w szkole. Stacza się nawet niżej, kiedy za niewielkie korzyści majątkowe zgadza się na rozpuszczanie plotek o czynach lubieżnych z kolegami, którzy chcą w ten sposób podnieść swoją atrakcyjność seksualną, wśród nich mamy między innymi geja, który chciałby odpocząć od zaczepek kolegów. A i tak w pewnym momencie robi to co Huck Finn: ucieka z domu razem z Murzynem. To jedno nawiązanie do literatury, inne to Szkarłatna litera Hawthorne'a, stąd tytuł angielski. Sama bohaterka niebezpiecznie zbliża się do Juno ze swoim wyszczekaniem. Pewnie ma to po rodzicach, którzy ukradli część filmu reszcie obsady. Kiedy kolega gej odwiedził Olive w domu, rodzice przyjęli go z udawanym entuzjazmem, a potem matka wzdychała w rozmowie z córką, że marzyła zawsze o wnukach, których przecież nie spodziewa się po takim materiale na zięcia. Czas kończyć, bo w oryginale to było zabawniejsze. Film był bardziej niż ok.

Za krytykę pod sąd

Patrycjo Wanat z radia Tok FM, tobie zawdzięczamy ten wpis. To od ciebie dowiedziałem się, że Jacek Samojłowicz, producent Kac Wawa pozywa do sądu Tomasza Raczka za rzekomo krzywdzącą recenzję tego filmu. Brak mi wyobraźni, by dociec, w jaki sposób sąd może rozstrzygnąć ten spór, jeśli w ogóle zacząłby rozstrzygać. O filmie podobnie wypowiedział się Varga (zob. też tu). Z kolei reżyserka filmu Big Love wdała się w dyskusję z krytykiem Michałem Walkiewiczem. Ku memu zdumieniu przyznam jej trochę racji. Po pierwsze, dyskusja jest lepsza niż sprawa w sądzie. Po drugie, podstawowym celem recenzenta powinno być informowanie, a dopiero w drugiej kolejności zachwyty bądź pomyje. Tu przypomina mi się jedna pani z Tok FM, która narzekała na infantylizm filmu dla dzieci. Nie zajmę stanowiska w kwestii dotrzymania tych standardów przez Walkiewicza, ale zgodzę się z nim z kolei, że film musi się bronić sam, bez interpretacji podsuwanej przez panią reżyser. A jakie artystyczne cele postawił przed sobą Łukasz Karwowski, reżyser filmu Kac Wawa? Chciałem zobaczyć, jak cycki się trzęsą w 3D. Voilà!

Czas na finale grande w wykonaniu Patrycji. Istnieje bardzo wyraźna granica między rozrywką a kulturą, oznajmiła i po omówieniu powyższego tematu przeszła do najnowszej premiery Terlińskiego w Operze Narodowej, Latającego Holendra. Na każde przedstawienie zużyte będzie 75 tysięcy litrów wody. Ja tak czułem, że ta kultura to przede wszystkim lanie wody. Dodajmy jeszcze tę trafną jak zwykle uwagę Kwiatka, który słyszał gdzieś kiedyś o umowności w przedstawieniach teatralnych. Umówmy się, umowność jest passé.

wtorek, 13 marca 2012

Spacer po Castro

Na spacer zaprasza Marc Dylan ze stanu Mississippi, gdzie - jak się zarzeka - ludzie naprawdę noszą buty. Ale nie wspomniał o niczym więcej.


W powyższym filmiku zobaczyliśmy obywatela korzystającego w pełni ze swobód obywatelskich w San Francisco. Podobno prawo nakazuje w takiej sytuacji podkładać ręczniczki pod pośladki, jeśli wystąpi potrzeba skorzystania z miejsca do siedzenia.

Dopisek późniejszy
Jak widać powyżej, youtube bardzo dba o naszą moralność. Nie daj Boże, abyśmy zobaczyli faceta, który chodzi po ulicach z fiutkiem na wierzchu, bo jeszcze się podniecimy, albo i co? Dodam, że fiutek był zamazany, więc usunięcie tego filmu to świadectwo patologicznej subtelności uczuć. W duchu przekory zamieszczę dwa linki do tego filmu, za to z łonem w pełnej krasie: pierwszy na pornograficznej stronie Johna Rutherforda, drugi tutaj (bez pornografii).

Nie tylko Pan Bóg kule nosi

Sprawdziłem, już mija ósmy dzień bez napaści na religię na tym blogu. A właśnie nadarzyła się okazja w postaci takiego obrazka.

Bóg, a w szczególności Jezus, wybiera dziwnie mozolne drogi do osiągnięcia swoich celów. Takiego chirurga trzeba latami kształcić, z jego strony wymaga to wielu wyrzeczeń, aż w końcu osiągnie w swoim fachu odpowiednią sprawność i wtedy może czynić dobro w imieniu Jezusa, ale też za odpowiednim wynagrodzeniem. Za konowałami, którym operacje nie wychodzą, Jezus nie nie stoi.

A co z tymi kulami? Jak wiadomo, Jan Paweł Drugi pozostawił po sobie przepiękną spuściznę swoich nauk, których zachowaniem wszyscy jesteśmy przejęci, na czele z Kolendą-Zaleską. Jedna z tych nauk jest taka, że nie tylko Pan Bóg kule nosi, ale i Matka Boska Fatimska (właśnie ta, nie inna!), która tak pokierowała pociskiem wystrzelonym przez Agcę 13 maja 1981 roku, aby papież przeżył zamach i powrócił do zdrowia. Jak takie rzeczy słyszę, zastanawia mnie ta nieśmiałość boskiej interwencji. Mówimy przecież o wszechmocy, więc nabój po strzale mógłby, dajmy na to, zamienić się w locie w tort wiśniowy z bitą śmietaną i w tej postaci wylądować na papieżu. W ten sposób Matka Boska Fatimska wykazałaby się poczuciem humoru.

Wysłuchałem w niedzielę sześciu różnych interpretacji Gnoma Musorgskiego, który nam teraz muzycznie zilustruje meandry teologii.

poniedziałek, 12 marca 2012

Cytat wart ocalenia

If you don't want gays in the military, make the uniforms ugly. (Joan Rivers czyli Joan Alexandra Molinsky)

Muppety czyli The Muppets

Co łączy Misia Fozzie i Miss Piggy? Nie mam na myśli ich skandalicznego romansu z 1987 roku i budyniowej afery parę lat później, ale to, że głos podkłada im ten sam facet. I co nasze dzieci z tego wyniosą? Tak, jak wiadomo, że katolik głosuje na katolika, a biskup na biskupa, tak głos kobiecy powinien wychodzić z krtani kobiecej. Po wielu, wielu latach Muppety kontratakują. Głównym bohaterem filmu jest Walter, gorący fan Muppetów, który jest chory na muppetozę, czyli przypadłość cechującą się tym, że ma niski wzrost, wyłupiaste oczy z nieruchomymi źrenicami, a ponadto żeby dawał jakiekolwiek oznaki życia, trzeba mu włożyć rękę do środka. Walter ma brata Garego, który ma dziewczynę Mary. Czy Gary poślubi Mary, to wątek poboczny, bo główną troską Waltera jest uratowanie studia Muppetów przed likwidacją przez potentata naftowego, który chciałby sobie na tym terenie powiercić. Do tego dojść nie może. Niedawno narzekałem na musical Burleska, w którym muzyka była fabularnie wpleciona. W Muppetach jest tak, jak to powinno być w musicalu, czyli przechodnie na ulicy tańczą i śpiewają razem z główną postacią. Jeśli chodzi o ocenę tego filmu to mam problem. Nie twierdzę, że jest niedobry, ale jestem już o tych parę dowcipów starszy, połknąłem wiele ironii i sarkazmu od kiedy oglądałem Muppety w dzieciństwie, więc te obecne wypadają bardzo poczciwie. A do poczciwości jeszcze nie dojrzałem. - A ja tak! - mówi Kwiatek.

niedziela, 11 marca 2012

What Happens Next

Andy umawia się za tydzień z Paulem na obiad, który przyrządzi w swoim mieszkaniu (na obrazku), ale parę dni później dzwoni do swojego exa, Dereka, i zaprasza do siebie. Derek wydzwaniał wcześniej, chociaż Andy powiedział mu przy rozstaniu, żeby nigdy więcej nie dzwonił. Przytaczam tu kompletnie poboczny wątek, który znikł z dalszego ciągu bez żadnych konsekwencji. Bo wszystkie inne wątki, jak mi się zdaje, domykają się elegancko w scenie finałowej, w której Paul wkłada bejsbolówkę, aby przekonać Andy'ego do swojej miłości. Zdradziłem zakończenie, to teraz zdradzę początek. Biznesmen Paul Greco ma 55 lat i właśnie sprzedaje swoje udziały w firmie, po czym przechodzi na emeryturę. Hm, jak znam takie typy, tych Sorosów i Murdochów, to będą aktywni do ostatniego tchnienia. Paul dostaje od swojej irytującej siostry suczkę, daje jej imię Mrs. Greco, zaczyna wychodzić z nią na spacery i tak poznaje Andy'ego, dwudziestoparolatka, któremu nie przeszkadza różnica wieku. Chłopak musi jeszcze uwieść Paula, co - jak wiadomo - jest jedną z podstawowych przyczyn homoseksualizmu (wężykiem! wężykiem!). Jest to film familijny ku pokrzepieniu serc. Ja wprost nie mogę się doczekać wieku 55 lat, kiedy będę łamał serca młokosów, dla których przecież Kwiatka nie porzucę. Istotnie, finałowy pocałunek Paula i Andy'ego pokrzepił moje serce bardziej niż chwała oręża polskiego w wieku XVII.

The Green

Panowie na zdjęciu jacyś smutni, więc zapewne im się nie układa tak, jakby sobie tego życzyli. Film opowiada o parze gejów w miasteczku w Connecticut, którzy przeprowadzili się z Nowego Jorku, aby być bliżej natury, stąd tytuł. I tak sobie żyją bez ślubu przy pełnej akceptacji otoczenia. Bez ślubu! A tam akurat mogliby wziąć! Niemal całkiem od rzeczy przypomniał mi się ten dowcip.
- Mamo, tato, wyszedłem za mąż!
- Za kogo, dziecko!?
- Za Kazika.
- Za Kazika? Przecież to żyd!
Żarty na bok, sprawa jest poważna, bo Michael, nauczyciel, zostaje oskarżony o molestowanie seksualne jednego z uczniów. Daniel, jego facet, wspiera go oczywiście, ale mieszkańcy miasteczka już nie bardzo. Twórcy filmu sugerują zapewne, że dystans między tolerancją a odrzuceniem w przypadku gejów jest zdecydowanie krótszy. W dodatku Michael ma trupa w szafie, bo został wiele lat wcześniej posądzony o podryw facetów w WC, w SZA jest to ścigane. A był już wtedy chłopakiem Daniela. Do akcji wkracza adwokacica Karen, świetnie zagrana przez Ormond, ale do... Ups, nie będę odbierał chleba redaktor Janickiej. Film robi dobre wrażenie, na końcu nawet wystąpił efekt synergii obrazu i dźwięku. Zafrapował mnie ten dźwięk, więc go tu zamieszczam, może bez obrazu też zadziała. William Brittelle, The Color of Rain.

sobota, 10 marca 2012

Sklep - lata osiemdziesiąte

- Czy jest Vanish Oxi Action Max?
- Nie ma.
- Czy jest Oral B Crossaction Power Whitening?
- Nie ma.
- Czy jest Super Mop Pro Magic Cleaner?
- Nie ma.
- Czy jest Triumph International Biustonosz Fancy Curves?
- Nie ma.

Źródła inspiracji: autopsja oraz to forum.

czwartek, 8 marca 2012

Cytat wart ocalenia

If you think nobody cares if you're alive, try missing a couple of payments. (Flip Wilson)

Co w Bułgarii piszczy? Co kłuje w oczy w Polsce?

W Bułgarii piszczy Azis. Wiem od Kwiatka, że to tamtejszy artysta pierwszej klasy. Na wszelki wypadek odetnę się, nie jest on z mojej bajki, ani muzycznie, ani wizualnie. Ale nie odetnę się od jego gustu w doborze facetów i owoców, które sobie wkładają.


Przyznam, że Bułgaria to chyba dziwniejszy kraj, niż myślałem. Ale przynajmniej można podejrzewać, że jej mieszkańcy mają tyle luzu, że ze spokojem przyjmują przełamywanie barier tradycyjnej seksualności. Bo w Polsce...


Bardzo chciałbym, żeby ktoś mi wyjaśnił, na jakiej zasadzie czysto homofobiczny komentarz znalazł się na głównej stronie demotywatorów. Gdyby to było choć trochę dowcipne, to jeszcze bym zrozumiał. A tak, to mamy tylko opad rąk. Bo teraz trzeba by zapytać, jak okazywany będzie ten brak tolerancji, co natychmiast prowadzi do bolesnego absurdu.

środa, 7 marca 2012

But I'm a creep, I'm a weirdo

Tym razem zdążyłem. W tym roku ta piosenka obchodzi dwudzieste urodziny. Radiohead - Creep.

Rammstein na plaży

Nie, ten kawałek sam w sobie to żadna rewelacja, ale w połączeniu z materiałem filmowym broni się jakoś. Czekam teraz na nowy teledysk Anji Orthodox i Closterkeller do pieśni W moim kraju, w którym półnadzy faceci będą ssać słodycz z ust Anji, kiedy padają słowa: to tu polityka wysysa mózg.

wtorek, 6 marca 2012

Oda do...

Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy;
Otyłości! dodaj mi skrzydła!
Niech nad martwym wzlecę światem
W tłustą dziedzinę ułudy:
Kędy rożen tworzy cudy,
Nowości potrząsa oleatem
I obleka w skwarki złote malowidła.

Otyłości! ty nad poziomy
Wylatuj, a okiem słońca
Słodkości całe ogromy
Przeniknij z końca do końca.

Otyłości! tobie olej żywota
Natenczas słodki, gdy go sobie dzielę:
Gardła niebieskie krzepią karmele,
Kiedy je razem nić powiąże złota.
Razem, otyli przyjaciele!...
Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy;
Młodości! dodaj mi skrzydła!
Niech nad martwym wzlecę światem
W rajską dziedzinę ułudy:
Kędy zapał tworzy cudy,
Nowości potrząsa kwiatem
I obleka w nadziei złote malowidła.

Młodości! ty nad poziomy
Wylatuj, a okiem słońca
Ludzkości całe ogromy
Przeniknij z końca do końca.

Młodości! tobie nektar żywota
Natenczas słodki, gdy z innymi dzielę:
Serca niebieskie poi wesele,
Kiedy je razem nić powiąże złota.
Razem, młodzi przyjaciele!...

poniedziałek, 5 marca 2012

Loża, pożal się Boże!

Dawno, dawno temu, a dokładniej ze dwie godziny temu wysłuchałem dyskusji w programie redaktora Cezarego Łasiczki, u którego w ramach Wielkiej Loży Komentatorskiej wystąpili profesorowie Paweł Łuków, Andrzej Zieniewicz oraz nie profesor, a doktor, ale za to ksiądz, Paweł Krupa. Redaktor pochwalił się słuchaczem redaktorem Wildsteinem, który z właściwym sobie zadęciem zbeształ ubiegłotygodniową lożę za to, że raczyła wyśmiewać się z protestu rodzica niezadowolonego z pokazywania jego dziecku prezerwatywy zakładanej na ogórek w ramach edukacji seksualnej. Dlatego ta loża jest "pożal się Boże". Ja przyłączę się do Wildsteina, używanie prezerwatyw to przecież grzech, poza tym zawsze przyda się trochę więcej dzieci, nawet jeśli robią je dzieci.

Dyskusja zaczęła się od kolejnej żałoby narodowej, ogłoszonej dzisiaj po katastrofie kolejowej, w której zginęło paręnaście osób. Urzędowe narzucanie narodowi smutku jest raczej śmieszne i podszyte fałszem. I gdyby takie tylko było, to niechby sobie było. Ja i tak obejrzę sobie komedię, jeśli będę miał na to ochotę. Ale okazuje się, że żałoba wymusza odwołanie imprez masowych, więc tym samym powoduje poważne realne straty i komplikacje dla organizatorów tych imprez, jak również aktorów, muzyków itp. Jak powiedziano w dyskusji, żałobę w Polsce od 1989 roku ogłoszono więcej razy niż w całym XX stuleciu w SZA. Przed II wojną w Polsce były trzy żałoby narodowe.

Drugi temat dyskusji został wywołany przez księdza oburzonego propagowaniem horoskopów, z których wynikało, że układ planet i gwiazd jednoznacznie wskazał na to, że do katastrofy musiało dojść. Tę wróżbę ogłoszono post factum! To samo w sobie jest przerażająco głupie. Ale i zabawne, bo tradycja wysysania horoskopów z fiutów, czy co tam kto ma pod ręką, jest nawet starsza od chrześcijaństwa, więc choćby z tego tytułu zasługuje przynajmniej na taki sam szacunek, którego goście w studiu nie okazali. Straszne podejrzenie: czyżby goście nie szanowali także chrześcijaństwa? Z jego prześlicznym przesłaniem miłości, które w praktyce zmienia się w pałkę do bicia inaczej myślących. I inaczej argumentujących.

A w przerwach w dyskusji idą reklamy. Chciałem znaleźć mp3 z reklamą Rutinacei Max, ale nie znalazłem. No to zamieszczę jej tekst.

Nieważne, że Rutinacea Max polecana jest w okresie zachorowalności na grypę. Nieważne, że jedna tabletka wystarcza na całą dobę. Nieważne, że Rutinacea Max ma bogaty skład i podwójną dawkę. Ważne, że ma korzystną cenę. Suplement diety Rutinacea Max – cenne zdrowie w dobrej cenie.
Jedna pani podawała dziecku medykament w postaci naparu z kociego gówna. To wychodzi nawet taniej niż Rutinacea Max.

Green Lantern (oficjalny polski tytuł) czyli Green Lantern

Yet another childish movie, czyli film dla dużych dzieci, które w przeciwieństwie do mnie potrafią całkiem wyłączyć mózg i cieszyć się z tego. Żeby nie było - ja to też umiem, ale chyba nie zawsze, bo już po czołówce zobaczyłem jakiś gwałt na moim prywatnym poczuciu tego, co jest, a co nie jest realne. A to miało być akurat bardzo realne, bo nasz bohater wciąż był zwykłym człowiekiem latającym efami 35 (a u nas efy 16 to wciąż krzyk płynnej ponowoczesności). Sceneria filmu jest uboga, bo obejmuje cały wszechświat podzielony na 3600 sektorów, każdy pod opieką innej Zielonej Latarni obdarzonej niezwykłą mocą czerpaną z głębin esencji sił życiowych; trochę zmyślam, aż się prosi, żeby niuejdżowcy sprawili mi łomot. A w jednym sektorze, takim ukrytym (?), drzemie sobie zła Paralaksa, która żywi się strachem. Została pokonana dawno temu, ale się uwolniła i pragnie władzy nad wszechświatem. Naszemu Halowi Jordanowi, który został Zieloną Latarnią, przyjdzie się z nią zmierzyć, a wcześniej z własnymi słabościami, wśród których jest lęk przed zaangażowaniem w związek heteroseksualny. Jaki los czeka Hala i Paralaksę? Czy staną na ślubnym kobiercu? A może na rozwodowym? Wszystko się zdarzyć może... Film oceniam jako doskonały w tym sensie, że doskonale spełnił moje oczekiwania, które były skromne. Paralakso, czemu patrzysz na mnie z wyrzutem?

niedziela, 4 marca 2012

You Should Meet My Son!

Komedia gtm, a raczej tragedia mamy z Alabamy, która dowiaduje się, że jej jedyny syn jest gejem. I do tego smutnym gejem, bo jego dotychczasowy "współlokator" właśnie się od niego wyprowadził, kiedy "wystrój wnętrz" przestał mu odpowiadać. Mamie zależy na szczęściu syna, więc postanawia znaleźć mu nowego "współlokatora". Znajduje Chase'a (na zdjęciu), przy okazji nawiązuje przyjaźnie w środowisku gejów, a tu niespodziewanie syn oświadcza, że znalazł sobie narzeczoną, z którą planuje mieć stadko dzieci. Podejrzewamy z redaktor Janicką, że ten numer nie przejdzie. Film ma udane fragmenty. Akcja zaczyna się od serii dziewcząt swatanych synkowi przez matkę i zatrzymuje się na takiej rezolutnej, co szybko chłopca rozpracowała, więc rozmowa przy obiedzie pełna jest aluzji z jej strony. Matka z siostrą wypełniają test "Czy twój chłopak jest gejem?" z Glamour. Ogląda sport? (Skoki do wody się nie liczą.) Ma w domu obrazki Michała Anioła? Czytuje Men's Health? Właśnie mi wyszło, że mój chłopak jest gejem, szok! Film niezły jak na niski budżet, który momentami bije po oczach. Na koniec jeszcze jeden fotos. Koncept nie nowy, widzieliśmy już akt G.W. Busha, ale zobaczmy to jeszcze raz.

sobota, 3 marca 2012

Czynnik wybrany rozważnie

Janczarski w tekście opiewającym Czubaszek tak zabrał się do zagadnienia.
W badaniach struktury stosunków społecznych pewnej określonej grupy wygodniej jest zająć się jednym z czynników kształtujących taki, a nie inny układ. Dobrze, jeżeli czynnik ten jest dominującym stymulatorem więzi szczebli hierarchii wartości drabiny prestiżu układu ról społecznych.
Czynnikiem jest naturalnie Czubaszek. Ja ze swej strony wygrzebałem przy tej okazji tytuł doktoratu poświęconego nauczaniu WT: Konfiguracja rozkładu elementów kwalifikacji nauczycieli techniki na podstawie pilotażowych badań sondażowych. Siostra czyjegoś chłopaka to popełniła, nieważne. Bardzo lubię WT, czyli wychowanie techniczne, bo to jedna z większych głupot, które mi się w życiu zdarzyły. Chyba jestem technicznie źle wychowany, skoro tak piszę.

Nicki Minaj zgrzyta

piątek, 2 marca 2012

Dżizus, to było ponad 20 lat temu

Chodzi o Give it away Red Hot Chilli Peppers, które w zeszłym roku obchodziło dwudziestolecie. Przegapiłem tę ważną rocznicę, więc na usta cisną mi się słowa, którym nie chcę dać świadectwa na piśmie, ale od czego mamy Rap żałobny. Tu padają te słowa. Czy ktoś właśnie mruczy pod nosem, że hipokryzja to hołd składany cnocie? Licz się ze słowami, mój drogi!

Zauważmy, że nie pierwszy raz mamy przeróbkę Chopina na tym blogu. A teraz Give it away.

Nie byłem w Nowym Jorku

Piosenka z tekstem, który uwielbiam. I jego przesłanie realizuję w życiu w ten sposób, że nie ulegam powszechnej manii zwiedzania, oglądania, bycia gdzieś daleko, skąd przywozi się własne zdjęcia na tle czegoś. I opowiada o tym, czy kelner był uprzejmy. Przy okazji, bon-mot z własnej czaszki: magia zdjęć polega na tym, że budzą zainteresowanie jedynie osób je przedstawiających.

Jak złamać 10 przykazań czyli The Ten

Mamy tutaj 10 opowiastek, każda poświęcona innemu przykazaniu. Ostrzegam, że kolejność przykazań odbiega od utartej, to z powodu takiego, że historyjki, choć luźno ze sobą związane, ułożone są w pewnym ciągu logicznym, a jeśli nie logicznym, to przynajmniej odpowiadającym kolejności zdarzeń. Dziesięcioro przykazań nie jest ułożone w żadnym logicznym porządku, a jawny katolicki przekręt polega na podzieleniu ostatniego przykazania na dwa, dzięki czemu przykazań zostało tyle, ile Bóg dał, ale nie do końca takie, jakie dał. To dygresja, film jest lub ma być komedią, więc nie jest na poważnie. Kwiatek uważa, że to film dużo słabszy od Chłopaka do towarzystwa. Zgadzam się całkowicie, ale pod warunkiem, że oba filmy będziemy oceniali kryteriami właściwymi dla filmów kostiumowych. Wówczas Chłopak do towarzystwa, jako film o Marsjanach przebranych za Ziemian, wygrywa bezapelacyjnie. Bo jako komedia trzyma równy, słaby poziom. Za to Jak złamać 10 przykazań, ma wiele momentów słabych, ale też parę mocnych. Śliczna jest wizja Meksyku, w którym siłą pociągową dla pasażerskiej taczki (bo nie wiem, jak to lepiej nazwać) jest jednonogi facet. Wszystkie historyjki są lub mają być ironicznie absurdalne, co bodaj najlepiej wyszło w ilustracji dziesiątego przykazania, gdzie rolę żony odgrywa lekarz, wsadzony za kratki za błąd w sztuce zakończony śmiercią pacjentki. Wszyłem jej nożyczki dla żartu, tłumaczył. A w więzieniu "zaopiekował" się nim pewien misiek, który musiał zmierzyć się z faktem, że jego "żona" zaczęła spotykać się z innym. Nie powiem, że to jest świetny film, ale jest niezły, jeśli za dno uznamy dajmy na to Be Cool (choć boję się, że coś gorszego niż Be Cool jeszcze jest przede mną). Na wszelki wypadek sprostujmy, że tomografy nie są urządzeniami ratującymi życie w sytuacjach jego zagrożenia. To, że twórcy filmu tak sugerują, to zapewne dodatkowy absurd, na którym się nie poznałem.

czwartek, 1 marca 2012

Penny gra w szachy

Leonard, uczony fizyk, nauczył właśnie grać w szachy swoją ex-dziewczynę Penny, która być może będzie znowu jego dziewczyną. Trzymajmy za niego kciuki i podziwiajmy za to, jakim jest dobrym nauczycielem.
Wczoraj mieliśmy mecz piłki kopanej Polska-Portugalia na nowym stadionie narodowym zakończony bezbramkowym remisem. Z powyższego widać, że szachy dostarczają większych emocji.

Chłopak do towarzystwa czyli The Extra Man

Nie ma w tym filmie ładnej buzi, więc zamieszczam brzydką. Obejrzało się w życiu parę filmów i wiadomo, czego można się spodziewać oglądając filmy różnych gatunków. W filmach dla dzieci spodziewamy się scen infantylnych, w filmach sensacyjnych spodziewamy się scen sensacyhnych, a filmach pornograficznych spodziewamy się scen gorszących (choć i pornograficzny musical się trafił). I mniej więcej wiemy, czego się spodziewać na koniec, zwłaszcza w filmach pornograficznych. Wprawne oko znawcy potrafi również zaklasyfikować film do gatunku jego po mniej więcej dziesięciu minutach, a często nawet szybciej. Chłopak do towarzystwa jest filmem, którego twórcy mieli najwyraźniej na celu to, aby zdezorientować widza całkowicie, bo oglądając ten film naprawdę nie wiemy, do czego to zmierza i jaki obrót przyjmie akcja. Przez chwilę myślimy, że będzie o miłości Louisa, życiowo zagubionego młodzieńca, do Anny, koleżanki z redakcji, potem być może do Henry'ego, ekscentrycznego i podstarzałego chłopca do towarzystwa, ale za chwilę widzimy jakieś seksualne eksperymenty Louisa z przekraczaniem granic płci. Według Kwiatka to film o pieczeniarzach, ludziach, których sposobem na życie jest pozostawanie na łasce bogatych znajomych, którym dotrzymują towarzystwa. Nie jest to pogląd szalony, ale ja mam problem ze stwierdzeniem, że ten film jest o czymkolwiek. To dlatego, że choć dowolny pięciominutowy fragment tego filmu nie robi dziwnego wrażenia, to całość wyraźnie odkleja się od rzeczywistości takiej, jaką ja ją postrzegam.
The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger