Nie jestem ci ja gejem od musicali, Alicji Majewskiej czy innej Maryli Rodowicz. Jak bym miał wybór, to zawsze wolałbym Black Sabbath lub Tomahawk. Obejrzałem i nie żałuję, bo ten film jest dużo lepszy niż to sugeruje tytuł. Klimat jest homo i nieco camp, ale chłopcy są zgrabni i chętnie pokazują się goło, poza wrażliwymi okolicami bikini rzecz jasna. Główny pomysł pożyczony jest z Kabaretu, gdzie utwory sceniczne przeplatają się z niescenicznymi perypetiami bohaterów. Na off-Broadwayowych deskach oglądamy alternatywną wersję wydarzeń znanych z Biblii, Bóg wcale nie miał nic przeciwko gejom, którzy zostali stworzeni na wzór ładnie wyrzeźbionych aniołów. Oczywiście była też ta nudna heteroseksualna para Adam i Ewa, po których rajski ogród odziedziczyli Adam i Steve. Po niezbyt jasnych przekrętach fabuły trafiają oni do obozu naprawczego, gdzie mają pokochać Jezusa śpiewając pieśń o tym, że wcale nie chcą lizać fiutków. Poza sceną dramat polega na tym, że niektórzy chłopcy szukają miłości, a inni sypiają często i regularnie, a potem kładą się spać w pustym łóżku, co im bardzo odpowiada. Jest też inny problem, bo rodzice jednego z dwóch głównych bohaterów bardzo chcą zobaczyć premierowy występ syna, ale ten jakby trochę zapomniał im powiedzieć, co to za sztuka i dlaczego on w niej występuje. A rodzice nie są ludźmi, którzy lekko traktują religię. To dziwne, bo nie wyglądają na ludzi dużo starszych od syna, a w tym wieku na ogół się jeszcze nie myśli poważnie o sprawach ostatecznych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz