Potęga i chwała w mrocznym sercu
Skończyłem czytać cegłę Potęga i chwała. W mrocznym sercu Watykanu Jana Pawła II Davida Yallopa. Tytuł napuszony, prawda? I jaka ta prawda? W swojej wcześniejszej książce Yallop przedstawił rezultaty prywatnego śledztwa w sprawie śmierci Jana Pawła I. Jak można się domyślać, według Yallopa został zamordowany w dniu, kiedy podjął stanowcze decyzje mające na celu rozbicie watykańskiej sitwy finansowej. Nie będę udawał, że pojmuję doskonale na czym polegały przekręty Marcinkusa, szefa IOR-u, Instytutu Dzieł Religijnych, bo taka jest nadęta nazwa Banku Watykańskiego. W każdym razie jest to instytucja, która nie miała skrupułów przed praniem bardzo brudnych pieniędzy, a przy tym miała możliwości, bo nie ma w Watykanie takiego finansowego nadzoru jak w zwykłych państwach. Swoją drogą, Mamusia Teresa też brała pieniądze od szubrawców, ale na "szczytny" cel; cudzysłów tu jest naprawdę niezbędny, o czym przekonał mnie śp. Hitchens. Jan Paweł II nie podjął tego ryzyka co poprzednik, więc zagrzał miejsce dłużej na tronie papieskim. Owszem, powołał jakieś komisje, ale ostateczne decyzje pozostawiał sobie, a umiał je odwlekać w nieskończoność. To jedynowładztwo stało się symptomatyczne i zdusiło w zarodku rodzącą się nieśmiało kolegialność po Vaticanum II. Na samym początku pontyfikatu musiał się papież zmierzyć z trudną sytuacją w Ameryce Łacińskiej, gdzie u władzy byli prawicowi dyktatorzy wspierani przez SZA. Teologia wyzwolenia, która tam się narodziła, była głównie przejawem buntu przeciw opresji, a nie próbą powiązania religii z marksizmem. Ale tak to widział Reagan wspierany przez JP II, który zawsze popierał najbardziej prawicową opcję. Przy takim podejściu oczywiście nie można zarzucić JP II niekonsekwencji, jeśli popierał Solidarność. Ale to poparcie z początku było nikłe, dopiero jak już sytuacja się rozwinęła, stało się widoczne. To jeden z mitów, które otaczają papieża. Inne dotyczą czasów wojny. Nie jest prawdą, że pomagał Żydom. Nie jest prawdą, że praca w Solvayu była jakąś udręką. Przeciwnie, zatrudnieni tam mieli przyzwoite życie w porównaniu z resztą. Tu autor chyba konfabuluje, kiedy pisze o swądzie palonych ciał, który ponoć docierał z Auschwitz do obojętnego Krakowa. Ale to pominąwszy mamy w książce prawdziwe morze szczegółów, które potwierdzają tezę autora, że rządy JP II nie są godne podziwu. Niestety wielu z nich nie da się potwierdzić, bo autor się asekuruje anonimowością źródeł watykańskich. Było to bardzo uzasadnione, bo podaje przykłady jawnych, choć delikatnych słów krytyki, po których następowała tak czy inaczej okazywana niełaska. Największy bodaj rozdział poświęcony jest molestowaniu seksualnemu. Dla mnie niepojęte jest, że Kościół przypisywał sobie prawo do zamiatania tych obrzydliwości pod swój dywan. Cóż milszego dla pedofila w sutannie niż przeniesienie do innej parafii, gdzie może rozpocząć łowy na nowo? A to była przez lata najczęstsza praktyka władz diecezji. Inną sprawą jest Opus Dei, dziwna quasi-mafijna organizacja, której statut nawet nie jest jawny, choć w końcu wypłynął. Miała ona duże wsparcie JP II. Na koniec parę cytatów. Słowa Faye Gastal, matki molestowanego seksualnie chłopca, w odpowiedzi na pytanie, co czuje patrząc na ławę oskarżonych (s. 327).
Kiedy patrzę na monsignora Moutona i biskupa Freya, myślę o tym, jak [ksiądz] Gauthe wsadza penis w usta mojego dziecka, ma wytrysk, a potem wsadza mu penis w odbytnicę.
Co sądził św. Augustyn o kulcie maryjnym, który miał tak szczególne znaczenie dla JP II?
...ekstrawaganckie i bezpodstawne chwalenie Marii. Ten rodzaj bałwochwalstwa (...) jest bardzo odległy od poważnego charakteru teologii - to jest od niebiańskiej mądrości (s. 254).
A teraz podziwiany przez JP II teolog Avery Dulles (s. 557).
Z laikatem nie należy się konsultować w sprawach doktryny, ponieważ we współczesnym świecie trudno ustalić, kto jest prawdziwie wierzącym i dojrzałym katolikiem, zasługującym na uwagę (...) wiara to akceptacja oparta na autorytecie nie zaś rozumie, a ponadto wysuwanie argumentów może pobudzić pojawienie się kontrargumentów, co prowadzi do bezowocnej debaty.
To mi przypomina postać z Cyberiady Lema, która zagrzewała się do działania słowami: Byle nie myśleć! Byle nie myśleć!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz