sobota, 8 kwietnia 2023
Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję (Łaźnia Nowa)
Okoliczności, w których powstał spektakl, są dość szczególne, bo reżyser Mateusz Pakuła najpierw napisał książkę, a potem przeniósł ją na scenę. Książka jest brutalną opowieścią o umieraniu jego ojca, u którego rozwinął się nowotwór niemożliwy do wyleczenia. Umieranie jest piękne w filmach holiłódzkich, ale nie w prawdziwym życiu, z jego wszystkimi wydzielinami w postaci krwi i kału. W spektaklu dominuje słowo, więc nie doświadczymy nawet ułamka tego, co było udziałem Pakuły. Ojciec umierał długo dłużej, niż to przewidywali lekarze, w mękach tak okropnych, że pomimo swego religijnego przywiązania do „wartości”, zaczął domagać się eutanazji, przywileju, którym w Polsce cieszą się koty i psy, ale nie ludzie. Pakuła stawia sprawę otwarcie mówiąc, że byłby gotowy to zrobić dla ojca, ale jedyną dostępną opcją było uduszenie poduszką - a tego nie był w stanie uczynić. Nie bardzo mnie interesuje dyskusja o moralnych aspektach eutanazji, ale gdybym mógł dokonać wyboru - podpisałbym zgodę na własną eutanazję, obwarowaną pewnymi dość łatwymi do sformułowania zastrzeżeniami. Nie rozumiem, czemu nie dana jest mi taka możliwość. Autor też tego nie rozumie, a w niedawnym wywiadzie wręcz stwierdził, że ta sprawa ostatecznie zachęciła go do pożegnania się z Kościołem katolickim i religią w ogóle. Nic więc dziwnego, że w spektaklu usłyszymy parę zjadliwych uwag przeciw katolicyzmowi alla polacca. Wracając do filmów, przypomina mi się świetna Inwazja barbarzyńców, w której przyjaciele chorego organizują mu eutanazję. Nawet jednak w tym filmie śmierć jest nieco ugłaskana - ale nie tak jak w obłudnym Joe Black, w którym pomysł na śmierć jest jakby wzięty z wiersza, który zamieszczam poniżej (z tomu „Późne słońce“ Marcina Orlińskiego).
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz