piątek, 24 lipca 2020
Gorzkie wino czyli Wine Country
Wyobrażam sobie film o dziecku umierającym na białaczkę, który został zaklasyfikowany jako komedia, bo matkę gra Amy Poehler. Po Gorzkim winie naprawdę widzę ją w takiej roli, bo ten film jest prędzej horrorem obyczajowym niż komedią. Wyobrażam też sobie seksistowsko, że to nie jest pozycja stargetowana na niemetroseksualnych gejów, do których się zaliczam, za to dojrzałe kobiety będą miały ubaw po pachy śledząc przygody sześciu przyjaciółek, które po latach świętują pięćdziesiąte urodziny jednej z nich, a na tę okazję wynajęły domek pośród słynnych kalifornijskich winnic. Uprzedzam, że tu nie chodzi o klimat z filmu Bezdroża, nasze facetki do wina podchodzą obcesowo, żadne bukiety i posmaki, ma zryć czerep i już. Kiedy w domu pojawił się wliczony w cenę hipster Devon, pomyślałem, że może teraz zacznie się komedia, bo teges szmeges fą fą fą. Teges sreges. Nic, no po prostu nic. Tytuł polski dobrze oddaje wątpliwość, czy film to komedia (nawiasem mówiąc, tytuł angielski też, bo „wine” i „whine” to homofony). Jeśli spojrzeć na ten produkt bez próby jego zaszufladkowania, to mamy historyjkę o przyjaciółkach, które się lekko poprztykały, a potem pogodziły. Dramat jednej z nich polega na tym, że zrobiła sobie test na raka piersi i boi się odebrać wyniki. Dramat, jednym słowem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz