„Traviata” w Operze Krakowskiej
Jako profan nie ośmielę się oceniać tego, co w operze najważniejsze, czyli głosów. Mogę tylko zauważyć, że zrobiły odpowiednie wrażenie, lepsze niż z płyt, wobec czego czuję się zachęcony do opery na żywo. Operowa gra aktorska jest czymś zabawnie niemożliwym, bo po prostu nie można być naturalnym śpiewając. Konająca Violetta, która pełnym głosem wyciąga najwyższe C... Scenografia jest dość umowna, nie widziałem wielkiego sensu w tych obrotowych płytach ściennych, kiedy od czasu do czasu obsada się za nimi chowała, ale w jednym momencie zadziałała świetnie - kiedy Violetta wspominała przeszłe bale, a zamglone postaci pojawiły się w tle. O fabule nie ma co wspominać, kto chce, znajdzie sobie omówienie, więc tylko zwrócę uwagę na szczegół, kiedy ojciec Alfreda, kochanka Violetty, błaga ją, aby odeszła od syna, co pozwoli temu ostatniemu odzyskać reputację, a jego siostra będzie mogła wyjść korzystnie za mąż. Bo kto by chciał poślubić siostrę mężczyzny żyjącego bez ślubu z byłą kurtyzaną? W roli Violetty obejrzeliśmy doktor habilitowaną Oleś-Blachę, która na scenie musiała pospolitować się ze zwykłym magistrem w roli jej kochanka. Cóż za mezalians!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz