Yet another childish movie, czyli film dla dużych dzieci, które w przeciwieństwie do mnie potrafią całkiem wyłączyć mózg i cieszyć się z tego. Żeby nie było - ja to też umiem, ale chyba nie zawsze, bo już po czołówce zobaczyłem jakiś gwałt na moim prywatnym poczuciu tego, co jest, a co nie jest realne. A to miało być akurat bardzo realne, bo nasz bohater wciąż był zwykłym człowiekiem latającym efami 35 (a u nas efy 16 to wciąż krzyk płynnej ponowoczesności). Sceneria filmu jest uboga, bo obejmuje cały wszechświat podzielony na 3600 sektorów, każdy pod opieką innej Zielonej Latarni obdarzonej niezwykłą mocą czerpaną z głębin esencji sił życiowych; trochę zmyślam, aż się prosi, żeby niuejdżowcy sprawili mi łomot. A w jednym sektorze, takim ukrytym (?), drzemie sobie zła Paralaksa, która żywi się strachem. Została pokonana dawno temu, ale się uwolniła i pragnie władzy nad wszechświatem. Naszemu Halowi Jordanowi, który został Zieloną Latarnią, przyjdzie się z nią zmierzyć, a wcześniej z własnymi słabościami, wśród których jest lęk przed zaangażowaniem w związek heteroseksualny. Jaki los czeka Hala i Paralaksę? Czy staną na ślubnym kobiercu? A może na rozwodowym? Wszystko się zdarzyć może... Film oceniam jako doskonały w tym sensie, że doskonale spełnił moje oczekiwania, które były skromne. Paralakso, czemu patrzysz na mnie z wyrzutem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz