Inżynier Mamoń mówił, że lubimy to, co znamy, więc czemu nie obejrzeć tego jeszcze raz. W zasadzie nie wiem, po co Bóg obdarzył Bruce'a wszechmocą. Chciał odpocząć? Lekko dziwne. Motyw wszechmocy jest dość popularny, ostatnio udanym osiągnięciem w tym zakresie było Czego dusza zapragnie. Na początku Bruce załatwia porachunki z opryszkami (ostrożnie z żartami o małpie wychodzącej z tyłka), potem załatwia sobie awans w pracy pogrążając biednego kolegę, dziennikarza wiadomości - jedna z zabawniejszych scen, choć ja bym uciął ostatnie dwadzieścia sekund. Bruce chce dobrze, na potrzeby romantycznego wieczoru przyciąga Księżyc bliżej do Ziemi. Ukochana jest zachwycona, za to w Japonii doszło do katastrofalnie ogromnych przypływów. Nie jest prosto odpowiadać na modlitwy, bo kiedy znudzony Bruce postanawia się nie rozmieniać na drobne i spełnić je wszystkie, zdesperowane tłumy wszczęły rozróby po tym, jak tysiące ludzi trafiło szóstkę w lotka, a każdy z nich wygrał siedemnaście dolarów. Oj, nie tak prosto jest być wszechmogącym, zwłaszcza jeśli chce się czynić dobro raczej niż zło. A poza tym jest całkiem zwyczajnie, bo znów zwyciężyła miłość. Czy od czasu do czasu nie mogłoby zwyciężyć jakieś inne uczucie? Na przykład podziw dla skąposzczetów?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz