piątek, 20 listopada 2020
Zabłąkani czyli Perdiendo el norte
New jobs found in Ustrzyki Górne! To nasz rodzinny dowcip, który wziął się stąd, że Kwiatek zapisał się na listę mailingową w poszukiwaniu pracy i dostawał potem maile z Ameryki o ofertach pracy w jego okolicy. (Nie chodziło o Ustrzyki, ale o inną metropolię podobnego rozmiaru.) Hasło „new jobs found in Berlin” nie brzmi już tak ekscentrycznie, więc Hugo i Braulio pakują manatki i lądują w stolicy Niemiec. Mają świetne dyplomy i wielkie nadzieje, choć nie znają języka. Kwalifikacje w sam raz do wymarzonej pracy w tureckiej knajpce, gdzie wkrótce będą harować dziesięć godzin dziennie za płacę minimalną, co nie przeszkodzi im być w serdecznej zażyłości z szefem Hakanem, a także z rodzeństwem, Carlą i Rafą, u których wynajmują pokój. Nie tak od razu, bowiem Hugo z początku bardzo się ścinał z Carlą, gdyż widzowie lubią te ograne jak opowieści teścia schematy, że najpierw się czubią, a potem przeciągają ślinę. Mały drobiazg to Nadia pozostawiona w Hiszpanii, o której Hugo zapomniał powiedzieć Carli. Cóż za dramat! Wszystkie próby rozbawienia widza wywołują u mnie smutek pomieszany z zażenowaniem, co jest tym bardziej dołujące, że postaci są sympatyczne, jak ten kretyn Rafa, który cały czas się śmieje, choć cholera wie czemu. Ubogacenie duchowe, którego można doświadczyć oglądając ten film, polega głównie na wzbudzeniu nadziei na to, że kolejny oglądany film będzie z dużym prawdopodobieństwem lepszy. Ale ciągle jest szansa, że będzie gorszy, bo Zabłąkani nie jest tym ideałem, który sięgnął ostatecznego bruku.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz