sobota, 17 marca 2012
Przygody Tintina czyli The Adventures of Tintin
Premiera filmu w Belgii była podobno uroczystością niemalże państwową z udziałem króla czy królowej, lub obojga. Jestem całkowicie obojętny na ten film, wyznał mi Kwiatek. Ja nie mogę tego powiedzieć, bo rzadko się mi to zdarza - okropnie przeszkadzała mi muzyka. Taka straszna, łopatologiczna, symfoniczna sieczka bez ustanku. Coś podobnego, choć nie w wydaniu symfonicznym, jest w serialu Pamiętniki wampirów. Przed tym filmem warto by strzelić sobie kielicha, może wtedy łatwiej byłoby znieść jego infantylizm i uproszczone komiksowe postaci. W innych ekranizacjach komiksów zdarzały się na ogół momenty, kiedy bohaterowie mieli jakieś rozterki czy problemy, nic to, że sztuczne. Indiana Jones to chociaż miał ofidiofobię. A tu jest Tintin, który cały czas zachowuje pogodę ducha i nie traci rezonu, tak jak reszta bohaterów. Przy tym mam wrażenie, że to jednak nie jest film dla całkiem małych dzieci, bo pewna dawka okrucieństwa się tu pojawia. A już całkiem zagadkowe są dla mnie postaci Thompsona i Thomsona, debilowatych interpolicjantów, którzy nie orientują się, że właśnie mają w garści kieszonkowca. Czy są dzieci, które to kupią? I chociaż nie można mieć zastrzeżeń do strony realizacyjnej, jest widowiskowo i nawet wodę udało się komputerowo ładnie zasymulować, gdybym był królową belgijską, to po seansie rzekłbym sobie w duchu: we are not amused.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz