Nie wiem po co ten tytuł

              

piątek, 31 sierpnia 2012

Szczęśliwy mąż ów, Kwiatkowy

Jak gramy w scrabble, to zawsze fajne literki losujesz. Masz szczęście. To widać w naszym związku: ty masz mnie, a ja...

Balladyny i romanse (Karpowicz)

Kupiłem tę książkę po przeczytaniu otwierającego ją tekstu o chińskim ciasteczku. I jak to zwykle robię z książkami - odłożyłem. Potem się lekko zraziłem - jak to, po takim bombowym wstępie mam czytać o jakiejś przedemerytalnej dziewicy? Znowu odłożyłem, ale wróciłem do lektury na plaży. I przeczytałem migiem, bo to jest świetnie napisane! Tuż przedtem skończyłem ksiażkę Kureishiego i mam coś prawie jak pewność, że żaden przekład nie będzie miał takiej językowej energii jak Balladyny i romanse. Mniejsza w sumie o fabułę, wiadomo, że opowieść o przypalonym naleśniku może wciągnąć bardziej od historii o zgwałconym leśniku. Tu fabuła nawet taka prosta nie jest, mamy trzy rozdziały zatytułowane Balladyny, I oraz Romanse. W pierwszym poznajemy bohaterów naziemnych, zameldowanych w Polsce. W drugim rozdziale otrzymujemy wizję świata zamieszkałego przez bogów, ale tak naprawdę chodzi o niemal wszystkie postaci mieszkające w zbiorowej świadomości, choćby ta zbiorowość była tak mała, jak osoby, które wiedzą cokolwiek o Balladynie. W rozdziale ostatnim bogowie schodzą na Ziemię. Eros ze swoimi tatusiami, Hermesem i Aresem zamieszkali w M1 w Warszawie. W akcie swoistej zemsty Eros wymusza na tatusiach odgrywanie kochającej się rodziny, w ramach której spożywa się regularne wspólne posiłki przygotowane wcześniej przez Aresa przyodzianego w fartuszek, a potem wychodzi się na rodzinny spacer. Trzymając się za ręce, bo tak się robi w rodzinie. Dwóch postawnych facetów przechadza się prowadząc za rękę dorodnego młodzieńca - łysi w dresach próbują coś z tym zrobić, ale dostają od bogów łomot i kończą z kończynami w gipsie. Nadwrażliwe katolickie dusze - nie cieszcie się, wasi bogowie (sik!) też biorą udział w tym cyrku. Gdybym miał jakoś opisać, co mi się w tej książce podobało, to postawiłbym na erupcje skojarzeń, co chwilę wybuchające na jej stronach. Cytacik.
Człowiek jest istotą cierpiącą, do cierpienia powołaną, patrz nauka Kościołów, historia, wiwisekcja, Koran i Cioran. Człowiek bez cierpienia, czynnego lub biernego, to nie jest człowiek wcale. To oczywiście głupie, pomyślała Anka, że człowiek musi cierpieć, lecz przecież to nie ja człowieka wymyśliłam. Ja wymyśliłabym coś lepszego. Coś niewielkiego i miłego w dotyku, na przykład wiewiórkę.
Zaraz, zaraz, a wiewiórki nie cierpią?

czwartek, 30 sierpnia 2012

Wypisy z Eco

Z tekstu Poszukiwanie skarbów: Jak głosi legenda, w XII wieku w pewnej niemieckiej katedrze przechowywano czaszkę dwunastoletniego świętego Jana Chrzciciela. W dalszej części tekstu dowiadujemy się, że czaszka przechowywana jest w kościele San Silvestro in Capite w Rzymie, choć na samym początku spoczywała w katedrze w Amiens. Z tego wniosek, że udała się nieboga w tułaczkę, a po drodze zahaczyła o Niemcy. W tym samym tekście Eco znajdujemy prawdziwy skarbiec przykładów zachowanych relikwii, z których wspomnę jeszcze o jednej, czyli o łajnie osiołka, na którym Jezus wjechał do Jerozolimy. Ta relikwia czczona była w Konstantynopolu przed czwartą krucjatą, zdaje się, że obecnie jest zaginiona. Szkoda. Poza tym: książę de Berry, obok pucharów i wartościowych naczyń, posiadał wypchanego słonia. Ja to mam tylko mysz, nie wypchaną, a komputerową. Przy okazji przytaczam mój ulubiony cytat z Wahadła Foucaulta.
   - W niektórych tekstach mówi się o nich jako o borborytach, od borboros, błoto, a to z powodu tego, co wyprawiali i o czym trudno nawet powiedzieć.
   - Cóż takiego robili?
   - Nic nadzwyczajnego. Mężczyźni i kobiety wznosili do nieba na dłoniach własne wydzieliny, spermę i krew miesiączkową, a potem zjadali je, mówiąc, że to jest ciało Chrystusa. Jeśli przypadkiem kobieta zaszła w ciążę, w odpowiednim czasie wpychali jej dłoń do brzucha, wyrywali płód, miażdżyli go w moździerzu, mieszali z miodem i pieprzem i zjadali to, co ciebie zjada.
   - Co za ohyda! - wtrącił się Diotallevi. - Miód z pieprzem!
Max Ernst - Matka Boska karcąca Dzieciątko Jezus

niedziela, 26 sierpnia 2012

Za co nie podziwiamy Czesława Miłosza

Herbert odradzał lekturę Ziemi Ulro Miłosza. Mam więc przykład, że można Miłosza nie cenić. Jeanne Hersch, na swój sposób znieważona w wierszu Miłosza napisanym po jej śmierci, uważała ponoć, że przez Miłosza przemawia medium. A medium, wiadomo, czasem miewa słabsze dni. I każe się zachwycać encyklikami Jana Pawła II, które, sądząc z przytoczonych cytatów, są komunałami pisanymi uroczystym językiem, choć szczęśliwie w tym przypadku bez odwołań do religii. Gdzie indziej w O podróżach w czasie znajdujemy myśl Kołakowskiego: Albo Bóg - albo nihilizm poznawczy, nie ma nic pośredniego, którą autor przywołuje bezkrytycznie. A to, że na świecie mamy z milion różnych koncepcji Boga lub bogów i sprzecznych wyobrażeń na temat jego oczekiwań - to drobiazg. Mam wrażenie, że upadek filozofii, o którym mówił Bocheński, a który zaczął się bodaj w Odrodzeniu, wciąż jeszcze trwa. Dla sprawiedliwości napiszę, za co podziwiam Miłosza. Pomijam wiele jego dokonań, a wspomnę o rozmowie w radiowej Trojce z redaktor Marcinik, która określiła siebie jako "szczęśliwą radiową kobietę", która ma okazję na żywo rozmawiać z Miłoszem. Jaką życiową wskazówkę ma pan dla naszych słuchaczy? - zapytała. Uważność - odpowiedział Miłosz.

Kwiatek mówi

Nie pożądaj męża bliźniego swego nadaremno.

Powiem ci jak kochać (Kureishi)

Tytuł oryginalny brzmi Something to Tell You, więc ta miłość w polskim tytule to najpewniej pomysł wydawcy polskiego. Jeśliby potraktować serio tytuł polski, to z tym kochaniem jest raczej niedobrze. Główny bohater to Jamal, w młodości zakochany z wzajemnością w Ajicie, ale ich drogi się rozeszły, więc Ajita już do końca pozostała tą pierwszą niespełnioną miłością. Druga miłość Jamala to jego żona Josephine, z którą się rozwiódł, ale uczucie przetrwało, choć stanowczo mniej intensywne niż w przypadku Ajity. Jest również Bogini, której za miłość trzeba płacić, ale za to można sobie zażyczyć, aby przebrała się za stewardessę. British Airlines czy inne linie? - dopytuje Bogini. A kim jest Jamal? Facetem, który dobiega pięćdziesiątki, z pochodzenia Pakistańczyk urodzony i mieszkający w Londynie, czyli typowa postać z twórczości Kureishiego, zawieszona w etnicznej próżni. Jak piszą w wikipedii, Kureishi, podobnie jak Jamal, pisywał za młodu opowiadania pornograficzne. Seks to ma być kolejny wabik dla czytelnika polskiego, jeśli zechce przeczytać tekst z okładki. Ostrzegam: nie napalajcie się, albo napalajcie, jeśli wzmianka o pecie w zadku wywołuje dreszcze - u mnie nie. Ciekawostka: jedna z postaci dzięki bielszemu odcieniowi skóry skutecznie ukrywa swoje "niekaukaskie" pochodzenie, całkiem w stylu Farrokha Bulsary. Wspomnijmy też o tle politycznym, najpierw cytat. Kogóż nie rozbawiłoby to, że kapitalizm spuszczony ze smyczy pod jej [Thatcher] przywództwem niszczył te same wartości społeczne, za którymi opowiadała się jej partia (s. 246). Blaire'owi też się dostało, że medialna wydmuszka i przydupas prezydenta SZA. Obecnie przerabiamy to u nas. Czytać? Można, ale nie trzeba.

piątek, 24 sierpnia 2012

Beethoven na plaży

Zgrałem sobie na odtwarzacz mp3 utwory z katalogu o nazwie "różne", wśród nich był Kwartet smyczkowy nr 15 a-moll Beethovena. Ma ponad czterdzieści minut, więc miałem trochę czasu, żeby się zastanowić nad powodem umieszczenia tego kwartetu w katalogu "różne". Kwartet jak kwartet, przepiękny jest, ale pozostawię innym zachwyty nad nim. Na przykład Aldousowi Huxleyowi, który w usta jednej z postaci swojej powieści Point Counter Point, wkłada twierdzenie, że piękno owego Kwartetu dowodzi istnienia Boga. Jak słyszę coś w tym stylu, pytam którego? Allaha? Mzimu? A Dawkins w Bogu urojonym mówi, że Kwartet jest dowodem istnienia Beethovena. A gdyby już coś z Beethovena miałoby świadczyć o istnieniu Boga, to wybrałbym Allegretto z siódmej symfonii.

środa, 22 sierpnia 2012

Świetliki i Linda - Las putas

My jesteśmy kurwy dwie
Ja męska a ty żeńska
My krążymy wciąż po placu
Wolności i Zwycięstwa

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Kwiatek mówi

Z dziesięć lat temu byłem z Kwiatkiem w Primoštenie, uroczym nadmorskim miasteczku w Dalmacji. Do tej pory uważamy, że nadmorskie miasteczka w Chorwacji są urocze, ale w tej swojej urodzie jakby nieco monotonne. Z Primoštenu zapamiętaliśmy dalmatyńczyki na wzgórzu wpatrzone w bajeczny zachód słońca. Kwiatek twierdzi, że wrażliwość piesków na piękno zachodzącego słońca była poprzedzona ich ciężką tresurą, jakimś uwarunkowaniem w stylu Pawłowa. Fe, nieładnie, niszczyć to przyjemne przekonanie, że zwierzątka też zachwycają się zjawiskami naturalnymi. Może Kwiatek się myli? Całkiem niedawno wmawiał mi, że Rovinj (włoskie Rovigno) na Istrii jest miastem Rovigo z wiersza Herberta. Pisze poeta: nic co by bawiło smuciło zastanawiało oko. O, to na pewno nie chodzi o Rovinj, w którym właśnie spędzamy urlop.

sobota, 18 sierpnia 2012

Niedoceniony w pełni geniusz Czesława Miłosza

Wingman z wydawnictwa Znak, czyli redaktor piszący teksty na okładkach książek, na Podróżach w czasie Miłosza napisał, że jest to zbiór esejów , który "pozwala w pełni docenić geniusz ich autora". W tekście o Jeanne Hersch pomieścił Miłosz swój wiersz jej poświęcony pod tytułem Czego nauczyłem się od niej? Wiersz składa się z dwunastu numerowanych zdań, każde z nich wyrażać ma jedną z mądrości zawdzięczanych pani Hersch i zaczyna się od partykuły "że" z wielkiej litery. Zdanie dziewiąte niepokoi.
9. Że istnieje prawda obiektywna, czyli z dwóch sprzecznych twierdzeń jedno jest prawdziwe, drugie fałszywe, z wyjątkiem określonych przypadków, kiedy utrzymanie sprzeczności jest uprawnione.
Myli się Miłosz uważając to za mądrość, biedna Hersch nie mogła już tego z trumny (lub urny) sprostować. Podam przykład dwóch stwierdzeń sprzecznych, z których żadne nie jest prawdziwe. Pierwsze: mój członek we wzwodzie mierzy mniej niż 13 cm. Drugie: mój członek we wzwodzie mierzy więcej niż 17 cm. Osoby pragnące się osobiście przekonać o fałszywości tych stwierdzeń nie mają łatwo, bo na to jest potrzebna pisemna zgoda Kwiatka.

wtorek, 14 sierpnia 2012

Boyfriends

Film o grupie znajomych gejów, która urządza sobie wypad do chatki na wsi. Tak naprawdę znajomych jest trzech, każdy z nich przywiózł swojego chłopaka, przy czym te trzy związki są na różnym etapie zaawansowania - od paroletniego do bardzo świeżego, trwającego dobę, z której część przypadła w łóżku. To w zasadzie nawet trudno związkiem nazwać, bo za chwilę może być już po nim. Następują cielesne i duchowe komplikacje, bo jedni postanowili się rozejść, inny rzuca co chwilę zachęty do niezobowiązującego seksu, z kolei jeden z nich okazuje się dość fałszywy w swoim uczuciu. Jest dość dramatycznie (ale nie melo) i psychologicznie, ale w dobrym znaczeniu tych słów. Zawsze przy takich okazjach myślę, czy dałoby się nakręcić wersję hetero tego filmu. Pewno by się dało, ale zauważmy, że w grupie gejów jest dużo więcej możliwych relacji seksualnych niż w grupie par heteroseksualnych o tej samej liczebności. To sprawia, że nasza czujność w czasie filmu jest bardziej napięta i naprężona.

niedziela, 12 sierpnia 2012

Going Down in LA-LA Land

Adam, przystojny dwudziestoparolatek, przyjeżdża do Los Angeles z myślą o pracy przed kamerą, ale chwilowo nawet na kelnerstwo się nie załapuje. Podejmuje pracę w wytwórni filmów pornograficznych dla gejów jako osoba do obsługi. Szef widzi w nim potencjał, ciągle kusi go większym zarobkiem za występ. Adam odmawia, ale pęka po kolejnym mandacie za niewłaściwe parkowanie, na który nie ma pieniędzy. Restrykcyjna polityka parkingowa napędza ludzi do porno-biznesu. Marzenie o pracy przed kamerą ziściło się w formie mało dla Adama atrakcyjnej. To niewielka część fabuły, która w zasadzie jest kolejną opowieścią o miłości. Odnotujmy tutaj, że postaci z porno-biznesu, aczkolwiek nie krystalicznie piękne, nie zostały tutaj przedstawione jako potwory. Już mniej sympatyczne są te liczne niedorobione gwiazdki, które pozwalają sobie na ostentacyjne pomiatanie ludźmi. Warto też zauważyć, że odtwórca głównej roli w filmie nazywa się Matthew Ludwinski i jak najbardziej zasługuje na sukces w branży filmowej. Poniżej możemy podziwiać jego prawdziwie patriotyczną postawę.

sobota, 11 sierpnia 2012

Było sobie kłamstwo czyli The Invention of Lying

Widziałem ten film jakiś czas temu, ale mam pamięć złotej rybki, więc jakbym całkiem nowy film oglądał. To nawet fajne, można parę razy przeżyć radość z tego samego powodu. Wizja świata przedstawionego zakłada, że choć jest zasadniczo podobny do naszego, to różni się tym, że nikt nigdy nie kłamie. Założenie totalnie bzdurne, bo z tego, co wiem, nawet zwierzątka potrafią oszukiwać dla korzyści, więc mijanie się z prawdą jest czymś szalenie pierwotnym. Ale to nie szkodzi, bo i tak mamy parę zabawnych sytuacji związanych z tym, że jeden z ludzi, Mark, odkrył kłamstwo. Jak zaciągnąć atrakcyjną kobietę do łóżka? Nic prostszego, powiedzieć, że zaraz będzie koniec świata, jeśli się z nami nie prześpi. Zdziwiło mnie, że nie pamiętałem, że film jest wielką kpiną z religii, której w tym świecie nie ma do momentu, kiedy Mark postanowił pocieszyć umierającą mamę wymyśloną ad hoc wizją życia pozagrobowego. Przypadkiem usłyszał to personel szpitala i sprawa stała się ogólnoświatową sensacją! Jest człowiek, który wie, co czeka nas po śmierci! Mark musi wytłumaczyć się z tej wiedzy i w ten sposób powstaje wizja niewidzialnego Faceta w Niebie, który rozmawia z Markiem. "Niech Facet w Niebie broni!" - mówi później mamusia pannie, która zastanawia się nad wyborem niewłaściwego w oczach mamy kandydata na męża. Przy okazji zacytuję rozmowę z filmu Wyspa, w którym Lincoln Six-Echo (McGregor) pyta McCorda (Buscemi), co to jest "Bóg"? I słyszy w odpowiedzi: No wiesz, jeśli bardzo ci na czymś zależy, zamykasz oczy i prosisz o to. Bóg jest tym, kto cię wtedy ignoruje. Ja nawet podejrzewam czemu.

Locked Up czyli Gefangen

Nie, to zdecydowanie nie jest film erotyczny, jak głosi filmweb. Twórcą jest Jörg Andreas, znany głównie z dokonań pornograficznych, ale to nie jest powód, żeby jego niepornograficzny film uznawać automatycznie za erotyczny. Owszem, mamy tu więcej niż zazwyczaj śmiałości w pokazywaniu męskich organów, ale w sytuacjach na ogół mało erotycznych, na przykład kiedy strażnicy każą rozebrać się nowo przybyłemu więźniowi. Akcja toczy się w więzieniu, skazany za fałszowanie kart kredytowych na dwa lata Dennis zakochuje się w Afroamerykaninie Mike'u, i to z wzajemnością. Przeszkody, jakie stoją na szczęściu zakochanych, są całkowicie typowe dla sytuacji, w jakiej się znaleźli. Ciekawie się ze sobą porozumiewają kochankowie, jeden mówi po niemiecku, a drugi po angielsku. Trochę jednak zbyt amatorski jest ten film, poza muzyką irytuje niezgrabność w prowadzeniu dialogów, bo reakcja na wypowiedź zawsze jest poprzedzona pokazaniem mówiącego, który odpowiada po chwili przerwy potrzebnej na przybranie odpowiedniego wyrazu twarzy. No cóż, materiał ludzki miał Andreas niezbyt utalentowany, a raczej utalentowany inaczej, bo wzięty z jego filmów porno. W obsadzie mamy między innymi Marcela Schlutta. Ten film ma, że tak powiem, pornquel, czyli wersję pornograficzną z mniej więcej tą samą obsadą. Wracając do moich wstępnych uwag: może się mylę? Wszystko, co robi jest Andreas, jest jeśli nie pornograficzne, to erotyczne. Wstaje rano ze wzwodem, robi pornograficzną jajecznicę, popija erotyczną kawą i zagryza seksualną bagietką. Smacznego.

Ai Hen Lan czyli Love Actually... Sucks!

Początek filmu jest niesamowity. Trochę w stylu tego wesela w Polsce, o którym przeczytałem na demotywatorach. Goście weselni weszli na salę, pan młody oznajmił, że pod talerzami mają niespodziankę. Była to informacja, być może z dokumentacją zdjęciową, o całkiem świeżych wyczynach seksualnych panny młodej z kolegą pana młodego. W filmie drużba pokazuje swoje wideo ku czci młodej pary z niepokojącą piosenką (tekst w stylu "zemsty nadszedł czas"), w które wmontował sceny seksu z udziałem swoim i pana młodego. Tytuł Love Actually... Sucks! wyświetla się, kiedy w tle odbywa się intensywny seks oralny. Cha, cha. Początek świetny, a co dalej? Jest niedobrze, niestety. Najwyrażniej cierpię na łagodną odmianę prozopagnozji, bo miałem zasadnicze trudności z rozpoznawaniem bohaterów, a jest ich wielu, bo mamy tu zlepek bodaj pięciu opowieści, a ci Chińczycy są okropnie do siebie podobni, te same fryzury, te same czarne włosy. W zasadzie widziałem trzech facetów, a powinienem ze sześciu sądząc z kontekstu. Z kobietami było nieco lepiej, bo się choćby fryzurami różniły. Specjalnych odkryć nie ma: nieodwzajemnione lub źle ulokowane uczucie jest źródłem udręki. Historyjki opowiadają między innymi o miłości kazirodczej między bratem a siostrą, o majętnej pani, która płaci przystojnemu nauczycielowi tańca za towarzystwo, o facecie w wieku średnim mającym obsesję na punkcie młodszego kolegi z siłowni, o parze lesbijek, która akurat jest szczęśliwa. Poza tym widzimy, jak ludzie tracą z miłości głowę, w sensie jak najbardziej dosłownym. Film jest dość śmiały w pokazywaniu nagości, ale bez pornografii.

piątek, 10 sierpnia 2012

Jacek Żalek argumentuje

Żalek, poseł PO, wziął udział w dyskusji w TVN, uczestniczył w niej również Legierski. Tematem był przygotowany przez Żalka projekt ustawy o wspólnym pożyciu, bo za pomocą takiej terminologii chce on wprowadzić związki partnerskie do systemu prawnego w Polsce. Według Legierskiego nic to nie pomoże, bo zasadnicze sprawy nadal nie będą uregulowane. Geje żądają praw, a przecież nie mają tych obowiązków, jakie ma małżeństwo - argumentuje Żalek. Prawa się nie należą. Przy okazji, jest fachowa opinia, że projekt Żalka to bubel. Stawiam sobie pytanie: jakie to obowiązki ma małżeństwo? Bo jeśli Żalek sugeruje, że jest to wychowanie potomstwa, to się robi dość głupio. Nikt na przykład nie oczekuje potomstwa od pary bezpłodnej, z kolei nikt nie zabroni, aby para lesbijek postarała się o dziecko.

Unfaithful

Claude Pérès nakręcił ten film z udziałem swoim i niejakiego Marcela Schlutta, który jest jednocześnie dziennikarzem i aktorem pornograficznym, jeśli uwierzymy na chwilę internetowi. Zamiar był taki, aby pokazać obu dżentelmenów w akcie seksualnym, ale nie pomijając okoliczności towarzyszących. W ten sposób zyskuje sobie Claude alibi na wypadek zarzutu, że szerzy pornografię. Mnie szczególnie nie trzeba przekonywać, ten film po prostu nie trzyma żadnych standardów kina pornograficznego, które bazuje na lepszej pracy kamery, niż to mamy w Unfaithful, szczególnie w zakresie zbliżeń i operowania światłem. Jeśli zastanowić się nad tym, co widać i słychać poza sceną seksu (która jest praktycznie tylko jedna), to dochodzimy do wniosku, że nie ma się nad czym zastanawiać. Może i jest tu jakaś analiza przeżycia seksualnego, ale ma ona dla mnie urok opisu aktów seksualnych z podręcznika dla studentów medycyny. Nawiązując do ważnej dla Szymborskiej kwestii zapytać możemy, czy nasza epoka znajduje w tym filmie swój wyraz? Częściowo na pewno, ale miejmy nadzieję, że coś oprócz tego ocaleje.

czwartek, 9 sierpnia 2012

W Stos Prop!

Powieść Alfreda Bestera Gwiazdy - moje przeznaczenie sprawiła, że długo uwielbiałem fantastykę naukową. Przeczytany później Człowiek do przeróbki wydał mi się dziwnie przeciętny. Wspomnę tu o Ludziach Naukowych z pierwszej z wymienionych książek. Wprowadzenie do cytatu: główny bohater, Gully Foyle, dryfował w przestrzeni na niesprawnym statku kosmicznym.
   Między Marsem a Jowiszem rozciąga się szeroki pas asteroidów. Z tysięcy znanych i nie znanych, unikalnym dla tego Niezwykłego Stulecia był Asteroid Sargasso, maleńka planetka sklecona z naturalnej skały i wraków ściągniętych tu na przestrzeni dwustu lat przez jej mieszkańców. Byli ludem dzikim, jedynymi dzikimi dwudziestego piątego stulecia, potomkami zespołu naukowców badaczy, którzy po awarii statku zbłądzili dwa wieki temu w pasie asteroidów i pozostali już tam na zawsze niczym rozbitkowie na bezludnej wyspie. Z czasem, ich potomkowie odkryli na nowo, że potrafią zbudować swój własny świat oraz kulturę i woleli pozostać w kosmosie, łowiąc rozbite statki kosmiczne, łupiąc je i praktykując barbarzyńską parodię zapamiętanego u swych przodków naukowego podejścia do świata. Nazywali siebie Ludźmi Naukowymi. Świat natychmiast o nich zapomniał.
   S. S. „Nomad” krążył w przestrzeni kosmicznej nie wszedłszy ani na kurs ku Jowiszowi, ani ku odległym gwiazdom, lecz dryfując przez pas asteroidów powolną spiralą jak zdychające żyjątko. Przeszedł o milę od Asteroidu Sargasso i natychmiast przechwycili go Ludzie Naukowi, by włączyć go do ich małej planetki. Znaleźli Foyla.
   Ocknął się dopiero, gdy niesiono go triumfalnie na noszach przez naturalne i sztuczne korytarze śmieciarskiego asteroidu. Zbudowano je z metalu pozyskanego z meteorytów, z kamieni i z płyt poszycia kadłubów statków kosmicznych. Tłum zebrany wokół noszy wył triumfalnie. „W Stos Prop” - wrzeszczano. Żeński chór zaczął zawodzić w ekstazie:
   „Bromek amonowy: 1½ gr.
   Bromek potasowy: 3 gr.
   Bromek sodowy: 2 gr.
   Kwasek cytrynowy: w stos. prop.”
   — W Stos Prop! — wrzasnęli Ludzie Naukowi. — W Stos Prop!
   Foyle zemdlał.
W poszukiwaniu zdjęć ilustrujących Ludzi Naukowych natrafiłem na coś, a raczej kogoś pasującego jak ulał. Bobak Ferdowsi, nowy mem, członek zespołu NASA kierującego misją Curiosity na Marsie. Poza zdjęciami poniżej można obejrzeć filmik na jutubie.

Nights in the Gardens of Spain (Kawa)

W nawiasie podałem tytuł alternatywny, który jest imieniem głównego bohatera, nie mamy więc do czynienia z prozdrowotnym sequelem filmu Kawa i papierosy. Dziwne to imię, nieprawdaż. Przez długą część filmu myślałem, że oglądam film amerykański z akcją na Hawajach. Angielski trochę zbyt brytyjski, film zbyt dobrze zrobiony i ruch lewostronny - więc musiałem przeskoczyć parę tysięcy kilometrów dalej, na Nową Zelandię. Być może się ośmieszam, bo nawet małe dziecko wie, jak odróżnić buzię maoryską od hawajskiej. Film jest rzeczywiście dobrze zrobiony, co jest dość rzadkie w przypadku filmów z wątkiem homo. Dlaczego w SZA przeciętny poziom realizacji filmu gtm jest niski? Nie mówię o pomysłach, te bywają dobre, chodzi o realizację. Na prywatny użytek mam takie wyjaśnienie, że profesjonalne kino w SZA zasysa fachowców za grubą kasę, dlatego pozostają amatorzy, którzy częściej niż Hollywood podejmują temat homo. Główna postać filmu to Kawariki, zdrobniale Kawa, nowozelandzki japiszon w średnim wieku (czyli raczej maup-iszon, od "middle-aged urban professional"), który ma rodzinę, syna i córkę, mamę i tatę oraz ciążący mu sekret, czyli nieprzezwyciężony pociąg seksualny do mężczyzn. O tym dowiadujemy się dość szybko, a dalej jest to, czego ogólnie byśmy się spodziewali. Tajemnica Kawarikiego wychodzi na jaw, po części przypadkiem, po części dlatego, że sam ją wyjawia słowami "aj lojk min", bo tak dla mnie brzmi "I like men" w wymowie nowozelandzkiej. Dramatyzm spotęgowany jest tym, że musi to wyznać człowiek, którego wedle obyczaju maoryskiego właśnie obarczono rolą głowy rodziny, może i symboliczną, ale jednak. O ile nie nastąpi odwrót od zmian obyczajowych, które obecnie widzimy, to cierpienia pokazane w filmie będą charakterystyczne dla naszych czasów, a niezbyt zrozumiałe w bliskiej przyszłości. Presja społeczna na założenie rodziny ostatnio osłabła, to raczej dobrze dla gejów, którzy nie mogą być szczęśliwi w tradycyjnym małżeństwie, choć są jak najbardziej zdolni do miłości do dzieci, jeśli już je mają. To widzimy na filmie - i w życiu też. Komentarz do gifów poniżej: na pierwszym widzimy Kawakiriego, na drugim jego syna w trakcie rytualnego tańca maoryskiego, w którym najwyraźniej należy wywalać jęzor, i przypatrującą mu się matkę, żonę Kawakiriego. Ciekawostka: aktor Pana Hema Taylor grający syna wystąpił w serialu Spartacus, zagrał naprawdę ładnie.

środa, 8 sierpnia 2012

Role/Play

Film zmaga się z pytaniem o możliwość sądów syntetycznych a priori. Redaktor Janicka protestuje. Przy odpowiedniej interpretacji może i zmaga się z takim pytaniem. Dygresja. Kiedyś wysłuchałem wykładu o motywie podroży w literaturze amerykańskiej. Pan wykładowca zaczął od wozów ciągniętych przez konie po prerii, ale szybko doszedł do podróży jako metaforycznej wycieczki w głąb osoby bohatera. W tym sensie podróż jest motywem uniwersalnym i wszechobecnym. Zupełnie jak zagadnienie sądów syntetycznych a priori. W sensie bardziej namacalnym mamy w filmie rozważania na temat kształtowania własnego wizerunku. Gombrowicz rzekłby zapewne, że to nie my kształtujemy, ale jesteśmy kształtowani, i to na swój sposób zostało pokazane. Sprawa jest pozornie prosta, z Krysią dajmy na to rozmawiam o inwestowaniu, a z Pawłem o gotowaniu, więc jestem dla nich inną osobą, choćby częściowo. Ale to jest społecznie akceptowalne. Gdybym rozmawiał z Krysią o pomocy głodującym dzieciom, a z Pawłem o gotowaniu niemowląt, to można by mi zarzucić fałsz. Gdzie jest granica między akceptacją a fałszem? W filmie mamy właśnie takie sytuacje graniczne, sprowadzające się głównie do tego, że dwie postaci publicznie znane kreują swój wizerunek publiczny, a prywatnie są całkiem inne. Jedna z nich to popularny aktor opery mydlanej, skompromitowany ujawnionym filmikiem z jego stosunkiem homoseksualnym. Druga to aktywista gejowski, który publicznie przyznał się do zdrady poślubionego mu partnera, poważnie ośmieszając w ten sposób ideę formalnych związków jednopłciowych, o którą walczył niestrudzenie. Panowie spotykają się w ustronnym hotelu, najpierw mówią sobie niemiłe rzeczy, potem jednak się godzą, a zgodę pieczętują intensywnym seksem. Jestem nawet pod wrażeniem, że przy tych wszystkich akrobacjach i całej nagości nie zobaczyłem ani skrawka organu, nawet choćby włoska łonowego. Ale nie jestem rozczarowany. Nie jest to wysoki budżet, ale nie widzę specjalnej tandety realizacyjnej. Zastanawiam się, czemu Berniego, agenta aktora Grahama, grał pan, który udawał zniesmaczonego homoseksualnym aspektem afery, a jednocześnie nie pozostawiał złudzeń co do swojej orientacji seksualnej.

wtorek, 7 sierpnia 2012

Ciekawość na Marsie

Powtórzę fascynująco bzdurną wiadomość, którą usłyszałem w radiu Tok FM, która zapewne na zasadzie głuchego telefonu została zniekształcona, być może nieznany mi oryginał ma więcej sensu. Dowiedziałem się, że sonda Curiosity wylądowała na Marsie o godzinie piętnastej czasu tamtejszego. Ta wiadomość ma mniej więcej ten sens, co informacja, że na Ziemi o godzinie dziesiątej spadł deszcz. A jeśli jednak można mówić, że na Marsie jest jakaś konkretna godzina, znaczyłoby to, że NASA wprowadziła na tej planecie strefy czasowe, co chwilowo wydaje się przedsięwzięciem mocno na wyrost. Ale kto wie? Trudno mi uwierzyć w załogową misję na Marsa, kiedy nawet na Księżyc już nie latamy, bo drogo i nie wiadomo, po co. Ale za parędziesiąt lat ruch sond na Marsie będzie tak spory, że strefy czasowe się przydadzą do regulacji ruchu po marsjańskich bezdrożach. Lub drogach? Podobno Chińczycy planują wybudować na Marsie autostrady, potem podejmą się czegoś ambitniejszego. Gdańsk - Koszalin.

Mars Bar Cars

Słowo, obraz, dźwięk

Słowo pochodzi z serialu Chuck (2x07) i będzie po angielsku, bo to nieprzetłumaczalne. Główny bohater, Chuck Bartowski, jest od dłuższego czasu pod ochroną dwu agentów, Johna Caseya i Sarah Walker. Ta ostatnia zdążyła polubić Chucka bardziej, niż pozwala jej na to własny profesjonalizm. Musi patrzeć, biedactwo, jak Chuck spotyka się ze swoją byłą dziewczyną ze studiów, a te spotkania stają się coraz bardziej intymne. John, który nie przejmuje się żadnymi uczuciami, w tym i swoimi, pyta Sarah:
   - What's the matter, Walker? Upset because Bartowski found himself a new piece of asset?
W tym odcinku dochodzi do pocałunku Chucka z Johnem, bo w ten doustny sposób chciał Chuck podać Johnowi antidotum na wirusa zabójczej grypy, które Chuck miał w swoim ciele. Popatrzmy.


To jest obraz, ale nie jest to gwóźdź programu. Wiadomo, jak wielkie wrażenie robi dobrze wyrzeźbiony brzuszek. Wyobraźmy sobie, że literka "b" zaczęła trenować i po pewnym czasie osiągnęła wymarzony sześciopak. Plastycznie uzdolniony Kwiatek narysował mi taką literkę.


Taka była wizja artysty. Na koniec dźwięk, który zawdzięczam Kwiatkowi. Chodził, podśpiewywał, no to się doczekał. Gwiazda naszej miłości.


Kto nie ma pod ręka Chucka gotowego przekazać odtrutkę na Kunicką drogą usta-usta, może skorzystać z Adagio Barbera w wersji Tiësto.

niedziela, 5 sierpnia 2012

Czym jest miłość

Czym jest miłość, nie trzeba się specjalnie zastanawiać, bo zrobił to za nas Baruch de Spinoza. Miłość jest to radość połączona z ideą przyczyny zewnętrznej (zob. B. de Spinoza, Etyka w porządku geometrycznym dowiedziona, przeł. I. Myślicki, red. L. Kołakowski, PWN, Warszawa 1954, s. 219). Jeden pan twierdził, że ta definicja całkiem trafnie opisuje jego stosunek do kiełbasy, którą kładzie sobie na chleb. To dobrze, bo okazuje się, że mamy w świecie dużo więcej miłości, niż sądziliśmy jeszcze wczoraj. All is full of love - śpiewała Björk nie myląc się zbytnio.

Igrzyska śmierci czyli The Hunger Games

Swego czasu dziwiła mnie popularność tego filmu wśród amerykańskich nastolatków. Czyżby dlatego, że główni bohaterowie są w wieku gimnazjalno-licealnym? Gdybyż to było takie proste! Film Avengers też przecież zrobił furorę. Mniej więcej wiedziałem, o czym ma być ten film, przed jego obejrzeniem. W świecie przyszłości jest dwanaście dystryktów, które mają co roku obowiązek wytypować dwóch przedstawicieli w wieku 12-18 lat do ogólnokrajowych igrzysk, a tylko jedna osoba wychodzi z nich żywa. I to w zasadzie tyle, reszta to mało istotne ozdóbki fabularne z wykorzystaniem technologicznie zaawansowanego sztafażu. Chciałby człowiek zrozumieć, po co takie okrucieństwo, że niby biedne dystrykty płacą totalitarnej władzy daninę za bunt, którego się dopuściły dziesiątki lat wcześniej? W moim odczuciu byłoby to podsycanie nowego impulsu do buntu. Jakoś mnie ta wizja przyszłości nie ujęła. Porzuciwszy dosłowność, można by przy okazji tego filmu rozmyślać o Minotaurze, któremu rzucano na pożarcie młodociane ofiary zza granicy, ale bez kamer i widowiska na cały kraj. Lub o dzisiejszych tabloidach w Zjednoczonym Królestwie, które w osobliwym sprzężeniu zwrotnym wyhodowały sobie bestię w postaci publiki żądającej wciąż nowej i większej sensacji, im bardziej seksualno-sadystycznej, tym lepszej. Prawie dwie i pół godziny zainwestowałem w oglądanie, więc szukam tej głębi, szukania mi trzeba.

sobota, 4 sierpnia 2012

Ilu miałaś facetów? czyli What's Your Number?

Istnieją dokładne szacunki mówiące, że w poszukiwaniu kandydata na partnera życiowego powinniśmy ostatecznie się zdecydować po 3,7 razach. Ally Darling, bohaterka filmu, szuka takiego kandydata, ale znaleźć nie może, a liczbę 3,7 przekroczyła już po wielekroć. Jest nam jej trochę żal, ale jeszcze większe współczucie budzi jej nierozumne podejście do danych statystycznych, z których wynika, że po przekroczeniu 20 partnerów seksualnych drastycznie spadają u kobiet szanse na zamążpójście. Ally robi rachunek i wynikło jej, że ten obwąchujący wyciągnięte z majtek palce gostek jest jej dwudziestym. Ale na męża się nie nadaje. Postanawia więc poszukać szczęścia wśród swoich eksów. Pomaga jej w tym sąsiad Colin, grany przez Evansa, który nie ma problemu z pokazywaniem swojego imponującego torsu. Najtępsze osiołki ujarane marihuaną razem z osiłkami o mózgach przepalonych sterydami domyślają się, że Ally skończy z Colinem, ale po drodze będzie trochę komplikacji. Film jest przyjemny, ale bardziej skłania do uśmiechu niż tarzania się po podłodze. Poniżej zamieszczam fragment, w którym Ally przyprowadza Colinowi "złe" dziecko, to znaczy nie tego siostrzeńca Justina, którego dał jej wcześniej pod opiekę.


Just Say Love

Guy siedzi na ławce z książką Platona, dosiada się do niego nieznajomy, Doug, który pracuje na budowie w pobliżu, odwija śniadanie i beka. Po chwili rzuca jakieś aluzje, z których wynika, że nie miałby nic przeciwko temu, aby Guy zaspokoił go oralnie. I zaczyna się od tej małej miłości oralnej. Przypomnijmy sobie, co napisał Mistrz.
To będzie miłość nieduża –
poryw uczucia maleńki.
Obce jej łzy i udręki
i szałów nieznana moc.
Do wielkich grzechów nie zmusza –
nie pretenduje do ręki.
Wystarczy nam ledwo
na krótką i zwiewną,
na jedną, jedyną noc.
Doug deklaruje heteroseksualność, ma Gitę, która rodzi mu dziecko, ale najwyraźniej jest pod względem seksualnym open minded, czyli nie jest tak jednoznacznie określony, jak mówi. I teraz powstaje pytanie, czy ten "maleńki poryw uczucia" przerodzi się w coś więcej. Wiadomo, że wyższym etapem miłości oralnej jest jej forma werbalna, czyli taka, kiedy dochodzi do wyznania miłosnego, o czym marzy Guy. Ten film jest czymś w rodzaju teatru telewizji, scenografia jest umowna i tylko dwóch aktorów. Teatralność wymaga, aby ordynarny robol okazał się po chwili postacią pełną subtelnych uczuć i myśli. To pasuje do tej przesłodzonej bajki. W tej poetyce, wilk z historyjki o Czerwonym Kapturku porwałby koszyk dziewczynce, żeby jeszcze szybciej dostarczyć Babci tę szynkę z jabolem.

Józef Piłsudski mówi

czwartek, 2 sierpnia 2012

Biję się w klatkę z piersiami

Najmocniej wszystkich przepraszam, że w tekście poświęconym filmowi o Batmanie napisałem, że nie tańczy się do Pawany na śmierć infantki Ravela. Pawana to rodzaj dostojnego tańca na wiele par popularny jakieś 521 lat temu. W filmie Wayne z Kocicą nie tańczyli zanadto dostojnie, a poza tym głównie rozmawiali. Prawda okazała się lepsza od moich złudzeń, bo wyobraźmy sobie tę niezwykłą gamę możliwości, jaką można wygrać na idei tańca żałobnego. Walc, tango, rumba - świetne taneczne tematy na okoliczność czyjejś śmierci. Bema pamięci żałobny foxtrot, Requiem w rytmie flamenco itd. Szymborska zapewne nie miałaby nic przeciwko pogrzebowej sambie, a ja - gdybym mógł wybrać - zażyczyłbym sobie pośmiertny strip dance.

środa, 1 sierpnia 2012

Leave Blank

Biorę sobie od czasu do czasu jakiś film z wątkiem homo, nie sprawdzam, co to jest, więc nic dziwnego, że narażam się na nieoczekiwane rodzaje wzruszeń. Tym razem wzruszenie wywołała otwierająca film scena pornograficzna z seksem homo. Nie mam z tym problemów, tylko się trochę zastanawiam, po co. Twórca powie, że taki jest jego zamysł artystyczny i to nam zamyka buzię. Koszt tej śmiałości artystycznej jest ten, że pornografia przyćmi resztę, a poza tym film nie dotrze do wielu osób, dla których jego przesłanie mogłoby być ciekawe. Ale to nie mój problem, widziałem już wiele fimów typu Salo lub 9 songs. Fabuła tego filmu jest prosta: dżentelmen w średnim wieku zamawia sobie na weekend faceta na seks. Filmuje tę wizytę prawie cały czas, ale tak naprawdę ma inny cel, którego naturalnie nie zdradzam. Podobała mi się scena jedzenia na leżąco, kiedy dwóch nieznanych sobie ludzi powinno jednak coś mówić, taka konwencja społeczna. I widać, że jest z tym trochę większy problem, niż z lizaniem organów. W wywiadzie aktor Gregg Tucker powiedział, że jest hustlerem i był to jego pierwszy występ w filmie. A jest łudząco podobny do Seana Storma z dość bogatym dorobkiem w dziedzinie homoseksualnej pornografii.

Mroczny Rycerz powstaje czyli The Dark Knight Rises

Słyszałem, że problem tego filmu jest taki, że poprzednia jego część była genialna. W moim odczuciu była. Ale ten film też nas ubawił. Dziękujemy ci reżyserze Nolanie za wersję 2D, bo filmy 3D takie jak teraz to nieporozumienie. Parszywe okularki do 3D zabierają dość dużo światła, więc obraz jest przygaszony, co w żaden sposób nie jest rekompensowane iluzją trzech wymiarów. Na początku widzimy Wayne'a, czyli Batmana, jako kuśtykającego dziadygę, któremu nawet golić się nie chce. Przestępczość w Gotham spadła do tego stopnia, że jednym z poważniejszych zadań policji staje się ściganie ludzi zalegających z oddaniem książki do biblioteki. Ale coś niepokojącego zaczyna się dziać w miejskiej kanalizacji zasiedlonej przez jakieś podejrzane typki. Bane, ich przywódca w budzącej respekt masce na twarzy, wychodzi w końcu na powierzchnię i dosłownie bierze całe miasto w niewolę, niby to oddając władzę w ręce ludu, a w praktyce ustanawiając własne rządy. Tymczasem Batman próbuje zbiec z więzienia na krańcu świata, gdzie go Bane osadził. Uda mu się czy nie uda? Próbują nam wcisnąć suspens na siłę, ale przecież musi mu się udać, gładko ogolony ocali miasto pół minuty przed ostateczną zagładą, a połowę tego czasu wykorzysta jeszcze na całus z kociakiem, czyli Kobietą-Kotem. Kto by nie skorzystał z okazji? Ja na pewno, gdyby mi Batman ust uchylił (nie mówcie Kwiatkowi). Bane nie wchodzi w grę, bo to jakby durszlak blaszany całować. Nie jest moją namiętnością rozbiór logiczny fabuły, ale rzucę w kosmos jedno pytanie. Z czego żyło wielomilionowe miasto odcięte miesiącami od reszty świata? Z ogródków działkowych? I jeszcze mam taki zarzut: proszę nie tańczyć do Pavany Ravela (zob. wpis poniżej). Tego się po prostu nie robi.

The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger