Nie wiem po co ten tytuł

              

sobota, 26 marca 2022

Drive My Car

Już po filmie przeczytałem opowiadanie Murakamiego, które było podstawą scenariusza. Byłem ciekaw, czy się potwierdzi moje przypuszczenie, że pisarstwo tego autora jest przyjemne, może bez fajerwerków, ale też bez przynudzania. Pewne fragmenty z czytanej dawno temu Kroniki ptaka nakręcacza wywarły na mnie takie wrażenie, że utkwiły mi w głowie, nieobdarzonej szczególnie dobrą pamięcią. Opowiadanie jest sympatyczne, w stylu Murakamiego, a paradoksalnie najciekawszą myśl wypowiada Takatsuki, wedle głównego bohatera Kafuku osoba pozbawiona głębi. Do zażyłości między panami doszło niedługo po śmierci żony Kafuku, której kochankiem był Takatsuki. Jest to sytuacja typu „obaj udajemy, że nie wiemy”. Skoro już omawiam samo opowiadanie, zwrócę uwagę na pewne niepokojące szczegóły. O stylu jazdy Misaki (dziewczyny, którą Kafuku zatrudnił jako szofera) czytamy:
Na ulicy było dużo samochodów, często musieli czekać na zmianę świateł, lecz ona starała się utrzymać obroty silnika na tym samym poziomie.
Podejrzewam, że tłumaczka (albo Murakami) ma blade pojęcie o samochodach. Gdzie indziej dowiadujemy się, że aktor Kafuku powtarzał rolę w czasie jazdy samochodem, cabrioletem z opuszczonym dachem, bo tak najbardziej lubił podróżować. Chciałbym kiedyś to zobaczyć na własne oczy. To teraz przejdźmy do filmu. Opowiadanie czyta się w dwa-trzy kwadranse, film trwa prawie trzy godziny. Czyli co, musieli dużo dopisać do prostej historyjki o aktorze dialogującym ze swoją panią szofer, z dwiema restrospekcjami na krzyż? Dopisali, ale niewiele i niemal nic ciekawego, przez co wątła historyjka ciągnie się bardziej niż ser w pizzy. W opowiadaniu wspomina się o Wujaszku Wani Czechowa, a w filmie jesteśmy katowani oglądaniem prób do spektaklu realizowanego przez Kafuku. Przepraszam za tę herezję, ja nawet rozumiem, dlaczego Czechow wielkim dramaturgiem był i że w jego sztukach nieśmiertelne piękno mieszka, ale dla mnie to nudziarstwo zalatujące naftaliną. Pojmuję, że oszczędność środków wyrazu, czyli nienadużywanie mięśni mimicznych, często działa lepiej niż nadekspresja. (Tu natychmiast przypomina mi się niegdyś obejrzany spektakl amatorski wystawiony przez dzieci z podstawówki, chyba przez nikogo nie prowadzone. To była adaptacja Pratchetta, w której złe postaci wszystkie krzyczały, bo na tym polega bycie złym.) Za to już wiem, jak działa brak ekspresji przez trzy godziny: jak maki w historii Dorotki zmierzającej do Szmaragdowego Grodu. Ale nie usnąłem, bo dopadło mnie zaciekawienie: jakim jeszcze nudziarstwem chcecie mnie zażyć? Wybałuszyłem oczy i uszy, kiedy Kafuku i Misaki stają na ośnieżonym wzgórzu i w łagodnie rozpętanych emocjach jako niezwykle głębokie refleksje wypowiadają banały, których powstydziłby się Coelho. Dla jasności: to też jest w opowiadaniu, ale niezbyt celebrowane. Jasne, że zdarzają się w tej opowieści niezłe pomysły, choćby ta żona, która w czasie seksu doznawała przypływu twórczej inwencji, w tym przypadku literackiej. Inny to dość dziwna koncepcja przedstawienia Kafuku, w którym aktorzy z różnych stron Azji posługują się swoimi językami, a jedna z występujących - migowym! Te koncepcje są dobre, ale po mniej więcej dziesięciu minutach zużywają swój potencjał pobudzania zainteresowania u widzów. W zwiastunie wspomina się o zachwycie krytyków, którzy jak zwykle kochają się w niedopowiedzeniach i kamiennych twarzach, w jakie obfituje film. A gdyby jeszcze był czarno-biały, do zachwytów doszłoby nietrzymanie moczu. Niestety nie był.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

The Infamous Middle Finger The Infamous Middle Finger