czwartek, 6 kwietnia 2023
Berlin Alexanderplatz
Tak, wybrałem się na noworoczny bal w Operze Krakowskiej. Tak, jestem tym operowym bufonem, który patrzy z góry na tych duchowym niedorostków, którzy najbardziej cenią operetki. Kiedy pod koniec zmusili operowe diwy i diwiarzy (?) do pląsania w rytm Macareny, zacząłem podejrzewać, że zaraz wykonają Oczy zielone Martyniuka. Nie musieli, bo najzupełniej wystarczył mi smutek bijący z oczu tenora Kuka w trakcie Macareny w połączeniu z mową ciała, co tam mową!, dramatycznym śpiewem ciała: „co ja robię tu, co ja tutaj robię”. Ten kunsztownie rozbudowany wstęp prowadzi nas do cudnej paraleli: film Berlin Alexanderplatz jest właśnie takim Kukiem na outfilmie. Nie wiemy, co on tutaj robi. Nie zauważyliśmy w filmie strzępka uczuciowego zaangażowania pomiędzy jakimikolwiek osobami płci nieprzeciwnej. A co za to zobaczyliśmy? Dość ponurą opowieść o Francisie, hebanowoskórym imigrancie, który opuszcza ośrodek dla uchodźców i wplątuje się w kryminalny półświatek Berlina. Przewodnikiem Francisa zostaje Reinhold, postać dość podejrzana, niby to opiekun, ale za grosz nie budzący zaufania. Powieść Döblina, której ekranizacją ma być film, pochodzi z roku 1929 i sądząc z opisu, tylko z grubsza przypomina film (staraj się bardziej...). Ja się nie znam i w ogóle, ale usłyszawszy co nieco o dziwnej służalczości mediów niemieckich wobec władzy, zaczynam podejrzewać, że film powstał na zamówienie. Minister dał grant na film, który ma nieco odstraszyć emigrantów od pomysłu wybrania Niemiec jako kraju docelowego. Qurbani się podjął i dobrze wykonał dżob. Ale należy uczciwie przyznać, że - abstrahując od wspomnianego kontekstu - wyszło mu niesamowicie, choć nieco uwierała mnie ta powaga moralitetu, którym chce by ten film.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz