Czy Parsons będzie grał Sheldona? Takie sobie zadałem pytanie, kiedy zobaczyłem go w obsadzie. Wyczytałem, że scenariusz to tekst sztuki teatralnej z 1968 roku. Dobrze zgadujecie, dużo gadania, mało akcji. Grupa gejów spotyka się na urodzinach jednego z nich, przyplątuje się znajomy heteryk, którego homofobiczne uwagi prowadzą do napięć i naprędce wymyślonej atrakcji towarzyskiej, polegającej na telefonowaniu do swoich dawnych miłości. Znałem kiedyś dziewczynkę, która uważała, że pięknie jest walić ludziom prawdę w oczy. Ubierasz się jak wsiok, masz tłuste kłaki itp. Ponad połowa bohaterów to takie właśnie dziewczynki, które z ulgą wyeliminowalibyśmy z grona naszych znajomych. I to jest pierwszy gwóźdź programu. Kolejny to homo-martyrologia w moim „ulubionym” wydaniu: bądź skrytym gejem i miej pretensje o homofobiczne uwagi znajomych heretyków. Co następne w kolejce? Wyobrażaj sobie, że ten twój znajomy heretyk jest tak naprawdę gejem i wygarnij mu tę prawdę w twarz. Jako ostatnią wymienię atrakcję szeleszczącego papieru, z którego wycięto te postaci. Podsumowując, mamy cztery gwoździe do trumny, ale sprawiedliwie byłoby dodać, że jeśli nie marudzą, to nasi geje bywają dowcipni, zwłaszcza Emory. W tym kontekście stwierdzenie, że Parsons nie grał Sheldona to słaba pociecha. [X]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz