środa, 22 lipca 2020
Let my people go!
Francuska spécialité de la maison w zakresie komedii to głupkowatość i choć zapewne nie obejmuje stuprocentowo wszystkich filmów tego gatunku - ten akurat podpada. A na czym ta głupkowatość polega? Na tym, że najczęstszym zabiegiem francuskim jest zaludnienie fabuły karykaturalnymi postaciami, które mają jedną lub dwie określające ich cechy. Matka Rubena jest Żydówką, więc ilekroć otwiera usta, tylko do żydowskości nawiązuje. Ruben jest Żydem i gejem, więc postacią nieco bardziej złożoną, ale jest tym gejem trochę za bardzo, przynajmniej na mój gust. Głupkowate są też rozwiązania fabularne, bo Ruben został wyrzucony z domu przez Teemu, z którym mieszkał w bajkowej Finlandii, a przyczyną było to, że pewien starszy gość nie chciał przyjąć gotówki idącej w setki tysięcy euro. Nawet w komediach, mili Francuzi, nie powinno się wciskać kitów, że nadmiar pieniędzy to problem, zwłaszcza że kasa była z uczciwego źródła. Poza tym Ruben jest niczym gówniany Midas, czego się tknie, to zamienia się w katastrofę, co po czasie lekko nuży. Zasadniczy zrąb fabuły to jego perypetie po powrocie do Francji związane z nader skomplikowanymi relacjami rodzinnymi. Z Teemu z Finlandii się jednak nie rozstajemy, co sugeruje, że dojdzie jeszcze do jakiejś interakcji między rozdzielonymi kochankami. Całe szczęście, że jest ten Teemu, bo sceny z jego udziałem są w filmie najlepsze. Cóż, proszę państwa, na jego przykładzie widzimy, że nadchodzą czasy, kiedy przyzwoici geje będą słusznie zgorszeni frywolnymi pomysłami rozwiązłych heteroseksualistów. Takimi choćby jak drugi ślub kościelny.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz