Nie wiem po co ten tytuł

              

poniedziałek, 25 lipca 2022

Thermae Romae

Kiedy pisałem o serialu anime, natknąłem się w sieci na film aktorski z 2012 (później był sequel w 2014). Nie mogłem przepuścić okazji i obejrzałem, a lekkie wzruszenie na wstępie związane było ze studiem Tōhō, które wzięło udział w produkcji filmu, a pamiętam je dobrze z wielu filmów o godzilli, jakie uprzyjemniały życie pacholętom w PRL-u. Dziękujemy ci, Tōhō. Jak pisałem o serialu, koncept główny jest tak idiotyczny, że aż żal nie obejrzeć. Lucius Modestus, podobno autentyczny rzymski architekt łaźni z czasów cesarza Hadriana (lata dwudzieste i trzydzieste II wieku), bez przerwy wpada w wiry czasoprzestrzenne, które przenoszą go do współczesnej Japonii, skąd kopiuje pomysły na nowe łaźnie. Zdobywa sławę i zostaje doceniony przez samego cesarza. W Japonii zawsze trafia na tę samą Mimi, która pragnie zyskać sławę jako autorka mangi (niechybnie wzorowana na Mari Yamazaki, autorce mangi o Luciusie). Wiele fabularnych pomysłów było wykorzystanych w serialu, ale nie motyw podróży Mimi i grupy Japończyków w czasy rzymskie. Zdaje się, że te podróże naruszyły kontinuum, bo przebieg zdarzeń w Rzymie zaczyna odbiegać od tego, co znamy z historii. Kwestią niezwykłej wagi staje się to, by tron po Hadrianie przejął Antoninus, a nie rozwiązły Ceionius, bo tylko w ten sposób dojdzie do pośmiertnej deifikacji Hadriana, bez której świat czekałaby zagłada. Jeśli to rozumiecie, wyjaśnijcie mi, proszę. Swoją drogą, czemuż to Hadrian nie doczekał się potomka? Podobno jego żona, Sabina, była mega jędzą, a z ukochanym Antinousem jakoś nie wyszło… Filmowy Hadrian niestety nie przypomina tatuśka z serialu, wyjętego z fantazji gejów. Za to Lucius, owszem, byłby kandydatem, o którym pisał poeta:
będziemy lubić takiego tatusia
który będzie spełniał
wszystkie warunki
Hiroshi Abe pod względem fizycznym świetnie pasuje do roli Luciusa (a pamiętajmy, że w wielu scenach jest kompletnie nagi, choć rzecz jasna nie ma mowy o full frontalu; swoją drogą, w oryginalnej mandze były fiutki). Co ciekawe, Lucius często wynurza się w japońskich łaźniach, w których zobaczymy nagich japońskich dziaduniów, jakich nie zobaczylibyśmy nigdy w produkcjach holiłódzkich. To coś mówi o świecie Zachodu. Nie będę znęcał się nad grą aktorską, trochę dziwną, miejscami nadekspresyjną, a kiedy indziej - podekspresyjną. Mocnym atutem filmu jest oprawa muzyczna skomponowana z dobrze dobranych arii operowych. Momenty podróży w czasie są ilustrowane śpiewającym baryłkowatym facetem we fraku, wzorowanym na Pavarottim. W jednym z takich momentów przyłapujemy go na innej czynności, a wtedy w popłochu wstaje i zaczyna śpiewać (cha cha cha). Zrobiłem sobie playlistę ze ścieżki dźwiękowej i ku swej zgrozie zauważyłem parę arii, które powinienem teoretycznie znać, skoro słyszałem je w operze na żywo. Na zakończenie zapraszam na mały seans, oto Lucius przy akompaniamencie z Verdiego ściga małpę, która wykradła kawałek banana, od którego zależą losy ludzkości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger